Nawiasem Pisząc
Legalna propozycja łapówki
Oj, dużo się wydarzyło od kiedy Donald Trump wygrał wybory. Najpierw drugi Donald, nasz niemiecki, zaczął wycofywać się ze wszystkich bzdur, które wystosował wobec kandydata republikanów i to nie tylko podczas tej kampanii. Chociaż ta ostatnia była najbardziej kontrowersyjna, ponieważ Tusk przekonywał, że nowy wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych jest w rzeczywistości powiązany z Kremlem, który miał znacząco wpływać na wybory. Potem się jednak ze swoich słów „zręcznie” wycofał, mówiąc, że wcale nie powiedział tego, co powiedział. A później mieliśmy gorzki zawód szeroko uśmiechniętych, którzy niedawno obwiniali PiS za aferę w Collegium Humanum, dopóki nie okazało się, że spora część ich absolwentów to osoby blisko związane z Koalicją Obywatelską. Na pierwszy ogień poszedł Jacek Sutryk, co do którego cała Platforma zarzeka się, że w sumie gościa nie znała.
Niebagatelny pomysł na rozwiązanie kryzysu migracyjnego
Nie o tym jednak chciałam pisać, bo umówmy się – to że Tusk wygaduje co kilka dni coś innego, już się wszyscy zdążyliśmy przyzwyczaić. A Sutryk? Jestem jakoś dziwnie spokojna, że facet za kratki nie trafi. Wybronią go jakoś, mimo że teraz nikt się do niego nie przyznaje. Chyba że postanowili kogoś spuścić dla przykładu, bo oni są przecież praworządną partią. Bardziej chciałabym się skupić na kolejnym genialnym pomyśle naszego rządu. Bo widzicie – nie chcemy migrantów, tak? Uważamy, że ważniejszy jest spokój i bezpieczeństwo na ulicach, dlatego serduszko nam nie kruszeje na widok zamaskowanych mężczyzn na granicy z Białorusią? Jesteśmy mało empatyczni i bezwzględni, nie wykazujemy choćby minimum wrażliwości, a nasi rządzący i tak, wbrew temu wszystkiemu, postanowili nam dać, co chcemy! Nie wierzycie? I słusznie, bo sam projekt nie jest taki super, jakby się mogło początkowo wydawać. Rozwiązać problem z migrantami rząd planuje mianowicie wydając na prawo i lewo nasze pieniądze, bo tak jest najłatwiej. I najgłupiej. Zaproponowali oni bowiem, że będą dopłacać nielegalnym migrantom za to, że łaskawie się wyniosą – około trzy tysiące złotych według plotek. Po raz pierwszy miał ogłosić to Maciej Duszczyk, podsekretarz stanu w MSWiA, ale potem potwierdził to Tomasz Siemoniak. Co prawda, wił się jak piskorz, żeby nie powiedzieć tego wprost, ale z drugiej strony argumentował też, że wiele krajów już to wprowadziło i że to rozwiązanie jest bardziej opłacalne, bo inaczej musielibyśmy ich przecież utrzymywać. Jak to, inżynierów i chirurgów? Ale do brzegu, faktycznie na podobne rozwiązanie wpadła już Litwa i Wielka Brytania. Nie wiem, jak ta pierwsza, ale Wielkiej Brytanii to super rozwiązanie chyba za wiele problemów nie rozwiązało.
Konsekwencje tak oczywiste, że aż niewidoczne?
