Connect with us

Nawiasem Pisząc

Kłamstwo Brauna czy kłamstwo mediów

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Kiedy wyszła kolejna afera z Grzegorzem Braunem, obiecałam sobie, że zanim cokolwiek napiszę, postaram się doszperać, o co faktycznie chodziło w tej jego wypowiedzi, bo niestety wyrwane z kontekstu wypowiedzi, na dodatek przerwane w pół słowa są ogólnie ciężkie do obrony, a nie o to chyba chodzi, żeby uprawiać jakąś ideologiczną nawalankę, nie słuchając nawet co autor jakiejś kontrowersyjnej wypowiedzi miał na myśli. Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo niedługo później pojawił się obszerny wywiad z Braunem przeprowadzony przez Jana Pospieszalskiego, w którym lider Korony Polski otrzymał możliwość wyjaśnienia swoich słów. I myślę, że naprawdę warto rozbić tę całą sprawę na dwie części, a można też wspomnieć o medialnej propagandzie, która rozpętała się po słowach Brauna, że „komory gazowe w Auschwitz to był niestety fejk”.

Parę słów o współczesnym dziennikarstwie

Zanim przejdę do meritum, napiszę jedynie, że bardzo nie podoba mi się forma przekazu, stosowana coraz częściej przez dziennikarzy, czyli przerywanie wywiadów. Nie podobało mi się, kiedy zrobiła to Kolenda-Zalewska, nie podobało mi się, kiedy zrobił to Krzysztof Stanowski i nie podoba mi się teraz. Wychodzę z założenia, że dziennikarze nie są alfą i omegą tego świata i nie muszą nam, odbiorcom, aż tak klarownie tłumaczyć, co jest złe, a co nie. Ja posiadam swoje, ugruntowane wartości moralne i potrafię je dopasować do tego, co mówi polityk/aktor/sportowiec czy ktokolwiek inny, nie trzeba robić tego za mnie. Uważam, że w takiej sytuacji dziennikarz powinien dać się wypowiedzieć gościowi, a my naprawdę będziemy potrafili ocenić, czy ten człowiek mówi do rzeczy czy należy wysłać go na księżyc. Ba, napiszę więcej – jeśli dany gość głosi tezy niezgodne z prawem, to ułatwia się nawet pracę odpowiednim służbom (i nie mam tu na myśli tego konkretnie wystąpienia, ale na przykład nawoływanie do przestępstwa, chociaż w naszym prawie to zależy w dużej mierze od tego, kto nawołuje…). Tym bardziej, że ten wywiad był przerwany tak nagle, że Grzegorz Braun nie miał nawet szans dokończyć swojej myśli. Po przesłuchaniu wywiadu z kontrowersyjnym politykiem prawicy uważam, że afery (zwłaszcza tej medialnej, sztucznej) nie udałoby się uniknąć, ale wiele rzeczy by się wyklarowało, a przeciętny odbiorca miałby szansę wyrobić sobie inne zdanie o samym zainteresowanym, niż te, które narzuciły mu media. A umówmy się też, że przeciętny odbiorca bardzo często nie ma czasu, żeby weryfikować zasłyszane w mediach wiadomości, więc miał małe szanse trafić na kanał pana Pospieszalskiego – w związku z czym wyrobił sobie dokładnie taką opinię, jaką miał sobie wyrobić.

Prowokacyjnie o komorach gazowych

No dobrze, ale co z tymi komorami gazowymi? Czy to faktycznie był „fejk”? Wiele osób, tuż po tym nieszczęsnym wywiadzie, podnosiło, że faktycznie – komór gazowych w Auschwitz nie było, pojawiły się one dopiero w Birkenau. Głównie dlatego, że Auschwitz miał być obozem pracy dla Polaków (a później miejscem kaźni, bo Niemcy uznali, że mordowanie ludzi widocznie idzie im bardzo dobrze), a Birkenau postawiono już w jedynym, znanym nam celu – przede wszystkim dla społeczności żydowskiej. Te komory, które teraz można obejrzeć w Auschwitz są jedynie rekonstrukcją, która miała zobrazować nam, jak wyglądał ten niemiecki przemysł śmierci. Ja nawet przyjęłabym ten punkt widzenia, gdyby nie to, że Braun mógł to powiedzieć trochę inaczej, a – w moim odczuciu – powiedział w ten sposób, żeby sprowokować. Bo, czy to tak naprawdę ważne, w którym konkretnie miejscu ci ludzie ginęli? Z perspektywy badacza historycznego – na pewno, ale już z perspektywy innych ludzi miało to znaczenie co najmniej drugorzędne. Powiedzmy jednak, że historycznie byłby to argument do obrony. Niestety Grzegorz Braun podjął w wątpliwość w ogóle tę metodę mordu i tutaj już mamy pewną niezgodność. Mianowicie raporty Witolda Pileckiego. Zresztą, pan Grzegorz powoływał się na te raporty, wspominając, że nie ma mowy o gazowaniu ludzi w dwóch wcześniejszych, pojawiły się dopiero w raportach sporządzonych po wojnie.

