

Nawiasem Pisząc
O debatach… ale nie tylko
Wielkimi krokami zbliża się kolejna już debata prezydencka. Oglądałam wszystkie, ale nie wszystkie dałam radę Wam opisać, więc może w skrócie napiszę, jak odebrałam, wydaje mi się, że najbardziej znaczących, występy kandydatów na dwóch ostatnich. Wolałabym to robić bardziej na bieżąco, ale miałam przesyt polityki już w pewnym momencie i nie miałam ani dosyć siły, ani ochoty, ani uwagi, żeby skupić się na tym, co kto tam nawygadywał. Przepraszam. Dlatego w skrócie opiszę, jak odebrałam niektórych z kandydatów. Nawrockiego i Brauna w całej debacie oceniam pozytywnie. Ten pierwszy pokazał, że niekoniecznie jest nudny i nijaki. Braun wykorzystał to, co ma najlepsze, a nie można mu odmówić ani erudycji, ani błyskotliwości, a już na pewno nie inteligencji. Te atuty wykorzystał na ile było to możliwe. Muszę też przyznać, że Braun zyskał w moich oczach po akcji w oleśnickim szpitalu – wiele osób sugeruje, że Braun zrobił to głównie na potrzeby kampanii, bo praktyki aborcyjne i obchodzenie prawa stosuje się tam od dawna – stosowano je jeszcze przed „wytycznymi” Tuska i Leszczyny, które wprost mówiły, jak obejść istniejące prawo, bo nie ma odpowiedniej większości, żeby je zmienić. Ale dla przykładu Mentzen bardzo długo nabierał wody w usta i nie poruszał tematu. Zrobił to po jakimś czasie dopiero, kiedy sprawa już zaczęła przycichać – a skoro można sugerować, że Braun zrobił to na potrzeby kampanii, to kandydatowi Konfederacji też można, bo mam wrażenie, że jego sztabowcy najpierw chcieli temat przeczekać, a potem pod wpływem, jak podejrzewam, nacisków wyborców zdecydowali się, że lepiej będzie jednak zabrać głos, bo milczeniem nie zyska nowych sprzymierzeńców, ale może stracić tych, których już ma. Co do samego Mentzena – pierwsza z debat, które z nim widziałam, nie wyszła mu najlepiej. W każdym przemówieniu powtarzał, że to on ma największe szanse na pokonanie Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze. Zasięgnęłam trochę języka i dowiedziałam się, że było to celowe, bo sztabowcy liczyli na internetowe memy, które potem to hasło nagłośnią; inni z kolei tłumaczyli, że debaty telewizyjne oglądają głównie starsi ludzie, bo ci młodsi raczej korzystają z Internetu, a starszym trzeba parę razy powtórzyć, żeby zapamiętali. Podobno, to nie moja słowa. Ja uważam, że jeśli wychodzili z takiego założenia, mogli zdecydować się na powtórzenie tego dwa razy – na początku i na końcu. Osobiście byłam już tym zmęczona w pewnym momencie. W drugiej debacie wypadł już dużo lepiej. Ah, i swojego rozgłosu doczekała się książka-wywiad z Rafałem Trzaskowskim. Okazuje się, że my nawet nie doceniamy jaki skarb nam się trafił – pływa z rekinami i boi się tylko troszkę; gdyby nie miłość i służba Ojczyźnie, to na pewno zostałby aktorem, bo sam osobiście odrzucił rolę Adasia Niezgódki w ekranizacji „Pana Kleksa”, a w ogóle to jest lepszym pisarzem i poetą niż Mickiewicz, Słowacki czy Norwid razem wzięci. Powiem Wam szczerze, że jak nie kupuję biografii polityków pisanych przez samych polityków albo współpracy z nimi, tak tę książkę mam ochotę sobie kupić w celach rozrywkowych. 😉
Czysta woda czy czysta propaganda?
