Connect with us

Nawiasem Pisząc

Rafał Trzaskowski ustrzelony hat-trickiem

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Drodzy Czytelnicy, jestem Wam winna jedno sprostowanie – otóż Dorota Wysocka-Schnepf, czego nikt z nas nie mógł się spodziewać, minęła się z prawdą podczas ostatniej debaty prezydenckiej. Krzysztof Stanowski nie był nigdy pracownikiem TVP, a jedynie sprzedawał im jeden ze swoich programów. Pani Dorota grzmiała na Twixie ileż to pieniędzy Stanowski dzięki temu zarobił; ten w odpowiedzi wyjaśnił, że za każdy program otrzymywał 4000 złotych, a pod koniec 6000 złotych, z czego większość szła na sygnał albo opłacanie pracowników, którzy w tym projekcie uczestniczyli. Zwrócił również uwagę, że dziennikarka Telewizji Publicznej poświęca mu wyjątkowo dużo uwagi i nie szczędzi, często kłamliwej krytyki, mimo że on w dalszym ciągu jest kandydatem na prezydenta. Nie startującym na poważnie, ale w dalszym ciągu kandydatem. Zostawmy już jednak w spokoju tę biedną kobietą, bo tuż przed I turą sporo bomb wybuchło Rafałowi Trzaskowskiemu prosto w tę jego śliczną buźkę. Czy będzie to tak zwany „game-changer”? Do pierwszej tury zostało już niewiele czasu, więc nie wiadomo, czy uda się temat odpowiednio nagłośnić, ale przed drugą… Kto wie? Ja ze swojej strony postaram się temu tematowi trochę pomóc.

Komu wolno robić szwindle z mieszkaniami?

Najpierw jednak zajmijmy się mniejszą aferką, bardziej lokalną, bo dotyczącą samej Warszawy, a konkretnie zabytkowej kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej 66 i jej mieszkańców, którzy zostali eksmitowani pod pretekstem remontu, który im obiecano. Z tego, co mówią zapewniano ich, że wrócą do swoich mieszkań po zakończeniu prac. Jak się można łatwo domyślić – nie wrócili, a miasto planuje sprzedaż budynku. Argument też jest łatwy do przewidzenia – remont kamienicy ma rzekomo kosztować 50 milionów, a Warszawy nie stać na taki wydatek. Stać na olbrzymi, biały kloc, który ma być Muzeum Sztuki Nowoczesnej, natomiast z tego, co się zdążyłam zorientować, prezentowane tam „dzieła” i pokazy niewiele ze sztuką mające wspólnego. Bardziej mi się to kojarzy ze spełnianiem fantazji seksualnych pewnej grupy ludzi, którzy mają problem z udzieleniem odpowiedzi, jakiej są płci albo feministek, które przyzwyczaiły nas do tego, że swoje zdanie wyrażają za pomocą pokazywania pewnych części ciała, które przyzwoici ludzie zasłaniają. Stać też na niedziałający kibel, do którego do niedawna ciężko było się było nawet dostać, bo brodziło się w błocie po kostki – co ciekawe, bo ubikacja jest podobno dostosowana do potrzeb osób niepełnosprawnych, którzy nie bardzo mieli możliwość dotarcia w ogóle do drzwi budynku, skoro nawet ludzie w pełni sił mieli z tym problemy. Rafał jednak stanął na wysokości zadania i kazał przed wejściem wysypać trociny, żeby było ładnie. Do tej pory jednak nie wiem, czy da się już do tego kibla w ogóle wejść, bo widziałam parę reportaży na ten temat i żadnemu z prowadzących się nie udało. Być może prezydent Warszawy pozazdrościł pięknej ubikacji Białystokowi? Stać też Warszawę na strefy relaksu, które są po prostu drewnianymi paletami, ale chyba takimi luksusowymi, bo nie kosztowały tyle ile powinny kosztować drewniane palety. Stać ich również na ulicę mierzącą 300 metrów, ale za to kosztującą dużo więcej. Nie wspomnę już o różnych ozdobnikach w parkach w postaci na przykład srającego psa. Koszt pierwszej inwestycji waha się między 700 milionami (najtańsza wersja) a 1,2 miliarda, ubikacja kosztowała 650 tysięcy złotych. Jedna strefa relaksu zabrała miastu 920 tysięcy złotych, druga – 60 tysięcy złotych. Wspomniana ulica Wojciecha Fangora zaś 39 milionów złotych. Aha, Warszawę stać również na finansowanie lokum Ostatniemu Pokoleniu. I na naprawę tego wszystkiego, co zdążyli zniszczyć. Na to wszystko pieniądze były. Na remont kamienicy, w której mieszkali ludzie, już nie. Nie ma i nie będzie.

Nie tylko słowne przepychanki z mieszkańcami

Mieszkańcy zabytkowej kamienicy zaczęli protestować na wiadomość, że miasto zamierza sprzedać kamienicę za 31 milionów złotych. Obawiają się, że budynek zostanie sprzedany deweloperom, następnie rozebrany i przerobiony na jakiś super nowoczesny i mega luksusowy budynek, w którym będzie Bóg wie co. Ktoś coś mówił o akademikach, ale nie wiem, czy to te za złotówkę. Zastanawiam się tylko, jak zamierzają obejść fakt, że budynek jest wpisany do rejestru zabytków, w związku z tym takie załatwienie sprawy powinno być niemożliwe. Z drugiej strony nikt nie kupi kamienicy za 31 milionów ot tak sobie, bez możliwości zainwestowania w coś, co później będzie przynosiło zyski. Dlatego obawiam się, że urzędnicy ratusza znajdą sposób, żeby ten niewygodny fakt ominąć, bo po co Warszawie zabytkowa kamienica, jak można w tym miejscu postawić jakiś nowoczesny, super oszklony grzmot, bo w stolicy to jest właśnie miarą odpowiedniego statusu. Zresztą skoro ktoś rzeczoną kamienicę do rejestru zabytków wpisał, to ktoś inny może ją wypisać, co za problem? Wyeksmitowani ludzie zaprzeczają, że powodem eksmisji miał być nieopłacony czynsz, a na takie sugestie można trafić w Internecie. Mnie też się nie chce wierzyć, że nagle wszyscy postanowili tego czynszu nie opłacać, a przecież wynieść kazano się każdemu. Pojawiają się również informacje, że wyeksmitowana została również rodzina z sześcioletnim chłopcem, ale tutaj byłabym mocno ostrożna, bo politycy bardzo lubią grać tymi dziećmi na emocjach. Poza tym, tak postępować z ludźmi nie wypada, obojętnie w jakim by nie byli wieku. W tej kamienicy mieszkało przecież sporo ludzi starszych. Ale to nie wszystko, bo podczas ostatniej nadzwyczajnej sesji Rady Miasta, na której obradowano na temat przyszłości zabytkowego budynku, nie wpuszczono jego mieszkańców. Mało tego, zostali oni bardzo brutalnie potraktowani przez Straż Miejską, która agresywnie wypychała zdenerwowanych ludzi, nie przejmując się za bardzo, czy traktują w ten sposób kobietę czy osobę starszą. Czyli postanowiono podjąć decyzję w sprawie mieszkań bez udziału ich właścicieli, zamiast tego ich z tego posiedzenia najzwyczajniej w świecie wykopano. Baaaardzo demokratycznie. Dlatego nie mogę się nadziwić, że Platforma zdecydowała się wyciągać akurat to mieszkanie Nawrockiego, skoro sami dosłownie w tym samym czasie robią szwindle na dużo większą skalę. A tyle Trzaskowski opowiadał o obłudzie i hipokryzji. Rafał jednak, zdaje się, z powrotem stał się katolikiem, więc zapytam: Czemu widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Nie wypada również zapominać o gigantycznej aferze reprywatyzacyjnej za rządów Hanny Gronkiewicz-Waltz, z którą obecny prezydent współpracował ani o zamieszaniu z mieszkaniem małżeństwa Myrchów, które Donald Tusk zignorował, ale wyciągał Nawrockiemu jakieś mieszkanie w Gdańsku. I nigdy nie powinniśmy zapominać o Jolancie Brzeskiej.