Co na to Witold Pilecki?

Cóż, czytałam raporty Witolda Pileckiego, ale zabijcie mnie – nie jestem pewna, którą wersję. Wydaje mi się, że już tę powojenną, najpełniejszą. Jestem przekonana, że czytałam w nich już o komorach gazowych. Ba, jestem niemal pewna, że to właśnie po wydaniu tej książki rozgorzała ostra dyskusja – pojawiły się bowiem sugestie, że Witold Pilecki przejaskrawił trochę liczbę ofiar, które straciły życie w komorach gazowych. Że te komory nie miały mocy przerobowej na taką liczbę ludzi. Jedna strona zarzucała, że sceptycy zarzucali Pileckiemu kłamstwo; w odpowiedzi można było przeczytać, że nie jest to zarzut o kłamstwo, a jedynie dociekanie prawdy. I że nie jest to absolutnie jakikolwiek zarzut wobec jednego z największych, jeśli nie największego, bohatera Polski, a jedynie sprostowanie, ponieważ Pilecki, będąc świadkiem okrucieństwa, które miało tam miejsce mógł wyolbrzymić niektóre fakty – co jest naturalną i ludzką reakcją. Niestety książkami jestem w tej chwili tak zawalona, że nie potrafiłam odnaleźć tego konkretnego wydania – zaczęłam więc szukać gdzie indziej. Na stronie FB „Raporty Witolda Pileckiego” (FB nie pozwala mi odznaczyć tej strony) pojawiły się wyjaśnienia, że Grzegorz Braun minął się z prawdą, bo w innych raportach Witold Pilecki wprost pisał o gazowaniu ludzi. Braun miał również sugerować, że nie mamy dostępu do całości tych raportów, co według autorów wspomnianego FB też nie jest prawdą. W odpowiedzi opublikowano również kserokopie raportów Rotmistrza, w których wyraźnie pisał on o gazowaniu ludzi.

Negacja Holocaustu?

Trzeba jednak jasno napisać – Grzegorz Braun nie negował Holocaustu jako takiego. Poddawał w wątpliwość jedynie jedną z metod odbierania życia ludziom oraz liczebność ofiar, która – swoją drogą – w niektórych kręgach jest negowana od lat. Braun w żadnym momencie nie powiedział, że Holocaustu nie było, co mu się dzisiaj próbuje propagandowo zarzucić. Wiemy już, że lider Korony Polski mylił się, jeśli chodzi o komory gazowe. One były, istniały i straciło tam życie setki tysięcy ludzi. Pan Grzegorz sugerował, że prawdopodobnie liczby ofiar są zawyżone. Być może. W dalszym ciągu jednak nie jest to negacja Holocaustu. I tutaj przechodzimy do drugiej części, dotykającej bezpośrednio wolności słowa. Oraz tego, do czego dopuściliśmy. Jako naród przymykamy oko na różnego rodzaju „niedopowiedzenia” i „przejęzyczenia”, które w mniej lub bardziej bezpośredni sposób stawiały pomału, ale konsekwentnie, Polskę w roli prowokatorów II wojny światowej czy też winowajców zagłady Żydów. Spójrzcie, jakie oburzenie wywołał przerwany wywiad z Grzegorzem Braunem – po raz kolejny: odbieranie immunitety, sprawy sądowe itd., itp.

