

Nawiasem Pisząc
Wybitna artystka czy bezwzględna komunistka?
W Krakowie zniszczono mural z wierszem Wisławy Szymborskiej. Onet pisze o „bezmyślnym pomazaniu”, ale patrząc na wybór miejsca – teoretycznie mógł on być zamierzony i nacechowany pewnymi historycznymi motywami. Oczywiście, większość przypadków wandalizmu jest spowodowana bezmyślnością i zazwyczaj przedstawia wulgaryzmy, penisa albo swastykę. Żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli – nie popieram wandalizmu w żadnej postaci, nawet jeżeli tak naprawdę zgadzam się z motywami wandala. Zwłaszcza że ten mural zamierzają odmalować i pewnie część wydatków będą musieli pokryć mieszkańcy. A udało mi się znaleźć zdjęcia przedstawiające tę dewastację i jednak wygląda to faktycznie na idiotyczny wandalizm. Mimo wszystko, przypomniał mi on o pewnej historii, którą tutaj chciałabym opisać.
Nobel (nie)zasłużony
Mniejsza z tym, że rzeczywiście było to bazgranie dla samego bazgrania. Ale dlaczego my tak naprawdę czcimy tą Szymborską? Nie da się ukryć, że była poetką uzdolnioną, która niezwykle celnie, inteligentnie i dowcipnie opisywała rzeczywistość. Miała też bardzo lekkie pióro. Gdyby wziąć pod uwagę tylko jej twórczość z okresu po upadku komunizmu, to ta nagroda Nobla wcale nie była całkowicie pozbawiona sensu. Nie ukrywam jednak, że mój osąd jest nieobiektywny, bo kiedy byłam dużo młodsza bardzo lubiłam wiersze Szymborskiej. Potem jednak dowiedziałam się jaką poezję uprawiała wcześniej i cóż mogę napisać? Autorytet został poważnie nadszarpnięty. I tutaj powinniśmy wspomnieć więcej o tej nagrodzie, bo umówmy się – wiersze artystki o Stalinie i Leninie zdecydowanie nie należały do wybitnych. To była zwykła propagandowa pisanina, byle tylko zadowolić odpowiednich ludzi w czasach PRL-u. A pani Wisława otrzymała przecież Nobla za CAŁOKSZTAŁT twórczości. Czyli za wszystkie swoje wiersze, nie tylko te dowcipne, celne i inteligentne, które pisała już po 89 roku. Nawet myślałam sobie, żeby wrzucić tutaj jakiś jej wiersz z okresu głębokiego komunizmu, ale uznałam, że szkoda Waszego czasu. Próżno w nich szukać lekkości autorki w tworzeniu poezji, próżno szukać jej charakterystycznego humoru i ironii, o inteligencji i celności nie ma już nawet co wspominać. Czyżby te wiersze komisja wręczająca nagrody łaskawie puściła w zapomnienie (ponawiam pytanie – dlaczego?), czy może uznała, że to też jest najwyższy poziom literatury (nie jestem ekspertką od poezji, zdecydowanie wolę prozę, ale nie mogę w to uwierzyć). Całokształt twórczości to całokształt twórczości i, obiektywnie patrząc, na Nobla zdecydowanie bardziej zasługiwał Zbigniew Herbert, który też nie miał w swoim życiorysie aż tak kontrowersyjnych i wstydliwych etapów, jak pani Szymborska właśnie. Ale umówmy się, że poetka mogłaby się z tego jakoś wytłumaczyć. Że ją zastraszyli, że ją zmusili, że musiała jakkolwiek na życie zarabiać, ale tak naprawdę brzydziła się tym, co robi. Komuniści łamali twardszych niż ona i podejrzewam, że Polacy by jej to wytłumaczyli. Jednak dla artystki również z jakiegoś powodu łatwiejsze było udawanie, że tego nie było. Jest jednak jeszcze jeden „drobny” epizod w jej życiu, którego w żaden sposób wytłumaczyć się nie da. I właśnie ten epizod sprawił, że nadszarpnięty wcześniej autorytet rozpadł się zupełnie.
