

Nawiasem Pisząc
Wybitna artystka czy bezwzględna komunistka?
W Krakowie zniszczono mural z wierszem Wisławy Szymborskiej. Onet pisze o „bezmyślnym pomazaniu”, ale patrząc na wybór miejsca – teoretycznie mógł on być zamierzony i nacechowany pewnymi historycznymi motywami. Oczywiście, większość przypadków wandalizmu jest spowodowana bezmyślnością i zazwyczaj przedstawia wulgaryzmy, penisa albo swastykę. Żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli – nie popieram wandalizmu w żadnej postaci, nawet jeżeli tak naprawdę zgadzam się z motywami wandala. Zwłaszcza że ten mural zamierzają odmalować i pewnie część wydatków będą musieli pokryć mieszkańcy. A udało mi się znaleźć zdjęcia przedstawiające tę dewastację i jednak wygląda to faktycznie na idiotyczny wandalizm. Mimo wszystko, przypomniał mi on o pewnej historii, którą tutaj chciałabym opisać.
Nobel (nie)zasłużony
Mniejsza z tym, że rzeczywiście było to bazgranie dla samego bazgrania. Ale dlaczego my tak naprawdę czcimy tą Szymborską? Nie da się ukryć, że była poetką uzdolnioną, która niezwykle celnie, inteligentnie i dowcipnie opisywała rzeczywistość. Miała też bardzo lekkie pióro. Gdyby wziąć pod uwagę tylko jej twórczość z okresu po upadku komunizmu, to ta nagroda Nobla wcale nie była całkowicie pozbawiona sensu. Nie ukrywam jednak, że mój osąd jest nieobiektywny, bo kiedy byłam dużo młodsza bardzo lubiłam wiersze Szymborskiej. Potem jednak dowiedziałam się jaką poezję uprawiała wcześniej i cóż mogę napisać? Autorytet został poważnie nadszarpnięty. I tutaj powinniśmy wspomnieć więcej o tej nagrodzie, bo umówmy się – wiersze artystki o Stalinie i Leninie zdecydowanie nie należały do wybitnych. To była zwykła propagandowa pisanina, byle tylko zadowolić odpowiednich ludzi w czasach PRL-u. A pani Wisława otrzymała przecież Nobla za CAŁOKSZTAŁT twórczości. Czyli za wszystkie swoje wiersze, nie tylko te dowcipne, celne i inteligentne, które pisała już po 89 roku. Nawet myślałam sobie, żeby wrzucić tutaj jakiś jej wiersz z okresu głębokiego komunizmu, ale uznałam, że szkoda Waszego czasu. Próżno w nich szukać lekkości autorki w tworzeniu poezji, próżno szukać jej charakterystycznego humoru i ironii, o inteligencji i celności nie ma już nawet co wspominać. Czyżby te wiersze komisja wręczająca nagrody łaskawie puściła w zapomnienie (ponawiam pytanie – dlaczego?), czy może uznała, że to też jest najwyższy poziom literatury (nie jestem ekspertką od poezji, zdecydowanie wolę prozę, ale nie mogę w to uwierzyć). Całokształt twórczości to całokształt twórczości i, obiektywnie patrząc, na Nobla zdecydowanie bardziej zasługiwał Zbigniew Herbert, który też nie miał w swoim życiorysie aż tak kontrowersyjnych i wstydliwych etapów, jak pani Szymborska właśnie. Ale umówmy się, że poetka mogłaby się z tego jakoś wytłumaczyć. Że ją zastraszyli, że ją zmusili, że musiała jakkolwiek na życie zarabiać, ale tak naprawdę brzydziła się tym, co robi. Komuniści łamali twardszych niż ona i podejrzewam, że Polacy by jej to wytłumaczyli. Jednak dla artystki również z jakiegoś powodu łatwiejsze było udawanie, że tego nie było. Jest jednak jeszcze jeden „drobny” epizod w jej życiu, którego w żaden sposób wytłumaczyć się nie da. I właśnie ten epizod sprawił, że nadszarpnięty wcześniej autorytet rozpadł się zupełnie.