Przejęzyczenia w polskim rządzie

A co takiego stało się, kiedy Barbara Nowacka „przejęzyczyła się”, kiedy wspominała o polskich nazistach? Przyjęto za akceptowalne wytłumaczenie fakt, że minister edukacji (podkreślam: minister edukacji!) pomyliła się… czytając z kartki. Nie reagowaliśmy ani na „Nasi matki, nasi ojcowie” (ba, ten serial puszczany był w polskiej telewizji w tak zwanym „prajm tajmie”), nie zareagowaliśmy jako państwo na „polskie obozy zagłady” (robili to tak naprawdę pojedynczy ludzie, w tym – przede wszystkim – powstańcy warszawscy oraz więźniowie obozów koncentracyjnych), puszczaliśmy mimo uszu wiele innych takich sugestii, chociażby w pop-kulturze (o czym szerzej pisał Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem w swojej książce: „Tresura: Kulisy lewicowej indoktrynacji”). Nie reagowaliśmy, nie otwieraliśmy oczu, nie podnosiliśmy głosu. Prawdopodobnie przez tę naszą bierną postawę doprowadziliśmy do tego, co mamy dzisiaj. Wystąpienie Grzegorza Brauna, co by o nim nie mówić, pokazało nam dobitnie, o czym można rozmawiać i nad czym można się zastanawiać, a czego absolutnie nie wolno tykać. Nie wolno wspominać o Żydach kolaborujących z Niemcami; nie wolno też wspominać o Żydach, którzy skazywali polskich bohaterów na śmierć (często cynicznie, bo np. Emila Fieldorfa skazali na powieszenie, mimo że stosował On prośby, żeby rozstrzelano Go jako żołnierza – nie prosił o darowanie win, łaskę czy cokolwiek innego; chciał jedynie zginąć jak żołnierz – nawet to nie było Mu dane).

Na pozwalamy innym… o sobie

I z tej naszej bierności wyniknęły właśnie „polskie obozy śmierci” czy niedawna wystawa „Nasi chłopcy” w Gdańsku (wiele o tym było już napisane, więc nie chcę powielać tematu, ale nazwa wystawy mnie osobiście wydaje się mocno… nietrafiona, że pozwolę sobie na eufemizm). Z tej bierności powstał m.in. serial „Nasze matki, nasi ojcowie”. Ponieważ w pewnym momencie postanowiliśmy zamknąć pysk na kłódkę i nie domagać się tego, co nam się należy. Postanowiliśmy zamknąć pysk o pamięć. Nie wiem, czy przez wygodę, czy przez zmęczenie II wojną światową, a później komunizmem (bo już wtedy się zaczęło – określenie „polskie obozy” powstało w latach 50-tych w Niemczech). A może później – w latach 90-tych – kiedy Adam Michnik, który był wówczas panem i władcą polskich mediów – zaczął siać w polskich umysłach ziarno wstydu polskości? Nie potrafię wskazać konkretnej daty, kiedy to zaczęło się dziać – ale dziać się zaczęło. Doszło to do takich rozmiarów, że możemy pisać nieprawdopodobne kłamstwa na temat Polaków („Malowany ptak” Kosińskiego – ta powieść była reklamowana jako autobiografia!), ale też jakakolwiek prawda o współpracy żydowsko-niemieckiej jest piętnowana, „bo to niedobra jest”. I to nie tylko w Polsce – wszak prezydent USA jasno opowiedział się po stronie Izraela, mimo że ten stosuje ludobójstwo. I na dodatek rozszerza skalę.

„Niezrozumiały” wzrost poparcia

Krótko podsumuję, chociaż to i tak jak grochem o ścianę. Grzegorz Braun nie negował Holocaustu, negował jedynie sposoby mordu i liczebność ofiar, tak więc od razu tego rodzaju zarzuty powinniście odstawić do lamusa. W polskim prawie jest dokładnie opisane, że nie wolno negować Holocaustu, ale żaden przepis nie mówi o negowaniu liczebności czy sposobów mordu. To „negowanie Holocaustu” nie miało miejsca i dziwię się, że w ogóle w takiej formie zaistniało w mediach. A może już się nie dziwię, tylko zwyczajnie prostuję. Co do samego Brauna – mam do niego bardzo ambiwalentne odczucia. Odbieram jego postać jako bardzo ideologiczną, nieskłonną do kompromisów, stawiającą swoje zdanie ponad zdanie innych. Dlatego wydaje mi się, że jest on bardziej ideowcem, niż politykiem, bo polityk – chcąc, nie chcąc – musi iść na pewnego rodzaju kompromisy, sojusze, koalicje, chociażby po to, żeby przepchnąć parę swoich planów czy obietnic wyborczych. Mnie on właśnie jawi się jako taki idealista. A niestety polityka jest sztuką kompromisów, do których pan Grzegorz chyba nie jest zdolny. To nie jest przestrzeń dla idealistów. Może kiedyś była. Już nie. Grzegorz Braun wszystko stawia na jedną szalę. Dlatego jest chyba zbyt bezkompromisowy jak na politykę. Ale jeśli ktokolwiek ze zwolenników uśmiechniętej Koalicji nie może uwierzyć, że Braunowi wciąż rośnie poparcie – to właśnie dlatego. Przez wasze (i nasze) uwiązane w kaganiec pyski.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Kto zasługuje na odebranie immunitetu, a kogo trzeba chronić?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

KO w mediach społecznościowych chwali się, że odebrano immunitety Kamińskiemu i Wąsikowi. I, rzecz jasna, powtarza się stara, sprawdzona narracja o rozliczeniach. Jak na razie idą KO te rozliczenia – wszyscy wiemy. Zazwyczaj kończą się właśnie na odebraniu immunitetu. Zresztą, co tu pisać o rozliczeniach, skoro rządząca koalicja obstawia komisje śledcze takimi tłukami, że dowodu by nie znaleźli, nawet gdyby ich kopnął w tyłek albo usiadł na twarzy. A już zwłaszcza ta ds. Pegasusa, bo ja mam naprawdę problemy, żeby wskazać, kto tam jest najmniej kompetentny i najmniej powinien się tam znaleźć. Przestało mnie to tak naprawdę ruszać, bo KO znana jest z tego, że lubi się chwalić, że coś zrobi, a potem tego nie robi. Jeszcze nie udało im się wiarygodnie pochwalić, czymś co dla odmiany zrobili – i nie mam tu na myśli zadłużenia państwa czy rujnowanie gospodarki. Z reguły właśnie dlatego, że jak zaczynają się chwalić, to znaczy, że jeszcze nawet nie zaczęli pracować nad tym, czym się chwalą. Nieważne zresztą, bo to bardziej tytułem wstępu, chciałam skupić się na innym immunitecie, który dla odmiany nie został odebrany. I warto się zastanowić, czy słusznie.

Kim jest Ilaria Salis?

Ilaria Salis to skrajnie lewicowa, należąca do Antify europosłanka i przestępca w jednym, ale w Parlamencie Europejskim to akurat nic nowego. Tam wielu jest takich, którzy powinni oglądać świat przez kratki. Jest członkinią grupy, którą śmiało można nazwać gangiem, o nazwie Antifa Hammer. Brała udział w kontrmanifestacji z okazji węgierskiego „Dnia Honoru” na Węgrzech, gdzie w grupie kilku osób miała atakować fizycznie uczestników tego marszu, ale często były to zupełnie przypadkowi ludzie, a – Bogiem, a prawdą – jeszcze nie słyszałam, żeby członkowie Antify przejmowali się jakąkolwiek weryfikacją. W aktach oskarżenia użyto stwierdzenia, że ranni doznali obrażeń, które mogły okazać się śmiertelne. Tyle wiadomo, przynajmniej z publicznych artykułów i sądowych interpretacji. Samo to, według mnie, wystarczy, żeby takiej osoby nie dopuszczać do rządzenia, ale co ja tam wiem. Próbowałam dokopać się do kolejnych informacji, ale wizerunek Salis jest w mediach bardzo ugrzeczniony – w większości publikacji jedynie wspomniano, że „brała udział w zamieszkach”, a w niektórych całkowicie to pominięto, więc tak naprawdę cholera wie, o co kobieta została oskarżona. Próbowałam więc szukać w węgierskich mediach, posiłkując się translatorem, ale to niewiele zmienia, więc dalej będę się już opierała na wypowiedziach polityków. Do informacji, dotyczących śledztwa, zebranych dowodów czy akt, dostępu praktycznie nie ma. Oficjalnie wiadomo więc, że włoska aktywistka miała z grupą innych osób atakować uczestników marszu, ale czasem nie wiedziała, czy człowiek którego atakuje jest faktycznie uczestnikiem „neonazistowskiego” wydarzenia, czy przypadkowym przechodniem.

