

Nawiasem Pisząc
Kolejna już, w ostatnim czasie, tragedia na polskiej drodze
Chciałam dopisać swoje trzy grosze na temat tragedii z 16 września. Nie będę rozpisywała się jakoś niesamowicie na temat szczegółów wypadku, bo podejrzewam, że temat stał się tak głośny (głównie za sprawą internautów), że każdy wie mniej więcej, co tam się wtedy wydarzyło. Na początku chce napisać, że jest mi strasznie przykro, że znowu przez brak odpowiedzialności jednego człowieka, zginęło troje innych ludzi. Młodzi rodzice i ich małe dziecko – pięcioletni chłopczyk. I to zginęli w sposób dramatyczny. Nie jest to niestety pierwsza taka sytuacja w Polsce. Wszyscy pamiętamy wypadek, który spowodował inny morderca drogowy, w którym zginęło dwoje ludzi. I zdjęcie strażaka, który wynosił ich trzyletniego synka z miejsca wypadku. Mieliśmy też dwa samobójcze rajdy. W pierwszym zginęło kilkoro nastolatków (z których jeden tuż przed wypadkiem wrzucił do swoich mediów społecznościowych nagranie, w którym mówił „Nie ma to jak umrzeć w Trzech Króli”), w drugim młodzi mężczyźni, z których jeden był synem celebrytki, więc media żyją tą sprawą praktycznie do dzisiaj. Był też wypadek, który spowodował zapieprzający jak głupek pewien adwokat, doprowadzając do śmierci dwóch kobiet. Prywatnie znajomy feministki, która uznała, że odśnieżanie tylko ulic, a nie chodników jest seksistowskie, bo daje lepsze warunki mężczyznom, bo przecież oni częściej prowadzą samochody, a biedne babki mogą się poślizgnąć i obić sobie tyłek. Ta sama feministyczna aktywistka wzięła w obronę swojego kolegę, który tłumaczył się, że to nie jego wina, tylko tych zabitych kobiet, bo miały słabsze auto. Logika tego środowiska jest porażająca. A mieliśmy też zabitego na pasach drogowych mężczyznę, który miał w ostatniej chwili odepchnąć z ulicy swoją żonę i wózek z dzieckiem, samemu niestety nie zdążając odskoczyć. Pamiętam, że dziennikarze rozpisywali się wtedy, że zginął jak bohater. No tak, pewnie. Tylko że podejrzewam, że on wcale nie chciał ginąć jak bohater. Chciał żyć. Jego żona i małe dziecko też pewnie woleliby, żeby żył. I chciałabym, żeby wariaci drogowi nie zmuszali innych ludzi do bycia bohaterskimi, tylko pozwolili im bezpiecznie dojechać/dojść do domu. Bo takie sytuacje tylko wzmagają dyskusje o tym, czy należy wprowadzać limit prędkości. I ja naprawdę nie należę do ludzi, którzy lubią, jak maszyna decyduje za nich, co jest bezpieczne, a co nie, ale… jeśli mam do wyboru takie ograniczenie albo bycie rozwałkowaną na ulicy przez jakiegoś kolejnego idiotę, to wybór niestety jest prosty.
Niespójne tłumaczenie policji
Policja niedługo po tym, jak cały dramat wyciekł do opinii publicznej napisała oświadczenie, że oni w sumie zrobili wszystko prawidłowo, bo kierowcę BMW od razu przesłuchali i zbadali. No, dobrze. Ale potem jakimś cudem Wam zwiał. Ja nie wiem, jak po zabiciu innych ludzi, można spokojnie, jak gdyby nigdy nic dać długą z miejsca wypadku i co trzeba mieć w głowie, zamiast sumienia, ale ja nigdy nikomu życia nie odebrałam. W każdym razie chciałabym się dowiedzieć, jak to się ma do poprzedniego oświadczenia policji, o których informowały media, jakoby samochód marki KIA miał zjechać z „niewiadomych przyczyn” i zderzyć się z barierą. To jest prawda, czy też „dziennikarski fake”, bo nikt się w ogóle do tego nie odniósł? Było takie oświadczenie, czy go nie było? Jeżeli było, to chciałabym wiedzieć, co miał w głowie policjant, który uznał, że stojące obok, roztrzaskane BMW nie miało nic wspólnego z wypadkiem. Tak sobie tam tylko stało? A może cała sprawa ma związek z tym, że ojciec sprawcy wypadku ma w Łodzi dość potężną firmę? Dalej pisaliście, że internauci w sposób kłamliwy oczerniają innych policjantów czy osoby niezwiązane z Majtczakiem, bo była to po prostu zbieżność nazwisk, a oskarżony nie ma żadnej bliższej lub dalszej rodziny w policji. OK, zgadzam się, obsmarowywanie postronnych osób publicznie, bo komuś się wydaje, że byli czyimś wujkami, ciociami czy kuzynkami, jest niefajne i dobrze, że ucięliście te spekulacje. Ale wciąż zagadką dla mnie pozostaje, jakim cudem ten człowiek Wam uciekł, a Wy byliście łaskawi wysłać za nim list gończy, dopiero kiedy internauci opublikowali nagrania, które dobitnie pokazują, że BMW z całą siłą uderzyło w jadący przed nim samochód, a wcześniej jechał z olbrzymią prędkością. Internauci, z których niektórzy prawdopodobnie widzieli ten dramat na własne oczy i rozpaczliwie biegli z gaśnicą w stronę płonącego auta, słysząc krzyki tych ludzi i mając chyba znikome resztki nadziei, że coś się uda zrobić. I którzy słyszeli też, że te krzyki cichną. Dlaczego zrobiliście to dopiero, kiedy sprawą zainteresował się sam Ziobro? Bo mnie ta sprawa bardzo brzydko pachnie i myślę, że jest to kolejna taka sytuacja, którą macie obowiązek dogłębnie sprawdzić, bo niestety, ale Wasz szacunek w oczach obywateli słabnie diametralnie. I z całym szacunkiem do Waszej profesji i munduru, ale wygląda tak, jakbyście znowu próbowali coś tuszować.