Tajemnicze wsparcie Rafała Trzaskowskiego

Całe to zamieszanie sympatii Rafałowi Trzaskowskiemu na pewno nie przyniosło, a tutaj już kroi się afera na skalę ogólnopolską, poddającą w wątpliwość legalność całej kampanii kandydata KO. Otóż jest sobie taka fundacja „Akcja Demokracja”, która publikowała spoty wyborcze wychwalające Trzaskowskiego i mocno atakujące Karola Nawrockiego i Sławomira Mentzena. Widziałam część tych spotów i nie pamiętam aż tak siermiężnej propagandy. Goebbels byłby dumny. Prezes tej fundacji Jakub Kocjan jeszcze parę tygodni temu pełnił funkcję asystenta jednej z posłanek PO, a swego czasu otrzymał nawet nagrodę od prezydenta Warszawy, więc wiadomo, że musiał się chłopak odwdzięczyć. Spoty wykupiono za 400 tysięcy złotych. Problem polega na tym, że nie do końca wiadomo, skąd wzięły się te pieniądze, ale bardzo możliwe, że… zza granicy. J.D. Vance tłumaczył kiedyś, że partia demokratyczna ingerowała w wybory w Polsce, żeby wygrała je właśnie KO. Unia Europejska zresztą robiła to dość jawnie. Tych przykładów było sporo, teraz mamy kolejny i naprawdę zastanawiam się, ile jeszcze ich potrzeba, żeby tych ludzi przekonać, że Donald Tusk jest wspierany przez odpowiednie opcje polityczne zza granicy i że to może niedobrze, żeby obce państwa ingerowały w demokratyczne wybory w Polsce? Żeby chociaż pojawił się w ich głowach cień refleksji, nutka wątpliwości? Nic? No dobra, to lecimy dalej. Otóż państwowy instytut badawczy NASK (podkreślam: państwowy, czyli teoretycznie nie powinien być powiązany z żadną partią polityczną, no ale TVP też jest państwowa), który został powołany do walki z dezinformacją, sam w tej dezinformacji brał udział. Ujawniono między innymi, że ich zespół Działania Przeciw Dezinformacji miał monitorować nastroje społeczne PiS i ich wyborców i analizować reakcje internautów na mniejsze lub większe aferki, które zarzuca się posłom tej partii. Mieli również zbierać dane na temat działalności opozycji czy związanych z nią dziennikarzy, a następnie grzecznie informować o wszystkim Kancelarię Prezesa Rady Ministrów. Na taką „walkę z dezinformacją” rzekomo przeznaczono 19 milionów złotych ze skarbu państwa. Niedawno sami pracownicy DPD mieli pochwalić się spotkaniem z prezesem „Akcji Demokracja”, istnieją więc dosyć wysokie szanse, że współpracowali ze sobą również w sprawie tych spotów. To jest naprawdę bardzo szeroko zakrojona akcja nielegalnej ingerencji w wybory prezydenckie w Polsce, jak to ujęła Ewa Zajączkowska. I trudno się z nią nie zgodzić, bo szwindlem śmierdzi z daleka. Moim zdaniem poddaje to w wątpliwość legalność całej kampanii Rafała Trzaskowskiego i samego kandydata.

Klasyczna reakcja Platformy

Czy wyciągnięte zostaną jakieś konsekwencje, a przynajmniej wnioski? Szczerze wątpię, bo przecież Roman Giertych zupełnie jawnie organizował na Twixie swoją armię trolli, którym dokładnie tlumaczył, co i jak mają pisać. Najczęściej były to wpisy wulgarne i będące zwyczajnym kłamstwem, często były to też urojenia samego Giertycha, bo tych roi się w jego głowie naprawdę sporo. Do grup przez niego tworzonych zapisywali się ludzie o prawicowych poglądach i dokładnie wszystko analizowali, między innymi Profesor Pingwin, który jako pierwszy całą tę akcję nagłośnił. Nic się w tej sprawie jednak nie wydarzyło, a Giertych najpewniej dalej stosuje swoje sztuczki, wysyłając swoje bezmyślne owieczki do tępego i perfidnego nawalania w PiS. Zresztą facet miał też finansować „Sok z Buraka”, a większego ścieku medialnego już nie znajdziecie, mimo że żyjemy w kraju, w którym TVN, Onet czy Wybiórcza należą do najpopularniejszych mediów. Do tej pory nie usunięto z sieci żadnych spotów wspierających Rafała Trzaskowskiego i atakujących jego dwóch największych rywali. KO postanowiła zareagować na te doniesienia, jak to tylko oni potrafią – wyłgać się. Pierwszym krokiem było – a jakże! – pozwanie Sławomira Mentzena. Udało się za pierwszym razem, kiedy Szymon Hołownia pozwał go za to, że powiedział prawdę, bo przecież pamiętamy, że sam Hołownia wrzucał zdjęcia z nielegalnymi migrantami, którzy szeroko uśmiechali się do obiektywu aparatu właśnie w Sejmie. Wyjaśnienie było tak idiotyczne, że naprawdę wzbudza wątpliwości co do powagi instytucji, jaką jest (a raczej powinien być) sąd. Teraz pewnie będzie podobnie, bo nie po to KO czyściła sądy z niewygodnych sędziów i obstawiała swoimi upolitycznionymi klakierami, żeby teraz tego nie wykorzystać. Poza tym zdecydowali się na inne swoje stare sprawdzone sztuczki. Po pierwsze zaprzeczanie: oni o niczym nie wiedzieli, nie mieli pojęcia i jest im bardzo przykro. To oni są pokrzywdzeni, dlatego że opublikowane zostały spoty zgodne z ich narracją i atakujące bez pardonu Nawrockiego i Mentzena. Oni nie chcieli i im się to bardzo nie podobało. I to przecież nie ich wina, że ludzie kochają ich tak bardzo, że sami organizują takie akcje. No dobra, z tym ostatnim to przesadziłam. Dokładną analizę całej tej sprawy prowadzi zaprzyjaźniony profil Wojciech Kozioł – mikroblog, serdecznie polecam się zapoznać.