Interpretacje polityków

Teraz przejdźmy do opisów polityków – przeszperałam wypowiedzi polityków polskich (tu najczęściej z Konfederacji), ale też węgierskich i amerykańskich. Od razu zaznaczę, że politycy, jak to politycy, lubią swoje wypowiedzi odpowiednio ubarwiać i koloryzować, dlatego warto to zawsze podkreślać i o tym pamiętać. Być może to, co piszą jest prawdą, być może nie, a być może znajduje się tam tylko część prawdy (co wydaje mi się najbardziej prawdopodobne). Otóż główny ich zarzut dotyczy tego, że Salis używała ciężkich narzędzi do ataku – dużo mówi się o młotku, ale tutaj nie jestem pewna, czy to nie manipulacja związana z tym, jak nazywała się grupa do której należała (Antifa Hammer). Ona sama się do tego nie przyznała, jednak do sieci wypłynęło zdjęcie brutalnie pobitego mężczyzny, który rzekomo miał być ofiarą włoskiej anarchistki i jej kumpli. Obrażenia jasno wskazują na to, że ten człowiek został bardzo brutalnie zaatakowany jakimś ciężkim przedmiotem, ale znowu – nie znalazłam żadnego OFICJALNEGO potwierdzenia, że został on faktycznie zaatakowany przez tę grupę Antify. Zaczęłam więc kopać głębiej w nadziei, że dokopie się na jakieś wiarygodne zdementowanie, ale na nic takiego nie trafiłam. Oczywiście, ludzie w komentarzach, często powtarzają, że nie są to oficjalne informacje, ale długo nie mogłam znaleźć informacji, kim był ten człowiek i czy faktycznie miał nieprzyjemność trafić na grupę Salis i zaprzyjaźnionych antyfiarzy, czy uległ jakiemuś wypadkowi zupełnie niezwiązanym ze sprawą. Wszystkie źródła, do których dotarłam, wskazują jednoznacznie, że zdarzyło się to właśnie tego dnia i w tym miejscu. Pojawiło się też nagranie z samego ataku, w którym widać, że mężczyzna został zaatakowany od tyłu, a sprawcy faktycznie atakowali go narzędziami, które trzymali w rękach.

Gdzie leży prawda?

Ciężko mi potwierdzić, że te wpisy polityków faktycznie są zgodne z faktami, ale (to tez moja osobista i pewnie subiektywna opinia) jeżeli podobny opis umieściło iluś tam polityków z różnych krajów, a nie znalazło się żadnych prawdopodobnych dementi, poza tym, że to „nieoficjalne” informacje, odnoszę wrażenie, że całe zdarzenie mogło wyglądać bardzo podobnie. Jednak według innych informacji do których dotarłam (również z węgierskich mediów), zaatakowany facet nazywał się Dudog László, miało to miejsce w Budapeszcie, ale artykuł, w którym padło jego imię i nazwisko, co prawda, odnosi się do ataku Antify, tyle że tym razem niemieckiej, więc naprawdę nie wiem, czy politycy nie pomieszali ze sobą dwóch różnych zdarzeń. Bardzo możliwe, bo w ataku na tego mężczyznę używano również noży, co nie zostało stwierdzone podczas „wyczynu” Salis i jej grupy. Bardzo wiele wskazuje więc na to, że jest to dezinformacja, żeby oczernić Salis, ale czy naprawdę trzeba ją dodatkowo oczerniać? Z samych oficjalnych źródeł wynika jasno, że ta kobieta nigdy nie powinna dostać mandatu europosła. I jeden wniosek – Antifa zawsze działa podobnie. Nie ma różnicy, czy to na Węgrzech, w Niemczech, we Włoszech czy w Polsce. Tak czy inaczej – głosowanie za odebraniem jej immunitetu było, nie wiedzieć czemu, tajne. Ale można się domyślać. Nie wiemy, kto jak głosował, ale znamy oficjalne wyniki. Salis wygrała minimalnie – 306 europosłów głosowało za pozostawieniem jej immunitetu, 305 było przeciwko. Co ważne, w sprawie „aktywistki” toczył się już proces, zanim część włoskich wyborców postanowiła umieścić ją w PE. Ponad rok spędziła w areszcie, a następnie została przeniesiona do aresztu domowego (elektronicznego). Do Europarlamentu powędrowała zatem tuż z aresztu domowego. Takie to elity. Włoszka prawdopodobnie uniknie odpowiedzialności, ale wcale się nie zdziwię, jeśli do sprawy będzie się jeszcze wracało.

Przynajmniej powinno się, bo naprawdę człowieka krew zalewa, kiedy słyszy, ile afer europosłów zostało unieważnionych, bo tak. Tam jest naprawdę długa lista.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

I kto tu jest ruską onucą?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

To jest naprawdę niesamowite, co niektórym silniczkom się w głowach roi. Sfałszowane wybory, prorosyjski Nawrocki i ogólne przeświadczenie, że jeśli się z nimi w czymś nie zgadzasz, jesteś ruską onucą. Denerwuje mnie to określenie, bo zużyło się już mocno, zupełnie tak jak „faszysta”. Teraz każdy może zostać faszystą albo ruską onucą i coraz ciężej jest odróżnić, kto faktycznie współpracuje z Rosjanami na szkodę Polski, a kto po prostu ośmielił się gdzieś tam z kimś tam nie zgodzić. Wymyto już to określenie z prawdziwego znaczenia. Według mnie nie jest dobrze, że tak się dzieje, ale prawdopodobnie nie mam racji, bo nasi politycy i dziennikarze robią to każdego dnia, a to przecież elita narodu.

Krótki opis przypadku

Ale w porządku, bez kpienia i jaj robienia. Autorka profilu „WaszaKaśkowatość”, czyli, jak mniemam, Kaśka, jest silniczkiem pełną gębą. Powtarza dokładnie te same, nawet najbardziej idiotyczne bzdury, kiedy tylko ktoś z Silnych Razem wrzuci jakiś pomysł, jakby tu zohydzić Nawrockiego Polakom. Była pierwsza do wysyłania PiSowców do więzienia, nawet jeśli nic nie zostało udowodnione, bo ona wie lepiej, czy winni czy niewinni. Sugerowała odebranie ludziom ze wsi prawa do głosowania, bo oni powinni się martwić co najwyżej o sołtysa, a nie o prezydenta całego kraju! Krzyczała o sfałszowanych wyborach. Nawrockiego nazywa „domniemanym”, „uzurpatorem” albo „(p)rezydentem”. Kolesia, który wrzucił ten wpis nie kojarzyłam, ale sprawdziłam go sobie. Taka sama para kaloszy. Wypisuje o ludobójstwie dokonanym przez PiS, powiela wszystkie nagrania czy wpisy chwalące KO i, oczywiście, szydzące z PiS-u, Kaczyńskiego, Nawrockiego czy w ogóle kogokolwiek, kto stał w ich pobliżu i nie zwymiotował z obrzydzenia.

O co naprawdę chodziło?

I teraz słuchajcie – link, który wrzucili pochodzi z… tak, z rosyjskiej telewizji. Przez cały ten reportaż naparzano w prezydenta RP, że „rozmawia z Piłsudskim” (Nawrocki rzeczywiście użył takiego sformułowania, ale w formie żartów – mówił, że rozmawia z duchem Józefa Piłsudskiego w Belwederze o wojnie polsko-bolszewickiej z 1920 roku). Było również wspomniane, rzecz jasna, o zażywaniu snusu. Napiszę szczerze – mnie też nie do końca się podoba, że głowa naszego państwa musi to zażywać na wizji, podczas ważnych spotkań, debat i tak dalej. Ale w dalszym ciągu – snus to tylko snus. Specem od narkotyków nie jestem, więc to tylko i wyłącznie moje podejrzenia, ale myślę, że gdyby Karol Nawrocki zażywał narkotyki w zawiniątku wielkości tego snusa pod dziąsło, to zorientowalibyśmy się wszyscy, że jest naćpany. Ja ogólnie boję się narkotyków (więc ekspertką tym bardziej nie jestem), poza klasyczną „marysią” nie brałam nic, ale naprawdę mam wrażenie, że gdybym wzięła sobie pod dziąsło taką ilość mefedronu/kokainy/amfetaminy to latałabym pod sufitem. Albo zeszła z powodu przedawkowania. Po Karolu Nawrockim, poza tym nieszczęsnym zażywaniem snusu na wizji, nie widać, aby był pod wpływem jakichś środków psychoaktywnych. A ogólnie wolę prezydenta, który raz na jakiś czas zażyje snusa, niż takiego, który potrzebuje rozmowy z psychologiem przed każdą debatą.

Powrót do pytania tytułowego

Ale wróćmy do tematu – część silniczków radośnie udostępnia fragmenty z rosyjskiej telewizji, która atakuje Karola Nawrockiego. I przez głowę im nawet nie przejdzie, że skoro ONI go atakują, to widocznie nie jest tak bardzo prorosyjski, jak im usiłują wmówić politycy KO i media, bo po samym tym reportażu widać, że mocno ich on uwiera. Udostępniają rosyjską propagandę, żeby atakować polskiego prezydenta – dosłownie. To kto tu naprawdę jest ruską onucą i kto sieje rosyjską dezinformację? Bo ja mam jedną, nieśmiałą sugestię w związku z tym, myślę, że domyślacie się jaką. Ale na profilu tej pani dowiecie się, że ruskimi onucami są wszyscy, tylko nie ona. Na profilu pana Piotra zresztą podobnie. Przypomnijmy, że „Kanał Pierwszy” to największa rosyjska telewizja. Po upadku ZSRR została odrobinę przekształcona, ale cały czas pozostaje pod całkowitą kontrolą państwa, a jej udziałowcami są głównie rosyjskie instytucje rządowe i struktury związane bezpośrednio z Kremlem. Tak się bawią. Ale napisz im coś o Wołyniu, to Cię zarżną jak indyka na Święto Dziękczynienia za wspieranie rosyjskiej propagandy.

Halo, silniczki! Wytrzyjcie może po sobie podłogę, bo trochę hipokryzji się Wam się ulało. Podejrzewam, że wypłynęła uszami.

M.

Link do fragmentu reportażu z rosyjskiej telewizji: https://x.com/LeskiPiotr/status/1973496793800515971

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Kto sieje rosyjską dezinformację? Kto jest onucą?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Przepraszam Was bardzo, bo to jest moooooocno spóźniony telst, ale chciałam o tym napisać. Mowa o ataku dronów rosyjskich (albo ukraińskich, bo są różne opinie, wcale nie jakieś nieprawdopodobne) na terytorium Polski. Od razu zaznaczę, że nie znam się na dronach kompletnie. W życiu żadnego nie miałam w rękach, więc głupotą z mojej strony byłoby mądrowanie się na ten temat. Nie znam się, nie wiem. Szukałam po Internecie, ale że jestem w temacie kompletnie zielona, nie miałam pojęcia, które źródła mogłabym uznać za wiarygodne i rzetelne. Dlatego w tym tekście nie będę analizowała lotu tych dronów, żeby samej ocenić z terytorium jakiego państwa zostały one wysłane. Nie będę również analizowała całej sytuacji geopolitycznej, żeby Wam, Drodzy Obserwujący, opisać czy bardziej opłaciło się wysyłać te drony Ukrainie czy Rosji. Oba kraje, umówmy się, miały swoje powody. Ja przyjęłam wersję oficjalną, że to były jednak rosyjskie drony, ale nie o tym jest ten tekst.

Łatwo oskarżać

Widzicie, mnie uderzyło co innego. Przede wszystkim masowe wpisy dziennikarzy czy polityków, że jakikolwiek komentarz wątpiący w ich oficjalną narrację jest „rosyjską dezinformacją”, a jego autor na pewno jest „ruską onucą”. A, przepraszam bardzo, co się wydarzyło w Przewodowie, w którym zgięło dwóch obywateli Polski? Zarówno media, jak i politycy, grzmieli o naruszeniu polskich granic przez Rosję. Zwłaszcza „dziennikarze”, bo oni to dopiero popłynęli. Pamiętam nagłówki z tamtego czasu mocno bijące po oczach, że „Rosja zaatakowała Polskę!”. Co się potem okazało, wszyscy chyba pamiętamy. I co? Czy Ukraina przyznała się do tego, przeprosiła? Czy rodzinie tych dwóch zabitych mężczyzn zostało wypłacone odszkodowanie ze strony ukraińskiej? Tutaj od razu należy zaznaczyć, że strona polska udostępniła Ukrainie miejsce tragedii, jednak według prokuratura, Ukraińcy (przynajmniej formalnie) nie uczestniczyli w czynnościach dowodowych. Mało tego, nie udostępnili również Polsce żadnych materiałów i dowodów zebranych po ich stronie. I, patrząc po ludzku, Ukraina jest w stanie wojny, któraś z rakiet przez nich wystrzelonych mogła nie trafić tam, gdzie powinna. Nie było chyba problemem przyznanie się do winy, przeproszenie i zobowiązanie się do wypłacenia odszkodowania, prawda? Myślę, że większość ludzi by to zrozumiała. Ale nie, lepiej było olać temat. I w związku z tym chciałabym wiedzieć, które informacje są bardziej prawdopodobne? Te po stronie polskiej czy ukraińskiej? Bo one się mocno nie zgadzają, a (gdyby mi na tym jeszcze zależało) nie chciałabym zostać wyzywaną znów od ruskich onuc, bo nie potrafiłam zamknąć pyska w sprawie Wołynia? Która z tych dwóch – wykluczających się nawzajem – opinii będzie mniej „prorosyjska”? Zresztą myślę, że gdyby tragedia w Przewodowie spotkała się z należytą reakcją ze strony władz ukraińskich, to tej „rosyjskiej dezinformacji” byłoby mniej. Mylę się?

Chaos medialny

Po drugie – naprawdę trzeba mieć czelność, żeby każdego wątpiącego w jedyną i słuszną wersję nazywać „ruską onucą” i oskarżać o sianie „rosyjskiej dezinformacji”, kiedy samemu nie umiało się tych wydarzeń odpowiednio opisać i wiarygodnie przedstawić. Otrzymaliśmy bowiem informację, że to rosyjski dron zniszczył dom w Wyrykach. Pytania wątpiących, czy to faktycznie był dron, a jeśli tak, to dlaczego zniszczył niemal cały dach i wyższe piętro, skoro gdzieś indziej ten sam dron wylądował na kurniku czy klatce dla królików, nie czyniąc żadnych szkód, zostały, nie dość, że pozostawione bez odpowiedzi, to jeszcze skwitowane – a jakże – jako rosyjska dezinformacja. Chyba należałoby z góry założyć, że jeżeli jakikolwiek Polak ma jakieś wątpliwości w tej kwestii, to z góry powinien być traktowany jako prorosyjski troll. Marcin Bosacki, wiceminister spraw zagranicznych, na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ pokazywał zdjęcia domu w Wyrykach, twierdząc, że został zniszczony przez rosyjski dron. I co się okazało? Że wcale nie. Że tego domu nie uszkodził wcale dron, a rakieta wystrzelona przez nas lub Holendrów, ale bardziej prawdopodobne, że przez nas. Mieszkańcy tego budynku mają zapewnione odszkodowanie, mają również miejsce do życia. Natomiast odnośnie do rosyjskiej dezinformacji – pojawiały się screeny sugerujące, ze budynek został zniszczony wcześniej, podczas burzy. Zazwyczaj pojawiały się one jako właśnie screen z grafiki podporządkowanej pod jakiś artykuł. Sprawdziłam sobie tytuły tych artykułów i w oryginalnym tekście było zupełnie inne zdjęcie – w większości przypadków było to zdjęcie straży pożarnej. Później spróbowałam wyszukać przez „Google Image”, ale też nie trafiłam na żaden artykuł, który informowałby, że dom został uszkodzony przez burzę. Pokopałam jeszcze chwilę i znalazłam krótki filmik instruujący, jak zrobić takiego fejka na szybko. Wiem, że sprawa została już wyjaśniona, ale mimo wszystko wolę to podkreślić, bo najwięcej tracą na tym właściciele tego domu. A to nie ich wina przecież, że im drony i rakiety latają nad głowami.

Kompromitacja na koniec

Stworzył się z tego już niezły galimatias, a niedługo potem PAP radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia, poinformował nas, że – według słów Donalda Trumpa – USA pomoże Polsce, ale dopiero po wojnie. Od razu podchwyciły to inne media oraz politycy z rządzącej koalicji. Bo niby Nawrocki coś załatwiał, a tu figa z magiem. Szybko okazało się, że dziennikarka zadała prezydentowi USA pytanie o Polskę i Ukrainę. I że Trump odnosił się właśnie do Ukrainy. I tu już następuje szybki proces myślowy, nawet jeśli ktoś nie zna angielskiego. Czy Polska jest w stanie wojny? Hybrydowej – na pewno, ale na cholerę USA ma uruchamiać swoje wojsko, lotnictwo itd. z tego powodu? To już jest rolą – no właśnie – polityków i dziennikarzy, żeby takie „wieści” wiarygodnie przekazywać, a nie Trumpa. No i właśnie ci, którzy siali panikę o rosyjskiej dezinformacji, również – radośnie, bezrefleksyjnie i bez żadnego sprawdzenia – przekazywali ją dalej. Ba, działo się to również po usunięciu tej bzdury przez PAP. Gdzieś tam przeczytali, skopiowali i puścili. Ot, polskie dziennikarstwo i polityka w pigułce. Bo można rykoszetem dowalić Karolowi Nawrockiemu. I to niedługo po tym, jak hurtowo wysyłano posty mówiące o tym, że jakikolwiek obywatel mający wątpliwości co do podanej wersji o dronach, to „ruska onuca”. Ci ludzie, którzy takie racje głosili, potem sami rozpowszechniali nieprawdziwe informacje na temat, chcąc – nie chcąc – bardzo istotnego dla nas sojuszu z USA.. Gdzie wy, obłąkańcy, jesteście i czy na pewno peron wam nie odjechał z pociągu? Ja jestem zwykłą obywatelką – żyję sobie, pracuję, nikomu krzywdy nie robię – i uważam, że największą odpowiedzialność za szerzenie „ruskiej dezinformacji” ponosicie wy, a nie ludzie, którzy się zorientowali, że się ta wasza „oficjalna” wersja nie styka. I którzy mają z tego powodu wątpliwości. I najzwyczajniej nie wierzą. Poszukajcie może tych „ruskich onuc” u siebie na początku. W swoich szeregach, Albo się znajdą, albo jesteście za głupi do sprawowania władzy.

To pisałam ja. Zwykła, szara obywatelka.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej