Nawiasem Pisząc
Wybitna artystka czy bezwzględna komunistka?
W Krakowie zniszczono mural z wierszem Wisławy Szymborskiej. Onet pisze o „bezmyślnym pomazaniu”, ale patrząc na wybór miejsca – teoretycznie mógł on być zamierzony i nacechowany pewnymi historycznymi motywami. Oczywiście, większość przypadków wandalizmu jest spowodowana bezmyślnością i zazwyczaj przedstawia wulgaryzmy, penisa albo swastykę. Żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli – nie popieram wandalizmu w żadnej postaci, nawet jeżeli tak naprawdę zgadzam się z motywami wandala. Zwłaszcza że ten mural zamierzają odmalować i pewnie część wydatków będą musieli pokryć mieszkańcy. A udało mi się znaleźć zdjęcia przedstawiające tę dewastację i jednak wygląda to faktycznie na idiotyczny wandalizm. Mimo wszystko, przypomniał mi on o pewnej historii, którą tutaj chciałabym opisać.
Nobel (nie)zasłużony
Mniejsza z tym, że rzeczywiście było to bazgranie dla samego bazgrania. Ale dlaczego my tak naprawdę czcimy tą Szymborską? Nie da się ukryć, że była poetką uzdolnioną, która niezwykle celnie, inteligentnie i dowcipnie opisywała rzeczywistość. Miała też bardzo lekkie pióro. Gdyby wziąć pod uwagę tylko jej twórczość z okresu po upadku komunizmu, to ta nagroda Nobla wcale nie była całkowicie pozbawiona sensu. Nie ukrywam jednak, że mój osąd jest nieobiektywny, bo kiedy byłam dużo młodsza bardzo lubiłam wiersze Szymborskiej. Potem jednak dowiedziałam się jaką poezję uprawiała wcześniej i cóż mogę napisać? Autorytet został poważnie nadszarpnięty. I tutaj powinniśmy wspomnieć więcej o tej nagrodzie, bo umówmy się – wiersze artystki o Stalinie i Leninie zdecydowanie nie należały do wybitnych. To była zwykła propagandowa pisanina, byle tylko zadowolić odpowiednich ludzi w czasach PRL-u. A pani Wisława otrzymała przecież Nobla za CAŁOKSZTAŁT twórczości. Czyli za wszystkie swoje wiersze, nie tylko te dowcipne, celne i inteligentne, które pisała już po 89 roku. Nawet myślałam sobie, żeby wrzucić tutaj jakiś jej wiersz z okresu głębokiego komunizmu, ale uznałam, że szkoda Waszego czasu. Próżno w nich szukać lekkości autorki w tworzeniu poezji, próżno szukać jej charakterystycznego humoru i ironii, o inteligencji i celności nie ma już nawet co wspominać. Czyżby te wiersze komisja wręczająca nagrody łaskawie puściła w zapomnienie (ponawiam pytanie – dlaczego?), czy może uznała, że to też jest najwyższy poziom literatury (nie jestem ekspertką od poezji, zdecydowanie wolę prozę, ale nie mogę w to uwierzyć). Całokształt twórczości to całokształt twórczości i, obiektywnie patrząc, na Nobla zdecydowanie bardziej zasługiwał Zbigniew Herbert, który też nie miał w swoim życiorysie aż tak kontrowersyjnych i wstydliwych etapów, jak pani Szymborska właśnie. Ale umówmy się, że poetka mogłaby się z tego jakoś wytłumaczyć. Że ją zastraszyli, że ją zmusili, że musiała jakkolwiek na życie zarabiać, ale tak naprawdę brzydziła się tym, co robi. Komuniści łamali twardszych niż ona i podejrzewam, że Polacy by jej to wytłumaczyli. Jednak dla artystki również z jakiegoś powodu łatwiejsze było udawanie, że tego nie było. Jest jednak jeszcze jeden „drobny” epizod w jej życiu, którego w żaden sposób wytłumaczyć się nie da. I właśnie ten epizod sprawił, że nadszarpnięty wcześniej autorytet rozpadł się zupełnie.