Ten pomysł jest tak odklejony, że musiałam sobie trzy razy obejrzeć tę wypowiedź ministra MSWiA, żeby być na sto procent pewną, że ten człowiek opowiadał te bzdury całkiem na serio. Przecież nie trzeba być geniuszem, żeby dostrzec absurd tego pomysłu – taki imigrant weźmie sobie chętnie naszą jałmużnę i wyjedzie „na zawsze”. Przeczeka chwilę aż sprawy ucichną i żeby na pewno nikt go nie poznał na granicy i za jakiś czas wróci. Znowu prawdopodobnie nielegalnie, bo po co się męczyć z jakimiś wizami i paszportami, prawda? Potem znowu chętnie zgłosi się po wyprawkę na wyprowadzkę i tak sobie będzie podróżował. No, może jeszcze w międzyczasie zahaczyć o Litwę czy Wielką Brytanię. Jak minister Siemoniak wyobraża to sobie w praktyce? Jakim cudem sprawdzi, czy dany cudzoziemiec na pewno pierwszy raz jest w Polsce i na pewno pierwszy raz chce z niej wyjechać? Jaką będzie miał pewność, czy gościu na pewno podaje prawdziwe dane albo czy wcześniej nie zamówił sobie nowej tożsamości? W większości wystarczy zmienić tylko imię i nazwisko, bo i tak nikt już dawno nie ma nad tym kontroli. Ja nie widzę możliwości, żeby to się miało udać i nie rozpieprzyć po drodze. Przyznajcie sami, że pomysł najbardziej naiwny z możliwych. Bardziej naiwny słyszałam tylko za „wcześniejszego Tuska”, kiedy to jego koledzy partyjni przekonywali, że najlepiej jest ich wszystkich wpuścić, a kim są, ustali się później. Konkretnie to pani Hartwich jest autorką tych słów, ale spokojnie, wtedy jeszcze nie miała matury. Teraz zresztą też nie. Cóż, ustalenie tożsamości kilkudziesięciu tysięcy chłopa po wpuszczeniu ich na terytorium Polski jest absolutnie niewykonalne, ale czy – na zdrowy, chłopski rozum – nasze służby potrafiłyby zapanować nad bałaganem, który rozpocząłby się, gdybyśmy zaczęli próbować ogarnąć, który człowiek faktycznie przybył do nas pierwszy raz, a który robi sobie tournee po Europie, bo okazuje się, że ci wspaniali Europejczycy z własnych pieniędzy płacą mu za to zwiedzanie?
Jasne zdanie Polaków
Ciekawostką jest, że Radio Zet, na którego kanale YT można obejrzeć tę rozmowę z Siemoniakiem, zrobiło ankietę z pytaniem: „Czy Polacy powinni dopłacać imigrantom, żeby opuścili terytorium Polski”. Cóż, wyniki pewnie nie są zaskakujące. Ponad 90% naszych rodaków stwierdziło wprost, że szef MSWiA może się schować z takim pomysłem i już nie wychylać. Ciekawa teraz jestem, kiedy pan premier przeanalizuje sobie tę ankietę? Podejrzewam, że kiedy to zrobi, możemy spodziewać się artykułów, że „Tusk jest wściekły”, a niedługo później jakiś przypadkowy człowiek będzie musiał ponieść karę, bo przecież Siemoniaka nie ruszą. Pożar byłby za trudny do wygaszenia, bo myślę, że Maria Stepan niewiele przesadza, kiedy mówi wprost, że jest to propozycja łapówki od naszego rządu w stronę nielegalnych imigrantów. Zamiast wyrzucić ich na zbity pysk za nielegalne przekroczenie granic, my im jeszcze zapłacimy, żeby sobie sami poszli.
Niebywałe.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Marsz Niepodległości 2024
Załączam dla Was filmik z ostatniego Marszu Niepodległości. W linku dorzucę Wam bezpośredni link do naszego kanału YouTube, na którym na razie niewiele się dzieje (wrzucamy tam tylko relacje z różnego rodzaju marszów i protestów), ale będę wdzięczna, jeśli obejrzycie naszą pracę właśnie na YouTube. Teraz załączam film bezpośrednio, bo FB nie bardzo lubi linki i tnie zasięgi, a chcielibyśmy, żeby obejrzało to jak najwięcej ludzi. Będziemy wdzięczni za opinie oraz udostępnianie dalej, jeśli Wam się spodobało.
