

Damian Małecki
Opinia – Wołyń a teraźniejsza sytuacja polityczna, racjonalnie.
„Małecki ty ukrainofilu, jeszcze ci te twoje ukry bokiem wyjdą, zobaczysz. Nie przeprosili za Wołyń, to nie nasza wojna, wjeżdżają tu na jeden dzień, żeby dostać 500+” i pewnie jeszcze z milion innych fobii pojawia się w komentarzach zawsze, gdy okazuje się, że będąc szczery i pisząc to co myślę, nie mieszczę się w bańce światopoglądowej niektórych czytelników.
Pewne sprawy muszę więc jasno określić, żeby nikt z Was nie był potem zaskoczony, dlaczego na pewne tematy mam takie, a nie inne opinie.
Ludobójstwo na Wołyniu i moralna racja.
Zacznę od zaznaczenia czegoś bezdyskusyjnego: ludobójstwo na Wołyniu jest faktem, jest zadrą na relacjach polsko-ukraińskich a z punktu widzenia Polaka nie ma innej możliwości rozpatrywania tych wydarzeń, jak nazwanie ówczesnych Ukraińców sprawcami. Koniec i kropka.
Historia jest jasna – Lwów kiedyś był polski, Wrocław był kiedyś niemiecki, były czasy gdy Polski nie było na mapie, były czasy, gdy nazwa Ukraina znaczyła po prostu wschodnie peryferia Rzeczpospolitej.
Natomiast ja żyję obecnie, moje dzieci będą żyły w niedalekiej przyszłości i moim obowiązkiem, jak każdego z nas, jest dbanie o to, by ta przyszłość była dla Polski korzystna. Na ile to możliwe staram się patrzeć na politykę racjonalnie i na ile to możliwe jak najmniej emocjonalnie. Osobiście wolę trzeźwo myślącego Cata-Mackiewicza, niż epatującego górnolotnymi hasłami o honorze Becka i dziś tym mocniej widzę potrzebę odejścia od naszego historycznego afektu do „moralnej racji”, która zawsze stawiana była wyżej niż realna korzyść i prawdziwa wygrana.
Dlatego, kiedy słyszę słowa w rodzaju „My Polacy znamy pojęcie honor, nie pomagajmy bo Wołyń, nie dawajmy broni, bo Wołyń, wypad z Polski, bo Wołyń, a te ukry to nie chcą pracować, tysiące dostają 500+” nie potrafię się przyłączyć do takiego chóru. Można powiedzieć, że w tej sprawie mam stanowisko zbieżne z Robertem Winnickim, który za te swoje mądre słowa też zebrał cięgi od sporej części swoich wyborców.
Kto nie pamięta o ludobójstwie na Wołyniu i nie domaga się prawdy o pomordowanych przez OUN-UPA Polakach, ten jest zaprzańcem i zdrajcą. Kto wymachuje dziś Wołyniem by nie pomagać kobietom, dzieciom, starszym i chorym uciekającym przed barbarzyństwem Moskwy, ten jest skurwysynem.
— Robert Winnicki (@RobertWinnicki) February 26, 2022
Oni wciąż nie przeprosili!
Argument, który słyszę najczęściej, Niemcy przeprosili za wojnę, Rosjanie przeprosili za Katyń a Ukraińcy wciąż nie! Wybaczcie, ale to jest dla mnie idealny przykład „Beckizmu”, w którym jako naród oczekujemy gestów i pochwał zamiast realnych działań. Co nam realnie dadzą przeprosiny? Kogo z ludzi antyukraińskich takie przeprosiny zadowolą? Przecież widać, że niektórych nie zadowolą żadne gesty, bo będą one uznane, za niewiarygodne, za nieszczere, za niepełne itp itd. Na Cmentarzu Łyczakowskim znów odsłonięto nasze lwy, niejako w geście pojednania i podziękowania za nasze obecne wsparcie a malkontenci skomentowali to jako „zakłamane” oraz „ale bez napisów”… Beckisty nie zadowolisz.