Z troski o pana Jerzego

Na sam koniec jeszcze mała drobna bombka, która też spadła ostatnio Trzaskowskiemu pod nogi i zepsuła mu humor. Otóż kandydat KO wpadł na wyjątkowo durny, nawet jak na siebie, pomysł, żeby pokazać, co takiego wręczył Karolowi Nawrockiemu w kopercie. Przy okazji pokazał też dane wrażliwe tego nieszczęsnego pana Jerzego, w związku z czym Urząd Ochrony Danych Osobowych wszczął przeciwko niemu postępowanie. UODO uznał, że choć ujawnione dane nie stanowią same w sobie danych szczególnej kategorii, to w kontekście podanych informacji oraz dużego zainteresowania mediów, dane Jerzego Ż. i jego sytuacja życiowa stały się powszechnie znane, co potwierdza fakt, że w Internecie krążą już screeny z jego prywatnego konta FB. A pamiętacie, kiedy podobny błąd popełnił Adam Niedzielski, kiedy był ministrem zdrowia? Udostępnił receptę na psychotropy, na której widniały pełne dane lekarza, który tę receptę wystawił. Ależ się wtedy wszyscy w KO oburzyli! Jak tak można, krzyczeli. To moralnie naganne, przekonywali. Naraził lekarza na poważne kłopoty, argumentowali. W efekcie Adam Niedzielski stracił stanowisko, a w 2024 roku prokuratura postawiła mu zarzuty przekroczenia uprawnień oraz ujawnienia danych wrażliwych. Ciekawe, jakie konsekwencje spotkają kandydata na prezydenta, bo w tym przypadku posłowie KO nie są już tak chętni do wydawania osądów? Przecież sprawiedliwości musi stać się zadość, skoro to było takie złe, okrutne i moralnie naganne, prawda? W tym jednak wypadku myślę, że Rafałkowi włosek z pięknej główki nie spadnie, ale bardzo liczę na to, że za kampanijne oszustwo poleci kilka głów, bo teraz praktycznie każdy może poddać w wątpliwość legalność tych wyborów.

I zobaczycie, że po tych wyborach jeszcze będą w związku z tym cyrki.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Komuna upadła… na cztery łapy

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

No i stało się to, o czym i tak wiedzieliśmy, że się stanie. Ten upadek komuny faktycznie był w Polsce spektakularny. Natomiast nie jest to dla mnie nic nowego, ani zaskakującego. Bo cała ta szopka z Okrągłym Stołem i obaleniem komunistycznego reżimu była… no właśnie tylko szopką. Teatrem dla zmęczonych kilkudziesięcioma latami komuny ludźmi. Którzy po prostu woleli uwierzyć w to, że może w końcu zaczyna wychodzić słońce zza chmur. Nie mam pretensji do tych ludzi – bardziej do reżyserów tej ułudy. Ułudy, której skutki odczuwamy do dziś, bo oto marszałkiem Sejmu został komunista i działacz PZPR-u. Zresztą – na okrzyki „Precz z komuną”, które wybrzmiały w Sejmie, poseł Gawkowski odpowiedział, że żadne krzyki tego nie zmienią. Tak mniej więcej działała komuna – krzyki nic nie zmieniały, a ci najgłośniej krzyczący byli brutalnie uciszani.

Oszukane społeczeństwo

Nie jestem w żadnym stopniu zaskoczona tym wyborem. Zdaje się, że ani Konfederacja, ani PiS nie wystawili swoich kandydatów, a że posłów w Sejmie mamy takich, jakich mamy, nie było dla mnie zdziwieniem, że ostatecznie tego Czarzastego przegłosowali. Nie jest to też dla mnie szokiem (chociaż na pewno czuję olbrzymi niesmak), dlatego że w dwóch czołowych partiach mamy sporo byłych PZPR-owskich albo SB-kich karierowiczów. Oni tam są, głosują i decydują o tym, jak się będzie żyło polskim obywatelom. Nikt ich nie wyrzucił z polityki, z publicznych stanowisk, nawet z mediów. Społeczeństwo jest przekonane, że Maciej Damięcki był wybitnym aktorem, a nie donosicielem SB. Społeczeństwo uznaje również Monikę Olejnik za obiektywną dziennikarkę, a nie „Stokrotkę”, która kapowała nawet na swojego męża. Mieliśmy już na fotelu prezydenckim Lecha Wałęsę, który również donosił na SB i Aleksandra Kwaśniewskiego, który należał do PZPR. I to całkiem niedługo po tym „upadku komuny”. O ile ciężko mieć pretensje do Polaków, że zagłosowali na Wałęsę, ponieważ jego życiorys nie był wtedy znany, bo sam Lech i jego otoczenie starannie tuszowali jego niechlubne działania, o tyle oddanie prezydentury Aleksandrowi Kwaśniewskiemu było co najmniej dziwne. Co prawda, jego głównym konkurentem był właśnie Wałęsa, a on zdążył się już skompromitować podczas swojej prezydentury (chociaż fakty o jego donosicielstwie jeszcze nie były znane). Mimo wszystko, ja – chociaż szczawiem wtedy byłam – zapamiętałam go nie jako męża stanu i przy okazji męża dostojnej prezydentowej, ale jako oszusta (kłamstwa na temat swojego wykształcenia) i faceta, który lubił sobie wypić, nawet jeśli miał później publiczne wystąpienia, a potem zwalał to na chorobę filipińską. Szanujmy się. Człowiek, który zataczał się przy grobach polskich bohaterów albo nakłaniał swojego ministra do parodiowania Jana Pawła II nigdy nie będzie godnym reprezentantem Polski.

Krótka pamięć

Tylko wiecie – o ile Wałęsę i Kwaśniewskiego można jako tako usprawiedliwiać, o tyle Czarzastego po tylu latach, gdzie jego życiorys jest powszechnie znany, już jest ciężko. Ktoś na niego głosował, żeby w ogóle wszedł do Sejmu. Zrobili to Polacy. Nie ja i, jak zakładam, nie Wy, Drodzy Obserwujący, ale zrobili to ludzie urodzeni w Polsce, mówiący po polsku i będący obywatelami Polski. Którym z jakichś powodów ta jego przeszłość przestała przeszkadzać. I to jest właśnie dowód na to, że ta komuna w Polsce upadła tylko symbolicznie, skoro wciąż dopuszczamy do władzy osoby, które są w niej umoczone po pachy. I, tak szczerze, troszkę bawi mnie, kiedy zwolennicy dwóch największych polskich partii nawzajem przerzucają się ilu w tej nielubianej partii jest byłych PZPR-owców, całkowicie przymykając oko na to, że mają takich w swoich szeregach. Komunista to komunista – i naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, czy zasilił później szeregi PiS-u, KO czy Lewicy. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich furorę zrobiła Joanna Senyszyn, która zamieniła czerwoną flagę na czerwone korale, nic poza tym. Kobieta, która bluzgała na Żołnierzy Wyklętych, a o zamordowanym przez służby, jakim służyła, Wojciechu „Lalku” Franczaku mówiła „biedak, który nie wiedział, że się wojna skończyła”. To był ostatni z Wyklętych, zabity w 1963 roku, którego pośmiertnie zdekapitowano, a jego głowę odnaleziono później w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Ale przecież to nieważne, co ta kobieta wygadywała na temat Wyklętych, ważne jest to, że była dowcipna, uśmiechnięta i miała czerwone korale. To jest nasza rzeczywistość. Rzeczywistość, w której Kwaśniewski może być prezydentem, Czarzasty marszałkiem Sejmu, Senyszyn klawą babką, a Olejnik obiektywną dziennikarką.

Zamienił stryjek…

Jeszcze co do odchodzącego z urzędu marszałka Sejmu, Szymona Hołowni – nie oceniam jego pracy zbyt dobrze. Co prawda, wielu posłów, czy to z PiS-u czy z Konfederacji, mówiło, że pozwolił on im się wypowiadać, nie przerywał ich wypowiedzi i nie wyciszał ich; nie dołączył się też do chóru Giertycha o sfałszowanych wyborach, a po prostu zrobił to, co zgodnie z prawem powinien zrobić; to jednak patrząc na jego twarz widzę przede wszystkim człowieka bardzo pyszałkowatego i zadufanego w sobie. Który dosłownie robił wszystko to, za co tak krytykował PiS i który urządził w polskim Sejmie dosłownie „Sejm MMA”, nagrywając głupiutkie filmiki i pozwalając na wszystkie awantury, jakich byliśmy świadkami. Niemniej – dobrze, że pod koniec zachował się tak jak należy i nie chcę już wchodzić w jego intencje – czy faktycznie zrobił to z poczucia obowiązku, jaki na nim spoczywał, czy ze strachu przed konsekwencjami, bo po wyborach prezydenckich zorientował się, że całe poparcie dla niego gdzieś wyparowało. Mam jednak olbrzymie wątpliwości, czy „marszałkowanie” Czarzastego będzie można ocenić lepiej.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Celebrytka na froncie walki o wartości chrześcijańskie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zanim przejdę do właściwej części posta, którego bohaterką będzie pani ze zdjęcia – jeszcze parę słów o Marszu Niepodległości. Marcin Kierwiński postanowił wejść trochę w buty Rafała Trzaskowskiego i samemu powalczyć z Marszem Niepodległości, zakazując odpalania rac. Zachowuje się jak mały chłopiec w krótkich spodenkach, któremu ktoś zabrał lizaka, więc pobiegł po tatę – dosłownie jak sześcioletnie dziecko chowa się za plecami służb. Uczestnicy Marszu dosadnie pokazali mu, gdzie mają jego zakazy, więc Kierwa uznał, że trzeba ukarać prowokatorów. Bo wiadomo, policja nie ma nic innego do roboty, tylko szukać przypadkowych osób, które ośmieliły się odpalić racę na trasie Marszu. Nawet opublikowano zdjęcia osób, które udało się zrobić – skuteczność jest zatrważająca, bo na co najmniej kilka tysięcy osób opublikowano zdjęcia sześciu albo siedmiu. Sama znam przynajmniej kilka takich osób, które do tej pory regularnie odpalały race na tego rodzaju uroczystościach i były również na tegorocznym Marszu, chociaż z różnych powodów nie szliśmy razem. Co prawda, nie zamierzam na nich donosić, ale na zdjęciach opublikowanych przez policję zidentyfikowałam na razie Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta. Może to okaże się pomocne. Nieważne zresztą, skandalem jest to, że z powodu jakiejś chorej zawiści środowiska KO, twarze tych ludzi widnieją na policyjnych stronach. Obok twarzy ściganych przestępców. Panie Marcinie, wypadałoby jednak trochę wyjść do ludzi – wiadomo, że na Moście Poniatowskiego zgasły latarnie (oczywiście przypadkowo), wiadomo, że o tej godzinie w Polsce już robi się ciemno. Te race oświetliły nam chociaż częściowo drogę, dzięki czemu nikt się nie potknął, nie zabił i nie doszło do ludzkiego karambolu, o który było nietrudno w kompletnej ciemności i w takim tłumie. Dzięki tym ludziom uniknęliście być może wielu rannych. Chyba że chodziło o to, żeby nie uniknąć? Nie chcę szerzyć teorii spiskowych, ale zadziwiająco wiele przypadków – najpierw przypadkowo zasłonięto pomnik Fryderyka Chopina i grób jego rodziców na warszawskich Powązkach akurat w czasie trwania konkursu chopinowskiego, później przypadkowo zamknięto Dworzec Centralny w Warszawie, z którego najłatwiej dotrzeć na Marsz, a potem przypadkowo padły latarnie. Przypadki chodzą po ludziach.

Z okna widać więcej

To tak gwoli uzupełnienia wczorajszego wpisu, bo błazenada Kierwińskiego śmieszy mnie i irytuje jednocześnie. Wróćmy jednak do głównego tematu, czyli do pani Joanny Szczepkowskiej, która ostatnio rozpaczliwie stara się o sobie przypomnieć i namiętnie publikuje swoje przemyślenia – im głupsze, tym lepsze. W tym roku postanowiła skomentować swoje spostrzeżenia po Marszu Niepodległości. Przytoczę Wam tutaj jej wpis, zachowując oryginalną pisownię:

Dobry wieczór. To miał być wpis radosny, na jaki zasługuje święto naszej ojczyzny. Trudno mi jednak to pisać, kiedy za oknem, niedaleko swojego mieszkania, słyszę pijane krzyki niedobitków z marszu. Wrzeszczą i klną. Wystarczy wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jak sikając na trawniki, podpierają się polską flagą. Dlaczego zresztą mają nie wrzeszczeć, jeżeli wrzeszczy „ ich prezydent” ?