No dobrze, a co w związku z wielką, demokratyczną debatą, która ma się odbyć 12 maja i ma być poprowadzona przez TVP, TVN24 i Polsat News? Ano, pojawiły się kontrowersje, bo większości sztabów nie spodobał się pomysł, aby miała ją poprowadzić Dorota Wysocka-Schnepf, która nie zasługuje na nazwanie ją dziennikarką, bo podobnie jak jej koleżanka, Justyna Dobrosz-Oracz, jest zwykłą, niezbyt lotną umysłowo, propagandzistką jedynej słusznej władzy. Według opowieści Krzysztofa Stanowskiego aż 8 z 10 albo 11 obecnych na spotkaniu informacyjnych sztabów, aż 8 opowiedziało się za zmianą prowadzącej TVP. Co zrobiła TVP? Bardzo długo nie chciała się zgodzić na zmianę prowadzącej, która z oczywistych względów, nie spodobała się większości sztabów. Argumentowali to różnie, ale rozpoczęła się dość burzliwa dyskusja. Podejrzewam, że TVP, żeby uciąć temat stwierdziła, że przemyśli sprawę, ale nie spodziewam się, żeby doszło do zmiany. Ewentualnie właśnie na Justynę Dobrosz-Oracz, bo linia narracyjna, nawet w demokratycznej debacie prezydenckiej musi być jedyna i słuszna. Ale, jak na razie, musimy chyba uwierzyć na słowo, że pani Dorota jest niezależna i profesjonalna, bo nic nie słyszałam o zmianach w tym temacie. Jeżeli komuś nie jest znana postać pani Wysockiej-Schnepf, to spieszę poinformować o niektórych jej wyczynach. Kiedy wróciła do Telewizji Polskiej w 2024 roku, przeprowadziła wywiad z wdową po mężczyźnie, który sam się podpalił na Placu Defilad, a niedługo później zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Na pasku na dole ekranu ukazał się wtedy napis: „Oddał życie w obronie demokracji”. Cóż, nie chcę za bardzo znęcać się nad człowiekiem, który już bronić się nie może, ale nawet jeśli w wyborach wygrywa nie ta partia, która nam się podoba, nie oznacza to z automatu, że tej demokracji nie ma. Powiedziałabym nawet, że z demokracją zaczynamy mieć problemy, od kiedy do władzy dorwał się znowu Donald Tusk, który pragnie politycznej zemsty i, żeby tylko odpowiednio nabruździć PiS-owi, każe aresztować wszystkich, którzy może mogli, a może nie mogli wiedzieć coś o aferach PiS-u, które były, ale może ich nie było. Napiszę nawet więcej – jestem zdania, że żeby podpalić się z manifestem, który brzmiał dosłownie jak program Nowoczesnej (bo KO wtedy uznała chyba, że programu mieć nie musi, a potem sama zerżnęła program od Nowoczesnej, niemalże słowo w słowo), trzeba mieć nierówno w głowie. Są różne powody, żeby popełnić samobójstwo, sama chorowałam na depresję i wiem, jakie myśli chodzą wtedy człowiekowi po głowie, ale… PiS rządził wtedy już dwa lata. Nie wiem, ja nie odczułam na własnej skórze tego, co wygadywali na temat rządów PiS-u w telewizji, żyło mi się ani lepiej, ani gorzej. Nikt mnie w niedzielę rano za włosy z mieszkania nie wywlekał na mszę; po pracy, jeśli miałam ochotę, włączałam sobie mecz i dopiero od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej dowiedziałam się, że podobno nie mam takiego prawa. Ale OK, nieważne, przecież Wysocka-Schnepf nie mogła mieć żadnego wpływu na to, jaki tytuł pojawi się na pasku, więc zostawmy to, mimo że sam wywiad był… mocno tendencyjny, delikatnie to ujmując. Później mieliśmy jeszcze debatę kandydatów do Europarlamentu, którą poprowadził wybitny duet dziennikarski, czyli pani Schnepf właśnie z Justyną Dobrosz-Oracz. Obie panie starły się wówczas z Beatą Szydło. Przepychanka słowna, która miała wtedy miejsce, nie pasuje chyba do standardów, jakie powinna utrzymywać Telewizja Publiczna. Później obie panie postanowiły nagle zmienić język na angielski, na co – nie wiedzieć, czemu – niemalże doskonale przygotowany był Borys Budka, ale to pewnie przypadek, prawda? Na słowa sprzeciwu, że przecież jesteśmy w Polsce i powinniśmy mówić po polsku, odpowiedziano, że przecież w Brukseli mówi się po angielsku. Nie, w Brukseli nie mówi się po angielsku, ale możemy się domyślać, o co chodziło. I tu niestety panie też nie trafiły, bo w Europarlamencie korzysta się już z tłumaczy, żeby te różnice językowe zniwelować. Naprawdę nie trzeba znać języków obcych, żeby zostać politykiem – te się przydają, jeśli chce się zostać kelnerem w każdym, większym polskim mieście, ale nie politykowi. Jeszcze innym razem pani Wysocka-Schnepf była łaskawa… zagłuszyć swojego gościa alarmem z telefonu, bo mówił nie tak, jak jej się podobało. Pisałam coś o standardach w Telewizji Publicznej i… muszę cofnąć te słowa, bo to zagranie było poniżej jakichkolwiek standardów. Nie wierzyłam, że to jest możliwe, ale TVP to w tym momencie jeszcze większe dno, niż za czasów PiS. Taką „czystą wodę” szanowni dziennikarze z TVP mogą spuszczać w kiblu, a nie wlewać ją na siłę ludziom do szklanek 24 godziny na dobę.
Nie było wizyty, nie było wywiadu?