Zachowałaby się, jak trzeba…
Mowa oczywiście o poparciu dla wykonania kary śmierci na trzech krakowskich księżach i długoletniego więzienia dla kilkunastu innych, których oskarżono o zdradę na rzecz zachodniego wroga. Działo się to w latach 50-tych, kiedy komuna postanowiła wypowiedzieć wojnę totalną polskiemu Kościołowi. Księża usłyszeli zarzuty, jak to często w tych czasach bywało wyssane z palca. Wówczas to Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. Szymborska wraz z grupą innych krakowskich literatów wystosowała pismo „Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego”, gdzie domagała się zastosowania najcięższej kary dla kapłanów. Tego się strachem wytłumaczyć nie da – tym bardziej, że władza ludowa wyraźnie się wahała i potrzebowała społecznego wsparcia. No i dostała. Czy artystom „delikatnie” zasugerowano, żeby to oni stali się tym społecznym wsparciem, czy też była to inicjatywa owej grupy – nie wiemy, ale mam wrażenie, że jednak to pierwsze. Trudno nie zgodzić się z komentarzem Stanisława Krajskiego w tej sprawie. Według niego Szymborska i reszta towarzyszy mieli cztery rozwiązania, z których wybrali zdecydowanie najgorsze. Oczywiście najchwalebniejszym byłoby, gdyby ostro zaprotestowali, gdyby posłuchali w sobie człowieka, bo przecież tymi ludźmi byli. I owszem, konsekwencje byłyby ciężkie, chociaż może krótkotrwałe, bo mniej więcej miesiąc później Józef Stalin wziął i kopnął w kalendarz, co spowodowało, że ten najgorszy etap komunizmu w Polsce bezpowrotnie minął – a to również oznaczało, że reperkusje wobec wspomnianych literatów byłyby mniejsze. Za to zostaliby oni zapamiętani jako ludzie odważni i honorowi. Czy wtedy okres romansu Wisławy Szymborskiej z komuną zostałby wybaczony? Jestem pewna, że tak. Bo kiedy trzeba było stanąć w obronie człowieka, zachowałaby się tak jak powinna. No właśnie: „zachowałaby się”…
Rozwiązanie pragmatyczne
Artyści jednak nie wiedzieli, że Stalinowi zostało tak niewiele życia i jednak zwyciężył strach. W tej sytuacji mieli kolejne wyjście i byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie dla nich i, rzecz jasna, dla wspomnianych księży – patrząc na to, że nie mogli przewidzieć, że Stalin się przekręci. Mogli więc przyznać rację władzom, że owszem, zachowanie księży należy potępić, że ich zdrada nie powinna zostać zapomniana, ale przecież drodzy Towarzysze, okażmy humanitaryzm i dobre serce. Pokażmy obywatelom, że mają władzę, która szanuje ludzkie życie i potrafi wybaczać. Że owszem, księża zasłużyli na najwyższą karę, a jednak postanowiliśmy darować im życie. Że jesteśmy rzeczywiście miłościwie panujący i niechże ten głupi lud w końcu to doceni. Byłoby to rozwiązanie o tyle bezpieczne, że przecież artyści nie odwróciliby się twardo od metod komunistycznych, ale nawet daliby władzom dobre rozwiązanie – na zasadzie, że bardziej opłaca wam się tych kapłanów nie zabijać. Mało honorowe i eleganckie, na pewno nie tak godne szacunku, jak poprzednie, ale chodziło tu przede wszystkim o drugiego człowieka. Chodziło o życie ludzkie. Wówczas na pewno nie zbudowaliby sobie pomnika za życia, bo jednak to nie byłaby niesamowita wręcz, jak na tamte czasy, odwaga, a zwykły pragmatyzm, ale zachowaliby się jednak trochę bardziej, jak powinien zachować się człowiek. Trzecim rozwiązaniem byłoby już zupełnie niegodne milczenie. Niegodne, pozbawione krztyny honoru i ludzkiej przyzwoitości, ale na pewno nie tak obrzydliwe, na jakie w końcu się zdecydowali. Mogli to przeczekać, schować się jak mysz pod miotłą i udawać, że sprawa ani trochę ich nie dotyczy. Potem nadrobiliby to swoimi propagandowymi dziełami – coś jak „epitafium” Szymborskiej po śmierci Stalina. Jakoś by to się rozmyło, rozmydliło, władze by pewnie kręciły nosem, że nie tak miało być, ale w obliczu na ich ogromne dokonania w szerzeniu idei komunistycznych pewnie machnęliby ostatecznie na to ręką. W najgorszym wypadku literaci mogliby otrzymać zakaz drukowania, ale szczerze wątpię, żeby komuniści darowali sobie drukowanie tak ważnych komunistycznych manifestów. Podejrzewam, że ponarzekaliby na zasadzie: „Drodzy Towarzysze, od teraz wymagamy całkowitej i bezgranicznej lojalności”. Tak jak pisałam, mało to honorowe, ale przynajmniej najulubieńsi twórcy komunistów nie upodliliby się zupełnie.