Miał być wpis radosny, ale nie będzie, bo przeszkadzają jej polskie flagi – tak w skrócie można to podsumować. Pani Szczepkowska, wyglądając przez okno, widziała więcej, niż ja uczestnicząc w całym tym wydarzeniu. Widziała, że uczestnicy Marszu byli pijani, widziała, jak sikali, podpierając się polską flagą. Widziała to z okna swojego mieszkania, które znajduje się na Saskiej Kępie, więc z tej odległości mogła widzieć co najwyżej czerwoną łunę, ale na pewno nie mogła słyszeć „pijanych krzyków”, ani panów sikających na trawnik. Chyba że robili to tuż pod jej mieszkaniem, ale pozostaje pytanie, skąd pani Joanna wiedziała, że wracają z tego konkretnego wydarzenia? A może wracali z radosnych obchodów w Gdańsku, ale ponieważ Dworzec Centralny był zamknięty, musieli wysiąść na Warszawie Wschodniej? Na koniec złośliwa wstawka o prezydencie Nawrockim – nawet nie ma sensu tego komentować, tym bardziej że aktorka na tym nie poprzestała i następnego dnia opublikowała podobny ściek idiotycznych przemyśleń, podsumowując to dziecinnym: „To nie mój prezydent”. Nie wiem, czy jest sens tłumaczyć starej babie, że dopóki jest obywatelką Polski, Nawrocki jest również jej prezydentem. Mogłabym wykazać ten sam poziom dojrzałości i zapewniać, że Tusk nie jest moim premierem, ale co by to zmieniało, poza głupim gadaniem? Jestem Polką, więc Tusk jest niestety również moim premierem. Jest mi z tego powodu bardzo źle i smutno, przykro mi patrzeć, co z moim kochanym krajem robi taki polityk, ale jestem już na tyle dorosła, że zdaję sobie sprawę, że zaklinanie rzeczywistości nic nie zmienia. Nie wiem, może pani Szczepkowska zaczęła od pewnego wieku dziecinnieć?

Hitler też wrzeszczał. To jedyny środek ekspresji, który może wprowadzić ludzi w stan , gdzie emocje zagłuszą myślenie. Wrzeszcząc, zdobywa się władzę poprzez podświadomy strach słuchających. Pisząc o Hitlerze nie mam wielkich nadziei , że czytający to i hejtujący zwolennicy skrajnej prawicy, poczują się dotknięci. To nie jest postać budząca u nich wstręt.

Tu klasyczny fikołek, bo wiadomo, że jak Marsz Niepodległości, to faszyści, a jak faszyści, to z jakichś powodów Hitler, a nie Mussolini. Aśka oczywiście doskonale wie, kto wśród zwolenników SKRAJNEJ prawicy budzi ich wstręt. I wie, że nie jest to Adolf Hitler, bo jasnym jest, że ci najgłośniejsi uczestnicy Marszu krzyczący hasła antyunijne i antyniemieckie to fanatyczni wielbiciele Hitlera. Akurat Hitler jest postacią, która budzi równe obrzydzenie zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Lewacy twierdzą, że był prawakiem, bo nacjonalista; prawacy, że lewakiem, bo socjalista. A ja nieśmiało przypomnę, że były kanclerz Niemiec w więzieniu zaczytywał się w „Manifeście Komunistycznym” Karola Marksa i widać było mocną inspirację tym dziełem w jego książce „Mein Kampf”. Dobrze, że pamiętamy o jednym zbrodniarzu, szkoda, że kompletnie zapominamy o drugim, który osiągnął dużo wyższą skuteczność, czyli Józefie Stalinie – największym w dziejach historii, który na pstryknięcie palców pozbawił życia chociażby miliony ludzi na terenach dzisiejszej Ukrainy. Zasugerowałabym więc pani Joannie, że skoro postać Hitlera jest jej tak doskonale znana, to może warto zainteresować się jego sojusznikiem, a później wrogiem. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, że bezmyślnie nazywając ludzi, z którymi się nie zgadza, faszystami wpisuje się idealnie w jego narrację. Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej. Proszę bardzo, Stalin kojfnął w 1953 roku, ale jego nauki nie poszły w las. Wciąż znajduje naśladowców, a jego pomysł na walkę z irytującymi obstrukcjonistami zadziwiająco dobrze wpisuje się w dzisiejsze realia. Pani Joannie pozostaje pogratulować autorytetu, bo to przecież niemożliwe, żeby tak wybitna, oświecona osoba, należąca bez wątpienia do intelektualnej elity, robiła to nieświadomie, tak z czystej głupoty, prawda? Troszkę nie wypada kobiecie, która powiedziała kiedyś pamiętne słowa: Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Może już wtedy wiedziała, jak ten komunizm się w Polsce skończył i jak komuna upadła… na cztery łapy.

Karol Nawrocki czuje się w tym środowisku jak u swoich. Bo jest u swoich. Wrzask i race. Ludzi około 100 tysięcy, czyli wcale nie tak wielu, gdyby porównać z marszem miliona serc. Ten dzisiejszy marsz, okraszony czerwonym dymem , był w tym roku czymś więcej, niż pochodem narodowców. Miał być pokazem siły, przeciw państwu. I właśnie w takim pokazie siły przeciw państwu, brał udział ten ktoś, kto uznaje siebie za prezydenta państwa.

Oczywiście, Nawrockiemu musiało się oberwać. To już jest tak głęboko zakorzeniona nienawiść, że co jakiś czas człowiek dotknięty tą przypadłością musi krzyknąć, że prezydent jest alfonsem, uzurpatorem i kimś tam jeszcze. Taka uśmiechnięta wersja zespołu Tourette’a. Oczywiście, jak na naczelną wielbicielkę Donalda Tuska przystało, musiała przypomnieć, że na marszu miliona serc było więcej ludzi, tak jakby to zmieniało cokolwiek. Nie warto nawet przypominać, że na tuskowy marsz ludzi zwożono autokarami, a dla narodowców zamknięto dworzec, bo tak naprawdę nie sądzę, żeby to było powodem. Zatrutych platformerskim jadem jest ciągle sporo, zdajemy sobie sprawę. Ale nie zwieszamy głów, pani Joanno, więc jeszcze wiele pisania przed panią. Marsz Niepodległości był pokazem siły przeciw państwu oczywiście dlatego, że raczej nie brali w nim udziału zwolennicy Donalda Tuska, a Tusk wiadomo – samego siebie złoży w ofierze dla Polski, a ludzie i tak nie docenią. W każdym razie warto pani Joannie przypomnieć, kiedy w głowie premiera zakwitł pomysł na ten marsz. Ano, była to „spontaniczna” decyzja po tragedii, jaka spotkała imienniczkę aktorki, zdaje się z Krakowa. To miał być wyraz solidarności z kobietą i bunt wobec „nieludzkiego” prawa aborcyjnego. Kiedy jednak wyszło na jaw, że poszkodowana jest zwykłą krzykaczką i atencjuszką, a jej historia nie trzyma się nawet funta kłaków, szybko o niej zapomniano. Najlepiej by było w ogóle, gdyby się nie pałętała pod nogami. Z „marszu solidarności dla Joanny” zrobił się „marsz bezgranicznej miłości do Tuska”. Dla pani Szczepkowskiej to pewnie żadna różnica, ale warto jednak przemyśleć, jak premier traktuje swoich sojuszników, kiedy staną się niepotrzebni. Aha, i to nie Nawrocki sam siebie uznał za prezydenta. To tak nie działa, pani wybitna aktorko. Nawrocki został wybrany, zatwierdzony przez Sąd Najwyższy i zaprzysiężony. Wolą narodu, który liczy sobie więcej ludzi niż tylko zwolenników Koalicji Pustych Serc. Proszę o tym pamiętać.

Chrześcijańskie miłosierdzie Tuska

W kolejnych zdaniach artystka postanowiła pouczyć trochę chrześcijan podstaw ich własnej wiary, bo wiadomo, że ona ma na ten temat największe pojęcie. Darujmy to już sobie, bo nic mądrego tam nie przeczytacie. Natomiast Aśka poprosiła, żebyśmy porównali sobie przemówienie Karola Nawrockiego i Donalda Tuska, bo według niej tylko przez te drugie przemawiały wartości chrześcijańskie, na które powoływał się prezydent RP. Nie będę dalej cytowała przemyśleń Szczepkowskiej, bo to taka propagandowa i bałwochwalcza pisanina, że szkoda mi klawiatury. Ale oczywiście spełnię pani prośbę i je porównam. Na pierwszy ogień Karol Nawrocki:

Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji.

Pani Joanna nie wiedziała, kogo prezydent Nawrocki pyta, więc odpowiadam – pyta polski naród. Nas jako obywateli Rzeczpospolitej Polski. Nas jako Polaków. Pan Nawrocki słusznie zauważył, że w ostatnich latach patriotyzm, przywiązanie do Ojczyzny, poczucie wspólnoty z rodakami stały się wartościami niepotrzebnymi, niesprzedawalnymi, zrównanymi z chuligaństwem i wandalizmem. A to właśnie dzięki tym wartościom Polska odzyskała niepodległość. Prezydent sprzeciwił się również zamiataniu polskiej historii pod dywan, żeby w zamian sprzedawać Polakom jakąś poprawioną niemiecką papkę historii. I to nie tylko dzieciom i młodzieży w szkołach, ale również za pośrednictwem Instytutu im. Witolda Pileckiego, którego prezes proponował debatę nad tym, jak tu oddać Niemcom ich zagrabione dobra kultury (czyli jak rozumiem kompletnie zniszczone ziemie przyłączone po wojnie do Polski). I bardzo słusznie się sprzeciwia, pani Joanno. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie miał przywiązania do własnej tożsamości, historii czy kultury. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie w nim reprezentantów godnych szacunku i naśladowania; jeśli nie będzie miał bohaterów, którzy całym swoim życiem udowadniali swoje przywiązanie do Ojczyzny. Stąd na Ukrainie kult Bandery – aby przetrwać jako odrębny od rosyjskiego naród musieli mieć jakiś przykład. Bandera, dla nas najgorszy z możliwych, dla nich był wyborem oczywistym, bo przecież walczył z Armią Sowiecką. To, że z tych walk niewiele wynikało, a największą skuteczność jego nazistowska organizacja osiągnęła na Wołyniu, bestialsko mordując Polaków i Ukraińców, którzy usiłowali im pomóc. I przy okazji Żydów, bo też tam im się pałętali po drodze. To tak tylko w ramach przypomnienia, bo pamiętam, że pani była bardzo oburzona, że w Polsce rosną antyukraińskie nastroje. Warto to też przemyśleć odnośnie do swojego fikołka z Hitlerem, bo ludobójstwo na Wołyniu wynikało właśnie z sojuszu UPA-OUN z hitlerowcami. Tak, każdy naród powinien pamiętać o swoim jestestwie. O swojej historii, kulturze i tożsamości. O swojej odrębności, o którą walczy teraz Ukraina od początku XXI wieku. No, dobrze, a co miał na ten rocznicy odzyskania niepodległości do powiedzenia Donald Tusk?

Różnimy się, spieramy się, różnorodność to nic złego, różnorodność jest i może być w przyszłości źródłem naszej siły. Ale te różnice, te spory nie mogą rodzić nienawiści, pogardy, przemocy.

Czyli nic, poza pustymi sloganami. Oni wszyscy w ten sposób walczą z nienawiścią, pogardą i przemocą. Gdyby pani nie wyłapała, spieszę się wyjaśnić, że Karol Nawrocki mówił mniej więcej to samo podczas swojego zaprzysiężenia, tylko że on widocznie nie ma Polaków za skończonych idiotów i nie klepał formułek jak krowie na rowie, tylko poparł swoje przemówienie cytatami ojców naszej niepodległości z różnych stron politycznych i o różnych poglądach. Pani mogła nie zrozumieć, bo widocznie pani wiedza historyczna opiera się tylko na założeniu, że Hitler jest be. I teraz uwaga, bo to może być szczególnie trudne, jeśli się żyło w bańce patocelebryckiej na tyle długo, że wszystkie styki w mózgu zdążyły się poprzepalać. Za słowami powinny iść czyny. A jakimi czynami zasłynęło środowisko premiera Polski, żebyśmy jednak mimo sporów i różnic w poglądach, mogli się dogadać? To tak tylko przypomnę. Od 2015 roku propagujecie hasło, które starannie ukryliście pod ośmioma gwiazdkami, żeby udawać oświeconą i kulturalną elitę. Szkoda, że nieocenzurowaną wersje wykrzykiwaliście na każdym marszu przeciwko ówczesnej władzy. Politycy KO nie reagowali, kiedy młodzież na jakimś ich kampusie skandowała to hasło do piosenki patologicznego rapera, który poza tym, że chciałby uprawiać bardzo brutalną miłość z posłami PiS-u, znany jest z tego, że ćpa, a potem będąc w tym stanie pisze teksty o tym, że ćpanie jest fajne, zejście trochę gorsze, ale i tak się opłaca. Jeden z uśmiechniętych tłumaczył potem, że przecież ten utwór to wyraz polskiej kultury i dlatego nikt nie reagował, kiedy ogłupiona młodzież wykrzykiwała te pełne miłości hasła. Z Karola Nawrockiego usiłowaliście zrobić sutenera, a w tych próbach uczestniczył między innymi Donald Tusk, powołując się na kolejną wybitną jednostkę, czyli Jacka Murańskiego. Na siedmioletnią córkę prezydenta spuszczono całą tonę gówna, ponieważ zachowuje się jak siedmiolatka – czyli i tak dojrzalej, niż spora część elektoratu KO. Ona pokazywała ludziom ze sceny złączone w kształt serca dłonie, wy serca macie tylko na klapie od marynarki. Nie popuściliście nawet Marcie Nawrockiej, ponieważ w waszej opinii jest niezbyt ładna (bo wiadomo, Komorowska to przy niej Miss Świata), w ogóle nie ma stylu (po sieci krąży nagranie prowadzonej przez żołnierz Wojska Polskiego Marty Nawrockiej porównywane z tym, jak Ewie Kopacz musiała pomagać Angela Merkel, bo ówczesna premier pogubiła się na ścieżce z jednym zakrętem), a w ogóle to urodziła syna, mając szesnaście lat, więc z jakiego to domu (zabawne są te oskarżenia rzucane przez ludzi, którzy zaczytują się w Onecie promującym zdradę małżeńską i seks za pieniądze, ale wiecie – Nawrocka przynajmniej syna urodziła i wychowała, sama też wyszła na ludzi; dla was autorytetem była gwiazdeczka, która ogłosiła, że zabiła swoje nienarodzone dziecko, bo miała za ciasne mieszkanie). Tego było pełno, pani Joanno, nawet nie chce mi się szukać dalej. Właśnie na tej podstawie większość myślących obywateli odebrało to przemówienie jako pustą gadaninę, a nie jako wyraz wartości chrześcijańskich, jak to się pani wydawało.

Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz

Na koniec pani Joanna Szczepkowska stwierdziła jeszcze, że wartości chrześcijańskie to również dbanie o planetę. Patrząc na obecną działalność tej sfrustrowanej aktoreczki obawiam się, że chodzi o tę chorą zieloną ideologię, w myśl której mamy wylądować na bruku i umrzeć z głodu, byle tylko ratować matkę ziemię. Bo tak będzie po chrześcijańsku. Nie wiem też, gdzie Aśka te wartości chrześcijańskie znajduje w swoim tekście, bo według mnie to trochę trąci hipokryzją, skoro przez cały ten stek chorych wniosków regularnie nazywa prezydenta Polski „panem wrzeszczącym”. Może niech „pani pisząca” weźmie przykład z własnych rad i sama przestanie krzyczeć. Bo ten wpis to był taki niemy krzyk – pełen wściekłości, frustracji, bezradności i narastającej z każdą chwilą nienawiści. Tego chyba jednak nie możemy się spodziewać, bo tak jak wspominałam, dzień później Szczepkowska wysmarowała tekst stojący na równie prymitywnym poziomie i również poświęcony Karolowi Nawrockiemu. Przepraszam, ale tego już nie będę analizowała, bo ciężko dzisiaj o dobrego psychiatrę.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Wojowanie sondażami

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zadziwiająca jest ta wiara wyborców KO w sondaże. Wątpię jednak, żeby tę wiarę podzielali politycy koalicji rządzącej. Przeciwnie, obecnie torpedują nas coraz to nowszymi sondażami, na których zyskują coraz większą przewagę – tylko i wyłącznie po to, żeby utwierdzić swoich wyznawców w przekonaniu, że cały czas są silni, mocni i cały czas warto na nich głosować. To jest numer znany od dawna i stosowany chyba przez wszystkie partie, chociaż żadna nie robi tego z taką częstotliwością, jak KO od porażki w wyborach prezydenckich. Ja osobiście wyczuwam tu lekką desperację, ale skoro ich środowisko daje się na to nabierać…? Mam też przekonanie, graniczące z pewnością, że te sondaże są tak samo wiarygodne, jak te z 2015 roku wedle których Komorowski musiałby przejechać zakonnicę na pasach. W pakiecie zakonnica musiałaby być niepełnosprawna i w ciąży. I zrobił to, skubany! 😉

Sondaże metodą manipulacji

Na pewno wiecie, że te sondaże są zawyżane dla odpowiednich partii, wiecie też, że różnica wizualna między słupkami nie do końca odpowiada tej procentowej. Podejrzewam też, że większość z Was wie, w jaki sposób są sporządzane te sondaże – otóż w zależności od tego, która partia zamawia sondaż, dzwoni się do odpowiednich grup społecznych, w których dane ugrupowanie ma najwyższe poparcie. W przypadku KO są to zapewne więźniowie, bo wśród nich poparcie mają zawsze niezagrożone. 😉 Nie zauważyłam, żeby pozostałe partie tak szalały z tymi sondażami – pewnie dlatego, że zostały dwa lata do wyborów, a za niecały miesiąc ten będzie można już wyrzucić do kosza. Podejrzewam, że w Koalicji mocno im się trzęsą tyłki – sukcesów nie ma, argumentów tym bardziej, zrealizowane obietnice na poziomie 30% (według Tuska, bo tak naprawdę koło 20%), mniejsze i większe aferki, a nawet piłkę podaną bezpośrednio na pustą bramkę (w postaci afery CPK) uderzyli tak, że odbiła się od poprzeczki i przywaliła im w łeb. Oni po prostu muszą wypuszczać co kilka dni nowe wykresy, żeby utrzymać swoich wyborców w przekonaniu, że wszystko mają pod kontrolą, bo gdyby tego nie robili, to w 2027 roku nie byłoby co zbierać. Grają więc, czym mogą. Żeby jednak przekonać się, że ten sondaż – jak każdy inny – jest średnio wiarygodny, wystarczy przebadać nastroje w Internecie. KO straciła dużo poparcia po hucpie Giertycha o sfałszowanych wyborach. Nie wiem, Romek pewnie chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Tak nakręcił swoje źrebięta (głównie jest to środowisko Silnych Razem, bo oni są bardzo giertychopodatni) na powtarzanie wyborów, że ostatecznie rykoszetem oberwał Donald Tusk, który w pewnym momencie starał się te nastroje łagodzić. Wyborcy poczuli się zdradzeni i oszukani. Głośno te swoje emocje wyrażali, bo deklaracji, że więcej na wybory nie pójdą, skoro ich głos nic nie znaczy, było pełno. Inni z kolei (nazwijmy ich roboczo j***ćpisami, chociaż nie wiem, czy ostatecznie oni się czymkolwiek różnią od silniczków) wyrażali swoje niezadowolenie z powodu braku rozliczeń, bo oni chcieli w końcu poczuć, że w ośmiogwiazdkują w pełni. I też pojawiały się deklaracje, że w takim razie na następne wybory nie pójdą, bo w swoim mokrych snach widzieli już wszystkich pisiorów (i polityków, i wyborców) w kolejce na szubienicę. Mam wrażenie, że posłowie KO w ogóle sobie z tych nastrojów nie zdają sprawy, bo chwalą się w swoich mediach społecznościowych kolejnymi rozliczeniami. A kogo oni rozliczyli? Ano, nikogo. Jedynie chwalą się, że rozliczą (bo wiecie – robią, a nie gadają). Poza chwaleniem udało im się jedynie uchylić immunitety – i na tym zazwyczaj się kończyło.

Jak się nie zgadza, to sfałszowali!

No dobrze, ale wróćmy do wiarygodności. Już parę razy Wam pisałam, że nie mogę się nadziwić, jak krótką pamięć mają niektórzy ludzie. Każdy, tylko pobieżnie interesujący się polityką, ale potrafiący myśleć, człowiek już dawno zorientował się, że nie warto się do nich nadmiernie przywiązywać, a najlepiej w ogóle nie brać ich pod uwagę. Przykład słynnego cytatu Adama Michnika już podałam, ale nie cofajmy się aż tak daleko. Wystarczą ostatnie wybory prezydenckie. Przecież oni już zaciskali rączki na wygraną Trzaskowskiego w I turze. Na totalne rozgromienie i Nawrockiego, i Mentzena. Co do tego drugiego – on sam był sztucznie pompowany w sondażach, prawdopodobnie po to, żeby zaszkodzić kandydatowi popieranemu przez PiS. Nieszczęście pana Sławomira polegało na tym, że on sam w te sondaże uwierzył. Wyszło, jak wyszło, ale trzaskomaniacy szybko zostali przekonani, że wybory zostały sfałszowane. I żadna logika ani fakty nie przekonają ich, że było inaczej. Tymczasem – owszem, były pomyłki w poszczególnych okręgach wyborczych, ale wcale nie polegały one na tym, że zawsze mylono się na korzyść Nawrockiego. W bardzo wielu okręgach osiągał on znacznie niższe wyniki, niż w I turze. Jeśli wziąć pod uwagę, że zarówno Braun, jak i Mentzen, którzy osiągnęli w wyborach naprawdę fajne wyniki, mniej lub bardziej bezpośrednio przekazali swoje głosy Nawrockiemu oraz fakt, że w niektórych okręgach frekwencja była niższa (bo część obywateli uznała, że w II turze nie ma już na kogo głosować) naturalnym jest, że w niektórych okręgach pan Karol mógł odrobić część strat albo nawet wyprzedzić rywala. Bardziej znaczący jest jednak fakt, że protesty wyborcze składano TYLKO w okręgach, w których Trzaskowskiemu policzono mniej głosów. Nie składano ich w okręgach, w których poszkodowany był Nawrocki z prostych powodów – PiS nie nakręcił takiej histerii, jak zrobił to Giertych, a wyborcom Nawrockiego wynik odpowiadał, więc nie odczuwali potrzeby protestów. A ponieważ Komisja Wyborcza uznała, że nawet po ponownym przeliczeniu głosów tylko w tych okręgach, w których niedoszacowany był Trzaskowski, zwycięzcą i tak pozostaje Nawrocki – wniosek powinien być dla wszystkich jasny. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę fakt, że część tych protestów była gigantycznym wręcz pokazem głupoty (wpisywanie PESEL-u Romana Giertycha) lub próbą oszustwa (wpisywanie nieistniejących PESEL-ów), to naprawdę nie ma z czym tutaj dyskutować. Być może gdyby nie ta cała pseudo-afera, wyborcy KO wyciągnęliby mądrzejsze wnioski z zaledwie dwugodzinnej prezydentury Rafała Trzaskowskiego. Być może nawet dotarłoby nawet do nich, dlaczego tak krótko trwała.

Realna interpretacja

A teraz załóżmy, że ten sondaż jest na sto procent wiarygodny i dokładnie tak rozłożą się głosy w październiku 2027 roku. Tutaj wystarczy prosta matematyka. Spośród koalicjantów partii Donalda Tuska do Sejmu wchodzi jedynie Lewica – pozostałe partie są pod progiem. Załóżmy, że znów nawiązany zostanie sojusz KO – Lewica. Daje im to 39,30%. Jeśli więc PiS wejdzie w koalicję z Konfederacją (nawet nie włączając w to KKP Grzegorza Brauna) mają 44% (razem z KKP 49,9%). Cóż, Donald Tusk skomentował ten sondaż: Nadzieja daje siłę, a siła nadzieję. Nie wiem, gdzie pan premier widzi nadzieję, a gdzie siłę. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że w polityce rozmnaża się przez podział, więc PiS i Konfederacja walczą w tej chwili głównie przeciwko sobie, żeby jednak ich wynik był jak najlepszy – i będą się żarli o te kilka procent głosów pewnie co najmniej półtora roku. Wydaje mi się jednak, że im bliżej będzie wyborów, tym bardziej obie te partie (a może nawet i Braun) gdzieś tam po cichu, za zamkniętymi drzwiami zaczną się dogadywać, bo w polityce najważniejszy jest jednak pragmatyzm. Zresztą – nawet gdyby się nie dogadali, to co z taką większością zrobi KO? Aborcję i związki partnerskie mogą od razu wyrzucić do kosza (a mogę się założyć, że przed wyborami w 2027 roku taka obietnica z ich strony znowu się pojawi, bo cóż szkodzi obiecać), parę innych swoich projektów (nie wiem, jakie wymyślą przez te dwa lata) pewnie również. Może się za to okazać, że Sejm będzie przegłosowywał ustawy, które byłyby zupełnie nie na rękę KO. Ja naprawdę nie wiem, z czego tu się cieszyć? Ten sondaż, mimo wysokiego prowadzenia, jest dla Koalicji miażdżący pod każdym względem. Taki rząd byłby jeszcze bardziej kulawy, niż ten obecny. A nie zapominajmy również o Karolu Nawrockim, który cudem przepchniętą ustawę może zawetować. Z taką większością się nie da rządzić. Prognozowałam, że ten rząd nie przetrwa całego czterolecia, ale chyba nie brałam pod uwagę poziomu przyspawania do stołków posłów rządzącej koalicji. Ale w tej konkretnej sytuacji byłabym jednak konsekwentna i również przepowiadałabym szybki upadek rządu, bo tam wystarczy głosowanie o wotum zaufania albo – bardziej prawdopodobne – wotum nieufności. Z której strony bym nie patrzyła – dla Koalicji dupa zawsze z tyłu.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej