Nawiasem Pisząc
Nowa stolica Polski
W debacie politycznej bez zmian. Po tym, jak Kołodziejczak skompromitował się u Mazurka tak bardzo, że wszyscy myśleli, że bardziej się nie da, uaktywniła się Anna Maria Żukowska, krzycząc: „Jak to się nie da?! Potrzymajcie piwo i patrzcie”, po czym poszła do studia cała na biało. A następnie skasowała konto na TT/X. W międzyczasie lewica już chyba pogodziła się z myślą, że nie da się zliberalizować przepisów antyaborcyjnych w najbliższej kadencji, co przyznał nawet Czarzasty, więc zakomunikowali tylko, że spoko, ale ten kredyt 0% i dopłata 600 zł za wynajem, to też nie przejdzie (co akurat popieram). Nie wiem, czy przyszłemu rządowi zostały jeszcze jakieś obietnice, z których nie zdążyli się wycofać, ale i tak zareagowali biciem piany na fakt, że Andrzej Duda powierzył misję sformułowania rządu Mateuszowi Morawieckiemu. Trochę dziwi to zniecierpliwienie, bo wygląda to trochę tak, jakby nie byli do końca pewni, czy na pewno PiS nie utworzy rządu, a jeśli faktycznie nie, to czy im się to uda. A przecież można spokojnie zaczekać, skoro są tacy pewni. W każdym razie Tusk nie zamierzał słuchać orędzia prezydenta, bo fajniej by było podlizać się mieszkańcom Jagodna, w którym pizzeria roznosiła wyborcom pizzę. Na spotkaniu z Donkiem pojawiła się również pewna trzynastolatka, która marzy, aby studiować prawo w Polsce. Ale po kolei…
Najgodniejsze miejsce w Polsce
Mieszkańcy Jagodna mogliby stanowić znakomity obiekt obserwacyjny dla psychiatrów, badających syndrom sztokholmski, bo kiedy tylko zrobiło się o tej dzielnicy głośniej, to zaraz wyszło na jaw, że oni tam wcale tak fajnie nie mają. Pojawiły się wpisy, że to typowe osiedle patodeweloperskie, gdzie bloki buduje się praktycznie jeden obok drugiego, dojazd do centrum miasta ma zapewniać jednopasmowa droga i korki już od ładnych paru lat są tam takie, że ma się ochotę strzelić sobie w łeb. A warto dodać, że Jagodno leży na samych obrzeżach Wrocławia, więc dojazd do centrum miasta byłby fajnym ułatwieniem dla mieszkańców tej dzielnicy. Bo o jakiejś linii tramwajowej też można zapomnieć, na co to komu? Podobno osiedle dysponuje własnymi „Żabkami”, kawiarniami sushi czy pizzeriami właśnie, ale jakieś szkoły czy przychodnie to też nie za specjalnie – tym bardziej mieszkańcom przydałby się jakiś normalny dojazd do centrum, najlepiej, żeby nie zajmował on kilku godzin. Miał być też park, ale nie będzie. Ogólnie ciasnota i duchota straszna. I prawie 50% mieszkańców Jagodna głosowało w ostatnich wyborach na jedyną i słuszną partię. I nawet nie przyszło im do głowy, że być może za warunki życiowe na tym osiedlu, odpowiada prezydent miasta, Jacek Sutryk, który był rekomendowany przez… Koalicję Obywatelską. Sutryk to jest taki śmieszny gość, którego pomysły dość często w programie „Kanał Sportowy” krytykowali Mazurek i Stanowski. Tusk, wdzięczny mieszkańcom, że tak dzielnie walczyli o własną godność obiecał, że załatwi im chociaż ten tramwaj. Ktoś przypomniał, że tym się powinny zająć raczej władze Wrocławia, na co Sutryk poinformował, że on by chciał, ale na razie nie może. W każdym razie prezydent Wrocławia zdążył się już o te tramwaje pożreć z Polą Matusiak z partii Razem, tak więc w tej koalicji jest coraz zabawniej. Nawet nie wiem, czy taki wybór mieszkańców Jagodna to na pewno syndrom sztokholmski, czy może po prostu uznali, że skoro sami mają przesrane, to niech cała Polska też ma.