A co tam się jeszcze wydarzyło ciekawego podczas majówki? Sporo, ale chciałabym się jeszcze skupić na dwóch wydarzeniach. Pierwsze to wizyta Karola Nawrockiego w USA. No, bo co to za wizyta, skoro nie było spotkania z Donaldem Trumpem? Na wycieczkę pojechał? Łatki alfonsa się nie udało przylepić, z mieszkaniem też sprawa się rypła, więc zagramy na nieudacznika – tak odczytuję motywację polityków Platformy i najwierniejszych wyborców tej partii. Zaczął się wysyp prześmiewczych memów, jak to śmiesznie i małostkowo potraktowali Karola Nawrockiego. Zdaje się, że to Tomasz Lis buńczucznie wypisywał, że jak nie ma zdjęcia, to nie ma dowodu i tym spotkaniem z Trumpem Nawrocki może mydlić oczy komu innemu, ale nie jemu. Wiecie, coś na zasadzie: „Pics or it didn’t happen”. Chciał to dostał, bo Trump nie dość, że się z Nawrockim spotkał, to jeszcze wspólnie pokazali „okejkę”. No cóż, tyłek obity, ale propaganda się sama nie zrobi, więc mainstreamowe media zaczęły się rozpisywać, że wizyta kandydata wspieranego przez PiS tak naprawdę nic nie znaczyła, była kompletnie zbędna i nieważna, a tak w ogóle to Trump jest głupi i zły, a jakby wygrała Kamala Harris to na pewno by nie przyjęła takiego chłystka, jakim podobno jest Nawrocki. Możliwe, że tak by właśnie było, ale na ich nieszczęście to nie Harris jest prezydentem, ale Trump. Ja już naprawdę nie wiem, czy te żałosne zagrywki mają służyć osłabieniu Nawrockiego, czy oni po prostu rozpaczliwie próbują z tego całego zajścia wyjść z twarzą, co w ich przypadku jest cholernie trudne, żeby nie powiedzieć, że niemożliwe, bo twarz stracili już ładnych parę lat temu. Niemniej – jest to wybitnie słabe, patrząc na to, że Tusk i Trzaskowski ładnych parę lat temu rywalizowali ze sobą, który z nich dłużej z Trumpem rozmawiał, a w obu przypadkach prezydent USA po prostu podał im rękę i zamienił parę słów, bo był umówiony na wizytę z… Andrzejem Dudą. Musi boleć. Mnie by bolało, gdybym była ślepą wyznawczynią Trzaskowskiego albo Tuska. Druga kwestia, którą chciałabym poruszyć jest „wywiad” Krzysztofa Stanowskiego z Maciejem Maciakiem. Nie ogarniam tak naprawdę, co tam się wydarzyło, bo Stanowski po pierwszej odpowiedzi przerwał rozmowę i wyszedł ze studia. Maciak próbował się jeszcze jakoś przedstawić i wyjaśnić swoje poglądy, ale redakcja Kanału Zero przypadkiem wyłączyła mu mikrofony, więc gadać on sobie mógł, ile chciał, ale niczego nie słyszeliśmy. Słabe to było. I wcale nie dlatego, że zgadzam się z Maciakiem, wręcz przeciwnie. Jest mi do jego poglądów bardzo daleko, głównie ze względu na jego podejście do wojska polskiego i zbrojenia Polski, ale nie zgadzam się również z jego podejściem do Rosji. Co prawda, ja już zostałam nazwana ruską onucą, tylko dlatego, że domagam się prawdy o Wołyniu i kilka razy wprost napisałam, że jeśli mamy być przyjaciółmi z Ukraińcami, musimy ten Wołyń rozliczyć. Tego się nie da obejść tak, jak nasze dziurawe prawo; to jest cierpienie i olbrzymia trauma dla setek tysięcy Polaków. Polaków, którzy o tym pamiętają i o tę pamięć wołają. Moja rodzina, co prawda, osobiście tego nie doświadczyła, nas bardziej poszarpali Niemcy, ale… jesteśmy narodem, który oberwał niemalże z każdej strony; jestem pewna, że jakbyśmy wspólnie usiedli i prześledzili losy naszych przodków, to każdy znajdzie kogoś w rodzinie, który ucierpiał od Niemców, Rosjan, Ukraińców… I dlatego sobie myślę, że powinniśmy trzymać się razem i wspólnie dbać o nasz interes narodowy, żeby ta Polska jakkolwiek jeszcze istniała. Żeby sama mogła o sobie decydować, bo niestety mam wrażenie, że ta decyzyjność została odebrana. I myślę sobie jeszcze, że nie po to walczyła Armia Krajowa, nie po to ludzie walczyli w Powstaniu Warszawskim, nie po to nasi przodkowie dostali wielokrotnie nożem w plecy, żebyśmy my teraz tę Polskę oddali za darmo. A to właśnie robimy. Ale do brzegu – Stanowski wręcz chwalił się na jednej z debat, kiedy słusznie zauważył, że nie była ona sprawiedliwa, bo część kandydatów nie miała możliwości dotrzeć na miejsce, że on tę możliwość wypowiedzi udzieli. I że on jest tą przestrzenią medialną, która zapewni każdemu z kandydatów swobodną wypowiedź, przynajmniej dwugodzinną. I ja naprawdę rozumiem, że pan Maciak aż tak bardzo mu nie pasował, że nie chciał z nim rozmawiać; rozumiem, że Maciak wyskoczył mu nagle jako kandydat na prezydenta jak Filip z konopii, a jemu z jego poglądami bardzo nie po drodze i nie chce dawać przestrzeni medialnej komuś takiemu, ale… słowo się rzekło. Jest