Iusticia zawsze sprawiedliwa!
Tak czy inaczej, cieszę się, że pod naciskami w końcu się sprężyliście i we współpracy z tamtejszą policją, doprowadziliście do jego aresztowania w Dubaju. Za to wielkie brawa, bo naprawdę obawiałam się, że skoro Wam zwiał, to zobaczymy go jak Jacka Jaworka (co do którego, swoją drogą, też opublikowaliście ciekawe oświadczenie). Bardzo się cieszę, że zmieniono mu zarzuty ze spowodowania śmiertelnego wypadku na zabójstwo. I bardzo się cieszę, że zdaje się w czerwcu tego roku udało się Polsce podpisać umowę ekstradycyjną ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Mam nadzieję, że sprawcę spotka surowa kara. Ciekawa jestem, czy sam Majtczak nie wiedział o tej umowie, czy może ktoś mu źle doradził? Na przykład Bartosz Tiutiunik, prawnik kojarzony z Iusticią, która wiadomo, że jest skrajnie upolityczniona i siedzą tam sami sędziowie kasty PO. Powtórzę po raz kolejny: nie wiem, jakim cudem rządowi do tej pory nie udało się zrobić z tym porządku, mimo że mieli na to dwie kadencje. Oby po kolejnych wyborach udało się jakkolwiek tę sprawę popchnąć do przodu, bo to naprawdę jest skandal, żeby niezawiśli, podobno, sędziowie maszerowali sobie zupełnie jawnie na marszach organizowanych przez Tuska. Naprawdę nie wypada. W każdym razie Tiutiunik wsławił się swoim wyjątkowym wsparciem dla Igora Tuleyi (który w oczach totalnej opozycji uchodzi niemal za męczennika, mimo że cały czas otrzymuje wynagrodzenie za nic nie robienie; tak się umęczać, to i ja bym chciała) oraz reklamowaniem… tak, tak… między innymi Marszu Miliona Serc. Pewnie dlatego opozycja wcale tego tematu nie grzeje, bo przecież do tej pory wykazywali się olbrzymią kreatywnością, jeśli chodzi o zwalanie winy na PiS absolutnie za wszystko. To przecież z ust ich kandydata do Sejmu, Romana Giertycha, padały słowa, że Putin się z Kaczyńskim umawiał na wojnę za naszymi wschodnimi granicami. I ten sam Tiutiunik bronił swojego klienta, że on wcale nie udał się za granicę w związku z wypadkiem, tylko prawdopodobnie zawsze o tym marzył. I tak mu się to pragnienie przypomniało akurat po tym, kiedy spowodował śmierć trzech osób. Pewnie nazwisko też od zawsze chciał zmienić, bo podejrzewam, że takie by były jego następne kroki. Ewentualnie pojechał w interesach, akurat miał takie terminy, co zrobić? Wszystko było ważniejsze od życia trojga ludzi. Oj, Bartek, Bartek – jak na adwokata, masz niebywale mało przekonujące argumenty. Mam ogromną nadzieję, że ta sprawa będzie początkiem końca Twojej kariery. Życzę Ci tego z całego serca.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Prawda zawsze boli

Zatrząsnęło trochę Unią Europejską, bo J.D. Vance, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych, ośmielił się powiedzieć w stronę jej głównych dowodzących parę słów prawdy. A że na prawdę reagują oni jak diabeł na święconą wodę, odpowiedzieli słowami oburzenia, płaczem czy groźbami. Na pomoc oszalałym ze zdenerwowania eurokratom pobiegły, oczywiście, ich posłuszne media, które bardzo ładnie wycięły wypowiedź pana z kontekstu, zmanipulowały i wyszło im, że według Vance’a państwa Unii Europejskiej są większym zagrożeniem, niż sama Rosja. Mimo tych ich rozpaczliwych prób – smrodek pozostał, chociaż oni dalej wolą udawać, że wcale nie.
