Nawiasem Pisząc
„Nieważna” historia?
Poniżej przedstawiam fragment wygłoszonego niedawno przemówienia naszego prezydenta. Zacytował on Wołodymyra Zełenskiego: „Wobec tego, co zrobili Polacy, cała historia jest nieważna”. Zastanawiałam się, jak rozumieć te słowa. Z jednej strony faktycznie – mimo wzajemnej niechęci, zaszłości historycznych i ukraińskiego stosunku do niej – kiedy Ukraińcy tego potrzebowali, wyciągnęliśmy do nich rękę, przekazywaliśmy jedzenie, ubrania, produkty medyczne, pościel i zabawki dla najmłodszych, przyjmowaliśmy ich pod swój dach. Z tą wzajemną niechęcią to też nie do końca jasna sprawa, bo niby mamy pretensje o nierozwiązane kwestie historyczne, ale wielu z nas ma ukraińskich znajomych, których lubi i z którymi często wspólnie „za kołnierz razem nie wylewa”. W każdym razie jako naród – znowu! – stanęliśmy na wysokości zadania i, parafrazując Danutę „Inkę” Siedzikównę, zwyczajnie zachowaliśmy się jak trzeba. I pokazaliśmy, że mimo tych różnic, jesteśmy przede wszystkim ludźmi, którzy nie przejdą obojętnie obok krzywdy i nieszczęścia. Nawet jeżeli dotykają one kogoś, kogo być może nie lubimy i z kim się nie zgadzamy. Czuję ogromną dumę. I przekaz w stronę świata poszedł jasny – jesteśmy dobrymi ludźmi! Mimo że niektórzy, w tym podobno polskie i wolne media, usiłowali ten obraz zakłamać.
O historii nie można zapomnieć
Nie sądzę, że prezydent Ukrainy miał coś złego na myśli. Wydaje mi się, że jest przeciwnie – po raz kolejny okazuje swoją wdzięczność i jestem przekonana, że miał na myśli „również” winy ukraińskie. Dałam w cudzysłowie, bo uważam, że ich winy były jednak „odrobinkę” większe. Ale zostawmy to. Dążę do tego, że historia nigdy nie jest nieważna. „Naród, który nie zna swojej przeszłości umiera i nie buduje swojej przyszłości” – mówił Jan Paweł II. Bardzo dosadnie wyraził się też George Santayana, amerykański pisarz i filozof: „Naród który nie zna swojej historii skazany jest na powtórne jej przeżycie”. Ciężko się z tym nie zgodzić, bo historia to lekcja i nauka na przyszłość. Bardzo bolesna, często niesprawiedliwa, wykuta wielkimi zwycięstwami, ale też olbrzymim cierpieniem i ofiarnością. Musimy ją znać i wyciągać wnioski. I my o tej historii nie możemy zapomnieć. I nie zapomnimy – nie wiem, jak rząd i prezydent, ale Polacy w dużej części będą oczekiwali zmiany ukraińskiej polityki względem UPA i Wołynia. Bo jeśli mamy dalej budować nasze przyjacielskie relacje, to tego nie może zabraknąć. A jestem pewna, że to co się teraz dzieje może wyznaczyć nasze nowe wzajemne stosunki – zbudowane nie na krzywdzie, ale właśnie na pomocy, jakiej teraz Ukraińcom udzielamy. Bardzo bym sobie tego życzyła, bo osobiście do Ukraińców nic nie mam – poza tą ich polityką historyczną. Ale poznałam ich kilku i w większości po ludzku polubiłam. Oczywiście to są moje odczucia, każdy może podchodzić do tego inaczej – moja rodzina akurat bardziej po tyłku dostała od Niemców, niż od Rosjan czy Ukraińców, rozumiem, że jeśli czyjaś rodzina doświadczyła okrucieństwa na Wołyniu, taki człowiek może mieć do tego inne podejście i ani mi w głowie przebaczać w ich imieniu. Szczerze – ja nie jestem pewna czy przebaczyłam Niemcom za to, że wykończyli siostrę mojej babci w obozie pracy (miała dwanaście lat), ale też nie wiem, czy wynika to z samej historii czy współczesnego stosunku Niemców do niej i do samej Polski.
Nieudane próby pojednania
Nie da się ukryć, że Ukraińcy także próbują do Polaków tę rękę wyciągnąć. Sprzątanie polskich cmentarzy na Wołyniu było bardzo ważnym gestem, którego nie można zignorować. Pojawiły się głosy, że robią to pod publikę, ale jeśli będziemy oceniać intencje (których przecież nie znamy), to tak naprawdę wszystkie czyny i słowa możemy podważyć. Padł taki gest i moim zdaniem należy go docenić, a jakie intencje Ukraińcom przyświecały – to już jest sprawa ich sumień. W 2014 roku, już po Majdanie, Ukraińcy wypuścili filmik: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Wtedy mnie to zapiekło, bo co oni mają nam przebaczać? Zamykanie cerkwi przed Wołyniem? Potem przyszła refleksja, że była to – niezbyt udolna, bo przedstawiająca bardziej ukraiński punkt widzenia i nie odnosząca się bezpośrednio do Wołynia (a to jest potrzebne!) – ale jednak próba wyciągnięcia ręki na zgodę. Grzegorz Motyka, autor książki „Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła” – konflikt polsko-ukraiński 1943-1947″ (polecam!) opowiadał, zdaje się na kanale Piotra Zychowicza, że właśnie w 2014 trwała na Ukrainie debata, czy dalej powinni czcić Stepana Banderę i UPA, czy może powinno się docenić Symona Petlurę (szczerze mówiąc nie do końca rozumiem, czemu Ukraińcy wybrali sobie na bohaterów ludobójców z UPA, a nie Petlurę właśnie). Jak opowiada Motyka ówczesny prezes IPN był w tym czasie na Ukrainie, ale nie przyjął zaproszenia ukraińskiego IPN-u, co podobno bardzo Ukraińców ubodło. Szczerze – nie słyszałam o tej sprawie. Być może prezes IPN wyszedł z założenia, że nie będzie dyskutował z banderowcami, ale – kto wie – może to była szansa na to, żeby przedstawić Ukrainie polski punkt widzenia na temat UPA? Ciężko oceniać, bo sprawę znam tylko z relacji pana Motyki, wujek Gugiel nie podpowiada więcej na ten temat. Jak dalej będą wyglądały stosunki polsko-ukraińskie? Też trudno cokolwiek powiedzieć – z jednej strony olbrzymia pomoc Polaków powinna coś w ukraińskiej polityce zmienić, piłeczka po zakończeniu konfliktu będzie po ich stronie. Jednak trzeba mieć na uwadze, jak chwalony i podziwiany przez Ukraińców jest pułk Azow, który wiadomo jaki ma stosunek do Bandery i UPA. W tej chwili robią to, co do nich należy i co każdy nacjonalista i patriota powinien robić – bronią swojej ojczyzny. A że znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, wielu z nich zginęło, wielu pewnie jeszcze zginie – to będą traktowani na Ukrainie jako bohaterowie, i w sumie trudno się temu dziwić. A jak tu wyrzucić do kosza idee, które przyświecały bohaterom?
Nie da się zignorować Wołynia
Wydaje mi się, że prezydent Zełensky chciałby nasze relacje polepszyć bez roztrząsania kwestii wołyńskiej, ale tak się nie da. Już same jego słowa, że Ukraińcy nigdy nikogo nie mordowali (które mnie mocno ukłuły) świadczą o tym, że albo nie zna historii albo ma nadzieję, że reszta świata jej nie zna, bo nie wiem, jak inaczej to interpretować. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby faktycznie nasze relacje mocno ocieplić, ale musi paść ze strony ukraińskiej jedno, fundamentalne słowo: „Przepraszamy”. Zełensky niedawno powiedział, że jeśli Polska zostanie kiedykolwiek zaatakowana, to nie będzie jej bronić 39 milionów ludzi, ale prawie 80 milionów, bo Ukraina pójdzie za nami jak w ogień. Ważne słowa, ale tylko słowa (szczerze, wolałabym, żeby skończyło się na gadaniu – dlatego, że nie chciałabym, żeby trzeba było te obietnice weryfikować, po prostu), za nimi powinny pójść jednak czyny, o których pisałam. Dochodzi do tego oczywiście kwestia Cmentarza Orląt Lwowskich. To są sprawy niezbędne, żebyśmy mogli budować potem nasze wzajemne, przyjacielskie relacje. Chciałabym, żeby do tego doszło, ale obawiam się, że ta kwestia zostanie nierozstrzygnięta – a dopóki tak się nie stanie, to między naszymi narodami zawsze będą wzajemne animozje. Polacy udowodnili, że potrafią pomagać w potrzebie, ale to nie znaczy, że zapominają. Udowodnili, że są gotowi przebaczyć, ale żeby to zrobić najpierw muszą paść przeprosiny. Nie odwrotnie.