oficjalnym kandydatem na prezydentem, a jak sam Stanowski wielokrotnie powtarzał, wszyscy kandydaci mają równe prawa. Tyle, że jak widać – nie u niego. Mocno mnie zawiódł pan Krzysztof, bo uważam, że robi dobrą robotę, pokazując od środka, jak ta kampania wygląda. Chętnie oglądam jego materiały, bo wydaje mi się, że facet ma łeb na karku, ale no… Nie pasowało mi to. Już chyba lepiej by wyszło, żeby go nie zapraszał w ogóle, bo po co targać faceta specjalnie do studia, żeby przerwać rozmowę po jednym pytaniu? Mam wręcz wrażenie, że Stanowski to sobie z góry ustalił, że umówi się tego i tego dnia, zada jedno konkretne pytanie, a po odpowiedzi od razu przerwie wywiad i pojedzie do domu, żeby obejrzeć mecz Barcelony. Chyba że zrobił to w jeszcze innych celach, żeby potem wyskoczyć i wskazać hipokryzję innych, jak w akcji ze Stonogą, ale nie mam żadnego pomysłu na czym ta akcja miałaby polegać. Jeśli macie inny pomysł, jak tę sprawę z Maciakiem ugryźć, dawajcie znać w komentarzach. Chętnie się zapoznam, bo mi nie przychodzi nic innego do głowy, niż to, że Stanowski po prostu popełnił błąd.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Karol Nawrocki stawia na patriotyzm

Co prawda niektórzy cały czas nawołują do ponownego przeliczenia głosów, bo marzy im się, że Karola Nawrockiego się nagle odwoła, a prezydentem zostanie jedyny i słuszny kandydat, Rafał Trzaskowski. Umówmy się, że szanse na to są bliskie zeru, bo jedynym bojownikiem na placu boju został już Roman Giertych. Jego źrebięta walkę uprawiają głównie w mediach społecznościowych. Gorycz porażki przełknęli ostatecznie wszyscy niezadowoleni politycy i, mimo wielu wcześniejszych zapowiedzi, pojawili się wczoraj w większości na zaprzysiężeniu nowego prezydenta. I dobrze, bo zachowaliśmy chociaż jakieś złudzenie poważnego, demokratycznego państwa.
Nawiązanie do wszystkich ojców polskiej Niepodległości
Dokładnie wysłuchałam też orędzia Karola Nawrockiego i, wbrew temu do czego usiłuje nas przekonać strona przegrana, wypadło bardzo dobrze. Nowy przywódca państwa pokazał, że potrafi być twardy i stanowczy, ale nie zamierza stawać okoniem i bezmyślnie blokować dobrych projektów rządu. Zapowiedział na przykład pełną współpracę w zakresie obronności. Nie zmienia to faktu, że jak miał okazję, potrafił ugryźć. Nie będę odnosiła się do jego obietnic, bo niektóre będzie mógł spełnić bardzo łatwo (poprzez prawo weta), a inne już będzie mu bardzo ciężko jako prezydentowi. Skupię się na czym innym – Karol Nawrocki pokazał, że faktycznie jest miłośnikiem historii i w swoim orędziu puścił oko chyba do wszystkich opcji politycznych. Oczywiście obłąkańcy spod znaku ośmiu gwiazd i dwóch błyskawic tego nie wyłapali, więc zrobię to za nich. Otóż świeżo upieczony prezydent wplótł w swoją wypowiedź cytaty wielu ojców naszej Niepodległości. Najłatwiejszy do wyłapania był oczywiście Roman Dmowski i „jesteśmy Polakami, więc mamy obowiązki polskie” (ukłon w stronę narodowców) oraz Józef Piłsudski: „Niepodległość nie jest nam dana raz na zawsze”, do którego najbliżej chyba obozowi Prawa i Sprawiedliwości (przy okazji zapunktował sobie pewnie u nich, cytując również świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego: „Warto być Polakiem”). W swoim orędziu prezydent znalazł również miejsce dla Wojciecha Korfantego, zwolennika chrześcijańskiej demokracji: „Pierwszą funkcją państwa jest służenie”. Według mnie było to również nawiązanie do Ruchu Autonomii Śląska, z których postulatami Korfanty na pewno by się nie zgodził. Nawrocki zacytował również Wincentego Witosa: „Polska winna trwać wiecznie” i uśmiechnął się tym samym do ludowców. Gdyby na lewicy bardziej interesowano się historią, na pewno wyłapano by nawiązanie do Ignacego Daszyńskiego, który był związany właśnie z lewicą i socjalistami: „Trzeba służyć społeczeństwu i społeczeństwa słuchać” (co prawda nie ma chyba potwierdzenia, że Daszyński faktycznie jest autorem tych słów, ale w pełni oddają one jego przekonania). Myślę, że poznaniacy, a przynajmniej spora ich część, wyłapała również cytat Ignacego Paderewskiego: „Walczyć trzeba z tymi, którzy naród pchają do upadku i upodlenia”. Wybitny pianista nie utożsamiał się, co prawda, z żadną konkretną partią polityczną, ale myślę, że jego poglądy można zakwalifikować jako centrowe albo umiarkowanie prawicowe. Jako wielkiej zwolenniczce kultywowania pamięci o Żołnierzach Wyklętych, nie umknął mi również cytat majora Łupaszki: „My jesteśmy z miast i wsi polskich”.