Wredny, zły Vance… i Trump oczywiście
Zagrożeniem, które najbardziej mnie martwi w kontekście Europy, nie jest ani Rosja ani Chiny, ale niebezpieczeństwo, które wychodzi od wewnątrz – czyli wycofywanie się Europy ze swoich najbardziej fundamentalnych wartości, dzielonych ze Stanami Zjednoczonymi.
Tak więc już na wstępie – czy wiceprezydent powiedział, że Unia Europejska jest większym zagrożeniem, niż Rosja czy Chiny? Nie, powiedział, co jego najbardziej martwi. I miał dużo racji, bo czy Niemcy albo Francja nie wspomagały Rosji w uzbrojeniu się przez ostatnich ładnych lat? I czyż nie wiemy, do czego ta pomoc posłużyła? Być może bezwiednie, a być może cynicznie, ale cały czas prowadziły handel z Rosją, sprzedawali im broń, mimo że zostało nałożone embargo: jednym słowem w pompie mieli wszystko i wszystkich, byleby interes kwitł. Więc jak teraz kwiczą, że Trump zdradza Ukrainę, to ja zadaję pytanie – kto im pompował kasę i broń przez tyle lat (po 2008 i 2014 roku również)? Kto tuż po napaści Rosji na Ukrainę mówił, że Ukrainy to za kilka dni nie będzie i nie ma co się kłopotać? No, szanowna Unia Europejska! A teraz oskarżacie Trumpa o zdradę, chociaż to nie on był prezydentem, kiedy wojna wybuchła? On Ukraińcom niczego nie obiecywał, więc nie miał jak ich zdradzić. Znacie takie powiedzenie, że ryba psuje się od głowy? W moim przekonaniu to włodarze UE są tą psującą się głową, ale nie potrafią tego przyjąć do wiadomości. To oni nakarmili tego rosyjskiego niedźwiedzia, a teraz mają pretensje, że gryzie.
Uderzyło mnie, że były europejski komisarz wystąpił w telewizji i zdawał się być zachwycony, że rumuński rząd anulował wybory. Ostrzegł, że jeśli sprawy nie pójdą według planu, to samo może wydarzyć się w Niemczech.
A ktoś jest mi w stanie jakoś sensownie wytłumaczyć, co było demokratycznego w anulowaniu wyborów w Rumunii? Bo z tego, co ja kojarzę to była prowokacja, o którą sami się wyrżnęli i uderzyli łbem o kant stołu, a teraz próbują to jakoś odkręcić. Nie jest tak? Sytuacja na Rumunii dobitnie pokazała, że nie są aż takimi cwaniakami politycznymi, jak myśleli, że są. I to, co teraz robią z tym krajem to zwykłe *…* (specjalnie daję puste pole, żeby każdy mógł sobie uzupełnić wedle woli; ja staram się wstrzymywać od wulgaryzmów na tym blogu).
Spoglądam na Brukselę, gdzie europejscy komisarze ostrzegają, że zamierzają zamknąć media społecznościowe w czasie społecznych niepokojów – w momencie gdy dostrzegą coś, co zakwalifikują jako mowę nienawiści. Wygląda to dla nas coraz bardziej jak stare, głęboko zakorzenione interesy kryjące się za brzydkimi słowami z czasów Związku Radzieckiego, takimi jak dezinformacja, którym po prostu nie podoba się myśl, że ktoś o alternatywnym punkcie widzenia mógłby wyrazić odmienną opinię, albo, nie daj Boże, zagłosować w inny sposób, albo, jeszcze gorzej, wygrać wybory.
I tutaj naprawdę nie rozumiem, o co te wielkie płacze i lamenty. Weźcie, łajzy z Europarlamentu, spójrzcie w lustro i tak szczerze, przed samym sobą, odpowiedzcie na pytanie, czy facet nie ma racji? Czy nie powiedział prawdy? Przecież nawet u nas, w Polsce, próbują wprowadzić ustawę o mowie nienawiści (a nie wystarczy, żeby służby działały tak sprawnie, jak w przypadku gróźb wobec Jerzego Owsiaka?). Przebąkują też coś o zamknięciu platformy X – być może dlatego, że najważniejsi politycy Europy zaczęli rozumieć, że nawet jak mają pod butem wszystkie (albo prawie wszystkie) media we własnym kraju, to wciąż trafi się jeden z drugim w Internecie, który napisze ludziom, jak to wygląda naprawdę. A nie dość, że mają ze sobą argumenty, to jeszcze bardzo często i dowody, szuje jedne. Jak często byli gaszeni na tej platformie nasi wspaniali rządzący? Niemal codziennie, więc X przestał być fajny i wygodny.
Wierzyć w demokrację oznacza rozumieć, że każdy z naszych obywateli ma swój rozum i ma głos. A jeśli nie będziemy słuchać tego głosu, nawet nasze najbardziej udane starania niewiele przyniosą. Jak powiedział kiedyś papież Jan Paweł II, jeden z najbardziej niezwykłych orędowników demokracji na tym czy innym kontynencie: „Nie lękajcie się”. Nie powinniśmy bać się naszych ludzi, nawet jeśli wyrażają poglądy niezgodne z ich przywództwem. Dziękuję wszystkim. Powodzenia dla Was wszystkich. Niech was Bóg błogosławi.