Wybór najgorszy z możliwych
Literaci postanowili jednak wybrać najgorsze rozwiązanie z możliwych – czyli pochwalić decyzję władzy, całkowicie ją zaakceptować i skazać de facto innych ludzi na śmierć. Zdecydowali wręcz nie tylko poprzeć wyrok, ale wręcz wnioskować o jego przyspieszenie. Ich rezolucja stanowiła wręcz hołd dla tak bezkompromisowej decyzji i mam nadzieję, że pisali go na kolanach. Zgodzili się użyć swoich nazwisk dla poparcia kolejnej komunistycznej zbrodni i skazać duchownych na śmierć za to, że byli duchownymi. Zupełnie jawnie, bez choćby poczucia wstydu. I tu już naprawdę ciężko uwierzyć w zastraszenie, przecież mieli wiele innych opcji, żeby zachować nie tylko ciepłe posady, ale też tę odrobinę człowieczeństwa i honoru. Mogli stanąć w obronie ludzkiego życia. I to już samo w sobie, nawet gdyby wykorzystali te bardziej tchórzliwe opcje, pozwoliłoby im nie pluć rano w lustro. Pewnie i tak nie pluli, nie wiem. Ale powinni. I – znów wracając do tego Nobla dla Szymborskiej – ja wiem, że twórczość powinno się oddzielać od człowieka, ale czy jednak noblista nie powinien sobą reprezentować czegoś więcej niż tylko dzieła, które tworzy? Czy jednak taka, a nie jakakolwiek inna decyzja pani Wisławy nie powinna jej dyskwalifikować w ocenie jurorów? Czy wartości, o których pisała już po roku 89, w tym szacunek do ludzkiego życia (choćby w wierszach „Umrzeć – tego nie robi się kotu” czy „Terrorysta, on patrzy” – ukryty pod grubą dawką ironii, ale jednak wyczuwalny), są naprawdę ważne i aktualne, patrząc na to, jaką opcję wybrała poetka? Ale cóż, historia kołem się toczy. Kiedyś Nobla otrzymała kobieta, która otwarcie, pod własnym nazwiskiem, popierała zabicie trzech innych osób, dzisiaj mamy w popularnych programach gwiazdy, takie jak stręczycielka, dokonująca przemocy na kobietach i handlu ludźmi, a w amerykańskiej wersji – oszustkę Annę Sorokinę. Za to w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich p***fil otrzymał zaszczyt reprezentowania swojego kraju. Niczego się nie uczymy.
Na szczęście najwyższych wyroków ostatecznie nie wykonano. Nie jest to jednak zasługą szanowanych, krakowskich literatów, ale samego Stalina, który wpadł już w taką paranoję, że oskarżał o spisek własnych lekarzy. Efektem czego nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc. Część nie żyła, inna część trafiła do więzień albo na Syberię, a ci którzy zostali najzwyczajniej w świecie bali się do niego zbliżać.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Jakie szanse daje nam Karol Nawrocki?

Napiszę Wam, że… kurczę, naprawdę polubiłam Karola Nawrockiego podczas całej tej kampanii i wiąże z jego prezydenturą jakieś tam nadzieje. Oczywiście ze swoją zasadą ograniczonego zaufania, ale mimo wszystko. Nie wiem, co prawda, dlaczego go polubiłam, bo to uczucie czysto subiektywne, ale myślę, że potrafię obiektywnie uzasadnić jakieś tam wiązane z nim nadzieje. Postaram się tutaj pokrótce („Tjaaaa… Ona i pokrótce” – myślicie sobie pewnie 😉 ) opisać swoje odczucia, bo – znowu czysto subiektywnie – wydaje mi się, że na tego człowieka wylano takie wiadra niezasłużonego łajna, że mogę pomóc mu się trochę „odczarować”.
Czysto suciektywnie…
Najpierw jednak rozprawmy się z tymi subiektywnymi odczuciami. Koalicja osiągnęła chyba wynik odwrotny od zamierzonego, bo im bardziej napierdzielali w tego biednego Nawrockiego, tym większą czułam do niego sympatię. Apogeum osiągnęli, kiedy wyciągnęli alfonsa, gdzie tam się nic w tych ich oskarżeniach nie zgadzało i nawet dziennikarze der Onetu się od części tych rewelacji odcięli, mimo że to oni wyniuchali (albo wymyślili) całą aferę z Grand Hotelu. Pierwszym „dowodem” był fakt, że Nawrocki kogoś tam poznał, kto później stał się niedobry albo już wtedy był niedobry. Niestety sam fakt znania kogoś bardzo złego nie jest żadnym dowodem, więc Donald Tusk, żeby trochę uwiarygodnić śledztwo swoich posłusznych dziennikarzy, powołał się na Jacka Murańskiego, który miał te brednie potwierdzić POD WŁASNYM NAZWISKIEM. Ten koleś pod własnym nazwiskiem udawał, że szprecha po francusku i nie czuł wtedy ani pół miligrama zażenowania, więc taki sobie z niego autorytet. To samo pomyśleli pewnie ci dziennikarze, bo jeden z nich wprost napisał, że trzeba być debilem, żeby uwierzyć, że to właśnie Murański stanowił ich źródło informacji i potrafili to uargumentować troszkę lepiej niż Tusk. Mieli zrobić artykuł ostatecznie obalający kandydata wspieranego przez PiS, a kiedy nie wyszło, to jeszcze dodatkowo ośmieszyli premiera. „A to węże łyse, na własnym cycku wyhodowane” – musiał pomyśleć wtedy pan, przepraszam, herr Donald, choć nie wykluczam, że mogło tam być więcej niecenzuralnych wstawek. Nawrocki trochę stracił z tą aferą kawalerkową, bo za każdym razem tłumaczył się w inny sposób, ale dosłownie nadrabiał to wszystko miną. Ten facet się cały czas uśmiecha! Nie da się też ukryć, że jego kampania była dużo bardziej pozytywna, niż to co wyczyniała Koalicja Obywatelska. I dużo bardziej naturalna, niż pomysły jakie mieli sztabowcy Trzaskowskiego. Sam Karol był dużo bardziej prawdziwy. Kiedy piękny Rafał rzucał wymuszone żarty o prima aprilis czy uśmiechniętych brygadach, Nawrocki grał z młodymi chłopakami w dziada. To takie trochę dwa ognie, tylko że kopane. Poza tym facet musiał naprawdę wiele ustać. Na pewno nie było mu łatwo, kiedy oskarżano go o sutenerstwo, nie było też mu łatwo, kiedy atakowano jego żonę, bo „jest tak brzydka, że to na pewno trans”. Po ogłoszeniu wyników nie miał lżej, bo tym razem uśmiechnięci-nowocześni wzięli sobie za cel jego siedmioletnią córkę, a później jeszcze jakaś genialna dziennikarka (chyba też z der Onetu) odkryła, że Marta Nawrocka założyła dwa razy tę samą sukienkę, bo to niestosowne, ale kiedy dokładnie to samo zrobiła księżna Kate, to była wielka klasa i oszczędność. Psiakrew, jakbym ja wiedziała, że ubrania można założyć więcej niż jeden raz, a nie wypierdzielać po pierwszym użyciu, mogłabym zaoszczędzić kupę kasy. Dzięki, Marta!