Rozmywanie winy?
Andrzej Duda ujął to w pięknych, górnolotnych słowach, że kiedyś na wspólnych stołach leżał karabin, a teraz chleb i w ogóle dłoń na dłoni. Ogólnie się zgadzam, chociaż mam wrażenie, że w ten sposób rózmył trochę winy Ukraińców. Ale OK, rozumiem, jest wojna, giną ludzie, w tym także dzieci i cywile, Ukraińcy są mordowani w bestialski sposób. Możemy to na razie odłożyć, w porządku, ale mam nadzieję, że po wojnie, już na spokojnie, ta kwestia znowu zostanie poruszona. Jednocześnie chcę zauważyć, już tak z zupełnie innej beczki – prezydent Duda pięknie zamknął usta tym, którzy głosili, że to nie PiS pomaga Ukraińcom, tylko sami Polacy. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że PiS nie zrobił nic i to nie oni pomagają, tylko Polacy – ale faktycznie bez takiej reakcji obywateli Polski pomoc rządu nie byłaby tak widoczna – bo brakowałoby niezbędnych rzeczy na granicy; bo ci ludzie tłoczyliby się w jakichś ośrodkach dla uchodźców, a my jednak zapewniliśmy im dachy nad głową. On powiedział to wprost i skontrował w ten sposób argumenty, że „PiS zasługi Polaków bierze na siebie”. Ładna zagrywka polityczna, przyznaję.
M.
fot.: DoRzeczy.pl
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Legalna propozycja łapówki
Oj, dużo się wydarzyło od kiedy Donald Trump wygrał wybory. Najpierw drugi Donald, nasz niemiecki, zaczął wycofywać się ze wszystkich bzdur, które wystosował wobec kandydata republikanów i to nie tylko podczas tej kampanii. Chociaż ta ostatnia była najbardziej kontrowersyjna, ponieważ Tusk przekonywał, że nowy wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych jest w rzeczywistości powiązany z Kremlem, który miał znacząco wpływać na wybory. Potem się jednak ze swoich słów „zręcznie” wycofał, mówiąc, że wcale nie powiedział tego, co powiedział. A później mieliśmy gorzki zawód szeroko uśmiechniętych, którzy niedawno obwiniali PiS za aferę w Collegium Humanum, dopóki nie okazało się, że spora część ich absolwentów to osoby blisko związane z Koalicją Obywatelską. Na pierwszy ogień poszedł Jacek Sutryk, co do którego cała Platforma zarzeka się, że w sumie gościa nie znała.
Niebagatelny pomysł na rozwiązanie kryzysu migracyjnego
Nie o tym jednak chciałam pisać, bo umówmy się – to że Tusk wygaduje co kilka dni coś innego, już się wszyscy zdążyliśmy przyzwyczaić. A Sutryk? Jestem jakoś dziwnie spokojna, że facet za kratki nie trafi. Wybronią go jakoś, mimo że teraz nikt się do niego nie przyznaje. Chyba że postanowili kogoś spuścić dla przykładu, bo oni są przecież praworządną partią. Bardziej chciałabym się skupić na kolejnym genialnym pomyśle naszego rządu. Bo widzicie – nie chcemy migrantów, tak? Uważamy, że ważniejszy jest spokój i bezpieczeństwo na ulicach, dlatego serduszko nam nie kruszeje na widok zamaskowanych mężczyzn na granicy z Białorusią? Jesteśmy mało empatyczni i bezwzględni, nie wykazujemy choćby minimum wrażliwości, a nasi rządzący i tak, wbrew temu wszystkiemu, postanowili nam dać, co chcemy! Nie wierzycie? I słusznie, bo sam projekt nie jest taki super, jakby się mogło początkowo wydawać. Rozwiązać problem z migrantami rząd planuje mianowicie wydając na prawo i lewo nasze pieniądze, bo tak jest najłatwiej. I najgłupiej. Zaproponowali oni bowiem, że będą dopłacać nielegalnym migrantom za to, że łaskawie się wyniosą – około trzy tysiące złotych według plotek. Po raz pierwszy miał ogłosić to Maciej Duszczyk, podsekretarz stanu w MSWiA, ale potem potwierdził to Tomasz Siemoniak. Co prawda, wił się jak piskorz, żeby nie powiedzieć tego wprost, ale z drugiej strony argumentował też, że wiele krajów już to wprowadziło i że to rozwiązanie jest bardziej opłacalne, bo inaczej musielibyśmy ich przecież utrzymywać. Jak to, inżynierów i chirurgów? Ale do brzegu, faktycznie na podobne rozwiązanie wpadła już Litwa i Wielka Brytania. Nie wiem, jak ta pierwsza, ale Wielkiej Brytanii to super rozwiązanie chyba za wiele problemów nie rozwiązało.
Konsekwencje tak oczywiste, że aż niewidoczne?
Ten pomysł jest tak odklejony, że musiałam sobie trzy razy obejrzeć tę wypowiedź ministra MSWiA, żeby być na sto procent pewną, że ten człowiek opowiadał te bzdury całkiem na serio. Przecież nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec absurd tego pomysłu – taki imigrant weźmie sobie chętnie naszą jałmużnę i wyjedzie „na zawsze”. Przeczeka chwilę aż sprawy ucichną i żeby na pewno nikt go nie poznał na granicy i za jakiś czas wróci. Znowu prawdopodobnie nielegalnie, bo po co się męczyć z jakimiś wizami i paszportami, prawda? Potem znowu chętnie zgłosi się po wyprawkę na wyprowadzkę i tak sobie będzie podróżował. No, może jeszcze w międzyczasie zahaczyć o Litwę czy Wielką Brytanię. Jak minister Siemoniak wyobraża to sobie w praktyce? Jakim cudem sprawdzi, czy dany cudzoziemiec na pewno pierwszy raz jest w Polsce i na pewno pierwszy raz chce z niej wyjechać? Jaką będzie miał pewność, czy gościu na pewno podaje prawdziwe dane albo czy wcześniej nie zamówił sobie nowej tożsamości? W większości wystarczy zmienić tylko imię i nazwisko, bo i tak nikt już dawno nie ma nad tym kontroli. Ja nie widzę możliwości, żeby to się miało udać i nie rozpieprzyć po drodze. Przyznajcie sami, że pomysł najbardziej naiwny z możliwych. Bardziej naiwny słyszałam tylko za „wcześniejszego Tuska”, kiedy to jego koledzy partyjni przekonywali, że najlepiej jest ich wszystkich wpuścić, a kim są, ustali się później. Konkretnie to pani Hartwich jest autorką tych słów, ale spokojnie, wtedy jeszcze nie miała matury. Teraz zresztą też nie. Cóż, ustalenie tożsamości kilkudziesięciu tysięcy chłopa po wpuszczeniu ich na terytorium Polski jest absolutnie niewykonalne, ale czy – na zdrowy, chłopski rozum – nasze służby potrafiłyby zapanować nad bałaganem, który rozpocząłby się, gdybyśmy zaczęli próbować ogarnąć, który człowiek faktycznie przybył do nas pierwszy raz, a który robi sobie tournee po Europie, bo okazuje się, że ci wspaniali Europejczycy z własnych pieniędzy płacą mu za to zwiedzanie?
Jasne zdanie Polaków
Ciekawostką jest, że Radio Zet, na którego kanale YT można obejrzeć tę rozmowę z Siemoniakiem, zrobiło ankietę z pytaniem: „Czy Polacy powinni dopłacać imigrantom, żeby opuścili terytorium Polski”. Cóż, wyniki pewnie nie są zaskakujące. Ponad 90% naszych rodaków stwierdziło wprost, że szef MSWiA może się schować z takim pomysłem i już nie wychylać. Ciekawa teraz jestem, kiedy pan premier przeanalizuje sobie tę ankietę? Podejrzewam, że kiedy to zrobi, możemy spodziewać się artykułów, że „Tusk jest wściekły”, a niedługo później jakiś przypadkowy człowiek będzie musiał ponieść karę, bo przecież Siemoniaka nie ruszą. Pożar byłby za trudny do wygaszenia, bo myślę, że Maria Stepan niewiele przesadza, kiedy mówi wprost, że jest to propozycja łapówki od naszego rządu w stronę nielegalnych imigrantów. Zamiast wyrzucić ich na zbity pysk za nielegalne przekroczenie granic, my im jeszcze zapłacimy, żeby sobie sami poszli.
Niebywałe.
M.
Nawiasem Pisząc
Marsz Niepodległości 2024
Załączam dla Was filmik z ostatniego Marszu Niepodległości. W linku dorzucę Wam bezpośredni link do naszego kanału YouTube, na którym na razie niewiele się dzieje (wrzucamy tam tylko relacje z różnego rodzaju marszów i protestów), ale będę wdzięczna, jeśli obejrzycie naszą pracę właśnie na YouTube. Teraz załączam film bezpośrednio, bo FB nie bardzo lubi linki i tnie zasięgi, a chcielibyśmy, żeby obejrzało to jak najwięcej ludzi. Będziemy wdzięczni za opinie oraz udostępnianie dalej, jeśli Wam się spodobało.
Musimy się pochwalić – tym razem jako podkład wybraliśmy muzykę mojego Grzesia. Myślę, że pasuje, sama wpadłam na ten pomysł.
Aha, i oglądajcie do końca! Zamieściliśmy pod koniec parę fragmentów, dla których nie znaleźliśmy miejsca w samym klipie, bo jak tu do takiej podniosłej muzyki Braun z gaśnicą? A na sam koniec pozdrowienia od Hektik Hektor, obcokrajowca, który zakochał się w Polsce. „Piękna Polska”.
Miłego oglądania, mamy nadzieję, że choć w minimalnym stopniu udało nam się uchwycić niesamowitą atmosferę tego wydarzenia!
M.
P.S.: W nagraniu pojawiły się momenty, w których ludzie strzelali fajerwerkami w stronę mieszkania z wywieszoną tęczową flagą w oknie. Chcemy jasno podkreślić, że nie popieramy tego rodzaju zachowania, zwłaszcza że mieliśmy przykład w 2020 roku, że może to się skończyć różnie. Nie dajmy się prowokować!
Nawiasem Pisząc
Parę słów o wyborach (i nie tylko)
Wybory, wybory i po wyborach. Zdecydowanie wygrał Donald Trump, chociaż jeszcze parę dni temu TVN przekonywał, że w sondażach między kandydatką demokratów, a reprezentantem republikanów nie ma żadnej różnicy. I pokazywał wykres, na którym ta różnica była widoczna (choć nie tak duża, jak ostatecznie), kłamiąc ludziom niemalże prosto w oczy. Jeśli chodzi o głosy elektorskie, to jego przewaga jest niższa, niż ta, którą wypracował sobie w roku 2016 nad Hillary Clinton, ale też tym razem zdecydowana większość obywateli USA, bo przypominam, że po przegranych przez Clinton wyborach, jej zwolennicy utrzymywali, że przecież więcej Amerykanów głosowali jednak na kandydatkę demokratów (miała bodaj dwa miliony przewagi nad Trumpem, ale wybory w USA rządzą się jednak swoimi prawami). Bukmacherowie mieli jednak lepsze typy, bo za wytypowanie zwycięstwa Kamali Harris można było wygrać dużo więcej pieniędzy, co z reguły oznacza, że oceniono szansę Trumpa jako zdecydowanie większe. Ciekawa to była kampania – mieliśmy jeden zamach i jedną próbę, mieliśmy Taylor Swift, a potem jeszcze McDonald, śmieciarkę i… wiewiórkę, której smutny los pokazał, że poziom biurokracji jest tam na wybitnie wysokim poziomie, skoro można się komuś wbić na chatę, tylko dlatego, że ma wiewiórkę, którą trzyma w domu. Trzeba było koniecznie sprawdzić, czy zwierzę nie ma wścieklizny, ale żeby to zrobić, najpierw trzeba było tego sympatycznego gryzonia uśpić. Z tego co wiem, okazało się, że nie miała. Przy okazji odstrzelono też szopa pracza. Przyjaciele zwierząt, psia ich mać. Nie wiem, czy nowo wybrany prezydent na pewno jest dobrą opcją dla Polski, bo mam cały czas pełno wątpliwości, ale wiem, że Harris by nią nie była. Pomijając jej poglądy w sprawie aborcji czy imigracji, miałabym duże obawy w przypadku jej zwycięstwa, zwłaszcza, że jest ona też wielką fanką europejskiego zielonego ładu i mogłaby mocno na Unię naciskać, żeby tę katastrofę przyspieszyć. A w końcu skoro „prezydentka świata” każe, to jak możemy się jej sprzeciwiać?
Niepokojące doniesienia nowego wiceprezydenta USA
Myślę jednak, że o kampanii i samych wyborach już wszystko wiadomo, teraz pozostaje nam czekać na konsekwencje wyboru Amerykanów. Jedyne, o czym można wspomnieć, to fikołek Romana Giertycha, który zachwalał Sikorskiego, że kontaktował się z kandydatami obu partii (bo jest taki obiektywny i zaakceptuje każdy wybór, rzecz jasna!), tylko jakoś zapomniał, że żona naszego ministra całkiem niedawno wspominała, że Trump „mówi językiem Hitlera, Stalina i Mussoliniego”. Nasz premier z kolei bardzo długo wzbraniał się przed pogratulowaniem Trumpowi – być może dlatego, że jeszcze parę lat temu twierdził, że jeden Donald w polityce wystarczy. Zgadzam się – pan Tusk najwięcej dobrego by zrobił, gdyby się wycofał. W każdym razie w końcu łaskawie pogratulował, licząc na owocną współpracę… A z kolei Michał Szczerba będzie przedstawicielem komisji spraw zagranicznych i będzie nas reprezentował w delegacji PE. Ten facet wprost pisał na swoim TT, że „miejsce Trumpa jest w śmietniku”, tak więc dyplomacja pełną gębą.
Chciałam Wam jednak opowiedzieć o czym innym. James David Vance, który będzie nowym wiceprezydentem (w chwili, kiedy to pisał posiadał już prawdopodobnie wiedzę, że zostanie kandydatem na wiceprezydenta albo przynajmniej miał już na to olbrzymie szanse), umieścił na swoim Twixie w styczniu tego roku następujący wpis:
Oto dlaczego Polska jest tego rodzaju kwestią międzynarodową, na której mi zależy jako waszemu senatorowi.
Do niedawna Polska miała rząd konserwatywny. Używając dużej presji dyplomatycznej i ekonomicznej, administracja Bidena (i wiele narodów europejskich) zaatakowała ten rząd jako antydemokratyczny. Rząd ten został niedawno zastąpiony przez globalistyczny rząd liberalny, który obecnie aresztuje swoich przeciwników politycznych i zamyka debatę publiczną (brzmi znajomo?). W imię ochrony demokracji wykorzystują pieniądze z podatków, aby zaatakować rząd, który był naszym wielkim sojusznikiem.
Wykorzystywanie przez Stany Zjednoczone nacisku dyplomatycznego do atakowania konserwatywnych wartości i rządów jest haniebne. Ponownie wykorzystują do tego *twoje* pieniądze z podatków. Stworzono też rządy globalistyczne, które będą bardziej skłonne do współpracy w przypadku niektórych najgorszych zachowań administracji Bidena.