I chyba to ich właśnie najbardziej zabolało. Że ludzie mają prawo do głosu, mają prawo do własnych opinii i mają prawo do wyrażania ich. Dopóki nikt nikomu nie grozi i nikt nikogo fałszywie nie posądza. A wiemy doskonale, że w tej chwili działa to tylko w jedną stronę, bo jak ktoś ośmielił się napisać coś o Owsiaku, to policja wkracza niemalże natychmiastowo, ale jak Karola Nawrockiego nazywają alfonsem czy nazistą, to już, oj tam, oj tam. I naprawdę, nie życzę wyborcom KO, żeby musieli się przekonywać na własnej skórze, jak to jest, kiedy policja wkracza im do mieszkania za każdym razem, kiedy napiszą jakieś bluzgi w stronę przeciwników politycznych. Bo czego ja się o sobie naczytałam, to nawet nie zliczę, a były to również groźby karalne. Ale im wolno, pamiętajcie.
Dojrzała reakcja Unii
Histeryczna reakcja europejskich polityków na tę wypowiedź była doprawdy groteskowa. Niemiecki dyplomata Christoph Heusgen był łaskaw trochę odhołownić i popłakać się na znak protestu wobec wypowiedzi Vance’a. Bo europejskie, czyli nasze, wartości, nie są już takie wspólne z tymi amerykańskimi, czyli ichniejszymi. Ten sam facet parę lat wcześniej wyśmiewał Donalda Trumpa za to, że pochwalił Polskę za budowę Baltic Pipe i próbę uniezależnienia się od Rosji. Szymon Hołownia natomiast zapewniał, że nikt nas (podobno chodziło mu o Polskę, ale mam wątpliwości po której stronie popularny prezenter, bo politykiem chyba nie można go nazywać, stoi) nie będzie pouczał. Ten facet wcześniej, bardzo dyplomatycznie zresztą, wykrzykiwał, że wdepczemy Putina w ziemię. Po czym dodał, z rozbrajającą szczerością, że to przecież nie on, tylko jego żona. Takiego mężczyzny u boku może pozazdrościć każda kobieta, naprawdę. Sam tę żonę takimi wypowiedziami na minę pakuje, a po fakcie uroni łezkę, jak jej będą pośmiertne medale za zasługi wręczali. A wszyscy wiemy, że w ronieniu łez Szymon jest dobry. Podobnie jak Heusgen. I tak sobie myślę – my praktycznie armii nie mamy. Nie taką, żeby móc jak równy z równym walczyć z rosyjską agresją, gdyby – nie daj Boże – miało dojść do takiej konfrontacji. Jedyne, na czym Hołownia opiera swoje buńczuczne wypowiedzi to rzekome wsparcie NATO, bo nawet on nie może być aż tak głupi, żeby myśleć, że my sami jakkolwiek tę rosyjską agresję odeprzemy. Mimo wszystko, i on, i Donald Tusk, i Radosław Sikorski pozwalają sobie na mniej lub bardziej dyplomatyczne ataki w stronę Donalda Trumpa. Ja tylko tak przypomnę o zdjęciu, którym zresztą nasz premier się chwalił, a na którym celował prezydentowi USA wyimaginowanego pistoletu w plecy. Bardzo dojrzale zresztą, właściwy człowiek na właściwym miejscu. I gdyby w przypadku takiej agresji na Polskę NATO stwierdziło, że to właśnie Polska to sprowokowała, więc ma, co chciała i oni się nie angażują, to jak myślicie, co by się stało? Bo ja podejrzewam, że wyjdą z założenia, że my sobie tu możemy ginąć, a oni będą wyrażać oburzenie i rozpacz gdzieś za granicą, jaki to Putin jest zły i niedobry, bo wcześniej się nie zorientowali. Swoje rodziny zabiorą ze sobą, rzecz jasna. No, może poza marszałkiem Sejmu. On zostawi tam żonę, żeby wgniatała w ziemię. Ja zdaję sobie sprawę, że politycy, którzy raz dorwali się do władzy, będą mieli gdzieś losy swoich obywateli, ale może Szymkowi byłoby trochę przykro, gdyby to wgniatanie Putina w ziemię jego żonie nie wyszło?
M.
Nawiasem Pisząc
Groźby zamiast wdzięczności

W tym wpisie chciałabym poruszyć temat, który opóźnił się ze względu na bieżące wydarzenia w Polsce. Niemniej uważam, że jest on jak najbardziej wart nagłośnienia. Ponieważ doczekaliśmy się czasów, w których Ukraińcy zaczynają nas szantażować i nikt z tym nic nie robi. Władze mają w głębokim poważaniu fakt, że Ukrainka żyjąca na terytorium Polski, stosuje jawne groźby wobec Polaków. A ważnym jest podkreślenie, że robi to, mimo olbrzymiej pomocy, jakiej udzielaliśmy i wciąż udzielamy Ukrainie od czasu rozpoczęcia wojny. I to nie tylko z powodu zwykłego pragmatyzmu, ale bardzo często ze zwykłej empatii. Ponieważ Polacy bezinteresownie udzielali Ukraińcom schronienia nad głową, dostarczali posiłki, leki, ubrania i zabawki dla dzieci na granicę. I mam wrażenie, że również w tym przypadku spełnia się przysłowie, że jak podarujesz palec, odgryzą Ci całą rękę.

Bo jeśli nie, to… co?
W tym wpisie chciałabym poruszyć temat, który opóźnił się ze względu na bieżące wydarzenia w Polsce. Niemniej uważam, że jest on jak najbardziej wart nagłośnienia. Ponieważ doczekaliśmy się czasów, w których Ukraińcy zaczynają nas szantażować i nikt z tym nic nie robi. Władze mają w głębokim poważaniu fakt, że Ukrainka żyjąca na terytorium Polski, stosuje jawne groźby wobec Polaków. A ważnym jest podkreślenie, że robi to, mimo olbrzymiej pomocy, jakiej udzielaliśmy i wciąż udzielamy Ukrainie od czasu rozpoczęcia wojny. I to nie tylko z powodu zwykłego pragmatyzmu, ale bardzo często ze zwykłej empatii. Ponieważ Polacy bezinteresownie udzielali Ukraińcom schronienia nad głową, dostarczali posiłki, leki, ubrania i zabawki dla dzieci na granicę. I mam wrażenie, że również w tym przypadku spełnia się przysłowie, że jak podarujesz palec, odgryzą Ci całą rękę.
Całkowite podporządkowanie
Wątpię, żeby ten wpis dotarł do pani Natalii, bo zasięgi mam, jakie mam, a dodatkowo odnoszę wrażenie, że pani Natalia ma słabe pojęcie, o tym co się dzieje, skoro wypowiada takie idiotyzmy, ale spróbuję. Po pierwsze, pani Natalio, żyje Pani w Polsce. Nic się tu Pani stało, jest Pani cała i zdrowa (przynajmniej fizycznie, bo nikt zdrowy na umyśle nie wypowiadałby czegoś takiego), nikt Pani nie atakuje, żadna krzywda się Pani nie dzieje. Mimo tego nie potrafi Pani okazać odrobiny wdzięczności. Zamiast tego stosuje groźby. Bo jeśli nie damy Ukraińcom tego, co oni chcą, to zaczną podpalać domy. Naprawdę? Naprawdę coś takiego wybrzmiało, a w Polsce nikt na to nie reaguje? Przede wszystkim należy tutaj podkreślić, że pomogliśmy Ukraińcom bardziej, niż mogliśmy, choćby w sprawach socjalnych. Coraz już częściej słyszy się głosy, że Ukraińcy rejestrują się w Polsce właśnie po różnego rodzaju zasiłki, osiemset plusy, emerytury, a potem wracają na Ukrainę, bo akurat na zachodzie tego kraju jest już umiarkowanie spokojnie. I kiedy zaczyna się podnosić sprzeciw, że może należałoby coś zrobić z tym, że oszuści wykorzystują ten nasz dziurawy i niedopracowany system pomocy dla Ukrainy, Pani Natalia (jak podejrzewam nieodosobniona) zaczyna nam grozić i szantażować nas, to chyba coś jest jednak nie tak.
Niewygodne upomnienie
Polska zrobiła wszystko, co mogła, a nawet więcej, żeby wspomóc Ukrainę w tej nierównej wojnie. Jedyne, czego oczekujemy, to odrobinę wdzięczności i szacunku. To wszystko. Ale widocznie i to jest za dużo. Widzi pani, Pani Natalio, właśnie to nas różni. Bo ja na początku wojny wspomagałam Ukrainę finansowo, na ile mogłam. Nawet nie rozdrapując ran Wołynia, bo po frajersku łudziłam się, że może takie nasze, zupełnie bezinteresowne przecież, wsparcie sprawi, że Ukraina podejdzie trochę inaczej do tych spraw, że może się przebudzi. Jakaż ja naiwna byłam. Jaką otrzymujemy, pani Natalio, wdzięczność od ukraińskiego narodu? Na początku wojny niektórzy z Ukraińców zaczęli porządkować te dawno zapomniane groby wołyńskie – i to akurat doceniam, bo była to oddolna inicjatywa niektórych (podkreślam: niektórych!) obywateli Ukrainy, którzy uznali, że w ten sposób odwdzięczą się za pomoc okazywaną ich rodakom przez Polskę. Drugim „wzniosłym” dowodem wdzięczności było odsłonięcie figur naszych polskich lwów przy cmentarzu Orląt Lwowskich, bo wcześniej Wam nie pasowały. Ale już bez haseł „Zawsze wierny” na jednym monumencie, a na drugim „Tobie Polsko”. A wie pani, pani Natalio, dlaczego to jest dla nas, Polaków, tak ważne? Bo to były nasze ziemie, zdradziecko nam odebrane. My za nią przelewaliśmy krew.
Bezkarność pani aktywistki
Ale teraz mówię dość – minęły już trzy lata od wojny, w której wspomagamy, pani Natalio, Twoją ojczyznę od samego początku, a Wy nie zdobyliście się nawet na to, żeby jakkolwiek ruszyć sprawę Wołynia. Faktem jest, że nasze władze były wobec ukraińskich żądań wiernopoddańcze, ale chociaż tak z poczucia wstydu, przyzwoitości, wdzięczności? Nic, a nic? To są ludzkie uczucia, nie powinny być wam obce… Nie zrobiliście nic, a teraz ośmielacie się nam jeszcze grozić, bo ktoś podnosi temat często bezczelnego nadużywania naszej naiwnej dobroczynności? Widzi Pani, ja niewiele mogę. Mogę jedynie napisać ten post, co też właśnie czynię. Uważam, że za tak jawne groźby powinna być Pani deportowana z powrotem na Ukrainę. Bez płaczu, że przecież tam trwa wojna i „jakże to biedną kobietę w sam środek wojny!?”. W Kijowie jest już w miarę spokojnie, więc nic się Pani nie powinno stać. A zresztą, czy powinno nas to, w obliczu takich gróźb, cokolwiek obchodzić? Gdybyśmy mieli normalną, propolską władzę, Pani by już dawno szukała sobie jakiegoś lokum na zachodniej części Ukrainy, tam gdzie nie ma wojny. Albo tam, gdzie jest, nas już to nic nie powinno interesować. Nie mamy, niestety, odpowiednich władz, żeby to wyegzekwować, ale zwykła ludzka przyzwoitość nakazuje nie grozić państwu, które okazało tak olbrzymią pomoc Pani ojczyźnie.
Nietrafieni bohaterowie
Zwykła ludzka przyzwoitość nakazywałaby również zająć się w końcu sprawą ekshumacji ofiar Waszych zbrodniczych „bohaterów”. Jak do tej pory pozwoliliście na ekshumacje żołnierzy Wermachtu (z którymi zresztą kolaborowaliście), ale wobec zwykłych polskich cywili, nieuzbrojonych mężczyzn, matek i dzieci już Wam nie starczyło odwagi. Dlaczego? Przecież nie macie nic sobie do zarzucenia, prawda? Jeżeli nie macie tej resztki przyzwoitości, to może zacznijcie szukać schronienia w kraju, który będzie godził się na takie Wasze groźby? Wiem, że moje zdanie niewiele znaczy, dlatego odwołuję się tylko i wyłącznie do Waszych sumień. Bo chyba jesteście ludźmi i jakiekolwiek posiadacie? I na koniec jeszcze dopowiem – mogliście za bohaterów wziąć sobie tych Ukraińców, którzy usiłowali bronić swoich polskich sąsiadów przed bandytyzmem Waszych gierojów. W tej chwili na Ukrainie giną kolejni żołnierze ukraińscy, którzy naprawdę walczą za swoją ojczyznę. Wy jednak cały czas wolicie stawiać na zwykłych zbrodniarzy, którzy wsławili się tym, że nadziewali na pal malutkie dzieci albo zaszywali kobiecie w ciąży żywego kota w brzuchu. Zbyt brutalne opisy? Pani Natalio, ja czytałam o tym, co tam się działo i naprawdę wybrałam względnie łagodne fragmenty z tych wszystkich tortur, które stosowaliście na nieuzbrojonych Polakach (oraz Ukraińcach, którzy starali się im pomóc). A że nawet te są nieludzkie? Ja Wam „gierojów” nie wybierałam.
M.
Nawiasem Pisząc
Zamach stanu po polsku

Miałam zająć się czymś innym, ale w Polsce znowu się odbiedrania. Bo okazuje się, że mamy w Polsce zamach stanu, co bardzo wyśmiali zwolennicy uśmiechniętej koalicji, w tym Radosław Sikorski, któremu – jak widać na załączonym screenie – już wypomnieli inny jego post sprzed lat, kiedy to ówczesna opozycja wykrzykiwała o zamachu stanu, tyle że wtedy ograniczyli się do krzyczenia i prowokowania zamieszek na ulicach. To jest kolejny przykład, że żyjemy w odwróconej rzeczywistości. Mieliśmy już przejmowanie telewizji publicznej, przekazywanie grubej kasy na „wyzwolone” TVP, a nie na onkologię dziecięcą, barierki, ale pod zmienionym adresem, łamanie Konstytucji i skarżenie się Unii Europejskiej (a pewnie parę innych rzeczy by się znalazło, w tej chwili piszę z pamięci), więc teraz mamy zamach stanu. Z tą tylko różnicą, że tym razem w sprawę włączyła się prokuratura.

Taki zamach, jaka opozycja?