Młodociana Maja Staśko
Ale skupmy się może na wspomnianej trzynastolatce, bo to jest kolejny przykład na to, w jaki sposób zwolennicy PO uwielbiają wykorzystywać swoje dzieci do agitacji politycznej, lider ich partii też nie ma nic przeciwko temu, a potem cała Polska płacze ze wzruszenia, że taka mądra, rezolutna nastolatka i w końcu się doczekała wolnej Polski. Przypomnę w takim razie, że Joanna Kluzik-Rostkowska apelowała kiedyś „aby nie dopuszczać do sytuacji, w której mogą istnieć podejrzenia, że dzieci są wykorzystywane w kampanii wyborczej, bo to jest absolutnie niedozwolone i niedobre działanie”. Donald Tusk znany jest jednak z tego, że średnio liczy się ze zdaniem swoich koalicjantów, bo wcisnął ich już butem w ziemię tak głęboko, że ma już absolutnie niezagrożoną pozycję w swojej partii. Dlatego niespecjalnie przejął się tym, co według jego koleżanki jest niedozwolone i niedobre, i bez żenady wykorzystuje dzieciaki do budowania sobie poparcia. Jeszcze w trakcie kampanii jacyś obłąkani rodzice wykorzystali swoją dziewięcioletnią córkę do odegrania łzawego teatrzyku, w którym dziewczynka miała się rozpłakać i zapytać łamiącym się głosem, czy w końcu będziemy mogli żyć w wolnej Polsce. Ja w końcu nie wiem, czy to dziecko naprawdę było tak przerażone, czy po prostu znakomicie odegrało rozpisaną wcześniej rolę, natomiast do jej rodziców wypadałoby czuć chyba tylko pogardę. W Jagodnie uaktywniło się z kolei niewiele starsze dziecko, które niestety zostało tak zindoktrynowane, że powtarza lewicowe farmazony niemalże automatycznie: „Moim marzeniem jest studiowanie prawa. Ale prawa w Polsce. By sądzić w Polsce, gdzie ja jako kobieta będę miała takie same prawa jak mężczyzna; ja jako kobieta będę miała telefon, którego nikt mi nie będzie sprawdzał i że ja będę mogła wyedukować siebie oraz swoje dzieci. Ja jestem po prostu tą samą osobą, tak jak każdy inny. I czy teraz ja po tych wyborach będę mogła moją mamę, moich znajomych, w mojej szkole jako marszałkini… Żeby koalicja wygrała, żebyśmy wygrali! Czy jest to do zrobienia, żebym mogła studiować w Polsce?”.
W Polsce nie wolno studiować
Ja naprawdę nie chcę się znęcać nad tą dziewczynką, więc napiszę tylko, że jej rodzice, jeśli już chcieli wykorzystywać córkę do agitacji politycznej, co w dalszym ciągu uważam za obrzydliwe, mogliby ją lepiej przygotować do tej płomiennej przemowy. Bo tutaj naprawdę nic się kupy nie trzymało. Jeżeli chodzi o prawa kobiet to zadano Annie-Marii Żukowskiej i Małgorzacie Kidawie-Błońskiej pytanie: „Jakie prawa mają obecnie mężczyźni, których nie mają kobiety?”. Pierwsza odpowiedziała, że w sumie nie ma żadnego takiego prawa, druga postanowiła skompromitować się bardziej i wyjaśniła, że mężczyźni jak wracają z pracy do domu, to mogą sobie obejrzeć mecz, a kobietom podobno nie wolno. Zabawne, bo ja mogę sobie włączyć mecz, jeśli tylko mam na to czas albo ochotę i słowo Wam daję, jeszcze żadna pisowska policja mi się na chatę nie wtryniła, że jakim prawem ja mecz oglądam i co ja sobie w ogóle myślę. Tak więc proponowałabym – jeśli ta nastolatka faktycznie marzy o studiowaniu prawa – do tego prawa przysiąść i pouczyć się. Z tego, co mi wiadomo, jak na razie to ani TVN, ani Wybiórcza, ani Onet nie są źródłami niezbędnymi na tych kierunkach. Co do sprawdzania telefonów, to podejrzewam, że chodziło o tego osławionego Pegasusa, ale mogę tylko napomknąć, że możnaby posprawdzać jakie zdanie w tym zakresie mają unijni urzędnicy, którym chyba nie przeszkadza śledzenie obywateli UE. Ponadto mamy tutaj praktycznie samowolkę, jeśli chodzi o ochronę danych osobowych i w dalszym ciągu może zadzwonić do nas pan z propozycją fotowoltaiki, ubezpieczeń, kredytów czy nawet golarek elektrycznych, chociaż ani nie dawaliśmy im naszego numeru, ani nie wyrażaliśmy zainteresowania