Connect with us

Nawiasem Pisząc

Jeszcze trochę o powodzi…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jeszcze parę słów chciałam napisać o powodzi, bo uwypukliła ona pewne kwestie, które spora część ludzi podnosiła już od dawna, ale jakoś nikt ich nie chciał słuchać. Dramat powodzian pokazał nam: po pierwsze, że nasi rządzący wolą pajacować, niż zajmować się rzeczywistymi problemami; po drugie – że faktycznie jesteśmy państwem z dykty i kartonu, a teorie spiskowe o tym jakobyśmy byli sterowani przez Niemcy wcale nie są takie niedorzeczne; po trzecie – że daliśmy dojść do głosu hipokrytom i obłudnikom, którzy wykrzykiwaniem publicznie bzdur przekonali nas, jak mamy myśleć. Wnioski są to niby oczywiste, a jednak nie widać, żeby ktokolwiek je zauważał. Ba, niewielu osobom choćby przeszło przez myśl, że przecież coś tu jest chyba mocno nie tak. Że coś się tu mocno nie klei. Że nas ktoś zwyczajnie w wała robi.

Polityczne show

Zacznijmy może od naszych cudownych polityków, którzy przyjechali na miejsce dramatu. Wyróżnijmy może na początek Klaudię Jachirę, która pojawiła się w zalanych miejscowościach chyba wyłącznie po to, żeby się promować. Naprawdę nie wiem, jak inaczej mam jej zachowanie interpretować. Właśnie zdjęcie z jej konta na TT/X postanowiłam tutaj dać, bo pokazuje ono dosyć osobliwe podejście pani poseł do ważnych i trudnych tematów. Po śmierci Nawalnego wrzuciłam już tutaj tekst o tym, jak to Jachira poprosiła kogoś, żeby zrobił jej zdjęcie, kiedy stoi zasmucona i zamyślona na korytarzu sejmowym, bo ładnie będzie pasowało do jej wniosków po śmierci innego człowieka. I nie chcę tutaj wracać do oceny pana Nawalnego, bo przyjacielem Polaków on na pewno nie był, ale o sam fakt, że mówimy o drugiej osobie, która została wykończona w więzieniu za poglądy tak naprawdę. Klaudia nie mogła się powstrzymać przed wrzuceniem swojego zdjęcia, żeby pokazać ludziom, jak mocno nią ta śmierć wstrząsnęła. Właśnie tak bardzo, że musiała jeszcze pięknie zapozować. Bo przecież, pierwsze o czym myśli normalny człowiek po otrzymaniu wstrząsającej wiadomości, to odpowiedni obrazek na mediach społecznościowych. I tutaj mamy to samo – pani Jachira z wielkim niepokojem i smutkiem spogląda na wylewającą się rzekę. To zdjęcie było niezbędne, żeby mogła potem podzielić się swoim zdaniem na temat powodzi. A teraz zwróćcie uwagę, jak była ubrana. Wiosenna sukienka i (tego nie widać na zdjęciu, ale można to zauważyć na wrzucanych przez nią filmikach) sandały. Idealny ubiór na to, żeby targać po kostki w błocie worki z piaskiem. Klaudia oczywiście nie jest w ciemię bita, więc wrzuciła oczywiście krótkie nagranie jak trzy razy machnęła łopatą, a potem poszła fotografować się z żołnierzami, których jeszcze rok temu odsądzała od czci i wiary. Wymazujemy, nie pamiętamy, teraz już nie mówimy o „prywatnym wojsku Antoniego Macierewicza” (to akurat o żołnierzach WOT-u), teraz to są bohaterowie poświęcający swój czas, siły i zdrowie dla innych ludzi, więc zasługują na to, żeby pani Klaudia zrobiła sobie z nimi zdjęcie. Większego bohatera zrobiono, oczywiście, z Donalda Tuska. Pan premier jest jednak trochę mądrzejszy od swojej koleżanki z koalicji, bo przynajmniej ubrał się odpowiednio, a potem nakręcił swoje wielkie chwile, jak to wyłamuje drzwi, żeby dostać się do zalanego pomieszczenia, w którym już wcześniej stali i czekali filmowcy. Fenomen. Skąd oni wiedzieli, że on akurat tam będzie próbował wejść? Bo przecież niemożliwe, żeby nagrania, w którym wielki mąż stanu wykazuje się olbrzymim poświęceniem były reżyserowane. Nie, kiedy wszędzie wokół stoją załamani ludzie, którzy utracili dorobek życia. Prawda?

Przyjaźni sąsiedzi z Zachodu

Dalej możemy przejść do tych obrzydliwych teorii spiskowych, jakoby nasi niemieccy przyjaciele dyktowali polskim politykom, co i jak mają robić, jakie decyzje podejmować i na co wydawać pieniądze, które nam łaskawie podarowali. Otóż Koalicja Obywatelska triumfalnie ogłosiła, że otrzymamy od Unii aż 10 mld złotych na pomoc powodzianom. Tylko że tak naprawdę my niczego nie dostaliśmy. Są to pieniądze, które już mieliśmy, ale jak mogliśmy się później dowiedzieć – tylko teoretycznie. A Ursula von der Leyen pozwoliła nam przekazać te środki na odbudowę zalanych terenów. Złota kobieta. Niestety, to w dalszym ciągu wygląda tak, że UE daje nam łaskawie jakąś tam kwotę, a potem tłumaczy, na co możemy ją wydać. Na wiatraki niemieckiej firmy, na zużyte niemieckie samochody, którymi nasi zachodni sąsiedzi nie chcą już jeździć, ale przy okazji pokazali nam jakie mają dobre serduszko, bo możemy też część wydać na pomoc w odbudowie doszczętnie zniszczonych miast. Bo, przypomnijmy, my te pieniądze mieliśmy tylko teoretycznie, więc wdzięczność wielka się należy. Praktycznie będziemy je mieć, kiedy Unia Europejska zdecyduje na co mamy je wydać. Ale nie, tego w żadnym wypadku nie można uznać za dowód na to, że Niemcy sterują naszym państwem, broń Boże! To tylko taka braterska, przyjazna, sojusznicza pomoc. Wracając jeszcze do politycznego lansu, to pani Ursula też pojawiła się w Polsce, żeby sprawdzić wnikliwym okiem, czy Polacy równo te worki z piaskiem układają. Bez jej pomocy ani rusz! Dziękujemy, Ulka, za uratowanie Wrocławia i Opola! To nie jedyna rzecz w kwestii sterowania polskim państwem, ponieważ ekolog (nie mylić z eko-terrorystami) Grzegorz Chocian wprost powiedział, że Niemcy próbowali go zwerbować, aby głośno sprzeciwiał się budowie zbiorników retencyjnych w Raciborzu. Wywiad niemiecki próbował mnie zwerbować, żebym protestował. Nie zgodziłem się, ale wiem, kto został zwerbowany – miał powiedzieć w jednym wywiadzie. Zapewniał również, że to nie była pierwsza taka sytuacja, bo podobne próby pojawiały się jeszcze zanim Polska weszła dla Unii – wtedy jeszcze nieświadoma, że ku własnemu nieszczęściu. Nie wiem, czy pan Chocian mówi prawdę i wcale nie przesądzam, że powinniśmy mu wierzyć bez żadnych wątpliwości, ale patrząc na służalczo-poddańczą politykę Donalda Tuska wobec Niemiec coś może być na rzeczy. Zabawne jest jednak to, jak zareagowały na to media otwarcie wspierające obecnego szefa rządu (czyli zdecydowana większość). Otóż „NaTemat” obwieściło, że Chocian kłamie, bo oni zasięgnęli informacji u źródła! I wywiad niemiecki przekazał im, że wcale nie, nieprawda! Bo, rzecz jasna, gdyby tak było przyznaliby się nam od razu, nie ma bata, żeby nas w trąbę robili! Tacy to ludzie wpływają teraz na opinię publiczną. Dramat. Ciekawe jest też to, że bardzo długo musieliśmy czekać na komentarz ABW w tej sprawie, który powinien ukazać się zaraz po wypowiedzi ekologa. A kiedy wreszcie się pojawił, nie dowiedzieliśmy się z niego absolutnie nic.