Mianowicie prezes TK Bogdan Święczkowski złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości dokonania zamachu stanu przez obecną ekipę rządzącą. I faktycznie bardzo rozśmieszyło to przeciwników PiS-u, bo media społecznościowe zalewają prześmiewcze komentarze w stylu: „Nie wiecie, jak z tym zamachem stanu? Bo boję się wyjść z psem” albo „Mamy zamach stanu, a ja i tak musiałem pojechać do pracy, ryzykując życiem”. Cóż, rzadko zgadzam się z panem Sikorskim, ale tez mi się wydaje, że zamach stanu niekoniecznie zawsze musi polegać na tym, że wychodzi wojsko i tłucze się z władzą; zgadzam się, że może się to odbywać za zamkniętymi drzwiami. Z tego samego zdania wyszedł chyba pan Święczkowski. Utrzymuje on bowiem, że usilne odmawianie opublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego de facto prowadzi do tego, że ten przestaje być organem władzy sądowniczej. A ignorowanie postanowień instytucji konstytucyjnych może prowadzić nawet do zmiany ustroju. A to już można traktować jako zamach stanu. Podobno prokuratura rozpoczęła już pierwsze przesłuchania, więc istotnie zabrali się do tego szybko. Cóż, ja nie jestem prawnikiem, więc nie wypowiem się, czy Święczkowski istotnie ma rację. Dostrzegam jednak pewną nadzieję w związku z tym zawiadomieniem. Niewielką, owszem, ale zawsze. Przyjmuję ją jednak z wdzięcznością, bo tej nadziei mam już naprawdę coraz mniej.
Jest parę trupów w rządowej szafie
Nie, nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek z ekipy rządzącej został ukarany. Na to chyba stanowczo za wcześnie, zwłaszcza że wiemy, iż sądy są obecnie mocno upolitycznione, więc wystarczy, żeby zajął się tym sędzia związany z Iusticią. Ale jednak będą musieli odnieść się do tych zarzutów. Będzie trzeba pogrzebać trochę w zajęciu polskich mediów publicznych czy przejęciu prokuratury, a pamiętajmy, że oba odbyły się siłowo. Trzeba będzie posprawdzać, czemu i na jakiej podstawie aresztowano (albo usiłowano aresztować) przeciwników politycznych (albo związane z nimi osoby spoza polityki), czy byli tam traktowani zgodnie z prawem i czy tego rodzaju przeciągający się areszt wydobywczy, jaki stosowano, miał jakiekolwiek podstawy. I czy na pewno w pełni legalnie można najpierw działać, a dopiero potem szukać podstawy prawnej. I być może właśnie to grzebanie sprawi, że wyciekną kolejne niewygodne fakty. Bo, umówmy się, do tej pory premier ze swoim rządem wielokrotnie łamał tę Konstytucję i to w sposób, który zawstydziłby ten wredny, antykonstytucyjny PiS. I będzie trzeba się do tych wszystkich zarzutów odpowiednio odnieść. I zastanawiam się, jak to będzie dalej wyglądało? Że Konstytucja jest niezgodna z Konstytucją? Że oj tam, oj tam, może i łamał, ale wyraźnie zapowiedział, że będzie łamał, bo inaczej się nie da, więc wszystko spoko? Czy jednak wyrok będzie niewygodny dla rządzących, ale ci znowu uznają, że nie uznają i dalej będą się czuć absolutnie bezkarnie na zasadzie „i co nam zrobicie?”. Kompletnie nie przejmując się tym, że być może niedługo więźniowie też wyjdą z założenia, że nie uznają i chcą wyjść. I jakie będą PODSTAWY PRAWNE, żeby ich zatrzymać, skoro dostali już jasny przykład, że można nie uznawać wyroku sądu?
Czy tylko rządowi wolno nie uznawać?
Inna sprawa, że z tego rząd też już robi pewnego rodzaju komedię, bo wyrok Sądu Najwyższego o legalności wyborów i zmiany władzy zaakceptowali bez zająknięcia i tam już neo-sędziowie nie przeszkadzali. Zaczęli jednak przeszkadzać później, więc w tej chwili nasz rząd akceptuje wyroki korzystne dla nich, a tych, które im się nie podobają już nie. Praworządność w pełnej krasie. Nawiasem pisząc, przyjrzałabym się też Szymonowi Hołowni, który wprost stwierdził, że ten sędzia mu się nie podoba, bo chce innego. Mam duże obawy, że w końcu – tak jak wspominałam już wcześniej – więźniowie będą chcieli z tego skorzystać. A przecież – skoro sądy są nielegalne, to wyroki na nich też są nielegalne. I co wtedy? Będzie im tłumaczone, że to zależy, kiedy uznajemy, a kiedy nie uznajemy i ten akurat wyrok powinni uznać, bo tak? Czy zaczniemy ich z tych więzień wypuszczać? W tym między innymi Kajetana P., który postanowił obciąć głowę swojej korepetytorce języka włoskiego, bo przecież „życie człowieka nie jest więcej warte od życia komara”, jak przekonywał. Ale co tam, niech giną kolejni niewinni ludzie, to są ofiary, które obecny rząd jest gotów ponieść. W imię Konstytucji, która mimo że jest łamana, to nie jest łamana. Robi nam się naprawdę niebezpieczny pierdolnik prawny i nie jest to sprawa, której rozwiązanie można przeciągać bez końca. I być może prezes TK podjął taką decyzję, licząc na to, że może będzie to przyczynkiem do tego, żeby w końcu zrobić z tym pierdolnikiem porządek. Tutaj jednak mam olbrzymie obawy, czy uda się to, jeśli premierem dalej będzie Tusk. Bo szefowi KO wcale nie zależy na tym, żeby tę szopkę jakoś rozwiązać. Jemu zależy na prowadzeniu przedstawienia dla tych osób, których jeszcze nie zniechęcił (chociaż jest ich, na szczęście, coraz mniej) i mszczeniu się na politycznych oponentach. Myślę, że przede wszystkim za to, że jego partia przerżnęła wybory.