Zachowałaby się, jak trzeba…
Mowa oczywiście o poparciu dla wykonania kary śmierci na trzech krakowskich księżach i długoletniego więzienia dla kilkunastu innych, których oskarżono o zdradę na rzecz zachodniego wroga. Działo się to w latach 50-tych, kiedy komuna postanowiła wypowiedzieć wojnę totalną polskiemu Kościołowi. Księża usłyszeli zarzuty, jak to często w tych czasach bywało wyssane z palca. Wówczas to Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. Szymborska wraz z grupą innych krakowskich literatów wystosowała pismo „Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego”, gdzie domagała się zastosowania najcięższej kary dla kapłanów. Tego się strachem wytłumaczyć nie da – tym bardziej, że władza ludowa wyraźnie się wahała i potrzebowała społecznego wsparcia. No i dostała. Czy artystom „delikatnie” zasugerowano, żeby to oni stali się tym społecznym wsparciem, czy też była to inicjatywa owej grupy – nie wiemy, ale mam wrażenie, że jednak to pierwsze. Trudno nie zgodzić się z komentarzem Stanisława Krajskiego w tej sprawie. Według niego Szymborska i reszta towarzyszy mieli cztery rozwiązania, z których wybrali zdecydowanie najgorsze. Oczywiście najchwalebniejszym byłoby, gdyby ostro zaprotestowali, gdyby posłuchali w sobie człowieka, bo przecież tymi ludźmi byli. I owszem, konsekwencje byłyby ciężkie, chociaż może krótkotrwałe, bo mniej więcej miesiąc później Józef Stalin wziął i kopnął w kalendarz, co spowodowało, że ten najgorszy etap komunizmu w Polsce bezpowrotnie minął – a to również oznaczało, że reperkusje wobec wspomnianych literatów byłyby mniejsze. Za to zostaliby oni zapamiętani jako ludzie odważni i honorowi. Czy wtedy okres romansu Wisławy Szymborskiej z komuną zostałby wybaczony? Jestem pewna, że tak. Bo kiedy trzeba było stanąć w obronie człowieka, zachowałaby się tak jak powinna. No właśnie: „zachowałaby się”…
Rozwiązanie pragmatyczne
Artyści jednak nie wiedzieli, że Stalinowi zostało tak niewiele życia i jednak zwyciężył strach. W tej sytuacji mieli kolejne wyjście i byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie dla nich i, rzecz jasna, dla wspomnianych księży – patrząc na to, że nie mogli przewidzieć, że Stalin się przekręci. Mogli więc przyznać rację władzom, że owszem, zachowanie księży należy potępić, że ich zdrada nie powinna zostać zapomniana, ale przecież drodzy Towarzysze, okażmy humanitaryzm i dobre serce. Pokażmy obywatelom, że mają władzę, która szanuje ludzkie życie i potrafi wybaczać. Że owszem, księża zasłużyli na najwyższą karę, a jednak postanowiliśmy darować im życie. Że jesteśmy rzeczywiście miłościwie panujący i niechże ten głupi lud w końcu to doceni. Byłoby to rozwiązanie o tyle bezpieczne, że przecież artyści nie odwróciliby się twardo od metod komunistycznych, ale nawet daliby władzom dobre rozwiązanie – na zasadzie, że bardziej opłaca wam się tych kapłanów nie zabijać. Mało honorowe i eleganckie, na pewno nie tak godne szacunku, jak poprzednie, ale chodziło tu przede wszystkim o drugiego człowieka. Chodziło o życie ludzkie. Wówczas na pewno nie zbudowaliby sobie pomnika za życia, bo jednak to nie byłaby niesamowita wręcz, jak na tamte czasy, odwaga, a zwykły pragmatyzm, ale zachowaliby się jednak trochę bardziej, jak powinien zachować się człowiek. Trzecim rozwiązaniem byłoby już zupełnie niegodne milczenie. Niegodne, pozbawione krztyny honoru i ludzkiej przyzwoitości, ale na pewno nie tak obrzydliwe, na jakie w końcu się zdecydowali. Mogli to przeczekać, schować się jak mysz pod miotłą i udawać, że sprawa ani trochę ich nie dotyczy. Potem nadrobiliby to swoimi propagandowymi dziełami – coś jak „epitafium” Szymborskiej po śmierci Stalina. Jakoś by to się rozmyło, rozmydliło, władze by pewnie kręciły nosem, że nie tak miało być, ale w obliczu na ich ogromne dokonania w szerzeniu idei komunistycznych pewnie machnęliby ostatecznie na to ręką. W najgorszym wypadku literaci mogliby otrzymać zakaz drukowania, ale szczerze wątpię, żeby komuniści darowali sobie drukowanie tak ważnych komunistycznych manifestów. Podejrzewam, że ponarzekaliby na zasadzie: „Drodzy Towarzysze, od teraz wymagamy całkowitej i bezgranicznej lojalności”. Tak jak pisałam, mało to honorowe, ale przynajmniej najulubieńsi twórcy komunistów nie upodliliby się zupełnie.