Zachowałaby się, jak trzeba…
Mowa oczywiście o poparciu dla wykonania kary śmierci na trzech krakowskich księżach i długoletniego więzienia dla kilkunastu innych, których oskarżono o zdradę na rzecz zachodniego wroga. Działo się to w latach 50-tych, kiedy komuna postanowiła wypowiedzieć wojnę totalną polskiemu Kościołowi. Księża usłyszeli zarzuty, jak to często w tych czasach bywało wyssane z palca. Wówczas to Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. Szymborska wraz z grupą innych krakowskich literatów wystosowała pismo „Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego”, gdzie domagała się zastosowania najcięższej kary dla kapłanów. Tego się strachem wytłumaczyć nie da – tym bardziej, że władza ludowa wyraźnie się wahała i potrzebowała społecznego wsparcia. No i dostała. Czy artystom „delikatnie” zasugerowano, żeby to oni stali się tym społecznym wsparciem, czy też była to inicjatywa owej grupy – nie wiemy, ale mam wrażenie, że jednak to pierwsze. Trudno nie zgodzić się z komentarzem Stanisława Krajskiego w tej sprawie. Według niego Szymborska i reszta towarzyszy mieli cztery rozwiązania, z których wybrali zdecydowanie najgorsze. Oczywiście najchwalebniejszym byłoby, gdyby ostro zaprotestowali, gdyby posłuchali w sobie człowieka, bo przecież tymi ludźmi byli. I owszem, konsekwencje byłyby ciężkie, chociaż może krótkotrwałe, bo mniej więcej miesiąc później Józef Stalin wziął i kopnął w kalendarz, co spowodowało, że ten najgorszy etap komunizmu w Polsce bezpowrotnie minął – a to również oznaczało, że reperkusje wobec wspomnianych literatów byłyby mniejsze. Za to zostaliby oni zapamiętani jako ludzie odważni i honorowi. Czy wtedy okres romansu Wisławy Szymborskiej z komuną zostałby wybaczony? Jestem pewna, że tak. Bo kiedy trzeba było stanąć w obronie człowieka, zachowałaby się tak jak powinna. No właśnie: „zachowałaby się”…
Rozwiązanie pragmatyczne
Artyści jednak nie wiedzieli, że Stalinowi zostało tak niewiele życia i jednak zwyciężył strach. W tej sytuacji mieli kolejne wyjście i byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie dla nich i, rzecz jasna, dla wspomnianych księży – patrząc na to, że nie mogli przewidzieć, że Stalin się przekręci. Mogli więc przyznać rację władzom, że owszem, zachowanie księży należy potępić, że ich zdrada nie powinna zostać zapomniana, ale przecież drodzy Towarzysze, okażmy humanitaryzm i dobre serce. Pokażmy obywatelom, że mają władzę, która szanuje ludzkie życie i potrafi wybaczać. Że owszem, księża zasłużyli na najwyższą karę, a jednak postanowiliśmy darować im życie. Że jesteśmy rzeczywiście miłościwie panujący i niechże ten głupi lud w końcu to doceni. Byłoby to rozwiązanie o tyle bezpieczne, że przecież artyści nie odwróciliby się twardo od metod komunistycznych, ale nawet daliby władzom dobre rozwiązanie – na zasadzie, że bardziej opłaca wam się tych kapłanów nie zabijać. Mało honorowe i eleganckie, na pewno nie tak godne szacunku, jak poprzednie, ale chodziło tu przede wszystkim o drugiego człowieka. Chodziło o życie ludzkie. Wówczas na pewno nie zbudowaliby sobie pomnika za życia, bo jednak to nie byłaby niesamowita wręcz, jak na tamte czasy, odwaga, a zwykły pragmatyzm, ale zachowaliby się jednak trochę bardziej, jak powinien zachować się człowiek. Trzecim rozwiązaniem byłoby już zupełnie niegodne milczenie. Niegodne, pozbawione krztyny honoru i ludzkiej przyzwoitości, ale na pewno nie tak obrzydliwe, na jakie w końcu się zdecydowali. Mogli to przeczekać, schować się jak mysz pod miotłą i udawać, że sprawa ani trochę ich nie dotyczy. Potem nadrobiliby to swoimi propagandowymi dziełami – coś jak „epitafium” Szymborskiej po śmierci Stalina. Jakoś by to się rozmyło, rozmydliło, władze by pewnie kręciły nosem, że nie tak miało być, ale w obliczu na ich ogromne dokonania w szerzeniu idei komunistycznych pewnie machnęliby ostatecznie na to ręką. W najgorszym wypadku literaci mogliby otrzymać zakaz drukowania, ale szczerze wątpię, żeby komuniści darowali sobie drukowanie tak ważnych komunistycznych manifestów. Podejrzewam, że ponarzekaliby na zasadzie: „Drodzy Towarzysze, od teraz wymagamy całkowitej i bezgranicznej lojalności”. Tak jak pisałam, mało to honorowe, ale przynajmniej najulubieńsi twórcy komunistów nie upodliliby się zupełnie.
Wybór najgorszy z możliwych
Literaci postanowili jednak wybrać najgorsze rozwiązanie z możliwych – czyli pochwalić decyzję władzy, całkowicie ją zaakceptować i skazać de facto innych ludzi na śmierć. Zdecydowali wręcz nie tylko poprzeć wyrok, ale wręcz wnioskować o jego przyspieszenie. Ich rezolucja stanowiła wręcz hołd dla tak bezkompromisowej decyzji i mam nadzieję, że pisali go na kolanach. Zgodzili się użyć swoich nazwisk dla poparcia kolejnej komunistycznej zbrodni i skazać duchownych na śmierć za to, że byli duchownymi. Zupełnie jawnie, bez choćby poczucia wstydu. I tu już naprawdę ciężko uwierzyć w zastraszenie, przecież mieli wiele innych opcji, żeby zachować nie tylko ciepłe posady, ale też tę odrobinę człowieczeństwa i honoru. Mogli stanąć w obronie ludzkiego życia. I to już samo w sobie, nawet gdyby wykorzystali te bardziej tchórzliwe opcje, pozwoliłoby im nie pluć rano w lustro. Pewnie i tak nie pluli, nie wiem. Ale powinni. I – znów wracając do tego Nobla dla Szymborskiej – ja wiem, że twórczość powinno się oddzielać od człowieka, ale czy jednak noblista nie powinien sobą reprezentować czegoś więcej niż tylko dzieła, które tworzy? Czy jednak taka, a nie jakakolwiek inna decyzja pani Wisławy nie powinna jej dyskwalifikować w ocenie jurorów? Czy wartości, o których pisała już po roku 89, w tym szacunek do ludzkiego życia (choćby w wierszach „Umrzeć – tego nie robi się kotu” czy „Terrorysta, on patrzy” – ukryty pod grubą dawką ironii, ale jednak wyczuwalny), są naprawdę ważne i aktualne, patrząc na to, jaką opcję wybrała poetka? Ale cóż, historia kołem się toczy. Kiedyś Nobla otrzymała kobieta, która otwarcie, pod własnym nazwiskiem, popierała zabicie trzech innych osób, dzisiaj mamy w popularnych programach gwiazdy, takie jak stręczycielka, dokonująca przemocy na kobietach i handlu ludźmi, a w amerykańskiej wersji – oszustkę Annę Sorokinę. Za to w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich p***fil otrzymał zaszczyt reprezentowania swojego kraju. Niczego się nie uczymy.
Na szczęście najwyższych wyroków ostatecznie nie wykonano. Nie jest to jednak zasługą szanowanych, krakowskich literatów, ale samego Stalina, który wpadł już w taką paranoję, że oskarżał o spisek własnych lekarzy. Efektem czego nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc. Część nie żyła, inna część trafiła do więzień albo na Syberię, a ci którzy zostali najzwyczajniej w świecie bali się do niego zbliżać.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Blisko tragedii na Boże Narodzenie
W Polsce prawdopodobnie udało się udaremnić zamach terrorystyczny. 19-letni student planował zamach i od miesięcy zbierał informacje, jak samodzielnie skonstruować ładunek wybuchowy. Nie miał jednak jasno sprecyzowanego miejsca zamachu – służbom mówił, że NA PRZYKŁAD jakiś jarmark bożonarodzeniowy. Równie dobrze mogło to być centrum handlowe, dworzec, cholera go tak naprawdę wie. Dziewiętnastolatek prawdopodobnie jest konwertytą na islam, wiadomo, że utrzymywał kontakt z przedstawicielami ISIS i zamierzał do nich dołączyć. Być może udany zamach byłby jego przepustką do tego. Ciekawa jestem powodu, dla którego młody chłopak stał się tak zafascynowany islamem i organizacją terrorystyczną? Co go fascynuje w tej niby-kulturze? Do tego stopnia, że był gotów nawet zabić iluś tam ludzi, żeby się do nich przyłączyć i… dalej zabijać. A jak długo, to już zależy, kiedy by go odstrzelili albo dostał zlecenie dokonania samobójczego zamachu i pewnie wykonałby to z poczuciem olbrzymiego zaszczytu, który go spotkał. Dramat.
Medialne manipulacje
Co jednak ciekawe, nagłówki krzyczą o studencie KUL, nie o młodym mężczyźnie zafascynowanym ISIS i islamem. To już skłania do przekłamań i manipulacji, bo chociażby Alicja Defratyka zastanawiała się, co na to ultra-prawica, konfederaci i brauniarze? Ta tzw. „ultra-prawica” jest przeciwna islamowi w Polsce. Może chłopak by się tak nie zradykalizował, gdyby go u nas nie było? A może po prostu miał nie po kolei w głowie? Albo był psychopatą, któremu zachciało się zabijać ludzi i usiłował sobie do tego dopasować jakąś ideologię, a z wiarą chrześcijańską byłoby mu jakkolwiek trudno? Silni Razem też już wsiedli na swojego konika i przekonują na X-ie, że katolik chciał zabijać innych katolików na jarmarku bożonarodzeniowym. Pomijając fakt, że to bzdura, warto byłoby się dowiedzieć, że nie trzeba być osobą wierzącą, żeby starać się dostać na KUL. Rekrutacja jest całkowicie świecka – liczą się wyniki w nauce, egzaminy. Kryteria są takie, jak na każdej innej uczelni. Nie trzeba składać żadnych deklaracji religijnych. „Katolicki” w nazwie oznacza patronat i tożsamość, a nie obowiązek światopoglądowy nakładany na studentów. Student KUL-u nie oznacza więc zadeklarowanego katolika. Warto też zauważyć, że skoro ten człowiek miał dziewiętnaście lat, to studentem KUL-u był co najwyżej trzy miesiące, co zresztą potwierdza uniwersytet. Nie jest to wystarczająco długo, żeby uczelnia zdążyła wtłoczyć mu do głowy ideologię chrześcijańską – nawet zakładając, że faktycznie takie próby są tam wobec studentów podejmowane, ale nic takiego nie słyszałam. To uczelnia jak każda inna.
Stanowisko uczelni
Ósmego grudnia na Katolicki Uniwersytet Lubelski dotarło pismo z Sądu Rejonowego w Szczecinie z informacją o tymczasowym aresztowaniu, które zostało zastosowane wobec wskazanego studenta drugiego grudnia. Więc po wpływie pisma 8 grudnia student został zawieszony w prawach studenta na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Decyzja ta była, można by rzec, natychmiastowa. Dodatkowo do rzecznika dyscyplinarnego do spraw studentów i doktorantów został skierowany wniosek o zajęcie się tą sprawą – mówił Wojciech Adnrusiewicz, rzecznik prasowy uczelni – Oczywiście ubolewamy, podkreślam po dwakroć: ubolewamy, że taka sytuacja dotyczy studenta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na pewno jednak jest to postępowanie godne najwyższego ubolewania i pozostaje nam przeprosić, że dotyczy naszego studenta. Przyznam szczerze, że nawet ja jestem zaskoczona takimi click-baitami, bo fakt, której uczelni studentem był ten człowiek, jest w tym momencie drugorzędny. Bardziej istotne są jego motywy, a te w sposób oczywisty nie są chrześcijańskie. Doskonale wszyscy wiemy, że sporo ludzi czyta tylko nagłówki, a takie w istotny sposób wprowadzają w błąd. Po co? Tak jest bardziej poprawnie politycznie, żeby bez żadnej podstawy nawalać w katolików? Pozostaje sprawdzić dokładnie, z kim ten chłopak się kontaktował – być może pozwoli to wykryć innych takich odklejeńców. A być może tropy poprowadzą bezpośrednio do któregoś z meczetów? Nastolatek został aresztowany na co najmniej trzy miesiące.
Uważajcie na siebie.
M.
Nawiasem Pisząc
Bez chanukowych świec w Pałacu Prezydenckim
Nie wiem jak Wy, Drodzy Obserwujący, ale ja przesadnie zdziwiona taką decyzją pana Nawrockiego nie jestem. Prezydent już w trakcie kampanii deklarował, że żadnych chanukowych świec zapalał nie będzie. Ja swoje poglądy i swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich traktuję poważnie, więc obchodzę święta, które są bliskie mojej osobie – powiedział w wywiadzie dla Radia RMF FM. To, że nie jestem zaskoczona, nie oznacza jednak, że się nie cieszę, bo od dawna mam wrażenie, że o wiele bardziej honorujemy wartości żydowskie, niż nasze tradycyjne, chrześcijańskie. Zwłaszcza że jedna z tych wartości głosi, że goje, czyli my, mamy służyć Żydom, czyli im. Polecam Wam zresztą tekst Razprozaka (Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem) – swoją drogą jakiś uśmiechnięty demokrata napisał mi ostatnio, że jestem Razprozakiem 2.0, tyle że on to traktował jako obelgę, ja jako komplement. Wspominał coś jeszcze o napluciu mi do ryja, taki to przykład lewicowej tolerancji i miłości.

Przełomowa akcja z gaśnicą
To świętowanie Chanuki weszło w zwyczaje naszych polityków tak głęboko, że w sumie przyzwyczailiśmy się już do tego. Dopiero Grzegorz Braun musiał nam przypomnieć, że chyba coś jest nie tak, swoją akcją z gaśnicą. Ówczesny marszałek Sejmu, Szymon Hołownia, zorganizował w związku z tym kolejne obchody i próbował wymusić na Krzysztofie Bosaku, że ma wziąć w nich udział, mimo że ten tłumaczył, że jest katolikiem i obowiązuje go m.in. pierwsze Boże przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Zresztą w tej całej chanukowej szopce brały udział osoby, które najgłośniej krzyczały o zdejmowaniu krzyży z Sejmu i urzędów, bo państwo ma być świeckie. Ale hipokryzja tych ludzi nie jest chyba dla nikogo z nas nowością. W każdym razie bardzo długo spekulowano czy nowy prezydent nie ugnie się pod tą dziwną żydowską modą i jednak nie weźmie udziału w uroczystościach chanukowych, mimo jego jasnych deklaracji. Argumentowano to tym, że przecież Karol Nawrocki jest protrumpowski, z Trumpa bierze przykład, uzależnia swoją politykę od prezydenta USA i nawet ubiera się tak jak on. A Trump z kolei jest wielkim przyjacielem i sojusznikiem Izraela i premiera Natenjahu. Jest w zasadzie ucieleśnieniem popularnego skrótu „USrael”. Skoro więc polski prezydent nie chce psuć swoich relacji z przywódcą Stanów Zjednoczonych, będzie musiał zapalić świece, nie ma wyjścia.
Szacunek do wartości
No nie, nie będzie musiał. Nawrocki może jest zafascynowany Trumpem, może jest on politykiem, którym się inspiruje i z którego chce w większym lub mniejszym stopniu brać przykład, ale wszystko ma swoje granice. A tymi granicami są wartości tego człowieka, którym pozostaje wierny. Po prostu. Ja mu uwierzyłam i dlatego w końcu zagłosowałam z czystym sumieniem na konkretnego kandydata, a nie tylko po to, żeby nie wygrał ten drugi, jak było w przypadku Andrzeja Dudy. Nie sądzę, żeby przywódca USA miał z tego tytułu jakiś wielki problem, sam sobie może palić te świeczki, jeśli chce, chociaż wydaje mi się, że on jest związany z Izraelem przede wszystkim politycznie. Nieważne, Trump Trumpem. Ja się cieszę, że w końcu mamy polityka na wysokim stanowisku, który sprzeciwia się tej czołobitności wobec Żydów (bo tak to należy nazwać) i nie musi w tym celu biegać z gaśnicą. 😉 Zresztą umówmy się – musiałby być idiotą, żeby się na to zgodzić. Doskonale wie, czego oczekują od niego wyborcy i wie, że straciłby sporo zaufania, gdyby się na to zdecydował. A co do tej szopki w tytule – nie sądzę, żeby Czarzasty, mimo że komunista, odważył się aż tak denerwować chrześcijan. Szopkę zresztą stawia się wieczorem 24 grudnia, po Adwencie. Sam Czarzasty ogłosił, że będą uroczystości chanukowe w Sejmie (jakże by inaczej), ale będzie też Boże Narodzenie: Jest kontynuacja. Tu nie ma żadnej ideologii, a jedynie tradycja. Była Chanuka, to jest. Były święta Bożego Narodzenia, to są. Jeżeli ktoś się spodziewał, że będę robił rewolucję ze względu na swoje poglądy, to się zawiódł, gdyż poglądy swoje mam, ale tradycje i kontynuację szanuję.
Inna sprawa, że to dopiero marszałek Bosak zaproponował postawienie w Sejmie szopki bożonarodzeniowej i podobno była kupowana na ostatnią chwilę. Choinki są, a czy Czarzasty uzna stajenkę za tradycję, skoro pojawiła się dopiero w zeszłym roku z inicjatywy posła Konfederacji…? Zobaczymy. Inna sprawa – jak to skomentował mój przyjaciel: „Szopka i tak jest w Sejmie przez cały rok”.
M.
Nawiasem Pisząc
Czym zajęte są polskie media?
Zabawne są te nasze media. Mamy obecnie olbrzymi kryzys NFZ, w związku z którym zamykane są m.in. oddziały położnicze i podobno niektóre kobiety będą zmuszone rodzić na SOR. Nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju kryzys, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przedłużający się kryzys demograficzny, który stale się pogłębia. Mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a nikt z przedstawicieli Polski nie został zaproszony, mimo że ten konflikt dotyka nas bezpośrednio. Mamy również poszczególne akcje dywersji – jeśli wierzyć na słowo tym mediom – ze strony Rosji, ale za chwilę napiszę, dlaczego ich wiarygodność stoi na takim sobie poziomie. I to bardzo niebezpieczne akcje dywersji, bo niedawna sytuacja z torami była mocno niebezpieczna, no ale rząd odtrąbił wielki sukces, więc chyba nie mamy się czym martwić. Dopóki nie dojdzie do tragedii, ale wtedy na pewno się dowiemy, dlaczego to nie ich wina. Mamy jakiś pierdylion problemów, którymi musimy się zająć w tej chwili, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Słowne przepychanki
Priorytetem dla naszych mediów jest pseudo-afera pomiędzy Waldemarem Żurkiem a Karolem Nawrockim. To, że jakakolwiek decyzja prezydenta jest od razu, z marszu krytykowana przez niemal wszystkich posłów rządzącej koalicji, a jednym z jego głównych krytyków jest między innymi Waldemar Żurek – wiemy. Że te zarzuty są bardzo często zwyczajnie absurdalne, jak choćby zmanipulowany lament na temat weta ustawy kojcowej – też wiemy. Ogólnie nasz rząd zachowuje się trochę jak rozkapryszone dzieci, obrzucające się piaskiem, bo ktoś im zniszczył babki. Tym razem panu Waldemarowi nie spodobało się, że prezydent odrzucił wnioski o powołanie 46 sędziów i zdaniem Żurka „wkracza w fazę łamania Konstytucji”. No i rzucił w żartach, że mógłby się spotkać z panem Nawrockim w ringu do walki o ustrój państwa. Do tematu nawiązał Krzysztof Stanowski, ale prezydent odpowiedział, że nie ma zamiaru „gasić ministrowi światła”, że nie ma na to czasu i że zamiast tego wolałby w końcu poważnie porozmawiać. No i znowu się zagotowało w naszej cudownej, uśmiechniętej koalicji, bo teraz przekonują, że Nawrocki Waldkowi… grozi. Nie spodobał im się oczywiście fragment o gaszeniu światła i uznali, że świetnie się on nada, żeby go wyrwać z kontekstu. Umówmy się jednak – patrząc na to, jak wyglądają obaj panowie oraz że Żurek przegrał nawet z odkurzaczem – raczej na pewno tak by się to skończyło. To nie jest złośliwość, to jest zdrowy rozsądek. W każdym razie pan minister postanowił się jeszcze odnieść do tej sztucznie rozdmuchanej afery. I wiecie co? Skłamał.
Problemy z liczeniem
Przede wszystkim stwierdził, że nie da się sprowokować, mimo że… to on zaczął. W żartach, jasne, ale sam zaczął. Nawrocki chyba nawet specjalnie się do tego nie odnosił, dopóki nie został pociągnięty za język w Kanale Zero. Ale to nie wszystko: Ja nie biorę udziału w leśnych ustawkach kiboli. Widziałem te filmy prezydenta, które pokazywały go jako boksera. Tylko że jak prezydent stał na bramce w jednym z hoteli, ja bawiłem się w rozrzucanie ulotek i malowanie zakazanych przez komunę haseł. Jest tylko jeden malutki szkopuł. Maluteńki. Karol Nawrocki jest młodszy od Waldemara Żurka o trzynaście lat. Żurek urodził się w 1970 roku, Nawrocki w 1983. Komuna oficjalnie upadła (bo nieoficjalnie, to wiemy jak się skończyło) w 1989 roku. Karol Nawrocki w tamtym okresie mógł sobie stać na bramce co najwyżej w przedszkolu. Nie neguję tego, że być może kiedyś Żurek stał po słusznej stronie barykady. Być może walka o demokrację tak mu się spodobała, że walczył o nią również wtedy, kiedy w Polsce już demokracja była i bawił się wspólnie z KOD-em. A być może już mu przeszło, skoro nie widzi problemu, że marszałkiem Sejmu został komuch. Nie wiem. Ale wystarczyło odrobinę pomyśleć, spróbować policzyć, zanim się palnęło głupotę. Chociaż oni tam mają chyba wszyscy drobne problemy z liczeniem. I nie piję tutaj wcale do Gortata, bo ciężko wymagać od koszykarza, żeby był matematykiem (chociaż to raczej podstawy były), ale dziennikarze sympatyzujący z KO, jak również sami politycy uśmiechniętej koalicji, też kiedyś bardzo podobnie się pomylili, bo sugerowali, że Nawrocki współpracował już z Wielkim Bu, kiedy ten miał co najwyżej 13 lat, a chyba jeszcze mniej. Sam prezydent wyjaśniał, że jego kontakt z Patrykiem M. ograniczał się do paru sparingów.
Nieistniejąca wizyta
Poza tym Karol Nawrocki krytykowany jest za to, że nie chce spotkać się z Zełeńskim. Pojawiają się zarzuty, że prezydent na Ukrainę nie pojedzie, bo się boi. Przepraszam bardzo, ale to Zełeński ma do niego interes, a nie odwrotnie, więc dlaczego to Nawrocki ma tam jechać.? Też afera z tyłka, bo Zełeński poznał już stanowisko polskiego prezydenta i jeśli będzie chciał, to do Warszawy przyjedzie. Karol Nawrocki nie chce robić za chłopca na posyłki głowy ukraińskiego państwa, tak jak robili to politycy PiS, a obecnie KO. Po drugie – mam naprawdę olbrzymie wątpliwości, czy w dalszym ciągu powinniśmy tak bezkrytycznie i bez żadnej refleksji wspierać Ukrainę finansowo, skoro całkiem niedawno wyszły na jaw olbrzymie przekręty, związane między innymi z pieniędzmi, którą Ukraina otrzymywała w ramach pomocy od innych państw. Jeden z najbliższych współpracowników Zełeńskiego zwiał już w związku z tym do Tel Awiwu i tyle go widzieli. Ale już wiemy, że np. Radosławowi Sikorskiemu to nie przeszkadza. Poza tym wiele osób czepia się prezydenta, bo wspomniał o wdzięczności i większej symetrii. Ta symetria jest mniej lub bardziej celowo pomijana, ale za to zaczęto wyliczać, ile razy prezydent Ukrainy użył wobec Polski słowa „dziękuję”. No dobrze, ale słowa podziękowania ukryte gdzieś między jednym „dej”, a drugim nie wyglądają zbyt szczerze. I wróćmy też do tej symetrii – za słowami powinny iść czyny. Nie twierdzę, że nie wiadomo, jak wielkie. Mogą zacząć od przeprosin za tragedię w Przewodowie i odszkodowań dla rodzin dwóch zabitych, polskich obywateli. Był to prawdopodobnie fatalny wypadek, a nie celowe działanie, ale mimo wszystko reakcja Ukrainy była zwyczajnie bezczelna. Wciąż też mamy nierozliczony Wołyń. Nam, jako państwu, same podziękowania nie są do niczego potrzebne.
Wnioski z błędów poprzednika
Tak w polityce, jak i w życiu istnieje zasada, że nikt Cię nie będzie szanował, jeśli Ty sam się szanować nie będziesz. Przekonał się o tym między innymi Andrzej Duda. Pamiętacie początek wojny na Ukrainie i reakcje Zełeńskiego na nazwisko naszego poprzedniego prezydenta? Były co najmniej życzliwe, jeśli nie entuzjastyczne. Zełeński wprost mówił, że „Andrzej is great”, a żołnierze reagowali brawami i wiwatami na sam dźwięk jego nazwiska. A jak było na koniec jego prezydentury? Kiedy Duda próbował Zełeńskiego postawić do pionu, mówiąc, że pierwszy chwyci za telefon, ten odpowiedział mu lekceważąco, że bardzo możliwe, że będzie zajęty i nie odbierze. I tak, możemy twierdzić, że to był żart, ale osobiście mam wrażenie, że wspólna konferencja prasowa nie jest najlepszym miejscem na takie złośliwostki. Być może Karol Nawrocki wyciąga wnioski z błędów poprzednika i zwyczajnie oczekuje od niego szacunku jaka należy się głowie państwa, formalnie będącego sojusznikiem.
M.