Musimy się pochwalić – tym razem jako podkład wybraliśmy muzykę mojego Grzesia. Myślę, że pasuje, sama wpadłam na ten pomysł.
Aha, i oglądajcie do końca! Zamieściliśmy pod koniec parę fragmentów, dla których nie znaleźliśmy miejsca w samym klipie, bo jak tu do takiej podniosłej muzyki Braun z gaśnicą? A na sam koniec pozdrowienia od Hektik Hektor, obcokrajowca, który zakochał się w Polsce. „Piękna Polska”.
Miłego oglądania, mamy nadzieję, że choć w minimalnym stopniu udało nam się uchwycić niesamowitą atmosferę tego wydarzenia!
M.
P.S.: W nagraniu pojawiły się momenty, w których ludzie strzelali fajerwerkami w stronę mieszkania z wywieszoną tęczową flagą w oknie. Chcemy jasno podkreślić, że nie popieramy tego rodzaju zachowania, zwłaszcza że mieliśmy przykład w 2020 roku, że może to się skończyć różnie. Nie dajmy się prowokować!
Nawiasem Pisząc
Parę słów o wyborach (i nie tylko)
Wybory, wybory i po wyborach. Zdecydowanie wygrał Donald Trump, chociaż jeszcze parę dni temu TVN przekonywał, że w sondażach między kandydatką demokratów, a reprezentantem republikanów nie ma żadnej różnicy. I pokazywał wykres, na którym ta różnica była widoczna (choć nie tak duża, jak ostatecznie), kłamiąc ludziom niemalże prosto w oczy. Jeśli chodzi o głosy elektorskie, to jego przewaga jest niższa, niż ta, którą wypracował sobie w roku 2016 nad Hillary Clinton, ale też tym razem zdecydowana większość obywateli USA, bo przypominam, że po przegranych przez Clinton wyborach, jej zwolennicy utrzymywali, że przecież więcej Amerykanów głosowali jednak na kandydatkę demokratów (miała bodaj dwa miliony przewagi nad Trumpem, ale wybory w USA rządzą się jednak swoimi prawami). Bukmacherowie mieli jednak lepsze typy, bo za wytypowanie zwycięstwa Kamali Harris można było wygrać dużo więcej pieniędzy, co z reguły oznacza, że oceniono szansę Trumpa jako zdecydowanie większe. Ciekawa to była kampania – mieliśmy jeden zamach i jedną próbę, mieliśmy Taylor Swift, a potem jeszcze McDonald, śmieciarkę i… wiewiórkę, której smutny los pokazał, że poziom biurokracji jest tam na wybitnie wysokim poziomie, skoro można się komuś wbić na chatę, tylko dlatego, że ma wiewiórkę, którą trzyma w domu. Trzeba było koniecznie sprawdzić, czy zwierzę nie ma wścieklizny, ale żeby to zrobić, najpierw trzeba było tego sympatycznego gryzonia uśpić. Z tego co wiem, okazało się, że nie miała. Przy okazji odstrzelono też szopa pracza. Przyjaciele zwierząt, psia ich mać. Nie wiem, czy nowo wybrany prezydent na pewno jest dobrą opcją dla Polski, bo mam cały czas pełno wątpliwości, ale wiem, że Harris by nią nie była. Pomijając jej poglądy w sprawie aborcji czy imigracji, miałabym duże obawy w przypadku jej zwycięstwa, zwłaszcza, że jest ona też wielką fanką europejskiego zielonego ładu i mogłaby mocno na Unię naciskać, żeby tę katastrofę przyspieszyć. A w końcu skoro „prezydentka świata” każe, to jak możemy się jej sprzeciwiać?