którymś z tych produktów, i tak dalej. Bo to jest ciekawa sprawa. Nie wiem, o co później chodziło nastolatce z jej mamą, przyszłymi dziećmi i marszałkinią w szkole, bo chyba trochę się spięła i nie dokończyła wątku. Wiem tylko, że to rażący brak inkluzywności, jeśli mówi o wszystkich ludziach, że są tacy sami. A gdzie mniejszości? Ostatnie jej pytanie też nie mam pojęcia, skąd jej się w głowie zrodziło, ale jestem niemal pewna, że sama na to nie wpadła. Mogę jednak uspokoić, że PiS rządził ostatnie osiem lat i jakoś zakazu studiowania w Polsce nie było. Przeciwnie, większość polskich uczelni gwałtownie skręciła ostatnio w lewo, a nic nie słyszałam, żeby były jakoś nagminnie zamykane, więc tutaj chyba też problemu nie ma? Znaczy jest, ale chyba nie dla rodziców tej dziewczyny, którzy dali ją radę tak skutecznie zindoktrynować, że biedna nie zdaje sobie nawet sprawy, w jakim państwie żyje i co się w nim dzieje. Przecież to jest straszne. Chyba że chodziło jej o ten brak szkół w Jagodnie…
Rodzicielska duma
Najsmutniejszym widokiem w tym przykrym wystąpieniu jest chyba matka dziewczynki, która podtrzymywała jej mikrofon, żeby córka powtarzała te absolutne bzdury, bo wiedziała, że Tuskowi się spodoba, oraz fakt jak jej gratulowała po wszystkim. Duma rozpierała! To jest dorosła kobieta i powinna zdawać sobie chyba sprawę, że na ten filmik nie zareagują jedynie obłąkańczy zwolennicy PO, którzy w większości popłakali się ze wzruszenia (jak wynika z reakcji na TT/X), ale również osoby z przeciwnego bieguna, którzy w najlepszym wypadku skrytykują i wyśmieją matkę (na co sobie na pewno zasłużyła), ale może się też dostać trzynastolatce (bo widać, że jest już niestety strasznie zindoktrynowana, zmanipulowana i ogłupiała tą proplatformerską propagandą). Zrobiła ze swojego dziecka drugą najmłodszą propagantystkę swojej ukochanej partii. I przez głowę jej nawet nie przeszło, że 13-letnie dziecko nie ma ma jeszcze ukształtowanych poglądów politycznych, ma prawo wyrażać inne poglądy w przyszłości, a to nagranie może się za nią ciągnąć jak smród po gaciach i ogólnie może się zdarzyć tak, że będzie się tego w przyszłości wstydziło. Ale chrzanić dobro córki, ważne, że się Tusk uśmiechnął, wzruszył, pokiwał ze zrozumieniem głową i zostało mu dostarczone kolejne paliwo polityczne dla platformerskich obłąkańców. BO MŁODZI DBAJĄ O PRZYSZŁOŚĆ POLSKI! Nie wiem, być może, ale trzynastoletnie dzieci są na takim poziomie rozwoju emocjonalnego i psychicznego, że najczęściej służą do wyrażania agitacji politycznej swoich rodziców. I do głowy pani mamie nie wpadnie, że dzieci należy raczej wychowywać, a nie programować. Ani tym bardziej nie należy ich uczyć opowiadania kłamstw.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Bez chanukowych świec w Pałacu Prezydenckim
Nie wiem jak Wy, Drodzy Obserwujący, ale ja przesadnie zdziwiona taką decyzją pana Nawrockiego nie jestem. Prezydent już w trakcie kampanii deklarował, że żadnych chanukowych świec zapalał nie będzie. Ja swoje poglądy i swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich traktuję poważnie, więc obchodzę święta, które są bliskie mojej osobie – powiedział w wywiadzie dla Radia RMF FM. To, że nie jestem zaskoczona, nie oznacza jednak, że się nie cieszę, bo od dawna mam wrażenie, że o wiele bardziej honorujemy wartości żydowskie, niż nasze tradycyjne, chrześcijańskie. Zwłaszcza że jedna z tych wartości głosi, że goje, czyli my, mamy służyć Żydom, czyli im. Polecam Wam zresztą tekst Razprozaka (Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem) – swoją drogą jakiś uśmiechnięty demokrata napisał mi ostatnio, że jestem Razprozakiem 2.0, tyle że on to traktował jako obelgę, ja jako komplement. Wspominał coś jeszcze o napluciu mi do ryja, taki to przykład lewicowej tolerancji i miłości.