Wybór najgorszy z możliwych
Literaci postanowili jednak wybrać najgorsze rozwiązanie z możliwych – czyli pochwalić decyzję władzy, całkowicie ją zaakceptować i skazać de facto innych ludzi na śmierć. Zdecydowali wręcz nie tylko poprzeć wyrok, ale wręcz wnioskować o jego przyspieszenie. Ich rezolucja stanowiła wręcz hołd dla tak bezkompromisowej decyzji i mam nadzieję, że pisali go na kolanach. Zgodzili się użyć swoich nazwisk dla poparcia kolejnej komunistycznej zbrodni i skazać duchownych na śmierć za to, że byli duchownymi. Zupełnie jawnie, bez choćby poczucia wstydu. I tu już naprawdę ciężko uwierzyć w zastraszenie, przecież mieli wiele innych opcji, żeby zachować nie tylko ciepłe posady, ale też tę odrobinę człowieczeństwa i honoru. Mogli stanąć w obronie ludzkiego życia. I to już samo w sobie, nawet gdyby wykorzystali te bardziej tchórzliwe opcje, pozwoliłoby im nie pluć rano w lustro. Pewnie i tak nie pluli, nie wiem. Ale powinni. I – znów wracając do tego Nobla dla Szymborskiej – ja wiem, że twórczość powinno się oddzielać od człowieka, ale czy jednak noblista nie powinien sobą reprezentować czegoś więcej niż tylko dzieła, które tworzy? Czy jednak taka, a nie jakakolwiek inna decyzja pani Wisławy nie powinna jej dyskwalifikować w ocenie jurorów? Czy wartości, o których pisała już po roku 89, w tym szacunek do ludzkiego życia (choćby w wierszach „Umrzeć – tego nie robi się kotu” czy „Terrorysta, on patrzy” – ukryty pod grubą dawką ironii, ale jednak wyczuwalny), są naprawdę ważne i aktualne, patrząc na to, jaką opcję wybrała poetka? Ale cóż, historia kołem się toczy. Kiedyś Nobla otrzymała kobieta, która otwarcie, pod własnym nazwiskiem, popierała zabicie trzech innych osób, dzisiaj mamy w popularnych programach gwiazdy, takie jak stręczycielka, dokonująca przemocy na kobietach i handlu ludźmi, a w amerykańskiej wersji – oszustkę Annę Sorokinę. Za to w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich p***fil otrzymał zaszczyt reprezentowania swojego kraju. Niczego się nie uczymy.
Na szczęście najwyższych wyroków ostatecznie nie wykonano. Nie jest to jednak zasługą szanowanych, krakowskich literatów, ale samego Stalina, który wpadł już w taką paranoję, że oskarżał o spisek własnych lekarzy. Efektem czego nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc. Część nie żyła, inna część trafiła do więzień albo na Syberię, a ci którzy zostali najzwyczajniej w świecie bali się do niego zbliżać.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Oszalał z tymi wetami!

Niesamowity jest ten upór i zapalczywość, z jaką środowisko Silnych Razem atakuje Karola Nawrockiego. Niesamowite jest również, że praktycznie każdy taki atak to okazja do zebrania solidnego oklepu, bo tak bardzo nie mogą pogodzić się z kolejnymi wetami, że rzucają się z wściekłością na prezydenta, uważnie pilnując aby ich przekaz zawierał tylko to, co ma zawierać – mieszaninę manipulacji, półprawd, kłamstw i przemilczenia pewnych niezbyt wygodnych faktów. Wiadomo, że jak fakty są dla nich niewygodne, tym gorzej dla faktów, prawda? Mija kolejne kilka dni od daty zaprzysiężenia Karola Nawrockiego, a oni dalej nie mogą się z tym pogodzić. Ba, są w tej swojej rozpaczy coraz bardziej zagubieni, bo teraz każdy ich atak to piłka starannie dośrodkowana do własnej bramki. I to w sytuacji, kiedy bramkarz akurat wyskoczył na fajkę. Przecież to jest aż nie do pomyślenia, co oni tam wyprawiają. Wymyślili sobie np. rozpaczliwe hasełko: „Robimy, nie gadamy” i żeby je uprawdopodobnić faktycznie rzucają prezydentowi jakieś ustawy pisane na kolanie, ale prawda jest taka, że nie, oni nic nie robią. Oni nawet nie gadają. Oni – za przeproszeniem – pierdolą. Na X-ie. Całymi, kurna, dniami.
Kto naprawdę oszalał i dlaczego?
Najbardziej się ubawiłam przy okazji tzw. afery samochodowej. Nie wiem, kto jako pierwszy wrzucił słynne zdjęcie Karola Nawrockiego przy limuzynie – podejrzewam, że to jakiś do granic bezczelny polityk związany z Silnymi Razem, albo jakiś ich oszołomiony fanatyk, który jak tylko zobaczył tego znienawidzonego prezydenta przy drogim samochodzie, to mu się coś w główce przegrzało i nie sprawdzając, nie weryfikując wrzucił zdjęcie, że proszę bardzo jakimi to furami rozbija się nasz prezydent. Oczywiście, zdjęcie szybko zeżarło i w pewnym momencie hulało po całym X-ie, a najbardziej zradykalizowane silniczki rozpoczęły debatę, o ile uciąć wydatki na Kancelarię Prezydenta – tylko o 70% czy na wszelki wypadek jednak o 90? Zabawa trwałaby w najlepsze, gdyby nie fakt, że dość szybko pojawiły się inne zdjęcie. Z Donaldem Tuskiem. Na tle takiego samego samochodu. Nie wiem, czy zdążyło paść tłumaczenie, że Donald Tusk to mąż landu, pardon, stanu, więc jemu taka limuzyna się należy jak psu micha, a Karol Nawrocki jako że przy Donku nic nie znaczy, może sobie co najwyżej starym oplem jeździć, kiedy okazało się, że to nie Kancelaria Prezydenta kupiła tę limuzynę i nie Karol Nawrocki ją sobie wybrał. Zrobiło to MSWiA pod kierownictwem Marcina Kierwińskiego. Mieli nadzieję, że Rafał Trzaskowski będzie się w niej dobrze prezentował, a może sam Kierwa liczył na to, że takie auto zmobilizuje Trzaskowskiego do cięższej pracy, bo fama głosiła, że on był szykowany jako jego następca na warszawskim tronie. Podejrzewam, że gdyby wiedzieli, że to Karol Nawrocki obejmie urząd prezydenta kupiliby mu co najwyżej taczkę, ale nie wiedzieli. Na pocieszenie warto wspomnieć, że prezydent bardzo ładnie im podziękował, na przykład wetując ustawę o pomocy dla Ukraińców, spełniając tym samym obietnicę wyborczą Rafała Trzaskowskiego. Na pewno mu się miło zrobiło.
Ile i co zawetował Nawrocki?
Nie da się jednak ukryć, że tym co najbardziej napędza teraz Silnych Razem i całe otoczenie premiera, to właśnie prezydenckie weta. Czasami naprawdę można odnieść wrażenie, że dla Karola Nawrockiego dzień bez weta jest dniem straconym. Nic zatem dziwnego, że ci najzacieklejsi przeciwnicy prezydenta zaczęli snuć teorię, że Karol Nawrocki zamierza zablokować funkcjonowanie rządu, a co za tym idzie działanie państwa, żeby doprowadzić do wcześniejszych wyborów. Nie powiem, kusząca propozycja, ale po pierwsze nie wydaje mi się, żeby nasze państwo dobrze działało, kiedy funkcjonuje ten rząd, a po drugie nie jest to do końca prawda, bo prezydent zawetował jak do tej pory siedem ustaw. Na dwadzieścia osiem. Prosta matematyka podpowiada nam zatem, że większość podpisał. Zawetował 1/4 – co prawda widziałam jakąś oburzoną dziunię z Silnych Razem, która przekonywała, że odrzucił 1/3, bo przecież 21:7=3. Tak, to są ludzie na takim poziomie. Oczywiście, w tzw. międzyczasie mogło się coś zmienić, bo jak sobie na szybko teraz sprawdzam, to pojawiają się informacje, że tych ustaw podpisał aż 31, co oznacza, że ponad 80% przeszło. Ale do brzegu, zajmijmy się teraz, dwoma najgłośniejszymi wetami. Pierwsze dotyczyło nowelizacji ustawy o zapasach ropy i gazu – Karol Nawrocki uzasadnił to zbytnim wydłużeniem okresu gromadzenia zasobów oraz sprzeciwiał się możliwości magazynowania gazu za granicą, co nie tylko zniechęca do potencjalnych inwestycji w polskie firmy, ale może spowodować, że w przypadku kryzysu będziemy zależni od kraju, gdzie nasze zapasy będą przechowywane. To jest po prostu oddanie kluczowej infrastruktury w obce łapy. Domyślam się chyba w które.
Tanie granie na emocjach
Z kolei weto dotyczące ustawy „Lex Kamilek” to nic innego jak tania gra na emocjach. Polacy długo nie mogli pogodzić się z tym, co spotkało ośmioletniego chłopca, więc jest to obszar, na który po prostu wystarczy rzucić zapałkę i wiadomo, że walnie. Należy jednak pamiętać, że ta ustawa jest po prostu bublem prawnym przepychanym na emocjach, byle pokazać, że coś robimy. Tak naprawdę odniosłam wrażenie, że po prostu zepchnięto w niej większą odpowiedzialność na nauczycieli. Być może, żeby mieć kozła ofiarnego, bo wiadomo, że sędziowie swoich wybronią, nawet jeśli tamci wykażą się taką arogancją i tumiwisizmem jak w przypadku sprawy Kamila z Częstochowy. Ale nie to jest tutaj najistotniejsze – otóż o zawetowanie tej ustawy apelowała również Rzecznik Praw Dziecka, Monika Horna-Cieślak – swoją drogą wspierana przez Platformę. Wyrażała ona obawę, że te zmiany pozostawiają zbyt wiele miejsca przypadkowi i ryzykowałyby one ich bezpieczeństwu, ponieważ dopuszczało możliwość, że dzieci mogłyby pracować z p***filami. Jak wyliczał na Twixie Radosław Karbowski:
„Rządzący chcieli wprowadzić w niej kilka zmian:
– w szkołach zamiast zaświadczenia z Krajowego Rejestru Karnego wystarczyłoby własne oświadczenie osoby pracującej z dziećmi
– osoby, które zostały zweryfikowane w innym miejscu (np. nauczyciele WF jako trenerzy w klubach), nie musiałyby być ponownie weryfikowane przez szkoły
– obowiązek przedstawiania zaświadczenia nie obejmowałby osób, które z racji zawodu nie mogą być karane (np. policjanci zaproszeni przez szkoły)
– goście obecni na zajęciach razem z nauczycielem nie musieliby przedstawiać zaświadczeń
– wolontariusze i studenci odbywający praktyki otrzymywaliby zaświadczenia o niekaralności bezpłatnie”.
I właśnie to stało się bezpośrednią przyczyną prezydenckiego weta. Ale po co napisać wprost, co dokładnie negował prezydent, zwłaszcza że wszystkie weta dokładnie uzasadniał, a nawet proponował inne rozwiązania, skoro można wrzucić emocjonalny bełkot o biednych dzieciach i patrzeć, jak ludzie się rozszarpują, bo niektórzy nie wiedzą, gdzie weryfikować informacje, a innym nie chce się tego robić? Zwłaszcza kiedy wytresowało się całe stajnie Silnych Razem, którzy każdą bzdurę są w stanie opakować w odpowiednią dawkę jadu i nienawiści i tym samym na bieżąco podsycają atmosferę.
M.
Nawiasem Pisząc
Ten niegrzeczny prezydent Nawrocki!

Niesamowite jest to wycie i lamenty w koalicji rządzącej, odkąd Karol Nawrocki formalnie objął urząd prezydenta i od tamtej pory sprzedaje naszym rządzącym weta, jak plaskacze. Niesamowite, bo jakby tak pochylić się nad tym ich jazgotem, nad tym płaczem i lamentem, to na jaw wychodzi cała ich obłuda i zakłamanie. Widać, że w Koalicji nic się nie zmieniło, bo od pierwszego prezydenckiego weta klawiatury od komputerów są rozgrzane do czerwoności od wrzucania wpisów na Twitterze, że z tego Nawrockiego (ziew….) to jednak faktycznie ruska onuca jest. I proszę bardzo, mamy czarno na białym, jak z niego ta cała rusofilia uszami wypływa. I tak się na to pieczołowicie zabrali, że zapomnieli sprawdzić, co o samych wetach mówią sami Polacy, co mówił o tym Rafał Trzaskowski, a co ich Koalicja. Tak więc ludzie im zaczynają przypominać, co jeszcze parę tygodni temu o pomocy dla Ukraińców mówił Rafał Trzaskowski i jak oceniał ten postulat swojego kandydata Donald Tusk. Dla nich jednak najlepszą metodą na tego rodzaju „próby obalenia rządu” jest udawanie, że się tego nie widzi. Więc zamykają oczy. I publikują dalej. Coraz głupiej, bo z zamkniętymi oczami jednak ciężko się pisze.
Kolejna próba z ustawą wiatrakową
Nasz nowy Prezydent coraz bardziej mi się podoba. Pamiętacie pewnie moje wpisy sprzed jego oficjalnego zaprzysiężenia, w których wprost pisałam, że z nową głową państwa wiązałam pewne nadzieje. Z zasadą ograniczonego zaufania, jak zawsze, zwłaszcza kiedy mowa o politykach, ale mimo wszystko. I jak na razie się nie zawodzę. Czego dotyczyły weta prezydenckie? Przede wszystkim – ustawy wiatrakowej. Pamiętacie, tuż na początku swoich nowych rządów, Hennig-Kloska zaproponowała nam super ustawę, dzięki której turbiny wiatrakowe możemy mieć tuż pod swoimi oknami! Wszyscy, oczywiście poza tymi, którym najlepiej się mieszka, czyli między innymi posłom Koalicji. I mieszkańcom Wilanowa na przykład, bo oni tam mają takie rozmieszczenie bloków mieszkaniowych, że można tam podać rękę sąsiadowi z bloku naprzeciwka, nie wychodząc z mieszkania, więc wiatraka tam już nigdzie nie wciśniesz. Ale już na takich terenach, na których od paru lat mieszkamy z Grzesiem, w podwarszawskiej miejscowości – miejsca jest sporo. Nic, tylko umilać nam życie! Oczywiście, posłowie KO rzucili się natychmiast atakować Karola Nawrockiego za wspomniane weto, jak to on nie spełnia obietnic, jaki jest głupi, wredny, zły i – oczywiście – prorosyjski! Bo tańsza energia dla nas jest nie na rękę Putinowi! Najmocniej odpalili się Myrcha, Brejza i Gasiuk-Pihowicz, bo oni akurat przerwę od X-a, biorą sobie chyba tylko do toalety. Szkoda tylko, że zapomnieli wspomnieć, że Karol Nawrocki nie zawetował samego pomysłu zamrożenia energii, które było rozpisane na 2 strony, tylko ponad 90 stron innych, które dokładnie określały, jak blisko ludzkich zabudowań można taki wiatrak wcisnąć. Zaproponował nawet, że z miłą chęcią podpisze te dwie strony, które odnoszą się tylko do mrożenia cen energii, ale ustawy w całości takiej, jakiej jest, nie może przyjąć. I że z miłą chęcią wyśle do nich poprawioną przez siebie propozycję i czeka na ich odzew. Oczywiście, wszyscy jak jeden mąż, zapomnieli wspomnieć, że tak naprawdę to całe zielone odklejeństwo jest po prostu kolejną metodą ruskiej propagandy, bo jak tylko to szaleństwo dotarło do Niemiec, ci zaczęli faktycznie stawiać na zieloną anergię i olewać tradycyjne źródła. Skończyło się tak, że Niemcy wracają już do wydobywania węgla, a Polakom chcą koniecznie opchnąć ten swój wiatrakowy szmelc od Siemensa. I rząd Polski w imieniu Polaków podjął decyzję, że my chcemy, koniecznie, cena nie gra roli, zagraniczny szmelc od Niemców zawsze na topie, a Karol Nawrocki pokręcił nosem i uznał, że on za nas wszystkich nie będzie decydował, więc te ponad 90% o wiatrakach trzeba poprawić. A najlepiej wywalić. I właśnie dlatego teraz możemy wyczytywać, że Nawrocki nie chce tańszych kosztów energii. Bo cała reszta w tej rzece kłamstwa i obślizgłej manipulacji topi się po prostu w jej nurcie.
Weto z którym się zgadzamy, ale się nie zgadzamy
Druga zawetowana ustawa jest jeszcze lepsza. „Ustawa o pomocy obywatelom Ukrainy” – w tej sprawie również, obecni koalicjanci, wzorem PiS-u z ostatniej kadencji, podrzucili prezydentowi ustawę, że dalej Polacy będą płacić kupę kasy za pomoc dla Ukraińców. Ale pan Nawrocki nigdy nie powiedział, że jest „sługą Ukrainy”, więc jak sługa Ukrainy się nie zachowuje. Tupnął więc nogą i odpowiedział, że znowu tak, ale nie do końca. Że oczywiście możemy dalej pomagać, ale nie w takiej formie i nie na taką skalę, jak do tej pory. Dlatego nie zgadza się na jakiekolwiek świadczenia dla niepracujących w Polsce Ukraińców. I znowu mamy w odpowiedzi ściek bzdur i manipulacji, że znowu Putin się cieszy, bo Nawrocki wetuje. Tylko że ta sprawa jest chyba jeszcze śmieszniejsza niż poprzednie weto, bo wtedy KO po prostu udawało, że znowu jest zdziwione, że ich koszmarna dla Polaków, ale bardzo opłacalna dla niemieckiej gospodarki, ustawa nie przejdzie. Bo tym razem najbardziej zaangażowana bojówka KO (znowu na czele Myrcha, Brejza i Myszka Agresorka) całkowicie postanowiła pominąć fakt, że to był pomysł… ich kandydata na prezydenta Rafała Trzaskowskiego. I że Donald Tusk poparł ten pomysł na swoich kontach społecznościowych: „Jestem za”. Ale jak wiemy, „czasy się zmieniają” i teraz już łożyć na niepracujących Ukraińców można, a nawet trzeba. Niesamowici są ci ludzie. Piszą też o tanim populizmie, a w tym samym poście wypisują, jak to nie mamy serc dla samotnych matek uciekających z Ukrainy. W jednym, k-wa, wpisie. Tylko że tutaj już Karol Nawrocki miał trochę więcej zastrzeżeń i zapowiedział, że do Sejmu przekaże poprawioną ustawę – właśnie o brak świadczeń socjalnych dla Ukraińców, którzy nie zarabiają, a często nawet na stałe nie mieszkają w ogóle w Polsce. Poza tym wspomniał również o zasadach przydzielania obywatelstwa – według niego powinien to być proces. który trwa 10 lat, a nie już do dwóch albo trzech lat, jak było do tej pory. Według mnie – dobry pomysł, bo osobiście denerwują mnie obcokrajowcy, którzy mieszkają u nas już ładnych parę lat, ale nie za bardzo chce im się polskiego uczyć, a czasami zdarza się, że z polskim prawem też im nie po drodze. No i najważniejsze – surowsze kary za próbę nielegalnego przekroczenia granicy oraz stosowne kary za propagowanie banderyzmu w Polsce. Tutaj już bojówki KO nie miały się o co doczepić, widocznie w ich małych rozumkach zaświeciła myśl, że to może i dobry pomysł (albo że rozsądny sondażowo), ale że nie ich, to lepiej udawać, że go nie ma. Zamiast tego mamy więc nachalną propagandę o biednych ukraińskich matkach i ich biednych dzieciach, które zamiast jeść chleb, muszą jeść ściany.
Dwa weta, o których jest ciszej
Pan Karol miał również zawetować ustawę o obniżeniu kar za przestępstwa skarbowe. O tym silniczki trochę próbowały warczeć, że przecież obiecywał niższe i prostsze podatki, a tu znowu weto, z czystej złośliwości. Chyba nawet oni się jednak zreflektowali, że wykrzykiwanie na temat tej ustawy tuż po wtopie z KPO jest słabym pomysłem. Że trochę to wygląda, jakby szykowali miękkie lądowanie pod te swoje zabawy z pieniędzmi obywateli. Podobno ofiarą niedziałającego długopisu pana Nawrockiego miała paść również ustawa dotycząca deregulacji energetyki, która – mam wrażenie – była chyba próbą obejścia tej wiatrakowej, ponieważ zezwalała na budowę instalacji odnawialnych źródeł energii o mocy do 5 MW bez konieczności koncesji oraz zwiększała próg mocy fotowoltaicznych (do 500 kW) zwolnionych z pozwolenia na budowę. Nie wiem, czy tylko mnie się wydaje, że tą ustawą rząd mówi mi: „Słuchaj, misiu, nie możemy walnąć ci pierdyliarda wiatraków pod twoim domem, ale może znajdzie się sąsiad, który potrzebuje i chociaż w kilku procentach zrobi to za nas”? Karol Nawrocki nie zgodził się na jej podpisanie, argumentując, że według niego będzie to prowadziło do nadmiernej samowolki budowlanej. W tym przypadku jednak, zdaje się, nie zaproponował kolejnej ustawy, w której pomógłby ministrom w ich pracy. I słusznie, bo według mnie ta ustawa jest po prostu próbą obejścia poprzedniej, byleśmy tylko te wiatraki kupili. I wyraźnie widać po niej, co jest ważniejsze dla rządzącej Koalicji. Ale to pewnie ja jestem niesprawiedliwa, bo przecież prezydent powiedział im, że im tamtą ustawę poprawi, żeby sami mogli sobie przegłosować. Tak sobie myślę, że w związku z tą ustawą (i pewnie wieloma kolejnymi) robi nam się już taki wiatrak w Sejmie, że nie potrzebujemy na razie tych niemieckich.
M.
Nawiasem Pisząc
Nic nowego o nas… bez nas?

Nikt nas nie będzie szanował, jeśli sami o to nie zadbamy. Do tego stopnia, że nikt nawet nie pomyślał, żeby zaprosić przedstawiciela Polski, mimo że graniczymy bezpośrednio z Ukrainą, wysłaliśmy tam niezliczoną ilość pomocy i nam też jest na rękę zakończenie tego konfliktu – głównie dlatego, że będzie można zacząć odsyłać obywateli Ukrainy z powrotem do siebie. I skończyć ten cały cyrk z finansowaniem ich na niemal każdym kroku. Na spotkaniu z USA i innymi krajami europejskimi nie dotarł ani premier, ani prezydent Polski. Zamiast zastanowić się, jakim cudem doszło do takiej sytuacji obaj panowie postanowili negocjować, który się bardziej zbłaźnił. A może inaczej – środowisko Donalda Tuska przekonuje, że skompromitował się tylko i wyłącznie Karol Nawrocki. Prezydent na razie nie zabrał chyba głosu w tym temacie, przynajmniej nie mogę znaleźć jego stanowiska.
Pyrrusowe zwycięstwo Tuska
Troszkę śmieszne jest tłumaczenie polityków Platformy, zwłaszcza że to ich prezes strofował niedawno nowego prezydenta, że on jest od wyglądania, a rząd od rządzenia i prowadzeniu rozmów międzynarodowych. Argumentują jednak, że premier miał wziąć udział w dzisiejszym spotkaniu „koalicji chętnych”. Nie widać jednak, żeby się szczególnie chętnie chwalił wynikami tych rozmów, więc zgaduję, że być może sam tam robił tylko za ozdobę albo zdążył jedynie powiedzieć, że stanowisko Polski w tej sprawie jest takie samo, jak Ursuli von der Leyen, co by mnie wcale nie zaskoczyło. Trudno więc uznać to chyba za wielki sukces premiera, ale – jak to się mówi – na bezrybiu i rak ryba i w obliczu tylu czarnych chmur, które ostatnio zaczęły się zbierać nad głową szefa naszego rządu, nie dziwię się, że chwyta się czegokolwiek. Brak naszego przedstawiciela w dalszym ciągu jest jednak delikatnym nieporozumieniem, bo Polska też powinna być zaproszona do dyskusji, która mogła zdecydować, czy będą jakieś zmiany przy naszej granicy. Jest to dla nas dość ważna kwestia. Na razie jednak wiadomo, że rozmowy pokojowe niczego nie rozstrzygnęła, bo Ukraina nie zgodziła się na warunki terytorialne Rosji, co było do przewidzenia. Są dwie plotki, według których Polska nie wzięła udziału w rozmowach. Pierwsza jest taka, że Nawrocki podobno nie chciał rozmawiać z Zełeńskim, ale średnio mi się chce w to wierzyć. Prezydent Polski jest już dużym chłopcem i chyba doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że ciężko rozmawiać o pokoju na Ukrainie bez udziału przywódcy Ukrainy. Poza tym jednak stosunki dyplomatyczne powinniśmy utrzymywać – chciałabym tylko, żeby Nawrocki nauczył w nich trochę szacunku do Polski… Drugim – że na nasze uczestnictwo nie zgodziła się Rosja ze względu na naszą rusofobię. Jaką rusofobię w kraju, w którym co drugi jest nazywany ruską onucą? 😉 A tak poważnie, to kochać się nie musimy, ale to Rosja najechała na kraj, z którymi sąsiadujemy i ta wojna realnie ma wpływ na polską gospodarkę chociażby. Nieporównywalnie większy niż taka Finlandia, której reprezentant akurat wziął udział w tych rozmowach.
Osobiste spotkanie prezydenta Polski z Donaldem Trumpem
Ale plotki plotkami – ja uważam, że polska reprezentacja powinna się tam znaleźć. Pojawiła się już w sieci informacja, według której Karol Nawrocki ma spotkać się z Donaldem Trumpem osobiście 3 września. Na pewno będzie to okazja, żeby przedstawić, jakie jest polskie stanowisko w sprawie pokoju na Ukrainie i będzie ona chyba lepsza, niż w gronie gadających, mądrych głów. Wiadomo jednak, że poza przedstawieniem swojego stanowiska, które w przypadku naszego prezydenta może nie być tak zbieżne z interesami Niemiec, niczego więcej się w tej sprawie nie ugra. Ukraina się na pokój nie zgodzi, jeśli będzie się to wiązało z jakąkolwiek utratą przez nich swojego terytorium i w sumie wcale im się nie dziwię. Szczerze wątpię, żeby po takiej rozmowie Trump zadzwonił do Zełeńskiego, że ma się zgodzić na przejęcie Donbasu przez Rosję, bo Polska ma świetny pomysł. Spodziewam się raczej, że polityka Nawrockiego w stronę Zełeńskiego nie będzie już opierała się na dobrej woli tylko jednej ze stron. Zamiast tego spodziewam się, że będzie naciskał w temacie Wołynia, bo nie dalej niż dwa dni temu zamieścił na swoim oficjalnym profilu na X-ie, że naszym prawem i obowiązkiem jest pielęgnowanie pamięci o tym odrażającym ludobójstwie i jego ofiarach. Podejrzewam, że raczej będzie naciskał na ekshumację pomordowanych Polaków, tym bardziej, że nic się w tej sprawie nie dzieje, a przecież parę miesięcy temu Donald Tusk odtrąbił sukces, że ekshumacje będą, bo on się dogadał. Tak sprawę załatwił, że zgoda podobno jest, ale ekshumacji nie ma. O jakiejkolwiek dalszej współpracy i pomocy Ukrainie powinniśmy więc rozmawiać z Zełeńskim – z tą odmianą, że teraz to niech on sobie poklęczy. Z naszych dwóch krajów, w dalszym ciągu to jego ojczyzna potrzebuje coraz więcej pomocy i miło, żeby zaczął się tak zachowywać. Jeśli woli stawiać na Niemcy i ich wsparcie, mimo że tuż po wybuchu wojny stwierdzono tam, że za trzy dni Ukrainy już nie będzie, ale jeśli tak bardzo chcą, to mogą im wysłać zużyte hełmy, to jego decyzja i jego ryzyko. To on się na tej współpracy przejedzie, nie my. My nic nikomu nie jesteśmy winni.
M.