Niepokojące doniesienia nowego wiceprezydenta USA
Myślę jednak, że o kampanii i samych wyborach już wszystko wiadomo, teraz pozostaje nam czekać na konsekwencje wyboru Amerykanów. Jedyne, o czym można wspomnieć, to fikołek Romana Giertycha, który zachwalał Sikorskiego, że kontaktował się z kandydatami obu partii (bo jest taki obiektywny i zaakceptuje każdy wybór, rzecz jasna!), tylko jakoś zapomniał, że żona naszego ministra całkiem niedawno wspominała, że Trump „mówi językiem Hitlera, Stalina i Mussoliniego”. Nasz premier z kolei bardzo długo wzbraniał się przed pogratulowaniem Trumpowi – być może dlatego, że jeszcze parę lat temu twierdził, że jeden Donald w polityce wystarczy. Zgadzam się – pan Tusk najwięcej dobrego by zrobił, gdyby się wycofał. W każdym razie w końcu łaskawie pogratulował, licząc na owocną współpracę… A z kolei Michał Szczerba będzie przedstawicielem komisji spraw zagranicznych i będzie nas reprezentował w delegacji PE. Ten facet wprost pisał na swoim TT, że „miejsce Trumpa jest w śmietniku”, tak więc dyplomacja pełną gębą.
Chciałam Wam jednak opowiedzieć o czym innym. James David Vance, który będzie nowym wiceprezydentem (w chwili, kiedy to pisał posiadał już prawdopodobnie wiedzę, że zostanie kandydatem na wiceprezydenta albo przynajmniej miał już na to olbrzymie szanse), umieścił na swoim Twixie w styczniu tego roku następujący wpis:
Oto dlaczego Polska jest tego rodzaju kwestią międzynarodową, na której mi zależy jako waszemu senatorowi.
Do niedawna Polska miała rząd konserwatywny. Używając dużej presji dyplomatycznej i ekonomicznej, administracja Bidena (i wiele narodów europejskich) zaatakowała ten rząd jako antydemokratyczny. Rząd ten został niedawno zastąpiony przez globalistyczny rząd liberalny, który obecnie aresztuje swoich przeciwników politycznych i zamyka debatę publiczną (brzmi znajomo?). W imię ochrony demokracji wykorzystują pieniądze z podatków, aby zaatakować rząd, który był naszym wielkim sojusznikiem.
Wykorzystywanie przez Stany Zjednoczone nacisku dyplomatycznego do atakowania konserwatywnych wartości i rządów jest haniebne. Ponownie wykorzystują do tego *twoje* pieniądze z podatków. Stworzono też rządy globalistyczne, które będą bardziej skłonne do współpracy w przypadku niektórych najgorszych zachowań administracji Bidena.
Uważam, że ważne jest, abyśmy nie wykorzystywali wpływów Stanów Zjednoczonych do niszczenia rządów wyznających wartości większości mieszkańców Ohio (ten tekst był odpowiedzią w stronę jakiegoś mieszkańca tego stanu).
Miedzynarodowy spisek?