Głos celebrytów – głosem narodu!

Na koniec zajmijmy się olbrzymią hipokryzją celebrytów, którzy nie wiadomo dlaczego stali się nagle autorytetami i głosem narodu. Donald Tusk znalazł już bowiem winnych powodzi. Winnym nie jest on sam, mimo że na dobę przed pierwszymi podtopieniami przekonywał, że nie ma powodów do paniki. Nie są to też oczywiście jego koleżanki z koalicji, Monika Wielichowska czy Urszula Zielińska, które otwarcie protestowały przeciwko budowie zbiorników retencyjnych na terenach zalewowych. I to w sposób mało szarmancki, powiedziałabym. W żadnym wypadku. Wszystkiemu winne są bobry, więc należy się ich pozbyć. I teraz przypomnijmy sobie, jaki był wrzask, krzyk, płacz i lament, kiedy PiS podjął zbrodniczą decyzję o odstrzale jakiejś tam części populacji dzików. Tej szopce nie było końca. Od razu uruchomili się celebryci, aktywiści, a później zwykli obywatele, że jak to tak można na biedne dziki? Weźmy na tapet Maję Ostaszewską (to ona stała się wręcz twarzą tych protestów), która stanęła twardo w obronie dzików, walcząc o ich życie kartkami papieru z odpowiednimi hasłami. Zdaje się, że to samo robiła z karpiami, bo wiadomo Boże Narodzenie to Holocaust karpi (nie śmiejcie się, mniej więcej na takie porównania trafiałam). Teraz, kiedy premier ogłosił taką, a nie inną decyzję jest cisza jak makiem zasiał. Wcześniej były nawet nakładki na zdjęcia profilowe, że się jest z dzikami; bobry niestety nie dostąpiły tego zaszczytu. Z nory wyłoniła się na chwilę, skrupulatnie wcześniej chowana, jedynie Urszula Zielińska, która nieśmiałym tonem oznajmiła, że złożyła wniosek o odwołanie decyzji swojego szefa. Baaaaardzo kulturalne podejście, patrząc na to jaka była reakcja na decyzję PiS-u o odstrzale dzików. Można wysnuć z tego dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że nowej koalicji wolno zabijać, a PiS-owi już nie wolno. A drugi, bardziej według mnie wiarygodny (chociaż, jakby się na tym chwilę zastanowić, jeden nie wyklucza przecież drugiego), jest taki, że tak naprawdę te dziki w sumie były nieważne, ważne było osiem gwiazdek, a każdy powód jest dobry, prawda? I to właśnie, według mnie, pokazuje całą obłudę i hipokryzję pani Mai, ale też resztę tych celebryckich krzykaczy, których tak oburzyła decyzja o odstrzale dzików. Odstrzał bobrów już im nagle nie przeszkadza? Należy się buntować w imię dzików, karpi i piesków, które się boją w Sylwestra, ale bobry to tam pal sześć, dobrze rozumiem? I, oczywiście, koniecznie trzeba przymknąć oko na fakt, że decyzja w sprawie dzików zapadła na skutek epidemii afrykańskiego pomoru świń, a bobry trzeba wybić głównie dlatego, że – takie mam wrażenie – Tusk chce odwrócić uwagę od swojego nieudolnego rządu. Nazwijcie mnie ignorantką, ale nie jestem w stanie uwierzyć w to, że te zwierzęta mogły mieć aż tak katastrofalny wpływ na polskie ziemie. Przypomnijmy, że ich populacja w Polsce wynosi ok. 150 tysięcy, ale to na całym terytorium Polski, a nie w regionach, które dotknęła powódź. I wydaje mi się jasnym, że ten cały protest pani Ostaszewskiej i wielu innych gwiazd był spowodowany bardziej chęcią odebrania władzy temu przebrzydłemu PiS-owi, niż faktyczną troską o dobrostan zwierząt. Wybranych zwierząt, przypomnijmy. Zresztą tu innym przykładem może być przyznanie Polsce środków KPO, które zapadły krótko po wyborach. W czasie kiedy kamienie milowe nie zostały przecież zrealizowane. Co też może budzić wątpliwości, czy Polska jest niezależnym państwem, czy też – być może – steruje nami kto inny, bo komuś z jakichś powodów bardziej zależało, żeby Tusk był u władzy. Ale to też, na pewno, dla naszego dobra. Wszak Niemcy przez całe swoje istnienie nie robią nic innego, tylko starają się, żeby żyło nam się jak najlepiej!

Które zwierzątko jest fajniejsze?