Przełomowa akcja z gaśnicą
To świętowanie Chanuki weszło w zwyczaje naszych polityków tak głęboko, że w sumie przyzwyczailiśmy się już do tego. Dopiero Grzegorz Braun musiał nam przypomnieć, że chyba coś jest nie tak, swoją akcją z gaśnicą. Ówczesny marszałek Sejmu, Szymon Hołownia, zorganizował w związku z tym kolejne obchody i próbował wymusić na Krzysztofie Bosaku, że ma wziąć w nich udział, mimo że ten tłumaczył, że jest katolikiem i obowiązuje go m.in. pierwsze Boże przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Zresztą w tej całej chanukowej szopce brały udział osoby, które najgłośniej krzyczały o zdejmowaniu krzyży z Sejmu i urzędów, bo państwo ma być świeckie. Ale hipokryzja tych ludzi nie jest chyba dla nikogo z nas nowością. W każdym razie bardzo długo spekulowano czy nowy prezydent nie ugnie się pod tą dziwną żydowską modą i jednak nie weźmie udziału w uroczystościach chanukowych, mimo jego jasnych deklaracji. Argumentowano to tym, że przecież Karol Nawrocki jest protrumpowski, z Trumpa bierze przykład, uzależnia swoją politykę od prezydenta USA i nawet ubiera się tak jak on. A Trump z kolei jest wielkim przyjacielem i sojusznikiem Izraela i premiera Natenjahu. Jest w zasadzie ucieleśnieniem popularnego skrótu „USrael”. Skoro więc polski prezydent nie chce psuć swoich relacji z przywódcą Stanów Zjednoczonych, będzie musiał zapalić świece, nie ma wyjścia.
Szacunek do wartości
No nie, nie będzie musiał. Nawrocki może jest zafascynowany Trumpem, może jest on politykiem, którym się inspiruje i z którego chce w większym lub mniejszym stopniu brać przykład, ale wszystko ma swoje granice. A tymi granicami są wartości tego człowieka, którym pozostaje wierny. Po prostu. Ja mu uwierzyłam i dlatego w końcu zagłosowałam z czystym sumieniem na konkretnego kandydata, a nie tylko po to, żeby nie wygrał ten drugi, jak było w przypadku Andrzeja Dudy. Nie sądzę, żeby przywódca USA miał z tego tytułu jakiś wielki problem, sam sobie może palić te świeczki, jeśli chce, chociaż wydaje mi się, że on jest związany z Izraelem przede wszystkim politycznie. Nieważne, Trump Trumpem. Ja się cieszę, że w końcu mamy polityka na wysokim stanowisku, który sprzeciwia się tej czołobitności wobec Żydów (bo tak to należy nazwać) i nie musi w tym celu biegać z gaśnicą. 😉 Zresztą umówmy się – musiałby być idiotą, żeby się na to zgodzić. Doskonale wie, czego oczekują od niego wyborcy i wie, że straciłby sporo zaufania, gdyby się na to zdecydował. A co do tej szopki w tytule – nie sądzę, żeby Czarzasty, mimo że komunista, odważył się aż tak denerwować chrześcijan. Szopkę zresztą stawia się wieczorem 24 grudnia, po Adwencie. Sam Czarzasty ogłosił, że będą uroczystości chanukowe w Sejmie (jakże by inaczej), ale będzie też Boże Narodzenie: Jest kontynuacja. Tu nie ma żadnej ideologii, a jedynie tradycja. Była Chanuka, to jest. Były święta Bożego Narodzenia, to są. Jeżeli ktoś się spodziewał, że będę robił rewolucję ze względu na swoje poglądy, to się zawiódł, gdyż poglądy swoje mam, ale tradycje i kontynuację szanuję.
Inna sprawa, że to dopiero marszałek Bosak zaproponował postawienie w Sejmie szopki bożonarodzeniowej i podobno była kupowana na ostatnią chwilę. Choinki są, a czy Czarzasty uzna stajenkę za tradycję, skoro pojawiła się dopiero w zeszłym roku z inicjatywy posła Konfederacji…? Zobaczymy. Inna sprawa – jak to skomentował mój przyjaciel: „Szopka i tak jest w Sejmie przez cały rok”.
M.
Nawiasem Pisząc
Czym zajęte są polskie media?
Zabawne są te nasze media. Mamy obecnie olbrzymi kryzys NFZ, w związku z którym zamykane są m.in. oddziały położnicze i podobno niektóre kobiety będą zmuszone rodzić na SOR. Nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju kryzys, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przedłużający się kryzys demograficzny, który stale się pogłębia. Mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a nikt z przedstawicieli Polski nie został zaproszony, mimo że ten konflikt dotyka nas bezpośrednio. Mamy również poszczególne akcje dywersji – jeśli wierzyć na słowo tym mediom – ze strony Rosji, ale za chwilę napiszę, dlaczego ich wiarygodność stoi na takim sobie poziomie. I to bardzo niebezpieczne akcje dywersji, bo niedawna sytuacja z torami była mocno niebezpieczna, no ale rząd odtrąbił wielki sukces, więc chyba nie mamy się czym martwić. Dopóki nie dojdzie do tragedii, ale wtedy na pewno się dowiemy, dlaczego to nie ich wina. Mamy jakiś pierdylion problemów, którymi musimy się zająć w tej chwili, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Słowne przepychanki
Priorytetem dla naszych mediów jest pseudo-afera pomiędzy Waldemarem Żurkiem a Karolem Nawrockim. To, że jakakolwiek decyzja prezydenta jest od razu, z marszu krytykowana przez niemal wszystkich posłów rządzącej koalicji, a jednym z jego głównych krytyków jest między innymi Waldemar Żurek – wiemy. Że te zarzuty są bardzo często zwyczajnie absurdalne, jak choćby zmanipulowany lament na temat weta ustawy kojcowej – też wiemy. Ogólnie nasz rząd zachowuje się trochę jak rozkapryszone dzieci, obrzucające się piaskiem, bo ktoś im zniszczył babki. Tym razem panu Waldemarowi nie spodobało się, że prezydent odrzucił wnioski o powołanie 46 sędziów i zdaniem Żurka „wkracza w fazę łamania Konstytucji”. No i rzucił w żartach, że mógłby się spotkać z panem Nawrockim w ringu do walki o ustrój państwa. Do tematu nawiązał Krzysztof Stanowski, ale prezydent odpowiedział, że nie ma zamiaru „gasić ministrowi światła”, że nie ma na to czasu i że zamiast tego wolałby w końcu poważnie porozmawiać. No i znowu się zagotowało w naszej cudownej, uśmiechniętej koalicji, bo teraz przekonują, że Nawrocki Waldkowi… grozi. Nie spodobał im się oczywiście fragment o gaszeniu światła i uznali, że świetnie się on nada, żeby go wyrwać z kontekstu. Umówmy się jednak – patrząc na to, jak wyglądają obaj panowie oraz że Żurek przegrał nawet z odkurzaczem – raczej na pewno tak by się to skończyło. To nie jest złośliwość, to jest zdrowy rozsądek. W każdym razie pan minister postanowił się jeszcze odnieść do tej sztucznie rozdmuchanej afery. I wiecie co? Skłamał.
Problemy z liczeniem
Przede wszystkim stwierdził, że nie da się sprowokować, mimo że… to on zaczął. W żartach, jasne, ale sam zaczął. Nawrocki chyba nawet specjalnie się do tego nie odnosił, dopóki nie został pociągnięty za język w Kanale Zero. Ale to nie wszystko: Ja nie biorę udziału w leśnych ustawkach kiboli. Widziałem te filmy prezydenta, które pokazywały go jako boksera. Tylko że jak prezydent stał na bramce w jednym z hoteli, ja bawiłem się w rozrzucanie ulotek i malowanie zakazanych przez komunę haseł. Jest tylko jeden malutki szkopuł. Maluteńki. Karol Nawrocki jest młodszy od Waldemara Żurka o trzynaście lat. Żurek urodził się w 1970 roku, Nawrocki w 1983. Komuna oficjalnie upadła (bo nieoficjalnie, to wiemy jak się skończyło) w 1989 roku. Karol Nawrocki w tamtym okresie mógł sobie stać na bramce co najwyżej w przedszkolu. Nie neguję tego, że być może kiedyś Żurek stał po słusznej stronie barykady. Być może walka o demokrację tak mu się spodobała, że walczył o nią również wtedy, kiedy w Polsce już demokracja była i bawił się wspólnie z KOD-em. A być może już mu przeszło, skoro nie widzi problemu, że marszałkiem Sejmu został komuch. Nie wiem. Ale wystarczyło odrobinę pomyśleć, spróbować policzyć, zanim się palnęło głupotę. Chociaż oni tam mają chyba wszyscy drobne problemy z liczeniem. I nie piję tutaj wcale do Gortata, bo ciężko wymagać od koszykarza, żeby był matematykiem (chociaż to raczej podstawy były), ale dziennikarze sympatyzujący z KO, jak również sami politycy uśmiechniętej koalicji, też kiedyś bardzo podobnie się pomylili, bo sugerowali, że Nawrocki współpracował już z Wielkim Bu, kiedy ten miał co najwyżej 13 lat, a chyba jeszcze mniej. Sam prezydent wyjaśniał, że jego kontakt z Patrykiem M. ograniczał się do paru sparingów.
Nieistniejąca wizyta
Poza tym Karol Nawrocki krytykowany jest za to, że nie chce spotkać się z Zełeńskim. Pojawiają się zarzuty, że prezydent na Ukrainę nie pojedzie, bo się boi. Przepraszam bardzo, ale to Zełeński ma do niego interes, a nie odwrotnie, więc dlaczego to Nawrocki ma tam jechać.? Też afera z tyłka, bo Zełeński poznał już stanowisko polskiego prezydenta i jeśli będzie chciał, to do Warszawy przyjedzie. Karol Nawrocki nie chce robić za chłopca na posyłki głowy ukraińskiego państwa, tak jak robili to politycy PiS, a obecnie KO. Po drugie – mam naprawdę olbrzymie wątpliwości, czy w dalszym ciągu powinniśmy tak bezkrytycznie i bez żadnej refleksji wspierać Ukrainę finansowo, skoro całkiem niedawno wyszły na jaw olbrzymie przekręty, związane między innymi z pieniędzmi, którą Ukraina otrzymywała w ramach pomocy od innych państw. Jeden z najbliższych współpracowników Zełeńskiego zwiał już w związku z tym do Tel Awiwu i tyle go widzieli. Ale już wiemy, że np. Radosławowi Sikorskiemu to nie przeszkadza. Poza tym wiele osób czepia się prezydenta, bo wspomniał o wdzięczności i większej symetrii. Ta symetria jest mniej lub bardziej celowo pomijana, ale za to zaczęto wyliczać, ile razy prezydent Ukrainy użył wobec Polski słowa „dziękuję”. No dobrze, ale słowa podziękowania ukryte gdzieś między jednym „dej”, a drugim nie wyglądają zbyt szczerze. I wróćmy też do tej symetrii – za słowami powinny iść czyny. Nie twierdzę, że nie wiadomo, jak wielkie. Mogą zacząć od przeprosin za tragedię w Przewodowie i odszkodowań dla rodzin dwóch zabitych, polskich obywateli. Był to prawdopodobnie fatalny wypadek, a nie celowe działanie, ale mimo wszystko reakcja Ukrainy była zwyczajnie bezczelna. Wciąż też mamy nierozliczony Wołyń. Nam, jako państwu, same podziękowania nie są do niczego potrzebne.
Wnioski z błędów poprzednika
Tak w polityce, jak i w życiu istnieje zasada, że nikt Cię nie będzie szanował, jeśli Ty sam się szanować nie będziesz. Przekonał się o tym między innymi Andrzej Duda. Pamiętacie początek wojny na Ukrainie i reakcje Zełeńskiego na nazwisko naszego poprzedniego prezydenta? Były co najmniej życzliwe, jeśli nie entuzjastyczne. Zełeński wprost mówił, że „Andrzej is great”, a żołnierze reagowali brawami i wiwatami na sam dźwięk jego nazwiska. A jak było na koniec jego prezydentury? Kiedy Duda próbował Zełeńskiego postawić do pionu, mówiąc, że pierwszy chwyci za telefon, ten odpowiedział mu lekceważąco, że bardzo możliwe, że będzie zajęty i nie odbierze. I tak, możemy twierdzić, że to był żart, ale osobiście mam wrażenie, że wspólna konferencja prasowa nie jest najlepszym miejscem na takie złośliwostki. Być może Karol Nawrocki wyciąga wnioski z błędów poprzednika i zwyczajnie oczekuje od niego szacunku jaka należy się głowie państwa, formalnie będącego sojusznikiem.
M.
Nawiasem Pisząc
Absurd spuszczony z łańcucha
Znowu się głośno zrobiło w polityce, bo Karol Nawrocki zawetował kolejną ustawę. A że była to ustawa, którą wyjątkowo łatwo sprzedać, prymitywnie grając na emocjach, nikomu z koalicji rządzącej nie trzeba było dwa razy powtarzać, że trzeba nakłamać. Wredny Prezydent chce trzymać psy na łańcuchach, sadysta jeden! Mimo że Nawrocki dokładnie wyjaśnił, dlaczego sprzeciwia się tej ustawie i nie jest to bynajmniej ze względu na artykuł o nietrzymaniu psów na uwięzi, ale na… całą resztę ustawy. Już dawno spodziewałam się, że będą z tego powodu cyrki, dlatego zdążyłam sobie tę ustawę przeczytać. Na ponad czterdzieści stron przepis dotyczący łańcuchów był jeden. Cała reszta to taki administracyjny terror, że absolutnie nie dziwię się Prezydentowi, że ten bubel zawetował. Bo to nie chodzi o te nieszczęsne łańcuchy – tu chodzi o dowalenie polskim rolnikom. Po raz kolejny. O restrykcyjne wymagania, które w przypadku wielu gospodarstw będą niemożliwe do spełnienia, a dla innych pioruńsko kosztowne.
Gdzie jest granica znęcania się?
I tu naprawdę nie chodzi o to, że przeciwnicy tej ustawy czerpią jakieś sadystyczną przyjemność ze znęcania się nad psem i trzymaniu go całymi dniami na łańcuchu. Tylko wiecie – łańcuch łańcuchowi nie równy. Jeśli pies ma zapewniony odpowiednio długi łańcuch, jeśli ten łańcuch nie wbija mu się jakoś boleśnie w szyję i kark, jeśli ma na miejscu stały dostęp do świeżej wody i jedzenia i jeśli jest czasem z tego łańcucha, żeby mógł się wybiegać, to według mnie nie jest to równoznaczne ze znęcaniem się. Lepiej by mu chyba było, gdyby biegał sobie spokojnie za ogrodzeniem, ale czasem nie ma takiej możliwości. Czasem ten płot trzeba zwyczajnie wymienić. Inna sprawa, że moja koleżanka trafiła na psa łańcuchowego i tam faktycznie miała do czynienia ze zwykłym znęcaniem się. Łańcuch wbijał się temu psu w ciało, powodując rany, które okropnie ropiały. Był koszmarnie wychudzony, a wokół walały się zardzewiałe, suchuteńkie, wybrudzone, stare garnki, które nie wiadomo, kiedy ktoś ostatnio je mył, nakładał tam jedzenie albo nalewał wody. Łańcuch był też dramatycznie krótki – na nagraniach, które mi wysłała miał tak na oko 2-3 metrów, a to był spory pies, w typie labradora. Bardzo możliwe też, że był bity, bo uchylał się, kiedy koleżanka próbowała go pogłaskać. Tylko że w takich sytuacjach można cały czas reagować i nie trzeba było do tego specjalnej ustawy. Widząc tak skrajnie zaniedbanego zwierzaka mamy prawo wezwać odpowiednie służby, tak samo jak mamy prawo zbić szybę w samochodzie, kiedy podczas upalnej pogody zamknięty jest w nim pies. W takich drastycznych przypadkach ustawa więc niewiele zmienia. Ona jedynie będzie utrudniała życie rolnikom.
Nierealne wymogi
Wielu ludzi słusznie zauważyło, że ta ustawa nie powinna się nazywać łańcuchowa, a kojcowa. Bo o łańcuchu było jedno zdanie, a przepisów i regulacji dotyczących kojców była cała masa. Na czym polegają absurdy? Tak jak pisałam – ustawa dotykała przede wszystkich rolników. Jeśli trzymasz w małej kawalerce sześć dużych psów, to w sumie nie ma problemu, bo „one tam mają miłość i ciepło”, jak twierdził Patryk Jaskulski w debacie na Kanale Zero. Ale rolnik – o nie, rolnik nie ma tak dobrze. Bo największe psy będą teraz wymagały kojca na 20 m², średnie – 15 m², a najmniejsze 10 m². Wiadomo, że na wsi potrzebne są raczej większe psy, ewentualnie średnie, bo nikt tam sobie raczej ratlerka czy chihuahuy nie kupuje, żeby ładnie wyglądały. Najmniejszym psem, jakiego widziałam na wsi był border collie – swoją drogą niesamowicie inteligentny psiak, potrafi zaganiać zwierzęta hodowlane chyba jak żadna inna rasa. To takiemu pieskowi wystarczy ta średnia klatka. W większości jednak są to psy duże, a koszt kojca dla tych największych to ok. 15 000 zł. A trzeba jeszcze doliczyć zadaszenie. Jeśli nie spełni się tych wymagań – oczywiście kara finansowa. I tak się żyłuje z tego rolnika, ile tylko się da. A wiadomo, że skoro nie stać go było na odpowiedni kojec, to tych kar tez nie powita z entuzjazmem. Zwłaszcza, że potem będzie kolejna, kolejna, aż w końcu psa zabierają.
Z za małego kojca do schroniskowej klatki
I to jest chyba największy absurd tej całej ustawy – bo zwolnione z obowiązkowego metraża kojca są… schroniska i organizacje prozwierzęce. A gdzie trafi taki czworonóg? No właśnie, do jakiegoś schroniska, gdzie prawdopodobnie spędzi resztę życia w klitce po dwa metry jeden bok. Tam mu będzie na pewno lepiej, prawda? Co tam się dalej będzie działo z tym psem, pomysłodawcy ustawy mają w poważaniu, bo za każdego takiego zwierzaka dostaną odpowiednią kasę. Za przejęcie, a potem na utrzymanie. Czyli właścicielowi odebrany zostaje pies, do którego na pewno był przywiązany, jeśli w gospodarstwie są też małe dzieci, będą pewnie zrozpaczone po stracie pupila (wiemy, jak dzieciaki potrafią reagować na utratę zwierzaka), a psa czeka smutny koniec w jakiejś ciasnej klatce. Rewelacyjne rozwiązanie. Empatia wobec pieska wjeżdża tutaj na pełnej. O czym jeszcze musi pamiętać właściciel – obowiązkowe chipowanie i kastrowanie, oczywiście na własny koszt (zwolnieni są tylko ludzie najubożsi i niepełnosprawni, ale wtedy i tak są zobligowani do tego, żeby to W TERMINIE załatwić na koszt gminy). Bo tak – są też odpowiednie terminy, żeby tego dokonać, absolutnie nieprzekraczalne. Ustawodawca łaskawie dopuszcza możliwość niewykonania kastracji, jeśli stan zdrowia zwierzaka na to nie pozwala, ale jak tylko piesek wydobrzeje, to w ciągu 21 dni musi zostać wykastrowany i koniec. Poza tym zakaz fajerwerków (od dawna o to walczą!), sprzedaży żywych ryb, takie tam szczególiki. Z żywymi rybami jest zresztą podobnie jak z łańcuchem – faktycznie przed świętami widywało się kiedyś sklepy z akwariami przepełnionymi tymi rybami, z czego część pewnie już nie żyła, ale jeśli ryby mają w akwarium odpowiednie warunki, to czemu nie można jej sprzedać żywej, żeby była bardziej świeża do posiłku?
Zwierzątka zwierzątkami, ale kto na tym zarobi?
Takie zapisy w tej śmieć-ustawie wskazują jasno, kto za nią przede wszystkim lobbował. Organizatorem projektu były OTOZ Animals, Viva!, Mondo Cane i Akcja Demokracja – tę ostatnią skądinąd znamy, ale o dwóch pierwszych też wielokrotnie było głośno. To nam już sporo spraw w głowie rozjaśnia, prawda? A warto pamiętać, że tego typu organizacje nadużywają często swoich uprawnień. Czytałam kiedyś post jakiegoś posła Konfederacji, zdaje się. Opisywał on kłopoty rodziny, której odebrano psa. A dlaczego odebrano? Był to sznaucer olbrzymi, więc pies wymagający. Na dosłownie niecały jeden dzień trafił na balkon, miał tam oczywiście dostęp do jedzenia i wody, był też wyprowadzany. Dla jego własnego dobra, bo w tym czasie właściciele odmalowywali mieszkanie i nie chcieli, żeby pies się ubrudził albo co gorsza zlizywał potem tę farbę. I w sumie nie byłoby problemu, gdyby nie to, że pies zrobił kupę. Zdarza się. Oburzona sąsiadka, jakaś wścibska hiena, od razu wezwała kogo trzeba, a rodzinie psa odebrano. Najsmutniejsze jest to, że ten pies był tresowany na psa terapeutycznego, a rodzice kupili go dla swojego syna, który, jeśli dobrze pamiętam, miał autyzm. Taki pies kosztuje naprawdę grube pieniądze. Domyślacie się oczywiście, że chłopiec był zrozpaczony. Nie wiem, jak skończyła się ta historia, ale mam nadzieję, że rodzina psa odzyskała, bo to był taki absurd, że – jakby to powiedział pewien kandydat na prezydenta – w pale się nie mieści. Poza tym – szkoda byłoby marnować takiego psa na życie w ciasnym kącie, skoro był wyszkolony, żeby pomagać potrzebującym dzieciom.
Weto będzie odrzucone?
Cieszę się, że ten ściek bzdur Karol Nawrocki zawetował (nie rozumiem, dlaczego nie zawetował ustawy, która ucięła łeb branży futrzarskiej, bo tam też absurd absurdem poganiał). Martwię się trochę, że Włodek Czarzasty już zapowiada, że Sejm będzie starał się to weto odrzucić (wiadomo – ogromna liczba bezsensownych regulacji, administracyjny bałagan oraz możliwość represjonowania obywatela karami z dupy – który komunista by się temu oparł?) i niestety mają na to duże szanse. Potrzebują zdaje się 276 głosów, a w Sejmie za tą ustawą zagłosowało 280 posłów. Pozostaje mieć nadzieję, że do części PiS-owców dotrą argumenty Karola Nawrockiego i w ponownym głosowaniu zmienią zdanie. Jeśli tak się nie stanie, to ciężkie czasy czekają nie tylko rolników, ale też ich psy. Co mnie jednak śmieszy – tym najbardziej zatwardziałym fanatykom KO wydaje się, że są zabawni, kiedy piszą, że Prezydent ustawę zawetował, bo nie może się zerwać z łańcucha Kaczyńskiego. Ludzie kochani, akurat prezes PiS głosował za tą ustawą, więc na czyjej niby smyczy biega Nawrocki? Ja bym się na ich miejscu bardziej martwiła, czy Merz Tuska za krótko nie trzyma, bo mam wrażenie, że aż mu żyły na czole wychodzą, tak ciasno jest uwiązany.
M.