Bezprawnie przywrócić praworządność
Wciąż jest jednak spore grono osób, które uwielbia Tuska bezkrytycznie. Którzy wcześniej puszczali mimo uszu słowa premiera, kiedy wprost przyznawał się on, że tak, będzie łamał prawo, bo jest do tego zmuszony. Ale nie będzie się zaciągał. Spotkałam się już z tłumaczeniami tego rodzaju ludzi, że miłościwie nam panujący nie ma innego wyjścia, jak tylko „trochę ponaginać prawo”, żeby zrobić w końcu z polską praworządnością porządek, bo wcześniej PiS doprowadził do tego, do czego doprowadził. Czyli przywracamy praworządność za pomocą łamania prawa. Brzmi sensownie, prawda? Wtedy to już nie jest bezprawie. Już wtedy było wiadomo, że mamy do czynienia z ludźmi tak oślepionymi, że nic nie jest w stanie podważyć ich fanatycznego uwielbienia i lojalności wobec Tuska. Ale ci ludzie postanowili udowodnić to jeszcze raz wczoraj, żeby absolutnie nikt nie miał żadnej wątpliwości, że należą do sekty, ale za to uśmiechniętej. Bo co zrobił Donald Tusk? Nagrał krótki filmik, w którym grał ping-ponga, rzucając żarty o zamachu stanu, a podsumowując to słowami: „Zajmiemy się tym później”. Dając tym wrednym pisiorom do zrozumienia, że ma w poważaniu tę całą akcję, bo już czuje się bezkarny. A co zrobili jego fanatycy? Udostępniali to dalej, gratulowali celnej riposty, śmiechom dosłownie nie było końca, bo znowu premier zaorał. Szkopuł polegał na tym, że w tym dniu było posiedzenie Sejmu, na którym premier raczej powinien uczestniczyć. Wyborcy Donalda Tuska bezkrytycznie przyjęli do wiadomości, że olał swoją pracę, żeby trochę sobie poodbijać małą piłeczkę małymi paletkami. Są priorytety!
Tuskowi wolno więcej
Nie przypominam sobie, żebym była świadkiem sytuacji, w której ktoś chwali się swoim wyborcom, że tak naprawdę nie pracuje, nie pełni swoich obowiązków, bo woli grać w ping-ponga, a tamci klaskali zachwyceni jego błyskotliwą odpowiedzią. Być może dlatego, że nie pracuję w Sejmie. Nawrockiemu czy Dudzie to urlop można wypomnieć, im nie wolno. Nie wolno im chyba nawet wziąć tego urlopu. Wolno Donaldowi, nawet jeśli nie jest na urlopie, tylko po prostu olał ciepłym moczem obrady Sejmu. I to jest fajne. Naprawdę nie wiem, jak można inaczej nazwać tych najgorliwszych wyznawców Tuska, jeśli nie sektą. Jemu wolno absolutnie wszystko. On dosłownie może śmiać się swoim wyborcom w twarz zupełnie jawnie, dosłownie publikując im filmik, w którym pokazuje, że pracę ma tak naprawdę w poważaniu. Ma ochotę na rozrywkę, to ma rozrywkę, nawet w godzinach pracy. Mam olbrzymie wątpliwości, że gdybym ja, albo którekolwiek z Was, Drodzy Obserwujący, zadzwonili do pracy, że w sumie to dziś nie przyjdziemy, bo idziemy odbijać piłeczkę paletką, to nasi przełożeni zareagowaliby z taką radością i entuzjazmem jak zwolennicy KO. Mam jeszcze większe wątpliwości, czy gdyby którekolwiek z nas na pytanie pracodawcy: „Gdzie jesteś?”, wysłał mu krótkie nagranie, jaka to fajna zabawa przy stole ping-pongowym, więc pracą zajmę się później, nie skończyłoby się to co najmniej na dywaniku u dyrektora. Ale pracodawcą pana Tuska są jego wyborcy, a oni są o wiele bardziej wyrozumiali i uśmiechnięci. Pal sześć, że mamy kompletnie rozpieprzone sądownictwo, że niedługo będą chcieli nam tu wysyłać masowo migrantów, którzy nie zaaklimatyzowali się w krajach Europy Zachodniej i że mamy wojnę za granicą. Miłość do ping-ponga łączy, a nie dzieli.
M.