Umówmy się, bobry są żyjątkami, o których ciężko jednoznacznie stwierdzić, czy są pożyteczne czy wręcz przeciwnie. Tak naprawdę wszystko zależy od terenów ich bytowania – zdarza się, że np. na skutek ich działalności pola rolników zostają podtapiane, ale zdarza się też, że skutecznie nawadniają inne tereny, niezagospodarowane przez ludzi, co wpływa na większą bioróżnorodność. Zresztą – podobnie jak dziki. Potrafią być one uciążliwe, a nawet niebezpieczne dla ludzi, ale też dzięki ryciu w glebie, kiedy szukają pożywienia, użyźniają ją, co ma raczej pozytywny wpływ. Ale przypomnijmy sobie, że Niemcy, pardon, Unia Europejska chciała, aby w celu odtwarzania przyrody zalać część polskich pól. Również tych użytkowanych przez rolników. Właśnie po to, żeby tę bioróżnorodność uzyskać. Absolutnie nie jest to kolejny dowód na to, że Niemcy znowu wyciągają łapska po to, co polskie. Standardowo – to wszystko dla nas, Drodzy Rodacy! Ale dlaczego w takim razie nie zostawić tej roboty bobrom, zamiast znowu ingerować w naturę, bo tego podobno nie wolno robić? Tak przynajmniej mówili w przypadku przekopu Mierzei Wiślanej. I trochę się zaczynam gubić, kiedy ingerencja w naturę jest fajna, a kiedy nie. Bo przecież, gdyby natura chciała, to Mierzeja Wiślana sama by powstała, jak to mówiła Małgorzata Kidawa-Błońska. I można tę jej wypowiedź parafrazować na różne sposoby- na przykład, że gdyby natura NIE chciała, to woda by NIE zalewała kolejnych miejscowości na zachodzie Polski, więc cóż można na to poradzić? Chciała, to zalała. Ale spójrzmy na to z innej strony – kiedy ktoś powie, że „Bóg tak chciał” to go wyśmieją, zgnoją i wyzwą o najgorszych. Ale „natura tak chciała”? To już inna para kaloszy, Drodzy Czytelnicy. Gdyby dalej doszukiwać się logiki w wypowiedzi pani byłej kandydatki na prezydenta (przynajmniej dopóki nie zmienili jej na Rafała Trzaskowskiego – ach, ten patriarchat!), powinna ona mieszkać w jakiejś jaskini, a nie w rodzinnym dworku z dużym, zabytkowym domem. Tak mi się przynajmniej wydaje, że jej posiadłość nie powstała na skutek sił natury, a raczej na skutek sił ludzkiej pracy, a przecież gdyby natura chciała, to by jej ten dom tam postawiła. Widocznie nie chciała. Ciekawa jestem, cóż pani Małgorzata pocznie z tą świadomością?

Cóż, gdyby ktoś mnie zapytał, to czysto subiektywnie stwierdziłabym, że bobry wydają się sympatyczniejsze, niż dziki i karpie. I że całkiem niedawno dopiero odrodziły się na naszych ziemiach. Bo przecież kiedyś już je wyniszczyliśmy, żeby potem je na nowo zasiedlać. Teraz znowu trzeba je tępić. Historia kołem się toczy, ale wniosków niestety żadnych.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Niekończąca się lista sukcesów

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Pamiętacie, dlaczego Donald Tusk powołał na stanowisko rzecznika prasowego rządu Adama Szłapkę? Ponieważ zdał sobie sprawę, że jako nasz pan i władca jest zbyt skromny i nienależycie chwali się swoimi oszałamiającymi sukcesami, dlatego Polacy o nich nie wiedzą. Są to bowiem sukcesy tak oszałamiające, że nie do odnotowania dla zwykłego obywatela, bo taki to wiadomo – głupi jest i nie widzi. I potrzeba było Szłapki, żeby wyjaśnił tym niedouczonym kretynom, że wcale nie jest źle, tylko jest bardzo dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jest nam tak dobrze, że grzechem byłoby jakkolwiek narzekać, więc niech się nawet nie ważymy. Bardzo możliwe więc, że to Szłapka wymyślił ich nowe, chwytliwe hasełko „Robimy, nie gadamy”. I używają go za każdym razem, kiedy gadają, a nie robią. Czyli dosłownie za każdym razem, kiedy się odzywają. Bo cały geniusz tego hasła polega na tym, że oni gadają, że robią, a nie gadają. I nagrywają kolejne krótkie filmiki, na których gadają, że nie gadają. Nawet nie bardzo jest jak z tym dyskutować. Geniusz!

Uroczysta konsumpcja przystawek

Największym sukcesem Donalda Tuska niewątpliwie jest ostateczne wchłonięcie wszystkich przystawek. Czyli zamiast Platformy Obywatelskiej z przystawkami nazywaną z tego powodu Koalicją Obywatelską, mamy samą Koalicję Obywatelską bez przystawek, bo te zostały skonsumowane. To też jest niewątpliwa umiejętność Koalicji, żeby zmienić nazwę dokładnie na tę samą i odtrąbić z tego powodu wielki sukces, ale umówmy się, że lista sukcesów Tuska jest tak długa, że muszą zadowolić się byle czym. Odnoszę wrażenie, że Doniek nic innego nie robi, tylko nagrywa infantylne filmiki na swoje media społecznościowe, że w sumie z niego fajny i wyluzowany dziadek jest. Dlatego wypuścił promocyjny filmik, na którym płynie sobie jachtem (tuż po aferze KPO, żeby było zabawnie), a w tle leci kawałek jakiegoś rapera, żeby młodzież zrozumiała. Opublikował nagranie, na którym gra w ping-ponga, mimo że w tym samym czasie było posiedzenie Sejmu, ale on jest tak fajnym dziadkiem, że nie chodzi do pracy, tylko na wagary. Prawie jak my, kiedy byliśmy w gimnazjum! Wiecznie młody! A ostatnio pochwalił się, że je żurek i też się jego fanatyczni zwolennicy zachwycali, jakie to jest błyskotliwe. Bo wiecie, minister nie-sprawiedliwości ma na nazwisko Żurek – to jest aż tak śmieszne! Boki zrywać! Swoją drogą, Żurek ma już pierwsze sukcesy na swoim koncie – otóż sędziowie nie będą już losowani, bo to losowanie świadczyło o upolitycznieniu sędziów. Teraz do każdej sprawy będą wybierani. I tak oto, decyzją komplenie niepolityczną, rozprawę Krzysztofa Brejzy przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu poprowadzi Tomasz Trębicki, który jest synem działaczki PO. Ciekawe, czy jest na tyle lotny, że sam będzie wiedział, jaki ma zapaść wyrok, czy mu musieli to rozrysować?

Lekcja oszczędności wg Nowoczesnej

Ale dobrze, wracając do przystawek – jedną z nich jest oczywiście Nowoczesna. Nikt by się tego nie spodziewał, patrząc na to, jakim geniuszem ekonomicznym jest Ryszard Petru, który między innymi namawiał ludzi do wzięcia kredytów we frankach, bo ryzyka praktycznie nie ma, więc jest to najlepsze możliwe rozwiązanie i który przepisał swój majątek żonie, żeby rok później dać się sfotografować ze swoją nową wybranką, również wówczas będącą w związku małżeńskim, Joanną Schmidt podczas wspólnej podróży do Madery. A poza tym, wiemy też jak się skończyła sprawa z subwencjami. Nowoczesna popadła w gigantyczne długi, a teraz została rozwiązana. I co się w związku z tym stało z tym długiem – tutaj również z odsieczą przybył Witold Zembaczyński, bo on jakoś zawsze jest pod ręką, kiedy trzeba powiedzieć coś głupiego: Skarb Państwa nie będzie przejmował żadnych naszych zobowiązań … Przeprowadziliśmy taki sposób likwidacji partii, że po prostu te dwa podmioty — z żalem to mówię — będą musiały sobie zapisać resztę tych zobowiązań po stronie straty. Po samej tej wypowiedzi widać, jacy to są krystalicznie czyści i uczciwi ludzie. Nabraliśmy pieniądze, nie spłaciliśmy ich, bo ktoś tam się jorgnął, że zrobił błąd w obliczeniach, ale wszystko załatwiliśmy ZGODNIE Z PRAWEM tak, że nie będziemy musieli spłacić. Normalnemu człowiekowi to by już dawno zajęli konto, a może nawet wpierdzielili go do aresztu, ale oni zrobili to tak, że wierzyciel po prostu musi to sobie wpisać po stronie straty. Cóż, ja bym po prostu przełożyła ten dług na partię, która wchłonęła Nowoczesną, a gdyby to nic nie dało, zajęłabym konta co bardziej krewkich posłów Nowoczesnej. Na początek Szłapce i Zembaczyńskiemu, żeby musieli spisać to po stronie straty. Z żalem to piszę, żeby nie było. Ci ludzie są już tak oderwani od rzeczywistości, że nawet nie dociera do nich, kiedy są zwyczajnie bezczelni. Witek, naleśniki byś im chociaż postawił w ramach rekompensaty. A nie, czekaj…

