Wojciech Kozioł
Przegrane zwycięstwo
By zatem tradycji wyborczej stało się zadość, powiedzmy sobie, kto i co tak naprawdę zdołał ugrać podczas tych wyborów. Kto najwięcej zyskał, a kto stracił.
Już ponad tydzień po wyborach, a w mediach nadal to samo. Jedni i drudzy ogłaszają zwycięstwo, że teraz czas rozliczeń, a ten zły Tusk/Kaczyński pewnie się gotuje ze wściekłości. Prawda jest taka, że ani jedni, ani drudzy tych wyborów nie wygrali.
By zatem tradycji wyborczej stało się zadość, powiedzmy sobie, kto i co tak naprawdę zdołał ugrać.
PiS wygrał, ale przegrał
W historii ukuło się takie pojęcie jak „pyrrusowe” zwycięstwo i pod pewnymi względami tak właśnie jest w przypadku Prawa i Sprawiedliwości. Bo wygrali? No w zasadzie to tak. Czy udało się to zrobić pomimo prymitywnej propagandy, słabych rządów i buty? No trochę głosów odpadło, ale i tak otrzymali najsilniejszy mandat. Ale co z tego? No nic. Większości nie ma, Senat to katastrofa, a zdolności koalicyjnych na horyzoncie nie widać, ponieważ pewność siebie nie pozwoliła dogadywać się z mniejszymi ugrupowaniami.
PO, czyli w kupie nie ma siły
Nikt chyba nie jest w stanie wymienić, z ilu partii składał się komitet Koalicji Obywatelskiej. Były tam dosłownie ugrupowania od lewej do bardziej lewej. Wcale poprzez to nie osiągnęła przełomowego wyniku. Kosztem tego było zabranie na pokład pokemonów pokroju Michała Kołodziejczaka, który jeszcze wcześniej chciał przynosić (w tym i PO-wskie) „świńskie ryje” wyborcom, ale chyba wizja mandatu zmieniła mu światopogląd. W każdym razie trzeba się przygotować tutaj na powrót do przeszłości, tylko z większą ilością wewnętrznych sprzeczności.
O, jak ładnie się zrymowało.
Lewica, jak kotwica. Poszła na dno
Procentowo stracili najwięcej, ale też nie reprezentowali nic, czego nie oferowała Platforma i spółka. W dodatku najbardziej leniwi okazali się starzy działacze z SLD z Czarzastym na czele, a jedynymi, którym się chciało, były razemki. Tak. to oni ugrali najwięcej i zaczynają stopniowo konsumować starą, komunistyczną lewicę. O biedroniowo-kawiorowej nie wspominając, bo to jest wybitny cyrk na kółkach.
Konfederacja i idy październikowe na Korwinie
Po exit pollach rysowała się katastrofa. Później nieco ten szary obraz nabrał kolorów, lecz nie w pełni. Taka bieda sepia z tego wyszła. Niemniej udało im się zwiększyć liczbę posłów, zatopić Korwina (co akurat wyjdzie im na plus) oraz powiększyć trochę pulę wyborców. Ale i tak jest to o jakieś 5-6 punktów procentowych mniej, niż zakładali. Do tego dojdą teraz wewnętrzne tarcia, rozliczanie z brania płaskoziemców na listy i może puknięcie się w głowę, że picie na wiecach i tiktokowa polityka to nie jest przepis na sukces. A no i wreszcie po latach zauważono, że jednak Korwin, który ględzi o lekkiej pedofilii, prawach kobiet i Hitlerze (choć tego chyba akurat zabrakło – szkoda) to jednak nie jest dobry materiał na kampanię.
Trzecia Droga, jedyny zwycięzca
Wszyscy ich spisywali na straty. Ja również, zwłaszcza po marszu 4 czerwca. Ich poparcie miało zostać skonsumowane przez Tuska, a przez pewien czas przeciwko sobie mieli PO, Wyborczą i Newsweeka, nawet niekiedy TVN. Na początku cały aparat salonów chciał ich utopić. Pod koniec doszli do wniosku, że taki rozmiękczony płaczem Hołowni PSL jednak się może przydać. I faktycznie, zadziałało. Teraz to w dużej mierze od nich zależy, jak będzie wyglądało formowanie rządu. Gdyby rozegrali to inteligentnie, to mogliby nawet chwycić się fotela premiera.
I patrząc po tej całej egzotyce, która weszła do Sejmu, to ciężko mieć pewność, czy ta dziwaczna konstrukcja wytrwa do końca pełnej kadencji. Wydaje się, że nie.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Wojciech Kozioł
Platforma uczy, jak upartyjnić CPK
W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.
W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.
Ciężko obecnie o większą hipokryzję w szeregach przeciwników CPK, niż to co prezentuje sobą Maciej Lasek, gdy mówi, że „czasy amatorów przeminęły”, a dyskusję należy „zostawić ekspertom”. We wcześniejszym gronie ekspertów naprawdę ciężko doszukać się jakichś powiązań partyjnych, a większość (jeśli nie wszyscy) związani byli ściśle z branżą i to niekiedy przez kilkadziesiąt lat.
Natomiast sam poseł Lasek przyznawał nie raz, że obecni ludzie to są ci, których on zna, a w tym gronie mamy takie osoby jak np. byłego szefa ochrony lotniska, który później zajmował się marketingiem – jak widać obecnie takie kompetencje wystarczają.
Jednak, jeśli poszperać głębiej, to można znaleźć jeszcze więcej ciekawych rzeczy. Dla siedzących w temacie nie będzie odkryciem, ale dla osób rzadko mających z tym tematem styczność to może być zaskoczenie.
Otóż poseł Lasek był wcześniej bardzo blisko związany z organizatorami inicjatywy „Stop CPK”. Nawet sam przez długi czas miał ustawiony taki hasztag na swoim profilu, czyli musiał być bardzo oddany sprawie. Dziś niechętnie dzieli się szczegółami na temat współpracy z tą inicjatywą.
Co więcej, jest także członkiem „Parlamentarnego Zespołu ds. Przeskalowanych Inwestycji (m.in. CPK) i Przymusowych Wywłaszczeń”. Tak, to „CPK” nie jest tam wtrąceniem własnym, a częścią właściwego tytułu zespołu.
Kolejny ciekawym faktem jest to, że w zespole tym zasiadają wyłącznie (sic!) członkowie Platformy Obywatelskiej. Jest to niezwykle znamienne dla tego projektu i znów potwierdza tezę, że to PO jest najbardziej negatywnie nastawioną (i chyba zarazem jedyną) partią, która walczy z budową Centralnego Portu Komunikacyjnego.
W poprzedniej kadencji Maciej Lasek również zasiadał w ty zespole (pełniąc w nim funkcję wiceprzewodniczącego. Podobnie jak obecnie, wtedy również zespół składał się wyłącznie z członków Platformy Obywatelskiej.
Wojciech Kozioł
W politycznej matni
Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?
Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?
Technicznie rzecz ujmując – tak. Jednym z najłatwiejszych sposobów byłby po prostu nieuchwalony budżet (na czas pisania tekstu jeszcze to się nie wydarzyło). To by skutkowało wcześniejszym rozwiązaniem parlamentu i rozpisaniem wcześniejszych wyborów.
Jednak nawet, poza tym pojawiają się głosy ze strony Donalda Tuska jak i obozu Prawa i Sprawiedliwości w postaci przestrogi, że takie rozwiązanie wisi w powietrzu. Szanse są na nie nieduże (ze względu na i tak dużą ilość wyborów w tym roku), ale nigdy nie można tego wykluczyć.
Można też dokonać samorozwiązania i wtedy wszelkie dywagacje schodzą na dalszy plan. Jednak czy taka gra jest warta świeczki?
Dolanie oliwy do ognia
Takie rozwiązanie jednak niosłoby ze sobą szereg konsekwencji, w dużej mierze tych negatywnych. Znów równałoby się to podsycaniu wojny wewnętrznej, ale też byłby to kolejny cios w polskie projekty infrastrukturalne, dalsze zbrojenia, czy po prostu w ogólną stabilność państwa.
Jedyna logika, która stoi za takimi krokami to dla Platformy próba jeszcze większego utopienia PiS i wiara we własne sondaże. Z kolei dla PiS to szansa na zreflektowanie się i dokonanie jakiegoś „wewnętrznego oczyszczenia”. Choć akurat to w polskiej polityce bardzo rzadko się dzieje.
Jednak należałoby zadać sobie pytanie, czy któraś ze stron nie przelicytowałaby w pewnym momencie swoich założeń, zwłaszcza jeśli mowa o kluczowych sprawach dla polskiego bezpieczeństwa. Zauważmy, że gdyby jakimś cudem w Prawie i Sprawiedliwości pojawił się „rachunek sumienia” za ostatnie kilka lat, gdzie doszliby do porozumienia z PSL, Konfederacją czy nawet Lewicą i zarządzili coś na wzór „rządu technicznego” – to czy byłoby to abstrakcyjne? Wbrew pozorom nie. Jeśli taka koalicja wyszłaby z założenia, że zajmują się tylko kluczowymi sprawami i odrzucają rzeczy znacząco dzielące, to taka forma mogłaby być na jakiś czas skuteczna.
Takie założenie wynika z faktu, że wszystkie wyżej wymienione partie są za projektami, które w przyszłości staną się fundamentami polskiego bezpieczeństwa energetycznego oraz transportu. To stoi za to w opozycji do tego, co proponuje obecnie Platforma Obywatelska. Nawet jeśli założyć, że Lewica z Konfederacją się w tych kwestiach nie dogadają (co jest dyskusyjne), to połączenie PiS-PSL-Konfederacja byłoby jak najbardziej wykonalne, a każda z tych partii skutecznie by mogła trzymać na wodzy swojego koalicjanta.
Niestety w takim założeniu kluczowa jest postawa PiS, gdzie najtwardszy elektorat nie dopuszcza do siebie myśli o takich rozwiązaniach. Obie partie są traktowane tam jako zdrajcy czy nawet agenci wpływu. Ustawienie się w takiej pozycji daje jednak bardzo dobry punkt wyjścia dla Platformy, która jest bardziej skora do koalicji, ale po kryjomu krótko trzyma każdego z koalicjantów.
Wojciech Kozioł
Polsko, bądź ambitna
Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.
Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.
Po październikowych wyborach (a w zasadzie jeszcze przed nimi) zachodziły obawy, że poszczególne projekty mogą nie dojść do skutku. Co jest o tyle ciekawe, ponieważ większość społeczeństwa stoi za nimi. Mało tego, nawet większość polityków dogaduje się w tej sprawie. A powiedzmy sobie szczerze, nie ma wielu idei, które łączyłyby Lewicę, Konfederację, PSL i PiS. Celowo tutaj nie zostały wymienione Platforma oraz ugrupowanie Szymona Hołowni. PO ma tutaj rolę dominującą i nie jest to zaskoczeniem. Polska 2050 z kolei ma w swoich rękach resort odpowiedzialny za środowisko, a więc elektrownię jądrową, która nadal stoi pod znakiem zapytania.
Nie należy pokładać nadziei w tym, że ewentualne powołanie rzecznika czy też jakiegoś specjalnego koordynatora ds. EJ. Warto się w takiej sytuacji odnieść do sytuacji z Centralnym Portem Komunikacyjnym, który jest dosłownie torpedowany przez nową ekipę rządzącą.
„Bo CPK to projekt pisowski”
To jeden z „argumentów” używanych przez stronę przeciwną, wobec tego projektu. Obok niego znajdziemy jeszcze „megalomanię”, „nie stać nas” czy to, że są to „fanaberie Kaczyńskiego”.
Innym jest fakt, że oddelegowanie do CPK osoby Macieja Laska, który był jednym z „hasztagowców” grupy „StopCPK” jest dobitnym sygnałem, że ten Centralny Port musi zostać utopiony. Po prostu. Jednak jest to wyłączna inicjatywa Platformy, bo w tym wypadku również większość środowiska politycznego jest „za”.
Jednak machina medialna, jaką obecnie dysponuje PO, jest przeogromna i widać to doskonale, jak manipulowane są „debaty” i informacje o CPK. Podawanie fałszywych wyliczeń i kwot, przedstawianie apolitycznych specjalistów jako „pisowców” i zastępowanie ich znajomymi Macieja Laska (do czego sam się przyznał). Dosłownie nie ma tu żadnego znaku, który by miał świadczyć o tym, że PO będzie chciała dokończyć ten projekt.
Bądźmy ambitni
Do czego to doszło, żeby projektu infrastrukturalne (nawet nie największe w Europie) miały być symbolem ambicji. Choć z pewnością są one krokiem w tym kierunku, ale daleko im do jakiejś „megalomanii”. Wręcz przeciwnie, to krok w stronę normalności. Tak samo jak elektrownia jądrowa, która nie tylko jest projektem, który da nam czystą i tanią energię na kilkadziesiąt lat, ale również stworzy bazę technologiczną, której nam przez lata brakowało.
Gdzie zatem szukać odpowiedzi na pytanie, komu to wszystko najbardziej przeszkadza? Platforma stara się to brać na siebie, choć jest „tylko” wykonawcą. Natomiast zlecenia najpewniej idą z pewnego państwa na zachód od Odry, któremu bardzo nie na rękę, czystym przypadkiem, były właśnie te projekty.