Oczywiście nie mamy takiej wiedzy, żeby kategorycznie zgodzić się albo zanegować stanowisko Vance’a, ale wydaje się ono dość prawdopodobne, patrząc na to, jakich nacisków używała Unia, żeby wygrał rząd Donalda Tuska. A to KPO, a to jakieś debaty na temat praworządności w Polsce, a to wreszcie wielki, szturmowy atak na poprzednią władzę i to dosłownie na chwilę przed wyborami. Z tym KPO też było zabawnie, bo okazuje się, że największym (i w sumie jedynym) kamieniem milowym okazała się wygrana Tuska, wbrew temu co Unia wmawiała nam na początku. Nagle wszystko inne przestało być istotne, chociaż niedawno wyczytałam, że może być problem z kolejnymi wpłatami w ramach KPO. Pamiętamy też chyba to, co się działo podczas ostatniej kampanii parlamentarnych w naszym kraju, a nawet długo, długo wcześniej i jakie było stanowisko mediów sympatyzujących z partią Tuska i fajnopolaków. PiS nas skłóca z całą Europą! A przecież Niemcy to nasi najlepsiejsi na świecie sojusznicy! Musimy ich słuchać, bo wszystko robią tylko i wyłącznie dla naszego dobra! No i Niemcy mają, o co walczyli, mianowicie służalczego pieska na stanowisku premiera Polski. A jak ta służalczość się objawia, wszyscy widzimy. Z reparacjami musieliśmy się pożegnać (chociaż wcześniej KO zapewniało, że jeśli ktokolwiek ma wywalczyć te reparacje, to tylko oni), CPK trzeba urżnąć, bo „to byłaby tragedia dla Niemców”, podobnie inne wielkie inwestycje, a jeśli chodzi o uchodźców, których niemieckie służby szmuglują przez naszą granicę, premier nie pofatygował się nawet do Scholza, żeby to wyjaśnić, mimo że zapewniał, że tak właśnie zrobił. Zygfryd Czaban, użykownik Twixa, pisze wprost o międzynarodowym spisku, który miał obalić rząd Morawieckiego:
Temat udziału administracji Bidena w owym spisku może mieć dalszy ciąg. W USA nowa ekipa lubi czasem „rozliczyć” poprzedników, zupełnie jak u nas. Nie wykluczam, że pojawi się pomysł powołania komisji śledczej w Kongresie (zależy to oczywiście od wyniku wyborów do Kongresu przeprowadzanych równocześnie z prezydenckimi). Zamilknięcie Brzezińskiego (domniemanego głównego wykonawcy w owym spisku) po nominacji Vance’a jest dość znamienne.
Dalej wskazuje, że łącznikiem między premierem Polski, a zamieszaną w to ekipą Bidena miało być pewne amerykańsko-polskie małżeństwo. I jeśli ten fakt się potwierdzi, nie będę specjalnie zdziwiona. Nie pierwszy to raz, kiedy to nasz minister spraw zagranicznych bruździ, ile może, na linii Polska: USA. Ciekawa jestem, czy będą podejmowane kolejne kroki w sprawie zbyt dużego zaangażowania administracji Bidena w „niezależne” wybory w Polsce, ale patrząc na to, że Unia Europejska robiła to całkiem jawnie, a my zgadzamy się na kolejne umizgi wobec Niemiec, bo przecież trzeba żyć w przyjaźni, więc taki przyjaciel może nam narzucić cokolwiek, byleby pozostać przyjacielem, to mam spore wątpliwości, czy w ogóle dowiemy się czegokolwiek więcej w tej sprawie. O jakichkolwiek konsekwencjach tym bardziej możemy chyba zapomnieć. Zwłaszcza, że mogła to być po prostu próba zdobycia głosów w amerykańskiej Polonii, bo nie jest tajemnicą, że jeden i drugi kandydat bardzo mocno zabiegał o głosy naszych rodaków mieszkających w USA.
M.
Nawiasem Pisząc
Dziwne przypadki Ewy Zajączkowskiej
Zazwyczaj krytykuję tu albo wyśmiewam się z lewicy lub obecnego rządu, bo jest to nieograniczone źródło „kontentu”. Praktycznie codziennie któryś z tych cudaków powie coś wybitnie głupiego albo bezczelnego, a bardzo łączy w swojej wypowiedzi obie te cechy. Niestety i na prawicy zdarzają się głupsze wypowiedzi i o jednej z nich chciałam Wam napisać. Jej autorką jest Ewa Zajączkowska-Hernik, nad czym ubolewam, bo śledziłam jej karierę z pewnymi nadziejami, a jej wystąpienie w Europarlamencie mi się podobało, chociaż było może trochę zbyt buńczuczne. Byłam też na jednym spotkaniu z nią i nie przypominam sobie, żeby wygadywała jakieś bzdury. Moment, kiedy uroniła łzę, opowiadając o swoich dzieciach i mężu, był wzruszający i wydawał się autentyczny. Zresztą całkiem niedawno rozkleiła się w innym wywiadzie, wspominając swoje najtrudniejsze chwile w dzieciństwie i też nie sprawiało to wrażenia wyreżyserowanego. Przynajmniej ja nie wyczułam w tym fałszu. Oczywiście nie wierzyłam jej ślepo we wszystko, bo wobec ludzi, a zwłaszcza polityków, kieruję się zasadą ograniczonego zaufania, ale widziałam w niej jakiś potencjał. W dalszym ciągu widzę, ale pojawiła się wyraźna zadra na jej wizerunku.
Obiecujące początki
Ewa Zajączkowska-Hernik dała się poznać szerszej publiczności podczas debaty w TVN, kiedy to dyskutowała z przedstawicielkami innych partii. Zasłynęła wówczas słowami: „Tak to jest rozmawiać z blondynką”, którymi skwitowała Aleksandrę Gajewską. I, owszem, było to niegrzeczne, złośliwe, niepotrzebne i nie tak powinna wyglądać debata publiczna na poziomie. Ale umówmy się – debaty publicznej na poziomie w Polsce nie ma już od dawna, a wybryk młodej europoseł i tak był całkiem niewinny w porównaniu z epitetami, jakimi obrzucają się posłowie wszystkich ugrupowań w Sejmie i poza nim. Mieliśmy już zdradzieckie mordy, debilów, mało kulturalne gesty… Czego tak naprawdę nie mieliśmy? Przecież całkiem niedawno Marek Suski wprost i przed kamerami zwrócił się do swojego oponenta: „Ty debilu”. Nie mnie oceniać, czy miał rację, chociaż patrząc na to, jakie tuzy intelektualne zasiadają w szeregach Platformy, wnioskuję, że miał duże szanse trafić. Gdyby ktoś chciał mi teraz wypomnieć, że robię teraz to samo, to chciałam zaznaczyć, że mój sposób jest jednak dużo bardziej dyskretny i zawoalowany. I dowcipny. Taką przynajmniej mam nadzieję. A może tylko sobie wmawiam. W każdym razie trochę rozumiem panią Ewę, bo ileż razy można odpowiadać na jedno i to samo pytanie? Poza tym jednym momentem, kiedy Zajączkowska straciła trochę cierpliwości, wydaje mi się, że wypadła w tej debacie całkiem dobrze, zwłaszcza że była w mniejszości, bo wszystkie pozostałe uczestniczki atakowały głównie ją i to uciekając się do tanich i emocjonalnych chwytów. Warto zaznaczyć, że w rewanżu została nazwana chamką, a rzuciły się na nią dosłownie wszystkie rywalki, zabierając jej czas, który miała na udzielenie odpowiedzi. Oraz że prowadząca debatę (to była zdaje się Monika „Stokrotka” Olejnik) absolutnie nie zwróciła na to uwagi, a wręcz dołączyła się do chóru oburzonych, co już samo w sobie mówi wiele o obiektywizmie tej stacji. Powinna oczywiście zwrócić uwagę reprezentantce Konfederacji, ale potem również uciszyć awanturujące się panie. No, ale do brzegu – nowa twarz (chociaż może nie tak do końca nowa, bo Zajączkowska była przecież kiedyś „rudą od Korwina”) spodobała się ludziom, bo w następnych wyborach parlamentarnych brakowało jej naprawdę niewiele, żeby uzyskać mandat, a parę miesięcy później dosyć pewnie dostała się do Europarlamentu.
Miłe złego początki?