Jak to jest, że Rosjanie zgwałcili i zamordowali tysiące Niemek, że Niemcy dopuścili się niezliczonych zbrodni na terenie Rosji, a po latach oba te kraje potrafiły na potrzeby bieżącej polityki schować historyczne zadry i przybić sobie gazowo-benzynowe żółwiki? Ba, można by nawet powiedzieć, że politycy obu krajów poszli ze sobą do łóżka. Jak to jest, że my nie mamy takiego samego prawa do racjonalnej decyzji o współpracy z Ukrainą, gdy jasne jest, że w obecnej sytuacji geopolitycznej, taka współpraca jest konieczna?
I żeby była jasność, skoro ustaliliśmy, że wiemy, że na Wołyniu mordowali Ukraińcy, dobrze by było aby przeprosili, ale sensem tego wpisu jest to, że to jest jeden z tysiąca wątków w naszych stosunkach i jeżeli będziemy ewentualną współpracę uzależniać od tych przeprosin, to Niemcy z radością zajmą nasze miejsce, dla nich biznes to biznes.
Jeśli więc moi krytycy tak bardzo chcą sprawiedliwości dla Polski i Polaków (co dziwne, emanacja tego żądania eskalowała przypadkiem akurat po 24 lutego), to właściwym adresem są raczej Niemcy z reparacjami za zniszczenia wojenne a nie Ukraina z przeprosinami za Wołyń. Przeprosinami inflacji nie pokonamy.
Oczywiście, że Zełenski wychodzący przed kamery i przepraszający w imieniu Ukrainy za Wołyń to byłby miły krok, ale raczej wolałbym, aby ten Zełenski powiedział, że oto rozpoczynają się rozmowy z Polską na temat pakietu umów gospodarczych-wojskowych itp.
Wołyń w moich oczach jest z dzisiejszej perspektywy tematem wyłącznie emocjonalnym (oczywiście w kontekście relacji polityki międzypaństwowej a nie odczuć wciąż żyjących świadków). Racjonalnie prowadzące politykę państwa po II wojnie światowej dostały pieniądze, my prowadzący politykę na „honorze”, „gestach” i poklepywaniach po plecach, wylaliśmy krew za honor i zostaliśmy w dupie. Nie chcę aby mój kraj znów odwiedził to miejsce. Dlatego cieszę się, że choć raz to ktoś inny ginie za sprawę, cieszę się, że nasze Kraby testują się na Ukrainie a nie w Polsce i nie uważam, aby pieniądze wydane na pomoc Ukrainie były wydane niepotrzebnie.
Spotykam się z opiniami, że „my pomagamy a koniec końców na ten rynek wjadą Niemcy i zarobią na odbudowie”. I najczęściej te same osoby zmieniają front i mówią, że jeśli analogicznie miałaby to zrobić Polska, to „za czyje pieniądze? z pieniędzy podatnika?!”
To bardzo ciekawa wizja jest – niemieckie firmy wjadą odbudować Ukrainę i na tym zarobią, ale gdy polskie firmy mają wjechać i odbudowywać Ukrainę, to nagle pojawia się „z naszych kieszeni odbudowa”. Pal licho, że Beckisty nie zadowolisz. Gorzej jeśli rozmówcą nie jest Beckista zakręcony na punkcie moralnej konieczności uzyskania przeprosin, tylko zwykły opłacany troll mający podsycać animozje polsko-ukraińskie.
No, ale dla niektórych to moje wpisy są złe, antypolskie i zapewne to ja mam pod łóżkiem ołtarzyk Bandery, natomiast taki wpis, jak ten poniżej, jest mądry i prawdopodobny i znowu to po prostu ja nie rozumiem Korwina. Zresztą obecne bożyszcze opozycji, Roman Giertych też wieszczy, że cała ta wojna, to od początku plan Kaczora na odbicie Lwowa…
Szansa na to jest MAŁA, ale JEŚLI Ukraina przegra z Rosją JE Włodzimierz Zełenśky będzie MUSIAŁ zrobić COŚ by nie stracić poparcia. Wygrana wojenka z Odwiecznym Wrogiem, Lachami, będzie jak znalazł. Zachód nie zaatakuje swojego pupilka, a Białoruś i Rosja ochoczo poprą Ukrainę pic.twitter.com/TPtnDOUWLl
— Janusz Korwin-Mikke (@JkmMikke) July 13, 2022
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Damian Małecki
Z wizytą we Lwowie, odczucia subiektywne

Umieszczam się w tej części społeczeństwa, która stara się pracować w kierunku zbliżenia Polsko-Ukraińskiego, która dostrzega konieczność wspierania Ukrainy w walce z rosyjskim agresorem, która od lutego zeszłego roku aktywnie angażuje się w inicjatywy wsparcia uchodźców zarówno tych w Polsce, jak i tych wewnętrznych na Ukrainie. Jeśli należysz do obozu od „Ukrainiec zabiera mi pracę/Ukrainka ciągnie mój socjal/ona jest taka zadbana, boję się, że odbije mi chłopaka”, czytając dalej tracisz swój czas – treść mojej relacji z pobytu we Lwowie raczej nie doda paliwa żadnej z Twoich fobii. Wszystko w tym wpisie będzie subiektywne, z pierwszej ręki – oczywiście można się z moimi spostrzeżeniami i wnioskami zgadzać lub nie.