Smutne i niskie ataki
Niektórzy upatrują się w zacytowaniu Paderewskiego zawoalowanego ataku w stronę obecnego rządu. Być może, bo nowy prezydent wiele ucierpiał przez ich brutalne ataki, często poniżej pasa – co im zresztą wygarnął. Ja jednak odebrałam to orędzie jako próbę zjednoczenia i argumentację, że on naprawdę chce być prezydentem wszystkich Polaków. „Zobaczcie” – zdawał się mówić Nawrocki – „Znam i szanuję poglądy każdego z ojców naszej Niepodległości. Mimo że się różnili, wszyscy dążyli do wspólnego celu. My też się dzisiaj różnimy, ale mam nadzieję, że też, mimo tej niezgody, mamy wspólny cel. A naszym celem jest Polska”. To było naprawdę bardzo dobre orędzie – Trzaskowski pewnie powiedziałby tylko, że mamy się kochać, tolerować i uśmiechać. Podejrzewam, że gdyby ci wszyscy ludzie, którzy tak agresywnie atakują teraz w sieci Karola Nawrockiego znali trochę historię, zauważyliby te subtelne ukłony wobec głównych nurtów politycznych w naszym Parlamencie. Ale nie znają, dlatego odebrali jego obietnicę o tym, że będzie służył przede wszystkim Polakom, a nie liniom partyjnym, jako czczą gadaninę, a przecież wiadomo, że Nawrocki to wstrętny pisior. Smutno się w sumie czyta te komentarze. Pomijam już dziecinne zapewnienia, że „to nie jest mój prezydent”. Jak na razie jedyne, co wyłapali politycy partii rządzącej to fakt, że pan Karol zamierza wychodzić przed szereg, a on jest przecież od reprezentowania, a nie rządzenia. Silniczki natomiast słów głowy państwa chyba nie zrozumiały, więc postanowiły czepiać się tego, że prezydent wrzeszczy (nie wrzeszczał, tylko podnosił głos), nie tak chodził, nie tak stał i wszystko robił nie tak. I oczywiście jego żony, bo tak zawsze najłatwiej, mimo że nie zauważyłam ani w zachowaniu, ani w ubiorze Marty Nawrockiej niczego niewłaściwego czy gorszącego. Że jej kawałek tatuażu było widać? W partii rządzącej jest facet, któremu zostało już niewiele wolnego ciała do porysowania. Że ubrała się jak Melanie Trump? Nawet jeśli, to co z tego? Że w pewnym momencie się pogubiła? Była w takiej sytuacji pierwszy raz w życiu. Smutne i niskie to wszystko – również to, że telewizja publiczna (podkreślam: publiczna!) w ogóle wypięła się na to orędzie i zamiast tego postanowiła pokazywać serial o psie i jego policjancie.
Subiektywne nadzieje i odczucia
Ja odebrałam orędzie Karola Nawrockiego przede wszystkim jako patriotyczne. I właśnie tego od niego oczekuję – patriotyzmu. Ale już nie tylko w słowach. Wiem, że potrafił być nieustępliwy w walce o polskie ofiary zbrodni wojennych, dlatego wiąże z jego prezydenturą pewne nadzieje. Oczekuję przede wszystkim twardej polityki wobec Niemiec, Ukrainy czy Rosji (chociaż jeśli chodzi o dyplomatyczne spotkanie z głową tego ostatniego państwa z oczywistych względów są na to marne szanse). Mam również nadzieję, że Karol Nawrocki nie będzie się uginał pod szantażami Izraela i mimo ciepłych relacji z Donaldem Trumpem nie będzie się zgadzał na ich kłamstwa o polskim antysemityzmie. Że nie będzie bał się w razie czego wypomnieć, że Natenjahu jest przede wszystkim zbrodniarzem wojennym, nawet bardziej bezwzględnym od samego Putina. Liczę na to, że po wielu latach, w których „polscy” politycy bez zająknięcia oczerniali nasz kraj, on wreszcie się temu postawi. Że nie będzie również pozwalał na takie przejawy antypolonizmu w naszym kraju. Że będzie reagował na niepotwierdzone oskarżenia o Jedwabne, plucie na Żołnierzy Wyklętych, usuwanie z muzealnych wystaw największych polskich patriotów czy wreszcie na wybitnie antypolskie propozycje prezesa Instytutu Pileckiego, który to chciał dyskutować o tym, jak Polska mogłaby oddać Niemcom ich dobra kultury, co jest już zwykłą bezczelnością i bardzo szkoda, że takie propozycje wychodzą ze strony człowieka, który podobno jest Polakiem. Tylko na tyle i aż na tyle liczę. I naprawdę mam nadzieję, że się nie zawiodę, bo po raz pierwszy w II turze wyborów oddawałam głos nie tylko po to, żeby ten drugi nie wygrał.
M.
Nawiasem Pisząc
Słodko-gorzka prezydentura

Jutro Andrzej Duda oficjalnie zakończy swoją prezydenturę, a w jego miejsce zaprzysiężony zostanie Karol Nawrocki. Dziwne to były dwie kadencje. Było parę plusów, ale zdarzały się też minusy, które mnie osobiście bardzo zawiodły. Na pewno nie był to prezydent najgorszy, jak próbują utrzymywać wyborcy Platformy, bo – umówmy się – trzeba było się bardzo postarać, żeby w tym niechlubnym rankingu wyprzedzić Aleksandra Kwaśniewskiego, który lubił sobie chlapnąć, a potem tłumaczył się chorobą filipińską, czy Bronisława Komorowskiego, który często wyglądał jakby też lubił sobie chlapnąć, a poza tym wchodził na krzesła i bawił się w Szoguna. Według mnie jednak w dalszym ciągu najlepszym prezydentem w naszej historii był Lech Kaczyński, chociaż on też, według mnie, popełnił błąd podpisując traktat lizboński.
Wołyń zamieciony pod dywan
Nie będę ukrywała, że najbardziej zawiodłam się na stosunku ustępującego prezydenta do kwestii Wołynia. Andrzej Duda tłumaczył, że teraz nie jest na to czas, bo trzeba pomagać. Pomoc pomocą, ale upamiętnianie ofiar rzezi wołyńskiej na szczerym polu, gdzie niedbale wetknięto krzyż oraz słuchanie tego, jak to Zełeński przekonywał, że kiedyś tu wydarzyła się tragedia, ale w sumie to nie wiadomo, kto do niej doprowadził i kto był ofiarą, było dosłownie policzkiem dla Polski. Zwłaszcza że pan Andrzej też pominął sprawców tej tragedii. Poza tym – przy takiej uległej polityce zagranicznej nigdy nie będzie dobrego czasu, bo zawsze będzie się okazywało, że politycy innego państwa są sprytniejsi i skutecznie będą takie tematy odwlekać na święty nigdy. Gdyby negocjacje prowadzić skutecznie to i czas dobry by się znalazł. Przyznam szczerze, że sama wychodziłam z błędnego założenia, żeby ten temat na obecną chwilę odpuścić, ale było to wtedy, kiedy Ukraińcy jeszcze przejawiali jakąkolwiek wdzięczność. Mniej więcej w tym samym czasie mieszkający w tamtych okolicach nasi wschodni sąsiedzi sami – w ramach tejże wdzięczności – sprzątali groby ofiar wołyńskich. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni, a umówmy się, że odsłonięcie pomników lwów przy Cmentarzu Orląt Lwowskich (które podobno też miało być podziękowaniem), gdzie „przypadkowo” zabrakło napisu „Zawsze wierny Tobie Polsko” było wyjątkowo niesmaczne i mało satysfakcjonujące. Później jednak Ukraińcom wdzięczność przeszła, a Wołodimir Zełeński wykazywał się coraz większą roszczeniowością. I właśnie wtedy, kiedy ukraiński przywódca zaczął dopuszczać się mniejszych lub większych złośliwości wobec naszej głowy państwa, trzeba mu było ten Wołyń przypomnieć – twardo i stanowczo. Tylko że taką politykę trzeba umieć prowadzić, a pan Duda przekonywał, że „trzeba być twardym” tylko w wywiadach z polskimi dziennikarzami.
Komuś odbierzemy, innym porozdajemy
Później oczywiście było parę mniejszych lub większych wpadek – na przykład uważam, że prezydent mógł się z nimi bardziej pobawić wetowaniem ustaw. Większość jednak podpisał. A że potem atakowaliby go, że to przez niego nie mogli zrealizować swoich stu konkretów? I tak atakują – najtwardszy elektorat KO jest w dalszym ciągu święcie przekonany, że te obietnice nie zostały zrealizowane właśnie przez Andrzeja Dudę. I nie przetłumaczysz, że przecież sama Platforma głosowała przeciwko niektórym ustawom, które miały zrealizować obiecane postulaty. Za co muszę pochwalić prezydenta? Za odebranie Jolancie Lange Gontarczyk Srebrnego Krzyża Zasługi, który wręczył jej jeszcze Aleksander Kwaśniewski, wywodzący się zresztą z podobnego środowiska. Oczywiście media, jak to media, ogłosiły tę decyzję jako wręcz znieważającą, ponieważ według nich pani Jolanta była tylko i aż… działaczką społeczną. O jej donoszeniu do SB „przypadkiem” im się zapomniało. Same przypadki! Zapomniało im się też, że wiele wskazuje na to, że to właśnie Lange była odpowiedzialna za śmierć ks. Franciszka Blachnickiego. Przypomnijmy więc, że kapłan był inwigilowany właśnie przez małżeństwo Gontarczyków, a jeden ze świadków potwierdzających, że to właśnie z nimi się spotkał w dniu swojej śmierci utrzymywał, że podali mu oni jakiś napój. Stąd też przyjęto za prawdopodobną wersję, że ksiądz został otruty, ale że Polska obaliła komunę tak jak obaliła, to prawdopodobnych sprawców nie spotkały żadne konsekwencje. Szkoda tylko, że poza odbieraniem orderów, Andrzej Duda na koniec postanowił ich również trochę porozdawać. Między innymi Magdalenie Ogórek, braciom Karnowskim czy – niedawno – Cezaremu Kuleszy… I tutaj już niestety nie ma się czym chwalić.