Uważam, że ważne jest, abyśmy nie wykorzystywali wpływów Stanów Zjednoczonych do niszczenia rządów wyznających wartości większości mieszkańców Ohio (ten tekst był odpowiedzią w stronę jakiegoś mieszkańca tego stanu).
Miedzynarodowy spisek?
Oczywiście nie mamy takiej wiedzy, żeby kategorycznie zgodzić się albo zanegować stanowisko Vance’a, ale wydaje się ono dość prawdopodobne, patrząc na to, jakich nacisków używała Unia, żeby wygrał rząd Donalda Tuska. A to KPO, a to jakieś debaty na temat praworządności w Polsce, a to wreszcie wielki, szturmowy atak na poprzednią władzę i to dosłownie na chwilę przed wyborami. Z tym KPO też było zabawnie, bo okazuje się, że największym (i w sumie jedynym) kamieniem milowym okazała się wygrana Tuska, wbrew temu co Unia wmawiała nam na początku. Nagle wszystko inne przestało być istotne, chociaż niedawno wyczytałam, że może być problem z kolejnymi wpłatami w ramach KPO. Pamiętamy też chyba to, co się działo podczas ostatniej kampanii parlamentarnych w naszym kraju, a nawet długo, długo wcześniej i jakie było stanowisko mediów sympatyzujących z partią Tuska i fajnopolaków. PiS nas skłóca z całą Europą! A przecież Niemcy to nasi najlepsiejsi na świecie sojusznicy! Musimy ich słuchać, bo wszystko robią tylko i wyłącznie dla naszego dobra! No i Niemcy mają, o co walczyli, mianowicie służalczego pieska na stanowisku premiera Polski. A jak ta służalczość się objawia, wszyscy widzimy. Z reparacjami musieliśmy się pożegnać (chociaż wcześniej KO zapewniało, że jeśli ktokolwiek ma wywalczyć te reparacje, to tylko oni), CPK trzeba urżnąć, bo „to byłaby tragedia dla Niemców”, podobnie inne wielkie inwestycje, a jeśli chodzi o uchodźców, których niemieckie służby szmuglują przez naszą granicę, premier nie pofatygował się nawet do Scholza, żeby to wyjaśnić, mimo że zapewniał, że tak właśnie zrobił. Zygfryd Czaban, użykownik Twixa, pisze wprost o międzynarodowym spisku, który miał obalić rząd Morawieckiego:
Temat udziału administracji Bidena w owym spisku może mieć dalszy ciąg. W USA nowa ekipa lubi czasem „rozliczyć” poprzedników, zupełnie jak u nas. Nie wykluczam, że pojawi się pomysł powołania komisji śledczej w Kongresie (zależy to oczywiście od wyniku wyborów do Kongresu przeprowadzanych równocześnie z prezydenckimi). Zamilknięcie Brzezińskiego (domniemanego głównego wykonawcy w owym spisku) po nominacji Vance’a jest dość znamienne.
Dalej wskazuje, że łącznikiem między premierem Polski, a zamieszaną w to ekipą Bidena miało być pewne amerykańsko-polskie małżeństwo. I jeśli ten fakt się potwierdzi, nie będę specjalnie zdziwiona. Nie pierwszy to raz, kiedy to nasz minister spraw zagranicznych bruździ, ile może, na linii Polska: USA. Ciekawa jestem, czy będą podejmowane kolejne kroki w sprawie zbyt dużego zaangażowania administracji Bidena w „niezależne” wybory w Polsce, ale patrząc na to, że Unia Europejska robiła to całkiem jawnie, a my zgadzamy się na kolejne umizgi wobec Niemiec, bo przecież trzeba żyć w przyjaźni, więc taki przyjaciel może nam narzucić cokolwiek, byleby pozostać przyjacielem, to mam spore wątpliwości, czy w ogóle dowiemy się czegokolwiek więcej w tej sprawie. O jakichkolwiek konsekwencjach tym bardziej możemy chyba zapomnieć. Zwłaszcza, że mogła to być po prostu próba zdobycia głosów w amerykańskiej Polonii, bo nie jest tajemnicą, że jeden i drugi kandydat bardzo mocno zabiegał o głosy naszych rodaków mieszkających w USA.
M.