Cel był prosty – zostało mi trochę prywatnie zorganizowanych środków finansowych przeznaczonych na pomoc uchodźcom w Polsce, centra pomocy humanitarnej są już od dawna pozamykane, na grupach pomocowych nie ma już apeli o żywność czy ubrania dla dzieci, Ukraińcy w większości albo znaleźli pracę i mieszkanie i są samowystarczalni, albo wyjechali dalej na zachód, albo wrócili na Ukrainę, dlatego uznałem, że warto pieniądze przeznaczyć tam, gdzie są potrzebne – na wsparcie walczącej z najeźdźcą armii ukraińskiej.
Padło na stazy, czyli opaski uciskowe tamujące krwotoki – środków wystarczyło na 100 sztuk wysokiej jakości staz Black Front, a dzięki uprzejmości zaprzyjaźnionej Fundacji Pamięci Narodów dodatkowo zabraliśmy podobną ilość koców termicznych. Tak wyposażeni wyruszyliśmy do Lwowa.
Trasa przebiegła bez problemów, pogoda w ten weekend bardzo się udała, granicę Polsko-Ukraińską w Korczowej udało się pokonać w nieco ponad godzinę, a półtorej godziny później zaparkowaliśmy już w centrum Lwowa, detale dotyczące spotkania z ukraińskim wojskiem w celu przekazania przesyłki z wiadomych względów pominę.
Lwów to piękne miasto, jest bardzo czysto, większość kamienic w centrum miasta jest zadbanych, odremontowanych, piękna wiosenna pogoda sprawia, że ulice są pełne młodzieży, rodzin spacerujących z dziećmi, restauracje, knajpy, muzea, kościoły i atrakcje turystyczne są otwarte, słowem – na ile się da trwa normalne życie.
O trwających działaniach wojennych przypominają nam osłonięte workami z piaskiem wejścia do niektórych budynków administracji, osłonięte przeciwko odłamkom pomniki na lwowskim rynku, czy zabite deskami witraże na większości kościołów, wkrótce po rozpoczęciu spaceru rozlega się także alarmujący dzwięk syren – po raz pierwszy od prawie dwóch tygodni alarm przeciwlotniczy zostaje ogłoszony w całej Ukrainie, na szczęście w samym Lwowie został odwołany po niespełna 15 minutach i szczerze mówiąc – nie było widać aby ktokolwiek się tym alarmem przejął, ludzie dalej spacerowali, siedzieli w knajpkach, zagadnięci odpowiadali, że celem nalotu znów jest Kijów.
O wojnie przypominają też mundury, na ulicach i przystankach co rusz widać przemieszczających się żołnierzy regularnej armii, czy obrony terytorialnej z obładowanymi plecakami – ci wyglądają na przemieszczających się z/do swoich jednostek, czy też drugi rodzaj wojskowych – tych korzystających z przepustki na spacerze z rodzinami, sporo też uzbrojonych patroli pilnujących ważnych budynków publicznych.
Lwów to miasto, w którym historia widocznie przeplata Polskę i Ukrainę, w wielu miejscach można wciąż zobaczyć budynki z napisami po Polsku, stare witryny sklepowe, czy dawne budynki banków i różnych instytucji kulturalnych.
Oczywiście centrum polskości we Lwowie to Cmentarz Łyczakowski, który polecam odwiedzić każdemu zwiedzającemu to miasto – jest on pięknie położony, zadrzewiony, zadbany, tutaj groby z napisami po polsku mieszają się z grobami z napisami po ukraińsku, no i oczywiście koniecznie należy zobaczyć Cmentarz Orląt Lwowskich i zapoznać się z historią jego zbeszczeszczenia przez Rosjan.
Co rzuciło się w oczy zarówno podczas trasy przez zachodnią Ukrainę, jak i w samym Lwowie, to wręcz eksplozja nastrojów patriotycznych, ogromna część widywanych na ulicach miała na sobie jakieś ubrania z motywami patriotycznymi (bardzo popularne są bluzy z napisem „I am Ukrainian”), wszędzie widać bransoletki, wstążki, naklejki na autach, billboardy zachęcające do zbiórek na sprzęt, wstąpienia do armii czy lokalnego oddziału obrony terytorialnej, proukraińskie hasła na autobusach, witrynach sklepów itp itd. W mijanych miejscowościach wszędzie powiewają zółto-niebieskie flagi i nie ma co kłamać – widoczne są również te czarno-czerwone, tych drugich jest na szczęscie zdecydowanie mniej, na oko mniej niż 5%, ale co mnie jako Polaka wprawiło w zakłopotanie – te czarno-czerwone czasem, jak gdyby nigdy nic, występują w towarzystwie flagi polskiej.
Część z Was znów poczyni mi „ukrofilskie” zarzuty, ale po rozmowie z młodymi Ukraińcami nie mogę nie zauważyć, że w ich percepcji, ten obecny „banderyzm” jest antyrosyjski a nie antypolski i dla moich rozmówców zestawienie flagi biało-czerwonej z flagą czerwono-czarną nie było niczym abstrakcyjnym. W hostelu, w którym nocowaliśmy poznałem kilku żołnierzy ukraińskich, którzy byli na przepustkach, w rozmowach z nimi akcentowane było przyjazne nastawienie względem Polski, szacunek i wdzięczność zarówno za ogromny wysiłek jaki nasze społeczeństwo wniosło w pomoc uchodźcom w pierwszych miesiącach wojny oraz za udzielone Ukrainie wsparcie militarne. Przez te 2 pełne dni pobytu ani raz nie spotkałem się z negatywnymi reakcjami wobec mnie czy wobec Polski.
W połowie drogi do Lwowa przy drodze stoją dwa duże maszty, na których powiewają flagi Polski i Ukrainy a pomiędzy masztami umieszczony jest symbol ściskających się dłoni w barwach obu krajów. Również w centrum Lwowa w kilku miejscach dało się odnaleźć nasze flagi, w świadomości społeczeństwa ukraińskiego relacje między naszymi narodami nigdy nie były tak dobre, jak obecnie, choć z pewnością po stronie ukraińskiej, tak jak i po naszej, znajdą się jednostki twierdzące, że „on nie jest moim bratem”.
Zamykając temat zarzutów kierowanych w moją stronę przez pewne środowiska, to nie jest tak, że ja nie wiem do czego zdolni byli Ukraińcy kilkadziesiąt lat temu, że nie chcę dostrzegać jakie znaczenie dla Polaków miała i nadal ma czarno-czerwona flaga. To nie jest tak że mi się podoba, że choć w innym kontekście, to wciąż jest na Ukrainie eksponowana. Po prostu zwracam uwagę na jej obecny antyrosyjski kontekst i na to, że to od nas samych zależy, jak się ze sobą będą w przyszłości dogadywali młodzi ludzie, dla których wpisy opisujące zbrodnie (polecam np ten bardzo dobry wpis od II wojna Światowa w kolorze) będą miejmy nadzieję świadectwem dawnej nienawiści, która po latach może przerodzić się w wybaczenie i przyjaźń. Dzisiejsza ukraińska młodzież nie jest winna grzechów dziadków i ma prawo chcieć zmieniać relacje między naszymi narodami.
Centrum Lwowa w godzinach wieczornych należy do właśnie do młodzieży i jak każda młodzież w polskich miastach, nie może się ona obyć bez imprezy – puby, restauracje i ławeczki były oblegane aż do godziny 24, kiedy to we Lwowie zaczyna obowiązywać godzina policyjna, sprawiająca, że miasto zwyczajnie opustoszało. Zanim jednak wybiła północ, w godzinach wieczornych poza zwykłym klimatem weekendu w centrum każdego miasta – czyli dobrej zabawy i alkoholu, dało się dostrzec i usłyszeć także klimat wspólnoty, grupowych śpiewów sławiących Ukrainę i wieszczących jej pewne zwycięstwo w walce o wolność.
Jest też ciemna strona medalu – zarówno na Cmentarzu Łyczakowskim, jak i na wszystkich innych mijanych po drodze cmentarzach, w oczy rzucają się nowe kwatery wypełnione w zależności od wielkości miejscowości dziesiątkami, czy tak jak we Lwowie setkami świeżych mogił przystrajanych w ukraińskie flagi, niestety wojna to nie jest zabawna sprawa, niesie ze sobą śmierć, zniszczenie i cierpienie rodzin, straty ukraińskie z pewnością można liczyć w dziesiątkach tysięcy.
Ceny w Lwowie
Na zakończenie wpisu garść użytecznych informacji – z punktu widzenia turysty z Polski, mogę polecić Lwów każdemu, ze strony miejscowych nie ma się czego obawiać, a dodatkowym atutem poza walorami estetycznymi są obowiązujące na miejscu ceny, stanowiące na oko jakieś 60% analogicznych cen w Polsce:
Duża kawa na rynku – 50 hrywien (5,50zł), kawę poza centrum da się wypić nawet za 2 złote.
Duże piwo koncernowe w pubie – 90 hrywien (10 złotych), piwo rzemieślnicze od 100 do 150 hrywien
Pizza włoska – 250 hrywien (28 złotych)
400 gram żeberek w restauracji pod Arsenałem – 270 hrywien (30 złotych)
Koszt pokoju hostelowego dla dwóch osób na dwie noce – 1600 hrywien (180 złotych)
Paring strzeżony – 30 złotych za całą dobę.
Z ciekawości sprawdziłem cenę apartamentu 40m2 przy samym rynku – jedna noc za dwie osoby to 110 złotych.
Warto też pamiętać, że droga powrotna przez granicę zajmuje dość dużo czasu, trzeba się niestety uzbroić w cierpliwość i odstać swoje w kilometrowej kolejce, my granicę pokonywaliśmy 5,5 godziny i wąskim gardłem jest tutaj strona polska – nasi celnicy bardzo skrupulatnie badają każdy samochód, każdy bagaż, musiałem nawet oszacować ile litrów paliwa znajduje się w baku mojego samochodu. Z jednej strony rozumiem, stanowimy granicę Unii Europejskiej, bardzo ważne jest abyśmy mieli kontrolę nad tym kto i z czym ją przekracza, nie jestem jednak w stanie oprzeć się wrażeniu, że oprócz skrupulatności na granicy w Medyce panowała w tym dniu także pewna opieszałość, ale dalsze komentarze w tej akurat sprawie, pozostawię dla siebie, w końcu każdy lubi sobie wypić jedną, dwie, czy trzy kawki podczas pracy 😉
Damian Małecki
rosyjska (szara) rzeczywistość vs chiński rozwój, czyli o nieuchronnej wasalizacji Rosji słów kilka.

Dokładnie 10 lat temu (kolejny raz, turystycznie) byłem w Rosji i przekraczałem granicę rosyjsko-chińską w miejscu oddalonym o około 200km od Władywostoku. Syberia, czy daleki wschód Rosji, to bezapelacyjnie piękne krainy geograficzne oraz bezapelacyjnie miejsce zamieszkałe przez ludzi, dla których czas wygląda jakby zatrzymał się w latach 90-tych.
Po stronie rosyjskiej wszystkie miejscowości w moich oczach były żywym odpowiednikiem rozpadającego się PGR z lat 90tych – syf i brud albo pustkowie, natomiast po stronie chińskiej czekało mnie mocne zaskoczenie, spodziewałem się przecież biedy i przysłowiowych domków z dykty, tymczasem z całą siłą uderzyłą mnie widoczna urbanizacja, nowoczesność i dziesiątki sklepów i galerii handlowych zaopatrujących rosyjskie „mrówki” w elektronikę i ciuchy.
Nie ukrywam, że do Chin wjeźdżałem z poczuciem „europejskiego bogactwa” myśląc, że zobaczę rozwarstwienie społeczne, większość slumsów i trochę bogactwa w centrach miast, tymczasem fakt, biedy trochę jeszcze było, ale zapewniam, że nie byłem na wycieczce zorganizowanej przez chińskich „opiekunów”, poruszaliśmy się gdzie chcieliśmy i kiedy chcieliśmy i mogliśmy podziwiać mosty, infrastrukturę drogową, sieć szybkiej kolei (na prawdę szybkiej, bo tory nowe), autobusy klimatyzowane i te wszystkie podrabiane, ale NOWE bmw, ople, skody czy co oni tam sprzedają, które były w rękach zwykłych Chińczyków. Na ulicach Sui Fen He czy Harbinu (już nie mówiąc o Pekinie) wydawało mi się częściej, że to ja przyjechałem do kraju o wyższym standardzie rozwoju – to wszystko tym bardziej uwidoczniło mi jak bardzo zacofana jest syberyjska część Rosji.
90% Chińczyków z terenów przygranicznych umiało w stopniu komunikatywnym rozmawiać po rosyjsku, bo biznes jest biznes i to się im przydaje.
Zresztą porównajcie sobie te dwa zdjęcia, pierwsze pokazuje przejście graniczne w miejscowości Pogranichny od strony Rosji, drugie pokazuje miasto Sui Fen He – tuż za granicą rosyjską. Zapewniam, to nie jest cherry picking, tak już 10 lat temu wyglądało wszystko po przygranicznej stronie Chin i wszystko po przygranicznej stronie Rosji.
Podróżując po Syberii i północnych Chinach zrozumiałem, jak bardzo niewykorzystane są tereny Syberii i jak bardzo te tereny kuszą Chiny, zrozumiałem, że aneksja Syberii przez Chiny jednym z dwóch możliwych mieczy jest nieunikniona i że raczej to miecz genetyczny będzie tym wybranym przez Chiny.
Kolonizacja metodami naturalnymi trwa dłużej niż agresja militarna, ale jest skuteczniejsza, bo zapewnia długotrwałe efekty.
Prawdopodobnie nie pomylę się twierdząc, że 10 lat później ta widoczna różnica w rozwoju jedynie się pogłębiła i będzie nadal pogłębiać. Rosja rozpoczynając agresję na Ukrainę sama wpędziła swoją gospodarkę na ścieżkę spadków, przyspieszoną kolejnymi nakładanymi na Rosję sankcjami i niejako na własne życzenie osłabiła swoją pozycję w negocjacjach gospodarczych z Chinami, to Chiny teraz mogą dyktować swoje warunki, wprowadzać swój biznes i kapitał na tereny Syberii.
Chiny to jest kraj, który znany jest z tego, że historycznie ich plany są nie pięcioletnie a kilkudziesięcioletnie, im się z niczym nie spieszy.
Wspomniana przez mnie kolonizacja nie koniecznie musi oznaczać fizycznego przesunięcia granicy – inwestycje, kapitał, biznes, własność firm, własność środków trwałych – Chiny właśnie w ten sposób „rozpychają” się w krajach azjatyckich i taka polityka w Rosji w połączeniu z „wymieraniem” miast i wiosek po stronie rosyjskiej i ciągłym rozbudowywaniu miast i wiosek po stronie chińskiej może się skończyć tak, że mieszkańcy Syberii będą pracować dla Chińczyków, za zarobione pieniądze kupować chińskie produkty, a na papierze to wciąż się będzie nazywała Rosja, przynajmniej w pierwszej fazie „kolonizacji”.
Obserwując niedawno skończoną wizytę Xi Jinpinga w Rosji i pojawiających się po niej ustaleniach, czyli w zasadzie zerowych konkretach ze strony Chin, oraz deklaracjach Putina o przejściu na handel w juanach, o pięknej przyjaźni itp, czuję, że Putin w imię swojej wojenki właśnie podklepał wasalizację Rosji względem Chin i szeroko znana w Polsce przepowiednia o Chinach za Uralem, może się spełnić szybciej, niż nam się mogło wydawać.
pierwsza z brzegu pinezka google wrzucona w jednym z chińskich miast autonomicznego regionu koreańskiego, warto się rozejrzeć – TUTAJ
Damian Małecki
Wesołych? Świąt życzą polskojęzyczne media

Święta Bożego Narodzenia – dla sporej części Polaków są wydarzeniem religijnym, świadectwem wiary. Ale nawet wśród tej części Polaków, która określa się jako niepraktykująca, większość uważa, że jest to okres pozytywny – kojarzący się z ciepłem, rodziną, spędzaniem wspólnie czasu, czy kultywacją tradycji. Ale niestety, nie wszystkim Święta kojarzą się dobrze, zwłaszcza jeśli pracują w mediach.
Jeśli zapoznać się z artykułami, które w przedświątecznym okresie pojawiają się w „zliberalizowanych” mediach tzw głównego nurtu, okaże się, że w przeciwieństwie do „winter holidays” czy Halloweeen, nasze święta są czymś straszliwym.
Zapoznajmy się z przykładowymi artykułami przedświątecznymi, rysującymi obraz „polskiej wigilii według polskojęzycznych mediów”:
1) Wigilia jest formą opresji wnuków.
2) Wigilia jest wielkim stresem dla 400 tysięcy dzieci z autyzmem.
3) Wigilia to konflikt lojalności wywołany wyidealizowanym dobrem dzieci, kolejka od taty boli mamę. Natomiast rozwód dla dzieci to super przeżycie, przez resztę roku w wysokich obcasach promowane jako prosty sposób na odzyskanie samodzielności.
4) Kiedy Wigilię spędzasz z typem Durczoka i on zauważa, że stół masz brudny.
5) Z cyklu tradycje – u Was w domu też plujecie na LGBT tuż po podzieleniu się opłatkiem?
6) Pamiętaj że konsekwencje indywidualizmu i luźnego, powierzchownego podejścia do tematu związku/rodziny bolą tylko w wigilię, przez resztę roku jest ok, głowa do góry!
7) W Wigilię dopadnie Cię Wujek Dobra Rada oraz siostra co nie poszła na socjologię.
8) Pamiętaj, że jesteś nowoczesna, wykształcona, tolerancyjna a opisana sytuacja dotyczy jedynie wigilii, jasno przecież widać, że w ciągu roku Twoje stosunki z matką są modelowe. To pewne, że Mama nie lubi Marcina tylko za ateizm.
9) Niestety ateizm Marcina nie chroni go przed patriarchalnymi cechami typowego Polaka.
10) Wychodząc na kawkę w korpo ze znajomymi rozlicz się blikiem, darmowa wyżerka na wigilii u teściów prawem a nie towarem!
11) Obchodząc święta możesz stracić oko.
12) A jak nie stracisz oka, to stracisz brata.
13) Życie powinno być lekkie łatwe i przyjemne, tymczasem w wigilię przypominają o sobie starzy, niedołężni ludzie.
14) Temat karmienia cycochem wnuka przy dziadkach to ulubiony temat podczas rozmów wigilijnych w polskich domach. Najlepiej poruszyć go tuż po zakończeniu plucia na LGBT.
15) Eksperci się nie mylą – cyc jest oczywiście dozwolony, ale dopiero od drugiej potrawy.
16) Pamiętaj aby pić z umiarem i nie pochlapać dziecka barszczem.
17) Jeśli w wigilię nie będziesz zmęczona, przyjdzie Jezus i pochlapie ci okna barszczem.
18) Trudne sprawy, gdy teściowa twierdzi że „brat” śmierdzi mułem.
19) Kiedy chciałaś jedynie opowiedzieć dzieciom, że za twórcę przedstawień bożonarodzeniowych uważany jest św. Franciszek z Asyżu, który pierwszą taką scenę zaaranżował w 1223 roku w Greccio.
20) Spotkanie z Mikołajem na zawsze negatywnie odmieni Twoje dziecko, natomiast spotkanie z Drag Queen otworzy mu nowe horyzonty.
21) Najważniejsze na koniec, puenta tych ojkofobicznych wpisów – jest coś co nas łączy – wszyscy Polacy są alkoholikami, do zobaczenia pod sklepem!