Ja przynajmniej wychodzę z założenia, że najważniejszych orderów państwowych nie powinno się rozdawać jak cukierków.
M.
Nawiasem Pisząc
Nie spoczniemy po porażce

Nie pozwala się nudzić ta nasza rodzima polityka. Odnoszę wrażenie, że cała nasza scena polityczna to jedna wielka kampania wyborcza skupiająca się na napierdzielaniu w stronę przeciwną i nasilającą na czas, kiedy faktycznie zbliżają się wybory. A że najbliższe wybory już w 2027 roku i to będą kolejne już „najważniejsze wybory w historii wolnej Rzeczypospolitej”, to politycy nie pozwalają nam o sobie zapomnieć choćby na moment. Nie, im zależy, żebyśmy dalej szarpali się między sobą jak dwa od dawna zwaśnione ze sobą plemiona. Jedno chce ośmiogwiazdkować, a drugie nie boi się Tuska. I im bardziej jedni ośmiogwiazdkują, tym bardziej ci drudzy się nie boją i na odwrót.
Skandaliczne doniesienia Hołowni
Wydawało się, że po wyborach prezydenckich sytuacja na naszej scenie politycznej trochę się uspokoi. Ale nie, bo najpierw mieliśmy aferę z liczeniem głosów, PESEL-ami Giertycha i Sądem Najwyższym. Wśród największych zwolenników Romana Giertycha nadal można zaobserwować pospolite ruszenie (które swoją drogą w dłuższej perspektywie może być szkodliwe dla premiera i jego ekipy, bo spora część ze stajni Giertycha zapowiedziała, że skoro ich głos się nie liczy, to oni ośmiogwiazdkują następne wybory, więc nara, Donald – pytanie, czy w ciągu dwóch lat nie zdążą o tym zapomnieć), ale większość polityków KO chyba pogodziła się z tym, że tak się tych wyborów nie wyciągnie, więc trzeba spróbować inaczej. I właśnie w związku z tym przypomniał o sobie Szymon Hołownia, który przyznał, że był sondowany, testowany, sprawdzany czy jakkolwiek to nazwać w temacie opóźnienia albo zablokowania zaprzysiężenia prezydenta Karola Nawrockiego. Czyli niejako do zamachu stanu. Zamieszanie wybuchło spore, politycy Polski 2050 zaczęli tłumaczyć swojego szefa, że na pewno nie o to mu chodziło, Donald Tusk grzmiał, że takie plotki mogą być bardzo szkodliwe, a Roman Giertych sugerował, że skoro zamach stanu to obalenie władzy, a rządzi KO, to Hołownia niechybnie spiskował z tymi złymi pisiorami, żeby obalić Donka. W każdym razie, patrząc na to, co wyczynia nasz rząd i jak bardzo nie może pogodzić się z porażką w wyborach prezydenckich, jestem skłonna uwierzyć w słowa Hołowni. Jestem niemal pewna, że nasi obecni rządzący wyczerpią albo już wyczerpali wszystkie możliwe ścieżki, żeby do zaprzysiężenia Nawrockiego nie doszło. Zmobilizowali betonowy elektorat, rozkręcili aferę o sfałszowane wybory, doprowadzili do protestów, teraz wystarczyło na te wszystkie nastroje posłać chłopaczka na odpowiednim stanowisku, żeby dopełnił reszty. Tymczasem chłopaczek się stawia, bo szybko sobie obliczył, że zostałby prezydentem na miesiąc, podpisałby wszystko, co oni chcą, żeby podpisał, a potem rozpiszą nowe wybory, a on zostanie z niczym. I nie dość, że wysłał ich na drzewo, to jeszcze wężu łysy na własnym cycku wyhodowany, podzielił się z mediami tematem rozmów. Wątpię, żeby komukolwiek spadł włos z głowy, ale dobrze, że tym razem Hołownia zachował się jak człowiek z zasadami. Jestem niemal pewna, że znam jego intencje, zwłaszcza że jeszcze do niedawna, kiedy pan Szymon był na topie i wszyscy byli zachwyceni jego elokwencją, łamanie prawa i Konstytucji mu nie przeszkadzało. Zastanawiam się też dlaczego, skoro obecna władza kombinuje już tak bardzo, partia Hołowni wciąż jest z nimi w koalicji? Tyłki się za bardzo przyspawały do stołeczków?
Bareja by tego nie wymyślił
Tak czy inaczej, Donald Tusk z dnia na dzień jest coraz bardziej poobijany, bo jego kosmetyczna rekonstrukcja rządu, którą oceniam jako bardzo nieudaną próbę pokazu sił, mało kogo obeszła (jak na razie chyba tylko Marcin Kierwiński wziął się do roboty, więc kiedy Głuchołazy znowu zostały zalane, on walczy z Ruchem Obrony Granic; Waldemar Żurek jak na razie tylko zapowiedział, że będzie walczył o niepraworządność – pardon – z niepraworządnością, ale jeszcze się chyba do tego nie zabrał), a na domiar złego jego koalicjanci wcale nie zamierzają połączyć się w pełnym zgody uścisku, tylko dalej podgryzają go, gdzie mogą, ewidentnie wyczuwając słabość szefa rządu. Malejące poparcie trzeba było jednak ratować, więc Donald Tusk udał się na spotkanie z mieszkańcami Pabianic. I napiszę Wam, że Bareja by nie wymyślił lepszego przebiegu tego spotkania. Najpierw jakiś facet, czytając z kartki, pomylił nazwisko prokurator Ewy Wrzosek i nazwał ją Ewą Braun. Nie będę już wnikała w to, czemu zarówno politycy, jak i wyborcy KO tak często mylą się, czytając z kartki – być może ma to związek z ich intelektualnym oświeceniem, którego jako zwykły plebs nie mogę doświadczyć. A być może mają coś takiego, że kiedy pojawia się wątek niemiecki, gubią się od razu, bo nie wiedzą, do którego pana mają się teraz zwracać. Później zabrała głos pani, która stwierdziła, że mieszkańców wsi należy bezwzględnie i natychmiastowo edukować, żeby w kolejnych wyborach głosowali już jak należy, bo na razie są zabetonowani pisowską propagandą i Republiką. Ta kobieta sama pochodziła ze wsi, ona jako jedyna była odporna i nie dała się ogłupić, więc przyszła błagać o pomoc dla swoich sąsiadów. A to, że później okazało się, że pani jest dyrektor w biurze poselskim Dariusza Jońskiego, to już oj tam, oj tam. W dalszym ciągu może przecież pochodzić ze wsi i może czuć się zatroskana stanem wiedzy jej mieszkańców, prawda? To w żadnym razie nie była zainscenizowane, Boże broń. Żadnej propagandy być nie mogło! Na koniec jeszcze podniosła się starsza kobieta, która domagała się ponownego przeliczenia głosów, na co Tusk bardzo dyplomatycznie wysłał ją na księżyc – w efekcie część sali nagrodziła go brawami, a część zareagowała buczeniem i gwizdaniem. Podejrzewam, że ta oklaskująca część znajduje na co dzień zatrudnienie w urzędach miast albo biurach poselskich właśnie.
Love is in the air?
Mamy jeszcze jedną aferę romantyczną w szeregach Koalicji Obywatelskiej, o czym był łaskaw wspomnieć nam poseł Ćwik, sugerując, że mamy łączyć kropki. Niestety połączyliśmy je nie tak, jak trzeba i później trzeba się było tłumaczyć, że chodziło mu o polityczne kropki. Mnie się nawet za bardzo nie chciało w tym wszystkim gmerać, bo jestem niemal pewna, że pan Ćwik, podobnie jak reszta towarzystwa, nie należy do tych najbystrzejszych, więc palnął coś, co wydawało mu się zabawne, nie patrząc na konsekwencje. Tego jest już za dużo nawet jak dla mnie, bo ostatnio kiedy otwieram lodówkę, żeby przygotować sobie coś do jedzenia, muszę trzy razy przestawiać Uznańskiego i pięć razy Wiśniewską, żeby doszukać się czegoś, co można wrzucić na ząb. Tyle ich wszędzie po jego wielkim powrocie na Ziemię, że nawet lodówki boję się otworzyć. W każdym razie nie sądzę, żeby jakiś płomienny romans wybuchł między Nowacką a Tuskiem, ale całkiem zabawne przeróbki pojawiły się w Internecie. Na przykład taka, w której zmieniono twarze jakiegoś bardzo bogatego faceta ze swoją kochanką na koncercie Coldplay właśnie na twarze Tuska i Nowackiej. Ale – nie mój cyrk, nie moje małpy. Złapany na zdradzie facet nie interesuje mnie w ogóle, a co do tego drugiego, chciałabym, żeby rychło nastąpił jego koniec w polityce. I mam w głębokim poważaniu w czyich ramionach będzie szukał pocieszenia, zanim przyjdzie mu odpowiedzieć za to, jak on rozumiał prawo przez ostatnie półtora roku. Dla mnie to tak naprawdę niewiele znacząca aferka, bo co za różnica, z jakiego powodu Barbara Nowacka utrzymała stanowisko? Ważne jest, że niestety utrzymała, a czy to dlatego, że grzecznie przejęzyczała się tam, gdzie trzeba czy cokolwiek innego ma już dla mnie drugorzędne znaczenie. Na moje oko – właśnie takie nieprzemyślane wypowiedzi czy żarty świadczą o tym, że premier nie cieszy się już takim poparciem w swojej koalicji. Wątpię, żeby ktokolwiek z jego koalicjantów odważył się na tego rodzaju insynuacje jakieś pół roku temu, przed wyborami, kiedy pozycja Tuska była dużo bardziej… stabilna.
M.