Ostatnio jednak Zajączkowska padła ofiarą ostrej, ale całkowicie zasłużonej krytyki. Dała się ona bowiem złapać w koszulce z ośmioma gwiazdkami, a już samo to budzi we mnie głęboką niechęć, bo uważam, że jest to hasło ludzi prostackich i mało kulturalnych. Jednak pierwsze tłumaczenie pani Ewy można by było jeszcze zrozumieć – była to rzekomo forma protestu przeciwko polityce PiS względem rolników. No OK, ale w tej kwestii nie tylko posłowie poprzedniej władzy zasłużyli tutaj na krytykę. Po drugie w dalszym ciągu jest to protest mało elegancki i skoro krytykujemy młodzież wywrzaskującą wulgaryzmy na antypolitycznym (ekhm, ekhm) kampusie Trzaskowskiego, to tym bardziej powinniśmy mieć odwagę wyrazić taką krytykę wobec, było – nie było, europosłanki. Najlepszym wyjściem z tej sytuacji byłoby oczywiście przeproszenie i przyznanie się do błędu. Że nie pomyślałam, że wtedy wydawałoby mi się to dobrym pomysłem, ale teraz widzę, że był głupi. Byłaby chyba pierwszym politykiem, który kiedykolwiek przyznał się do błędu i mogłaby z całego tego zamieszania wyjść obronną ręką. Ostatecznie nie ona pierwsza i nie ostatnia powiedziała coś głupiego, a warto pamiętać, że wielu jej kolegów bądź rywali powtarza głupoty wręcz nagminnie. Chociaż to nie jest i nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Niestety pani Ewa postanowiła się pogrążyć, bo zaczęła tłumaczyć, że tak naprawdę miało to znaczyć „Jezus Pan” i o to jej od początku chodziło. Naprawdę? Wszyscy wiedzą jak należy interpretować ten symbol. Nie wiem, czy kojarzycie, ale jakiś czas temu na nagrobku pewnej kobiety pojawiły się właśnie te nieszczęsne gwiazdki. Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, żeby kazać sobie wygrawerować coś takiego na grobie, bo ja to rozumiem tylko w jeden sposób – ta osoba musiała być tak bardzo chora z nienawiści do ówczesnej władzy, że w końcu zalał ją jad i trafił szlag. Oczywiście zwolennicy Tuska byli zachwyceni, jego przeciwnicy zniesmaczeni, ale właśnie tych tłumaczenie tych pierwszych, że to tylko osiem gwiazdek, skąd my wiemy, co to znaczy, bo mogło znaczyć cokolwiek było próbą robienia z ludzi idiotów. A jeśli ktoś usilnie stara się zrobić głupców z innych ludzi, niestety najczęściej robi go z siebie. Niestety, pani Ewo. Tak było w tamtym przypadku, tak też jest w tym. Później europoseł tłumaczyła, że podobnie interpretował to pewien ksiądz, który wrzucił nagranie na swoich social-mediach, parodiując „Koło Fortuny”, a zakończył je słowami: „Jezus jest moim Panem”. Myślę jednak, że czym innym jest ironia i próba „odwulgarnienia” tego symbolu, a czym innym nieudolne tłumaczenie się, że tak naprawdę o to chodziło z tą koszulką. Odrobinę szacunku do własnych wyborców, bo to oni są tym najbardziej zawiedzeni. Wszyscy wiemy, co te osiem gwiazdek znaczy i nie powinniśmy udawać, że znaczy co innego. A tym bardziej się później w taki sposób z tego wykręcać.
Czy zawiodłam się na świeżo upieczonej europosłance? Tak. Czy to znaczy, że teraz postawię już na niej krzyżyk. Nie, chociaż na pewno tego nie zapomnę. Mam po prostu nadzieję, że pani Ewa wyciągnie nauczkę z tej lekcji. Co jest zabawne w tej całej historii, to to że Zajączkowską krytykują teraz wszyscy (absolutnie słusznie), również fanatycy Tuska, którzy jakiś czas temu zapewniali nas, że gwiazdki na grobie mogły znaczyć cokolwiek. Trzeba jednak przyznać, że faktycznie „Jezus Pan” dużo lepiej by w takiej sytuacji pasowało. A pani Ewa tak czy inaczej powinna przeprosić. Na to nigdy nie jest za późno.
M.