I bardziej obiektywnie
No dobrze, pośmialim się, pobawilim, przejdźmy więc do bardziej rozsądnej argumentacji. Bo Karol Nawrocki wcale nie miał jakiejś super ekstra kampanii. Zaczęli od boksowania i hasła „NowRocky”, które trochę za bardzo przeciągnęli, bo przez pierwsze kilka tygodni kandydat na prezydenta nie robił nic innego, tylko boksował i biegał. Poza tym, skoro od tego zaczęli, mogli konsekwentnie pociągnąć tego NowRocky’ego jako człowieka, który kiedyś tłukł się po lasach z bandą pseudo-kibiców, ale wyszedł z tego, założył rodzinę i został prezesem IPN-u. A teraz prezydentem-elektem. Zostańmy jednak przy tym IPN-ie. Karol Nawrocki objął to stanowisko w 2021 roku i od razu nadepnął na odcisk Rosjanom. Aktywnie demaskował i ujawniał zbrodnie Związku Radzieckiego dokonywanych na Polakach, gorąco popierał usuwanie pomników Armii Czerwonej na terytorium Polski, uznając je (bardzo słusznie!) za symbol okupacji radzieckiej, podczas gdy Rosjanie do dziś uważają, że to laur wspólnego zwycięstwa nad nazizmem. To właśnie dlatego został wpisany na rosyjską listę sankcyjną i gdyby kiedykolwiek pojawił się na terytorium Rosji w najlepszym wypadku zostałby zatrzymany i zawrócony, ale bardziej prawdopodobny proces pokazowy. Dlatego tak bardzo śmieszą mnie argumenty wielbicieli KO, że prezydent-elekt wepchnie nas teraz w ramiona Putina. Serio? Skoro już Tusk i KO koniecznie muszą siać propagandę, to mogliby się postarać, żeby była ona odrobinę mniej idiotyczna. Też macie wrażenie, że Donald Tusk wrócił z Europy głupszy, niż był za czasów swojego pierwszego premierostwa? Kto wie, być może Rafał Trzaskowski przeszedł tam podobne pranie mózgu i dlatego tak bezrefleksyjnie zgadzał się na najbardziej durne pomysły swoich sztabowców? W każdym razie, patrząc na to, jak Karol Nawrocki walczył o pamięć Polaków, którzy zginęli z rąk Sowietów, mam nadzieję, że podobnie zachowa się, jeśli chodzi o tych, którzy ginęli z rąk ukraińskich banderowców. Pamiętam, że mocno byłam zawiedziona postawą Andrzeja Dudy, który w ogóle się nie zająknął, kiedy Zełeński, stojąc przecież obok niego, manipulował historią tak, że aż zęby bolały. Nie reagował również wtedy, kiedy prezydent Ukrainy zupełnie jawnie i publicznie sobie z niego drwił. Ale na Dudę głosowałam tylko i wyłącznie po to, żeby nie wygrał najpierw Komorowski, a później Trzaskowski. Do Nawrockiego, właśnie ze względu na to, w jaki sposób prowadził IPN, oddawałam głos jednak z większym przekonaniem.
Post Scriptum
Już po wyborach kolega podsunął mi dwa materiały na YT, chociaż nagrane jeszcze w trakcie trwania kampanii. Pierwszy był autorstwa Miłosza Lodowskiego, który sugerował, że koalicja platformersów z lewakami tak brutalnie atakuje Karola Nawrockiego, bo ten z racji swojej funkcji miał dostęp do wielu akt sprawy i mógłby zdemaskować jak faktycznie wyglądało to obalanie komunizmu, bo do dziś nasza „oficjalna” wersja historii ma niewiele wspólnego z prawdą. A być może miał również dostęp do akt najważniejszych ludzi polskiej polityki i być może ujawnienie tych akt byłoby im bardzo nie na rękę. Coś w tym jest, jeśli pamiętamy, że był to etap historii najchętniej badany przez prezesa IPN-u. Z drugiej strony, ten sam kolega podesłał mi wywiad z Wojciechem Sumlińskim (to ten od „Niebezpiecznych związków”, który ma naprawdę zrozumiałe powody, żeby nie lubić całej Platformy). Opowiadał on, że poznał Karola Nawrockiego i prosił go, żeby poszperał trochę na temat morderstwa ks. Jerzego Popiełuszki; wręcz wymusił na nim obietnicę, że to zrobi i powie mu, co tak naprawdę się wtedy wydarzyło. Po jakimś czasie miał mu odpowiedzieć, że nic nie da rady zrobić i lepiej to zostawić. Czyli klasycznie – jeden rabin powie tak, a drugi powie inaczej. Faktem jest, że prezydent RP nie może sam sobie odtajniać akt – może to zrobić tylko organ, który je zataił lub jego następca. A że w Polsce dalej dopuszcza się komunistów do władzy, to większość tych akt ciągle gdzieś leży i się kurzy. A pewnie część została zniszczona, bo już Sławomir Cenckiewicz ujawnił, że tajemniczo zniknęła część dokumentów o Lechu Wałęsie, a ostatnim wyszukującym te dokumenty był właśnie… Lech Wałęsa. Który zresztą jest tym, który reaguje na demokratyczny wybór Polaków w najbardziej obłąkańczy sposób. Wracając jednak do tematu – Karol Nawrocki prawdopodobnie ma dużą wiedzę na temat tego, co się działo w 89 roku i parę lat po nim i nawet, jeśli nie ma możliwości ich ujawnić, to przynajmniej wie, z kim ma do czynienia. I ma narzędzia, żeby nie dać się tym ludziom tutaj rozpasać do reszty. Na to również po cichu liczę. Zresztą, umówmy się. Patrząc na dotychczasowych prezydentów Polski, Nawrocki nie ma jakoś szczególnie groźnej konkurencji i spokojnie ma szansę każdego z nich prześcignąć. Nawet Lech Kaczyński, którego zresztą cenię sobie najbardziej z dotychczasowych prezydentów, podpisał ten nieszczęsny traktat lizboński, który nadał Unii Europejskiej więcej praw.
I tak już zupełnie na koniec – kiedy widzę to zdjęcie młodego Karola Nawrockiego, to micha mi się sama cieszy. Nic nie poradzę.
M.
Nawiasem Pisząc
Tonący brzytwy się chwyta

Napiszę Wam, że to jest naprawdę niesamowite, jakich chwytów sięga się uśmiechnięta koalicja, żeby mimo wszystko ich było na wierzchu. Mieli rząd, mieli 2/3 mediów, mieli PKW, mieli praktycznie wszystkie służby, wsparcie Unii Europejskiej i jakieś tajemnicze finansowanie zza granicy. Mieli wymuskanego kandydata, które przez całe życie był przygotowywany do tego, żeby brylować na salonach. Okazało się jednak, że dyganie i bonżurowanie nie wystarczało choćby do tego, żeby dobrze wypaść na debatach i mimo tak olbrzymiej przewagi ich francuski pinczerek przerżnął wybory z kandydatem wspieranym przez partię, którą jego ugrupowanie bezprawnie pozbawiło subwencji. Taka porażka niewątpliwie zabolała, więc trzeba było się jakoś wytłumaczyć swoim wyborcom, którzy szli spać z otwartym szampanem, a nad ranem musieli go zakręcać. A najlepiej udawać, że to nie my skrewiliśmy (przyznawanie się do błędów to rzadko spotykana umiejętność u polityków), więc wymyślimy sobie, że wybory sfałszowano. Partia pozbawiona władzy i subwencji i jedna aplikacja Dariusza Mateckiego rozpierdzieliła całe wybory w Polsce. Nie przypominam sobie, żeby istniało inne państwo na świecie, w którym wybory fałszuje opozycja. Opozycja, która sama była w kryzysie i nie bardzo chyba miała pomysł, co ze sobą zrobić.
Mirek z Wykopu na tropie afery
Zaczęło się komicznie, bo od Mirka na Wykopie. Przeprowadził on tam jakieś swoje obliczenia i wyszło mu, że tak naprawdę powinien wygrać Trzaskowski, a nie Nawrocki. Jak się do tego wpisu dorwał Roman Giertych, to już nie było co zbierać. Natychmiast uruchomił wszystkie źrebięta ze swojej farmy, które w te pędy zaczęły rozgrzewać Twixa swoimi małymi kopytkami, że to fałszerstwo na skalę światową! Trzeba było stawiać na nogi ABW, CBA, CBŚ, PKW, a najlepiej jeszcze Mossad, FBI i Scotland Yard, bo w sumie czemu nie? Tymczasem następnego dnia zaspany Mirek włączył komputer i ze zdziwieniem stwierdził, że jego wczorajsze matematyczne rozkminy śmigają po wszystkich portalach jako dowód oszustwa. Napisał więc wyjaśnienia, że po pierwsze to było robione dla zgrywy, a po drugie on sam był nieźle zrobiony, kiedy to pisał i rano już w ogóle o tym nie pamiętał. Ale raz uruchomionej giertychowskiej machiny nie da się już zatrzymać! Obywatel miał wątpliwości, więc obowiązkiem Romana jest to sprawdzić. No i zaczął sprawdzać. W związku z tym szefowa sztabu Trzaskowskiego, Wiola Paprocka zaapelowała, żeby zgłaszać wszystkie nieprawidłowości wyborcze na stronie internetowej utworzonej specjalnie w tym celu – jeszcze przed wyborami. Widocznie już wcześniej szykowali sobie dupochron, bo nawet w szeregach KO istniały obawy co do skuteczności kampanii Rafała. Doliczono się ok. 130 komisji, w których kandydat Platformy miał mniej głosów w II turze, niż w I, a przecież powinno być na odwrót. Pod lupę wzięto nawet komisje, w których Rafał Trzaskowski dostał na przykład jeden albo dwa głosy mniej niż powinien (takich było najwięcej). Ba, niektórzy nie mogli uwierzyć, że w wielu komisjach znacząco powiększyła się liczba głosów nieważnych, co akurat dość prosto wyjaśnić. Wielu ludzi po prostu uznało, że w II turze nie mają już swojego kandydata, więc woleli oddać nieważny głos, ale tego już nie przetłumaczysz. Najwięcej wątpliwości budziła komisja nr 95 w Krakowie, w której Karol Nawrocki nie miał nawet swojego przedstawiciela. Ja przepraszam bardzo, ale jeśli KO, mając tak olbrzymią przewagę w służbach i mediach daje sobie fałszować wybory nawet w komisjach, w których kandydat wspierany przez PiS nie ma swojego przedstawiciela, to może najzwyczajniej w świecie polityka nie jest zajęciem dla nich i nie powinni się pchać na tak wysokie stanowiska? Zwolennicy i działacze KO, z Mazgułą i Giertychem na czele, grzmią, że to nie może być przypadek, bo komisje zawsze myliły się na korzyść jednego pana. Uspokajam więc obu – nie zawsze. Chyba w 114 komisjach to Nawrocki otrzymał mniej głosów niż się spodziewano. Z analizy Macieja Wilka wynika, że Rafał Trzaskowski otrzymał niecałe 500 głosów mniej, niż powinien, a Karol Nawrocki… o około 91 tysięcy. Być może dlatego Donald Tusk starał się tonować emocje, pisząc, że zakładanie z góry fałszerstwa wyborów nie służy państwu polskiemu. Bo on też zna te wyniki. Drugi raz facet powiedział prawdę i drugi raz wszyscy go olali. Przerąbane.
Młodzi, wykształceni, intelektualiści
Oczywiście dopatrzono się również drugiego powodu przegranej Rafała. I również tym razem nie jest to infantylna, nieprzemyślana, a czasem nawet kompromitująca kampania, festiwal pogardy wobec ludzi o innych poglądach czy wulgarne ataki na jego konkurenta. Nie są to ziemniaki w DPS-ie czy Murański jako autorytet. Otóż PKW faworyzowała Karola Nawrockiego, bo jego nazwisko widniało na karcie wyborczej jako pierwsze. Na X-ie pojawiły się pełne żalu i poczucia niesprawiedliwości pytania, czemu Nawrocki był pod jedynką, a nie pod dwójką. Wyobrażam sobie nasze elity intelektualne nerwowo kartkujące elementarz pierwszoklasisty, kiedy uzyskały odpowiedź, że tak wynika z alfabetu, bo „N” w polskim alfabecie jest przed „T”. Sprawdziły jeden raz, drugi, trzeci i wyszło im, że faktycznie. I okazało się, że nasze elity są tak bardzo intelektualne, że podobno wielu z nich odruchowo wstawiało krzyżyk przy nazwisku pana Karola. Poważnie, takie wyjaśnienia padały. Ten ciemny, zacofany, zapijaczony motłoch zrozumiał instrukcję na karcie wyborczej, a nasi najbardziej oświeceni obywatele nie. Okazało się, że odczytanie dwóch nazwisk z karty wyborczej i postawienie krzyżyka przy tym prawidłowym było ponad ich możliwości. Gdyby zamiast postawienia durnego krzyżyka kazano im napisać referat, dlaczego Trzaskowski jest świetny, a Nawrocki be, to byśmy inaczej rozmawiali i już oni by pokazali pisowskiemu motłochowi, gdzie jego miejsce, ale nie… Państwo zniża się do tej hołoty i każe stawiać krzyżyki. Po Internecie krąży zdjęcie karty wyborczej, na której jakiś oświecony obywatel (chociaż raczej obywatelka) postawił krzyżyk przy nazwisku Nawrockiego, obok jeszcze doprecyzowując: „To nie jest mój kandydat!” i ptaszka przy Rafale Trzaskowskim, dopisując, żeby nie było wątpliwości: „To jest mój kandydat!” . Tak, z serduszkiem. I wiecie co, być może to fejk. A być może nie. Pamiętam, jak kiedyś ówczesna PO głośno domagała się powtórzenia wyborów, bo ich elity intelektualne zaznaczali właśnie ptaszki, a nie krzyżyki, bo PO miała wówczas logo z ptaszkiem i chyba nawet takie spoty wyborcze. Z kolei kolega, który kiedyś pracował w takich komisjach, opowiadał mi, że osobiście widział głos z zaznaczonym ptaszkiem przy nazwisku kandydata KO, ale że osoba, która tę kartę wypełniała była bardzo kreatywna, postanowiła narysować szanownej komisji, co sądzi o drugim kandydacie. I tak się nieszczęśliwie złożyło, że rysunek niezwykle – ekhm, ekhm – malowniczego penisa przekreślił się akurat przy nazwisku tego niedobrego. Jeśli dobrze pamiętam to były wybory samorządowe w Warszawie, wiec wydaje mi się, że ten penis miał symbolizować Patryka Jakiego. Ale pamiętajcie – to oni są światłością naszego narodu, naszymi wykształconymi elitami, naszym drogowskazem. A my, ciemny motłoch mamy za tym ich blaskiem podążać bez słowa sprzeciwu – ramię w ramię ku przepaści.
Jako reprezentantka tego niewykształconego, zacofanego motłochu napiszę tylko tyle – zagłosowanie na tego gorszego, niedemokratycznego (bo demokracja działa tylko wtedy, kiedy oni wygrywają, pamiętajcie) zajęło mi może z pół minuty od momentu odebrania karty, z czego zaledwie parę sekund poświęciłam na zorientowanie się, który kandydat znajduje się pod którym numerkiem.
M.
Nawiasem Pisząc
Refleksje KO po porażce

No dobrze, to przejdźmy do krótkiego podsumowania wyniku wyborów. Spodziewałam się, że wyborcy Mentzena i Brauna w zdecydowanej większości oddadzą głos na Nawrockiego, jeśli oczywiście wybiorą się na wybory. Wygląda na to, że tak się stało, skoro Nawrockiemu udało się to zwycięstwo wyszarpać, mimo że faworytem nie był, a natężenie bezpardonowych i często zwyczajnie chamskich ataków w jego stronę było kolosalne. Karol Nawrocki to ustał. Ustał i wyprowadził cios. Naprawdę chciałabym zobaczyć minę Witolda Zembaczyńskiego, kiedy zorientował się, że to wcale nie jest wielkie zwycięstwo, a raczej sromotna porażka oraz prawdopodobny początek końca politycznej kariery Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołowni, a kto wie, czy nie samego Donalda Tuska.
Kaczyński nienawistnik
Wygląda jednak na to, że ani do posłów KO, ani do ich wyborców nie dotarło, jak to się stało, że oni ze swoją miłością, tolerancją i otwartością po raz kolejny przegrali. Donald Tusk wmówił im, że to Jarosław Kaczyński jest odpowiedzialny za ogromną polaryzację społeczeństwa, on i tylko on, nikt inny. A skoro Donald Tusk tak powiedział, to tak jest, nie może być inaczej. Otóż właśnie nie. Nie twierdzę, że Kaczyński jest absolutnie bez winy, ale ostatnia ta kampania pokazała, że partią, która najchętniej sieje ludziom w głowach nienawiść jest KO. Nie PiS, nie Jarosław Kaczyński i nie Karol Nawrocki, który tę waszą nawałnicę przetrwał. A na pewno nie było mu łatwo. Na platformie X widać wpisy tych otwartych i tolerancyjnych, którzy już sobie wyjaśnili tę porażkę. Powodem nie jest słaba kampania i słaby kandydat. Powodem nie jest niepohamowana agresja wobec kandydata wspieranego przez PiS. A przecież naturalnym odruchem człowieka jest, żeby wspierać tego słabszego i atakowanego. Po prostu przedobrzyli w tej swojej miłości. Ale nie, wyborcy Trzaskowskiego mają inną tezę na temat tej porażki.
Zaściankowy wschód
Powodem jest polska ciemnota. Polski motłoch. Polskie zacofanie i zaściankowość. Polskie niskie wykształcenie. Polscy rolnicy. Wszyscy, tylko nie ich wymuskany i chroniony ze wszystkich stron, ale tak naprawdę zwyczajnie słaby Rafał Trzaskowski. Pojawiły się dosłownie propozycje kolejnego rozbioru Polski. Ten wspaniały, oświecony zachód Polski trafi do Unii Europejskiej, ten brunatny i faszyzujący wschód – do Rosji i Białorusi. Bo zagłosował w większości na kandydata, który na terytorium Rosji ma zakaz wstępu ze względu na swoją nieustępliwość w walce o pamięć Polaków pomordowanych w Katyniu. I oni to proponują całkiem serio. Im ta nienawiść i jad zalała już resztę szarych komórek, ale pamiętajcie – to Jarosław Kaczyński dzieli. Donald Tusk łączy. Łączy też Bronisław Komorowski, jak przypuszczam, który bardzo dumny z siebie opowiadał o zestrzeleniu kaczorów. Ale wiecie co? My te ataki przetrwamy. Przyzwyczailiśmy się. Mnie, szczerze pisząc, to ich żałosne ujadanie najzwyczajniej w świecie śmieszy, bo jeśli ktoś przegrywa po raz kolejny (przypominam, że gdyby PiS nie zniechęcił do siebie wszystkich innych partii i miał zdolność koalicyjną, to 15 października nie byłby wielkim świętem „wolności i demokracji”, ale przedłużeniem jej agonii i cierpienia) i dalej nie wyciąga wniosków, to ja przepraszam bardzo, ale nie jest to wina ani moja, ani rolników, ani Karola Nawrockiego. Nawet nie Jarosława Kaczyńskiego. Jest to wina tylko tych, którzy nie potrafią łączyć podstawowych faktów – że jak człowiek jest notorycznie obrażany i mieszany z błotem, to nie lubi tego, który go obraża i miesza z błotem.
Postępowy zachód?
Nie wiem tylko, co mają w głowie ludzie, którzy w tej swojej nienawiści, postanowili atakować siedmioletnie dziecko. Nie jest to sytuacja całkowicie nowa, bo Marcie Kaczyńskiej też obrywa się za to, że jej ojcem był Lech Kaczyński, mimo że ona sama niespecjalnie nawet chce się w politykę angażować. Mimo wszystko od katastrofy smoleńskiej pojawiają się kolejne artykuły atakujące córkę byłego prezydenta. Ale Marta Kaczyńska jest dorosła. Siedmioletnia Kasia jest dzieckiem. Normalnym dzieckiem. I jest rzeczą całkowicie naturalne, że dziecko czasami lubi się popisywać. Zwłaszcza jeśli widzi na sobie wzrok dużej liczby ludzi. Zwłaszcza, kiedy jest w sytuacji całkowicie dla siebie nowej i niespotykanej, ale jest dzieckiem wesołym i ciekawym. Bo ja takie wrażenie odniosłam – że to po prostu wesoła dziewczynka. I naprawdę mam nadzieję, że te paskudne wpisy nigdzie się siedmiolatce nie wyświetliły. Tak im przeszkadza dziecko, które w ten sposób być może radziło sobie ze stresem? Z całkowicie niecodzienną dla innych dzieci sytuacją? Rzecz jasna, oberwało się również żonie nowego prezydenta Polski, bo ona z kolei podobno jest transem. Straszny brak tolerancji, więc dołożę jeszcze swoją cegiełkę – jakim cudem trans urodził troje dzieci? Właśnie dlatego przegrywacie. Ja też się naczytałam, bo jak tylko napiszę jakiś post krytykujący KO, otrzymuje po kilkanaście, czasem kilkadziesiąt odpowiedzi, o tym jaka to ja głupia jestem. W ten sposób próbujecie przekonać innych? Serio uważacie, że jak przeczytam o sobie ileś tam razy, że jestem starą pisówą, ruską onucą i zwykłą idiotką, przekonacie mnie do Rafała Trzaskowskiego. No nie, bo nie chcę prezydenta, który reprezentuje takich ludzi.
Falstart Trzaskowskiego
I jeszcze na koniec. Ta porażka być może nie byłaby tak bolesna, gdybyście czasami się tych wstrętnych konserwatystów posłuchali. Bo to my mówiliśmy, że rywal kandydata KO jest zawsze przeszacowany. Przeszacowany był Komorowski w 2015 i przeszacowany był Trzaskowski w 2020 i teraz. Zdążyłam się zorientować, że wyborcy KO nie cierpią na przesadnie dobrą pamięć, ale sondażową wpadkę sprzed dwóch tygodni powinni chyba zapamiętać. Małgorzata Niemczyk na swoich socjalach trzaskała już zwycięstwo w I turze. Nie wzięli nawet pod uwagę błędu statystycznego. Nie wzięli pod uwagę, że spory odsetek osób odmówił odpowiedzi na pytanie, na kogo oddali swój głos. Nie dlatego, że się wstydzą, ale dlatego, że uważają main-streamowe media za, delikatnie mówiąc, nieprzychylne sobie środowisko, a sondaże robi się nie tylko dla partii, ale również dla tych mediów. A mimo tej minimalnej różnicy w wynikach exit poll, Trzaskowski od razu mianował siebie prezydentem, a swoją żonę pierwszą damą. Bez zastanowienia, bez choćby chwili refleksji. W całym obozie Platformy te niewiele ponad pół procenta przewagi było już powodem do celebracji i świętowania. Dostali jakiegoś kompletnego amoku i nic do nich nie docierało. Chyba tylko Roman Giertych nie był aż tak zachwycony, chociaż oczywiście uśmiechał się do złej gry. On musiał dojść do siebie, zanim wrócił na Twixa i – a jakże – rozpoczął ataki ze zdwojoną siłą. Pogardą i nienawiścią wyborów się nie wygrywa. Dlatego dzisiaj to my cieszymy się ze zwycięstwa, a wy, łykając łzy goryczy, dalej popełniacie te same błędy. Bo zamiast włączyć zdrowy rozsądek i chwilę pomyśleć, wolicie ślepo wierzyć w sondaże.
I dlatego Rafał Trzaskowski został prezydentem, który najkrócej sprawował swój urząd. Przynajmniej nie zdążył niczego spierdzielić, więc kto wie – może w historii Polski będzie to zarazem najlepsza prezydentura. Mnie w pamięci zapadł obrazek latający po mediach społecznościowych, na którym Rafał najpierw wchodzi do Pałacu Prezydenckiego, a potem z niego wychodzi. Ktoś podpisał go „Bonjour i bon voyage”. Szczerze mnie to rozbawiło.
M.