Same sukcesy… i służba zdrowia

Wykpienie się ze spłacania długu jest niewątpliwie sporym sukcesem, bo zwykłemu obywatelowi nie przychodzi to aż tak łatwo, ale z drugiej strony w Platformie mają świadomość, że nie jest to sukces dobry dla pijaru. Powtarzanie procesów sądowych morderców, bo skazywał ich neo-sędzia też się ludziom do końca nie podoba, więc wrócimy do starych chwytów. Niższa inflacja – nasza zasługa. Rekordowy deficyt co prawda też, ale tym się nie chwalimy. Tym, że ich polityka względem COVID-u czy wojny na Ukrainie była praktycznie tożsama z pisowską, więc gdyby na okres ich rządów przypadła najpierw pandemia, a potem wojna, obstawiam, że wcale by z tego lepiej nie wybrnęli – też nie. Niższa inflacja jest tylko i wyłącznie ich zasługą, tak jak ich zasługą było 800+ wprowadzone jeszcze za rządów PiS. Mamy też szanse dołączyć do słynnego G20 i to również nie jest zasługą wieloletniej pracy, tylko oni to załatwili w dwa lata i mamy docenić. Poza tym mamy rozliczenia, które kończą się z reguły na kilkudniowym pianiu z zachwytu i odebraniem immunitetu, ale spokojnie – w wolnej Polsce wszyscy będziemy siedzieć i oni tego dopilnują! Nie wiem, jakie jeszcze sukcesy przypisuje rządowi Adam Szłapka, w każdym razie sprawa Giertycha, Nowaka czy Grodzkiego nie jest jako sukces zaliczana. Widocznie też pijarowo nie pasuje, zwłaszcza jeśli w tym samym czasie pompuje się aferę Romanowskiego, Wąsika, Kamińskiego i Ziobry, ale zawsze można to przykryć zapowiedziami kolejnych rozliczeń i gadaniem, że się robi, a nie gada. I jakoś to się wszystko czołga. Z przestrzelonymi kolanami, połamanymi żebrami i oderwanymi rękami, ale się czołga. Z chóru zachwytów postanowiła wyłamać się minister zdrowia, Jolanta Sobierańska-Grenda, która ośmieliła się powiedzieć wprost: Do ściany dochodzimy w tym roku, a w przyszłym na pewno już dojdziemy. Podwojona jest dotacja do budżetu NFZ i to ciągle za mało. Kroczący wzrost kosztów jest nie do udźwignięcia. Skoro nie chcemy zwiększać składki zdrowotnej – bo deklaracje polityków są tu jednoznaczne – musimy liczyć na pieniądze z budżetu państwa. Ale jak to? Przecież sielanka jest. Słyszałam sama!

Poszukiwania czarodziejskiej różdżki

Nie wiem, czy panią Jolantę dosięgnie gniew Donalda Tuska (który swoją drogą ostatnio zapewniał, że nie jest osobą mściwą), że nie dołączyła do ich kółka wzajemnej adoracji. Kim jest pani minister, bo to jedno z mniej znanych nazwisk w rządzie premiera? O niej przynajmniej można powiedzieć, że jakąś wiedzę na temat swojej nowej pracy ma, bo wcześniej wyciągnęła ileś tam szpitali z długów (miała rzeczywisty udział w procesie konsolidacji i restrukturyzacji szpitali w województwie pomorskim), więc można wręcz powiedzieć – właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie należała też do największych krzykaczy w swoim środowisku, raczej skupiała się na swojej pracy, co też jest miłą odmianą. Na pewno obracała się gdzieś w środowisku KO, bo spod kamienia jej raczej Tusk nie wyciągnął, ale nie zdążyła jeszcze dać się znienawidzić, nie zasłynęła też jakimiś wyjątkowo głupimi wypowiedziami. Można się tylko domyślać w jakim stanie zostawiła ministerstwo zdrowia Izabela Leszczyna, która z kolei ze służbą zdrowia miała wspólnego tyle, że kiedyś odwiedziła babcię w szpitalu. Nie wiadomo, co pani Izabela zrobiła z czarodziejską różdżką – zgubiła, zajumała czy może oddała kolegom z Nowoczesnej, żeby pomóc w spłacie części długów, ale jej nastąpczyni musiała sobie poradzić już bez tego rodzaju wsparcia. I jak widać, nie radzi sobie. Pamiętacie te lamenty, że PiS przeznaczył pieniądze na TVP, zamiast na szpitale dziecięce? Jak widać likwidacja państwowej telewizji kosztuje więcej niż jej utrzymanie. Ale spokojnie, nic się nie martwcie. My się może do lekarza-specjalisty nie dopchamy, ale to my się nie dopchamy. Najważniejsze, żeby się dopchali miłościwie nam panujący. Przecież to oni są sługami narodu (szkoda, że nie polskiego), a nie my, więc priorytety zostały zachowane. My mamy po prostu nie mądrować się, że jest źle, skoro jest dobrze, mamy wierzyć na słowo Szłapce i Tuskowi, mamy nie wątpić w ich wiarygodność i skuteczność, nie kwestionować prawdomówności Tuska i inteligencji Zembaczyńskiego, a wszystko będzie dobrze.

Przynajmniej dopóki nie zbankrutujemy albo nie zachorujemy, bo wtedy to oni już nie pomogą. Czarodziejska różdżka im się gdzieś zgubiła. Pewnie PiS ukradł.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Parę słów o „aferze berkowiczowskiej”

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie przyćmić afery z CPK, ale okazało się, że mamy do czynienia z jeszcze większym wałkiem, bo Konrad Berkowicz zajumał patelnię z IKEI. Po prawdzie, nie zajumał, ale na pewno, na sto procent próbował! Zarzuty o celową kradzież wydają mi się co najmniej zabawne, ale zacznijmy od początku. Otóż poseł Konfederacji robił sobie spokojnie zakupy w IKEI, naładował do koszyka produkty na łączną wartość nieco ponad 390 zł. Okazało się jednak, że część produktów mu się nie nabiła/zapomniał nabić (obie wersje pochodzą od pana Konrada, chyba powinniśmy sobie zakreślić właściwą, wedle własnego uznania), złapała go ochrona, przyjechała policja, Konrad Berkowicz zapłacił mandat. Wydawałoby się, że sprawa załatwiona, bo czymże jest niecałe 400 zł, wobec 400 mln? Okazuje się jednak, że niekoniecznie.

Pomyłka czy bezczelna próba kradzieży

I to właśnie w całej sprawie zaskoczyło mnie najbardziej. Mamy do czynienia z jakimś dziwnym, niezrozumiałym przewałem w związku z CPK i jeszcze bardziej absurdalną zmową milczenia w szeregach KO, a mimo wszystko okazało się, że „afera berkowiczowska” nakryła tę z CPK czapką. Tym bardziej, że sprawa z Berkowiczem została wyjaśniona od razu, nawet stanowisko sieci IKEA podtrzymuje, że polityk zachowywał się spokojnie, nie wykłócał się, nie był agresywny, spokojnie czekał na przyjazd policji, z którą sprawę wyjaśnił, zapłacił mandat i poszedł do domu. Znaczy, nie wiem, gdzie poszedł, po prostu wyszedł ze sklepu. Nic wielkiego. Okazało się jednak, że całe KO i Polska2050 uznały, że mamy do czynienia z niebywałym skandalem, a Berkowicz na pewno próbował tę patelnie, parę talerzy i jakieś tam duperele bezczelnie ukraść. Co prawda, nie wiem, jakim cudem miałby niezauważenie schować gdzieś patelnie i talerze – bo były też takie zarzuty. Mnie się to kojarzy z tym gościem w czarnej pelerynie z kreskówki o Baltazarze Gąbce, bo on się właśnie lubił tak skradać. Nie wierzę w to, że pan Konrad celowo połasiłby się na produkty za niecałe 400 złotych w sklepie, o którym wszyscy dobrze wiemy, że jest monitorowany. Po pierwsze – jako poseł zarabia chyba całkiem nieźle, więc nie sądzę, żeby ryzykował dla takiej sumy całą swoją karierę. Po drugie – na pewno znałby też lepsze sposoby na tego rodzaju oszczędności. Mógłby na przykład wziąć przykład z małżeństwa Myrchów, którzy tego rodzaju sprzęt kupują na potęgę do swoich biur poselskich – czyli nie za własne, a za nasze. Pani Kinga Gajewska wyposażyła swoje biuro w Błoniu w robot sprzątający za ponad 2,1 tys. zł, odkurzacz za prawie 235 zł, a także w zegarek Apple Watch za 1 tys. 429 zł. Rok wcześniej do tego samego biura nabyła kolejny odkurzacz za niemal 369 zł. Pan Myrcha z kolei bardzo lubi kawę, bo do swojego biura w Toruniu zamówił aż cztery ekspresy w ciągu dwóch lat na łączną wartość prawie 7,5 tysiąca złotych. Wydaje mi się, że gdyby Berkowicz faktycznie chciał ukraść te produkty, to też zamówiłby je sobie na swoje biuro, bo dlaczego nie brać przykładu z tego jakże przedsiębiorczego małżeństwa?

Zwykłe sytuacje zwykłych ludzi

Pytaniem pozostaje, dlaczego trzeba było wzywać policję? Wydaje mi się, że ochroniarze i pracownicy sklepów starają się raczej załatwiać sprawę na miejscu i na spokojnie, ale być może IKEA ma akurat takie procedury. Nie wiem, ale to mi się akurat nie zgadza. Sama nie byłam jeszcze w takiej sytuacji, bo jak mi się coś nie skanuję, to zazwyczaj wołam kasjerkę, żeby pomogła, bo nie umiem. Czasem ciężko skanerem złapać ten kod kreskowy. Ale jak kiedyś poszłam z Mamą do centrum handlowego, żeby kupić jakieś ciuchy, okazało się, że moja karta do pracy ześwirowała i pikałam przy każdym wejściu i wyjściu. Za każdym razem przybiegała do nas jakaś pracownica sklepu i sprawa była wyjaśniana na miejscu. I tak sobie pikałam radośnie od sklepu do sklepu, aż w końcu trafiłam na kolegę z gimnazjum, który pracował jako ochroniarz w jednym z nich, zrobił czary-mary i karta przestała pikać. Inna sprawa, że ja nie wynosiłam żadnych produktów bez zapłacenia za nie, więc tych sytuacji raczej nie można porównywać. Za to mój Tata miał podobnie – jest osobą niedosłyszącą, nie zauważył, że nie zeskanował jakichś produktów, ale jego z kolei nikt nie zatrzymał. Po paru dniach pojawili się u nas panowie policjanci, ale sprawa też została szybko wyjaśniona, załatwiona i chyba nawet mandatu nie dostał, tylko po prostu zapłacił za brakujące produkty. Przy czym znowu – to były produkty spożywcze, a nie patelnie czy talerze. No ale, zdarza się. Dlatego dziwię się, że w przypadku pana Berkowicza doszło aż do wezwania policji, bo wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby, jeśli klient jest spokojny i bez żadnych awantur dopłaca brakującą kwotę. A właśnie – według oświadczenia IKEI – poseł miał zachowywać się spokojnie. Dlatego podejrzewam, że takie mogły być procedury (trochę niepotrzebne, nie uważacie?). Ewentualnie – ale podkreślam: EWENTUALNIE – pan Konrad mógł specjalnie pograć w ten sposób, żeby potem ogłosić, że kto jak kto, ale on się immunitetem nie zasłania, bo on lubi trochę cwaniakować. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Niezrozumiałe priorytety

Zastanawiał mnie jednak szum, jaki się w związku z tą sprawą zrobił, bo w pewnym momencie wybryk Berkowicza przyćmił aferę z CPK. Nakręcali go głównie właśnie posłowie KO i Polski2050 oraz oczywiście najbardziej fanatyczne środowisko, czyli Silni Razem. Poprzeglądałam sobie specjalnie profile czołowych polityków wszystkich partii i właśnie te dwie wiodły prym w publikowaniu różnych wpisów o „Konradzie – złodziejaszku”. Niektórzy posłowie PiS wrzucali coś na ten temat, ale raczej w formie żartu, niż bezpośredniego oskarżenia o próbę kradzieży. To jest w pełni zrozumiałe, bo mieli w tym czasie inne problemy na głowie i chyba tego dnia postanowili się akurat nie wychylać. Partia Razem – podobnie – też nie znalazłam jakichś bezpośrednich ataków, raczej żarty i memy. PSL tak samo. Nowa Lewica trochę powojowała, ale też nie w takim stopniu, jak ugrupowania Donalda Tuska i Szymona Hołowni. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy to nie jest próba przysłonienia afery z CPK, kiedy zaczęło wychodzić na jaw, że koalicja rządząca o wszystkim wiedziała, ale nie powiedziała. Długo utrzymywałam się w tym przekonaniu, bo znając środowisko KO – jeśli jest szansa na obijanie pyska pisowcom, to będą obijać do uśmiechniętej śmierci, na cholerę zajmować sobie głowę bieda-aferą, która od razu została wyjaśniona? Doszłam wtedy do wniosku, że uśmiechnięci koalicjanci wykorzystają każdą okazję do napierdzielania w każdego przeciwnika, obojętnie której opcji politycznej by nie reprezentował. I tak jak pisałam, zachodziłam w głowę, czy nie była to próba zasłonięcia tematu CPK, bo cała koalicja zachowywała się w tej sprawie co najmniej zastanawiająco, o czym pisałam w poprzednim tekście.

Czego oczy nie widzą…?

Tak sobie kombinowałam, nie wiem, czy słusznie, czy nie, ale dlaczego tej sprawy aż tak uczepili się zwykli ludzie (i nie mówię tu o silniczkach), skoro tego samego dnia mieliśmy aferę, która może nas kosztować 400 mln złotych? I doszłam do wniosku, że te 400 złotych to kwota dla nas dostępna – dla większości z nas kradzież takiej sumy byłaby raczej odczuwalna. Ta suma jest dla nas znajoma, potrafimy ją sobie wyobrazić, widzimy ją na koncie i widzimy jej brak. To jest kwota dotykająca zwykłego człowieka. Dlatego gdybym ja była na miejscu Berkowicza, nie czekałabym na policję i sprawę starałabym się wyjaśnić na miejscu, bo dla Konrada z 390 złotych zrobiło się prawie tysiąc. Mnie nie stać na takie luksusy. Natomiast kwota 400 mln zł jest dla nas abstrakcyjna. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile walizek potrzeba, żeby upchnąć taką kasę. A może w ogóle ciężarówek? Moja wyobraźnia (i podejrzewam wielu innych ludzi) nie jest w stanie objąć takiej kwoty – dla mnie to po prostu cyferki. A że jesteśmy przyzwyczajeni do podobnych przewałów – tutaj OFE, tutaj AmberGold, tutaj wybory kopertowe, a tam jeszcze KPO. A 400 złotych? Mieć w portfelu 400 zł, a ich nie mieć, to razem 800! Ale bez żartów, mam nadzieję, że rozumiecie, do czego zmierzam. Afera Berkowicza jest nam bliższa, bo opiera się na kwotach, które znamy. I których strata byłaby dla nas odczuwalna. Ta afera jest bardziej „ludzka” – zadziałała na wyobraźnię i na emocje, bo była bliżej nas, zwykłych ludzi. A 400 mln złotych? Każdy z nas ma świadomość, że to jest bajońska suma pieniędzy, każdego z nas to wkurza, że w obliczu kryzysu, w jakim jesteśmy, takie pieniądze są przewalane na głupoty – albo tracone przez głupotę. Ale czy którykolwiek z nas miał do czynienia z taką ilością pieniędzy? No właśnie. To są liczby dla nas zbyt odległe, zbyt nierzeczywiste. Wyobrażając sobie taką kwotę, mamy przed oczami skarbiec Sknerusa McKwacza, ale na pewno nie nasz własny portfel. Myślę, że to też mogło być powodem tak dużego zamieszania wokół afery, której tak naprawdę wcale nie było.

W politykę trzeba umieć

Jeszcze na sam koniec – dosłownie dwa tygodnie przed „aferą berkowiczowską” natknęłam się na trzy albo cztery wpisów Silnych Razem (nie wiem, czy znowu apel od Giertycha poszedł), jaki to Donald Tusk jest uczciwy, bo jak policja go złapała za jazdę ponad 100 km/h w terenie zabudowanym, nie zasłaniał się immunitetem, przyjął mandat i dał sobie odebrać prawo jazdy. Mandat na kwotę 500 zł to dla premiera jak splunąć, a utrata prawa jazdy na trzy miesiące? I tak go wszędzie wożą służbowymi limuzynami. Tylko porównajmy sobie obie te sytuacje. Gdyby faktycznie Konrad Berkowicz wyniósł ze sklepu produkty o łącznej wartości ok. 390 zł, byłoby to zakwalifikowane jako wykroczenie. Nie wiem, ile by za to dostał? Karę grzywny, ewentualnie zawiasy? Pan premier natomiast mógł kogoś zabić w wyniku swojego szaleńczego rajdu. Jeśli sam siebie to pół biedy (nie dlatego, że tak wybitnie go nie lubię, chociaż nie lubię, ale dlatego, że jeśli ktoś ma ginąć, to lepiej taki wariat drogowy niż przypadkowy człowiek, który miał nieszczęście na niego trafić – każdego życia szkoda, ale w takiej sytuacji rachunek dla mnie jest dość prosty), ale mogło trafić na mężczyznę spieszącego się do pracy, na kobietę z wózkiem dziecięcym albo wreszcie na dziecko idące do szkoły. Na zupełnie przypadkowych ludzi, którzy po prostu wyszli z domów, nieświadomi, że tuż za rogiem czeka ich spotkanie z kierowcą-rajdowcą w osobie premiera Rzeczypospolitej Polskiej. I wcale nie jestem pewna, czy pan Tusk równie chętnie wziąłby na siebie odpowiedzialność za śmierć innego człowieka, bo byłaby ona dużo wyższa. A przynajmniej powinna być, jeśli nie osądzałby sędzia z Iusticii.

Tak czy inaczej – nawet wśród osób, które wprost oskarżają Konrada Berkowicza o próbę kradzieży – wyszedł on na człowieka, który po prostu kraść nie potrafi. Daj nam Boże więcej takich ludzi w Sejmie! Nawet jeśli nic dobrego nie zrobią, to przynajmniej nie nakradną, a to w obecnej naszej sytuacji politycznej jest ogromnym plusem.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

CPK odleciało, czyli afera dwóch partii

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Miesiąc bez jakiejś gigantycznej afery w Polsce – miesiącem straconym. A październik był przecież względnie spokojny. Były oczywiście jakieś mniejsze lub większe wymyślone aferki, ponieważ cały czas trzeba nawalać w ten przebrzydły PiS, więc do rangi zbrodni narodowej został podniesiony wypad Karola Nawrockiego z młodzieżą na kebaba, a Dorota Wysocka-Schnepf wspomniała, że Zbigniew Ziobro zamordował jej matkę, ponieważ kobieta miała 95 lat, więc wiadomo, że jeszcze co najmniej pół życia przed sobą. Przepraszam, bo wygląda jakbym kpiła sobie z czyjejś śmierci, ale ten zarzut był tak absurdalny, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że gościem tego programu była również Ewa Wrzosek, że ciężko mi się do tego na poważnie odnieść. Umówmy się jednak, że to wszystko było celowo nagłaśniane, bo polityka nie lubi ciszy; polityka lubi napierdzielanie po mordzie czym popadnie, gdzie popadnie i kiedy popadnie, żeby przypadkiem nie ucichło. Wydawało się jednak, że październik upłynie nam na właśnie takich bieda-aferkach; że może ktoś spruje się o strój Marty Nawrockiej, o jakieś niestosowne zachowanie jej męża, ewentualnie któryś polityk powie coś głupiego i będzie można w niego walić jak w bęben przez najbliższy tydzień, dopóki kolejny polityk nie powie czegoś jeszcze głupszego. Jeśli o to chodzi, można na nich zawsze liczyć.

PiS strzela sobie w kolano

Wyszło jednak inaczej, bo kilka dni temu wybuchła afera związana z CPK, czyli największym i najbardziej ambitnym projektem PiS-u, którym zresztą posłowie tej partii uwielbiali się chwalić. Jakikolwiek przekręt z tym związany mógłby spowodować ich polityczne samobójstwo. No i taka afera się przytrafiła, bo okazało się, że niedługo przed oddaniem władzy w rece KO sprzedana została kluczowa dla całego projektu działka. Od razu myślę, że warto to naprostować – zdaniem Macieja Wilka to nie cała działka (ok. 160 ha) miała tak olbrzymie znaczenie dla całego projektu – tamtędy miała po prostu przebiegać jedna z dróg czy torów, cała reszta działki nie ma dla projektu większego znaczenia. Mimo wszystko – nie jestem w stanie zrozumieć, po co i dlaczego ta działka została sprzedana. Nie znajduję tu żadnych motywów ani sensu tej decyzji. W związku z aferą zawieszeni zostali Robert Telus (były minister rolnictwa), Rafał Romanowski (wiceminister), Waldemar Humięcki (były szef KOWR-u) oraz Jerzy Wal (jego zastępca oraz członek Prawa i Sprawiedliwości). Działka trafiła w ręce Piotra Wielgomasa (wiceprezesa firmy Dawtona – tej od keczupów). Ale teoretycznie – nawet jeśli ziemia została sprzedana, to można ją odkupić, więc w czym problem? No i tu się tak naprawdę zaczyna problem, bo w sumie nie wiadomo. Według niektórych źródeł przez jakiś czas można było odkupić działkę po kwocie zbliżonej do tej, jaką wydała Dawtona – czyli 23 mln zł, ale ministerstwo rolnictwa oraz KOWR już za czasów KO nie zainteresowały się tematem. Później kwota ta miała wzrosnąć do 400 mln zł. Inne, że taka możliwość istnieje przez pięć lat od daty zakupu, a więc jeśli ziemia została sprzedana 1 grudnia 2023 roku, to jeszcze jest trochę czasu, jednak znowu – KOWR nie deklaruje chęci odkupu działki. Tę wersję potwierdza nowy właściciel, podkreślając, że istnieje przez taka możliwość do 2028 roku. Wreszcie poznaliśmy też stanowisko samego KOWR-u polegające na tym, że umowa sprzedaży tej ziemi nie zawiera postanowień umożliwiających w „obecnym stanie prawnym” wykonanie umownego prawa odkupu, i powołuje się na wyrok TK (sprawa dotycząca prawa odkupu gruntów rolnych z 2010 r.), który ograniczył możliwość jednostronnego odkupu przez państwowy organ. A przynajmniej tak twierdzili na początku, bo kiedy sprawa zaczęła być gruba, dyrektor KOWR-u mówi o wystąpieniu do właściciela i chęci odkupu „jeśli zajdą przesłanki”. Tylko nie wiem, jakie to miałyby być przesłanki? I tutaj zaczynają się kontrowersje, bo skoro PiS coś spierdzielił, to dlaczego KO, która w pocie czoła naprawia wszystkie błędy poprzedniej władzy, w ogóle nie zainteresowała się tematem? Dlaczego w ogóle tę sprawę tuszowali? Dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero teraz, kiedy dziennikarze wygrzebali i opublikowali całą sprawę.

Niezrozumiała zmowa milczenia

Tutaj przechodzimy do dalszych kontrowersji. Wiadomo, że cała afera wybuchła w twarz przede wszystkim PiS-owi i jest to olbrzymi kryzys wizerunkowy tej partii. Ale właśnie – dlaczego KO nie naprawiła tego błędu, dlaczego nie nagłośniła sprawy od razu? Okazuje się, że firma Dawtona mocno wspierała finansowo kampanię Rafała Trzaskowskiego, była również sponsorem jednego z jego kampusów i ogólnie właściciele tej firmy są uśmiechniętymi demokratami. Pojawiają się też spekulację, że dzięki temu do konkursu Eurowizji została przez TVP piosenkarka Luna, która jest córką Piotra Wielgomasa, ale akurat Eurowizją w ogóle się nie interesuję i niewiele mnie obchodzi, co i jak musi zrobić wokalistka, żeby tam wystąpić. No chyba, że uderza ona tak bezpośrednio w polski interes, ale mimo wszystko nie szłabym tak daleko. Oczywiście, politycy KO tłumaczą to w ten sposób, że właściciele firmy Dawtona mają prawo kupować, co chcą, wspierać, kogo chcą i głosować na kogo chcą, co oczywiście jest prawdą. Nie tłumaczy to jednak uporczywego milczenia posłów KO w tej sprawie. Przecież dla nich wystarczy byle pretekst, żeby tylko zaatakować przeciwników politycznych z całą mocą. Żeby zrobić z Karola Nawrockiego sutenera wystarczyła znajomość z „Wielkim Bu” i fakt, że ktoś tam kiedyś tam zrobił sobie z nim zdjęcie. Żeby zrobić z niego faceta, który kompletnie olewa swój urząd i w ogóle nie ma klasy – wystarczyło, że pojawił się gdzieś w czapce z daszkiem i skórzanej kurtce (nawet jeśli były to zdjęcia nawet sprzed okresu, kiedy kandydował na prezydenta). Jako dowód na jego powiązania z Rosją ma służyć fakt, że Nawrocki ma gdzieś tatuaż klubu Chelsea, którego właścicielem był rosyjski oligarcha. Marta Nawrocka jest patusiarą, bo też podobno gdzieś dopatrzyli się na jej ciele tatuażu. Córka Nawrockich jest rozpuszczona i niewychowana, bo zachowuje się jak siedmiolatka. Ziobro jest mordercą, bo zmarła mama Doroty Wysockiej-Schnepf, a Stanowski hejterem, bo wspomniał, że jej syn ma na imię Maksymilian. Oni nawet z głupiego wypadu na kebab zrobili aferę. Lawina hejtu i spekulacji jest tam uruchamiana przy każdej okazji. I dlaczego teraz nagle postanowili zgrabnie ominąć temat? Z dobrego serca? Bo brzydzą się takimi nienawistnymi atakami? Bo uwazają to za nieczystą politykę i kto jak kto, ale oni się w tym babrać nie zamierzają? No, trzymajcie mnie. Zwłaszcza że, jak przekonują, o całej sprawie wiedzieli i odpowiednie służby zostały powiadomione. Tylko że ja nie pamiętam, żeby oni kiedykolwiek czekali na wyrok sądu przed medialnym atakiem. Ziobrę już wsadzają do paki na 25 lat, mimo że dopiero co postawiono mu zarzuty.

Sznur na CPK?

Według mnie oni po prostu nie chcą, żeby to CPK powstało, więc im to milczenie było na rękę. Od samego początku byli temu przeciwni, krzyczeli o megalomanii, wywalaniu pieniędzy w błoto, bo na co to komu, wylewali krokodyle łzy nad biednymi dziećmi, które wraz z rodzicami, zostały wywłaszczone z domów. Dopiero kiedy okazało się, że społeczeństwo się tego CPK domaga zmienili śpiewkę – bo oni owszem, chcą to CPK postawić, ale inaczej, czyli lepiej. I wszystko załatwi Maciej Lasek, który został pełnomocnikiem rządu do spraw CPK, mimo że wcześniej był jednym z największych przeciwników tego projektu. Niedługo po nagłośnieniu afery zastępy Silnych Razem uruchomiły się, żeby atakować wszystkich, którzy kiedykolwiek zamieścili hashtag: „Tak dla CPK”, bo wiadomo, że każdy z nich był w tę aferę zamieszany. Wychodzi na to, że ja też. Mimo że CPK wielokrotnie apelowało, żeby tej działki nie sprzedawać – i tak byli współwinni i zamieszani w całą aferę. W ogóle PiS tak długo wstrzymywało się z oddaniem władzy w jedyne, słuszne ręce tylko po to, żeby móc wywinąć taki numer. Rozpoczęła się wręcz cała krucjata przeciwko projektowi PiS, tylko że teraz to nie jest już gigantomania, teraz już wiemy, że chodziło o przepierdzielenie kasy. Podejrzewam, że nawet jeśli jest możliwość odkupienia tej działki w zbliżonej kwocie – KO i tak nie kiwnie palcem w tej sprawie. CPK nie może powstać i koniec. Pamiętamy chyba, jak Niemcy reagowali na ten projekt? Jacy byli zaniepokojeni, że to popsuje nasze wspaniałe, sąsiedzkie stosunki, które polegają na tym, że Niemcy mają się rozwijać, a Polska najlepiej, gdyby się cofnęła do czasów PRL-u. Znamy również stosunek Donalda Tuska do naszych zachodnich przyjaciół, pamiętamy aferę chociażby z Instytutem im. Witolda Pileckiego, pamiętamy jak szybko Tusk wycofał się z reparacji, mimo że kiedy PiS podnosił tę kwestię przekonywali, że tylko oni są w stanie te pieniądze wyciągnąć (teraz znowu wrócili do narracji, że przecież sami się zrzekliśmy, więc mamy, co chcieliśmy, a że zrzekliśmy się pod moskiewskim butem, to już nieważne). Jak to się mówi w rządzącej koalicji – wystarczy łączyć kropki (a poza tym, cóż szkodzi obiecać). Więc obiecali, że się zajmą, potem się nie zajmowali, a na końcu, mając w rękach taki pocisk wymierzony w PiS, zdecydowano się z niego nie skorzystać, bo o sprawie zrobi się głośno i być może trzeba będzie coś zrobić, a nie tylko mówić, że się robi. W tym upatruję tej zmowy milczenia, która nagle spadła na obóz Koalicji Obywatelskiej, bo z Rafała Trzaskowskiego mogliby się łatwo wywinąć – przecież to PiS sprzedał, a nie oni. I przecież to nie ich wina, że sprzedał ją komuś, kto wspiera ich kandydata. Mogli podrzucić torbę z gównem na wycieraczkę pod drzwiami PiS-u, zamiast tego wrzucili je w wentylator, żeby ubryzgało również ich.

Sprawę, oczywiście, wyjaśnimy

Oczywiście, skandal zaczął się za rządów Prawa i Sprawiedliwości i nie zamierzam tego negować, bo spartolili po całości. Spartolili coś, co było ich główną bronią. Coś, co miało być ich największym politycznym osiągnięciem. To był naprawdę projekt, który miał zapewnić gigantyczny wzrost gospodarczy Polski – i to wszystko dzięki PiS. I naprawdę nie wiem, z jakiego powodu ktoś zdecydował się na taki krok. Gdzie trafiły pieniądze za sprzedaż tej działki? Do kieszeni któregokolwiek z zamieszanych czy z powrotem do budżetu państwa? Co się z nimi stało i gdzie są? Słyszałam tłumaczenie, że PiS, wiedząc o braku chęci ze strony KO do kontynuowania tego projektu, odsprzedał ziemię, żeby chociaż część tych pieniędzy wróciła z powrotem do skarbu państwa, ale już nie wiem sama, na ile dawać wiarę tym zapewnieniom. Może i jest to sensowny powód, ale to nie była przecież jedna, jedyna działka, więc dlaczego zdecydowano się na sprzedaż tej konkretnej – chyba że o iluś tam jeszcze nie wiemy? Za to myślę, że wiem, dlaczego Dawtona skusiła się na te ziemie. Wielgomas, co prawda, zapewnia, że nie wiedział, jakie były plany wobec działki, którą zakupił, ale myślę, że doskonale sobie z tego zdawał sprawę. Jeśli prawdą jest, co mówił Maciej Wilk, to nie będzie potrzeby wywłaszczenia całej działki, a jedynie ten jeden przesmyk, przez który ma przebiegać jedna z dróg. Wiązałoby się to po pierwsze z wielkim odszkodowaniem, po drugie – jak myślicie, co przy takim scenariuszu powstanie wokół tej drogi? Obstawiam, że raczej nie pola uprawne pomidorów, a raczej znajdzie sie miejsce na wynajem dla firm i korporacji, dla których taka lokalizacja byłaby bardzo kusząca. I znowu kasa do kieszeni wpadnie. Może takie było założenie tej niezrozumiałej, przynajmniej dla mnie, sprzedaży? To oczywiście tylko moje spekulacje, ale wiecie… łączę kropki. Chciałabym poznać jakieś spójne wytłumaczenie ze strony Prawa i Sprawiedliwości, ale wiemy tylko, że sprawę należy zbadać, dokładnie zweryfikować, upewnić się, czy sam proces sprzedaży był przeprowadzony legalnie. Nie do końca chce mi się wierzyć w stanowisko KO, że Andrzej Duda celowo odwlekał powołanie nowego rządu, żeby PiS zdążył sobie wszystko dopiąć, bo jak już pisałam, byłoby to polityczne samobójstwo. Na razie wiemy, że Telus w ogóle o niczym nie wiedział (a przynajmniej tak twierdzi), parę osób zostało zawieszonych i czekamy na wyjaśnienia. Ciekawe, czy się doczekamy, bo z tymi polskimi aferami z reguły jest właśnie tak, że wszystko zostanie wyjaśnione, wystarczy poczekać. I z reguły na czekaniu się kończy. Obawiam się, że tym razem będzie podobne. Obawiam się również, że ta afera zostanie wykorzystana, żeby całkowicie pogrzebać ten projekt, a PiS tym jednym ruchem – świadomie lub nie – przyłożył do tego rękę. Obym się myliła. Na razie, jak to w ciągu ostatnich prawie trzydziestu lat w Polsce bywa, obie partie zrzucają na siebie odpowiedzialność – jedni, że kupili, drudzy, że tuszowali. Kocham mój kraj. Naprawdę. Ale większość polityków bym z dziką chęcią na taczkach stąd wywiozła.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej