

Nawiasem Pisząc
Jak skutecznie dzielić społeczeństwo?
Jakiś czas temu czytałam rozmowę z profesorem Andrzejem Nowakiem, w którym stwierdził on, że prezydenta-elekta trzeba chronić również, a może przede wszystkim fizycznie. Że polaryzacja społeczeństwa, teraz jeszcze dodatkowo pogłębiana przez brednie o sfałszowanych wyborach, jest już tak głęboka, że komuś może wpaść do głowy, żeby zrobić coś tak okropnego. Żeby zabić człowieka. Dlatego, że go nie lubi. Dlatego, że ośmielił się wygrać z jego kandydatem. Dlatego, że jego ukochany Tusk i jego ukochana partia powiedzieli, że on jest zły i niedobry. Wtedy zwolennicy Tuska wyśmiewali prof. Nowaka, do jakichże to abdurdalnych wniosków dochodzi, a tymczasem taki wpis został opublikowany 23 czerwca, prawdopodobnie pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem. W odpowiedzi do jakiegoś wpisu rzecznika rządu Adama Szłapki. I co? I nic.
Eksperymenty na żywej tkance
Ostatnie dni dobitnie pokazują, komu tak naprawdę zależy na podziale Polski. KO zależy na tym, żeby 6 sierpnia spotkali się ze sobą wyborcy Karola Nawrockiego z reprezentacją „Silnych Razem”, która to grupa chyba najbardziej zgłupiała pod wpływem mało racjonalnych, a czasem wręcz zupełnie obłąkańczych teorii Romana Giertycha, bo być może dojdzie do zamieszek i będą mogli powiedzieć: „Patrzcie, społeczeństwo się buntuje”. Co do obłąkańczych teorii pana Romana, przekonywał on na przykład, że niedawno aresztowany Wojciech Olszański ps. „Jaszczur” i jego bracia kamraci zinfiltrowali okręgowe komisje wyborcze i to oni stoją za fałszerstwem wyborów. To się naprawdę kupy z żadnej strony nie trzyma. To jest już tak gruba odklejka, że już nawet silniczki musiały się zorientować, że Giertych nie ma już kontaktu z rzeczywistością. Rozpaczliwie puka do jej drzwi, ale nikt nie otwiera. Być może Donald Tusk nauczony własnym doświadczeniem z Jackiem Murańskim uznał, że to jest za grube i szepnął swoim ulubionym dziennikarzom, żeby znaleźli trochę mniejszego oszołoma i przykryli nim Jaszczura. I wygrzebali dra Krzysztofa Kontka. Doktor znaczy, że wykształcony; znaczy, że wie co mówi. A gdzie tam. Sprawdziłam sobie tego człowieka, kiedy któreś źrebię Giertycha zaczęło pisać o wybitnym naukowcu. Było o nim napisane tylko tyle, że odkrył sposób na sprawdzenie anomalii wyborczych. Nic więcej – żadnych naukowych prac, żadnych odkryć. Taaaaaaaki wybitny… Nie wiem, czy wiecie, ale w Kanale Zero określenia „wybitny” używa się już tylko z ironicznym podtekstem. Myślę, że tutaj też należy używać go tylko w tym kontekście. W każdym razie pan Kontek był łaskaw sam podważyć swoje badania, kiedy zapytany, dlaczego nie zbadał anomalii na niekorzyść Karola Nawrockiego odpowiedział, że po prostu mu nie pasowały. Nam na uczelni tłumaczono, że jakiekolwiek utajnienie badań, które nie pasują do naszej hipotezy, jest zabronione, a takie badania ostatecznie nie będą uznawane, jeśli coś takiego wyjdzie na jaw. No ale, pan Kontek nie utajnił, on po prostu nie zrobił, więc sprawa jest jasna. Silniczki uważają również za podejrzane, że prawie we wszystkich sprawdzonych komisjach doszło do „fałszerstwa” i że mylą się tylko na jedną stronę. Spieszę wyjaśnić – Giertych przygotował dla was wnioski tylko dla tych komisji, w których doszło do anomalii na korzyść waszego kandydata, dlatego duża część się sprawdziła i wszystkie „dowodziły przestępstwa”, bo zwolennicy Nawrockiego żadnych wniosków nie składali. Czasami naprawdę wystarczy odrobinę pomyśleć.
Niepokojące obserwacje
W głowach sympatyków Giertycha uroiło się jednak przekonanie, że oni, jedyni sprawiedliwi, walczą w słusznej sprawie, a wszyscy ich olewają. Że PKW i SN, którym powinno najbardziej zależeć na „wyjaśnieniu nieprawidłowości” w kulki sobie lecą. I nie przetłumaczysz, że oni sprawdzają te wszystkie ich wnioski, które akurat zawierają prawdziwy PESEL nie należący do Romana Giertycha, ale widzą, że to daremna robota i strata czasu. Nie przetłumaczysz, że odrzucili te wnioski, które zawierają nieprawdziwe dane z oczywistych względów, bo „zastraszeni obywatele mogą chcieć zachować anonimowość” (z takimi tłumaczeniami się spotkałam). Nie, oni są sami przeciw wszystkim. Nawet przystawki odwróciły się od tej bohaterskiej walki dzielnego Romana, bo w końcu do nich dotarło, że były tylko przystawkami. Szymon Hołownia, po odcięciu trzeciej nogi bez znieczulenia, nie jest już tak chętny do sprawowania funkcji prezydenta, bo nagle do niego dotarło jakby to wyglądało. On by im podpisał wszystkie potrzebne ustawy, a potem by go wymienili, bo z takim poparciem, to on się chyba nie chce na pośmiewisko drugi raz wystawiać. Brawo, Szymek, może jeszcze będą z Ciebie ludzie, ale na powrót do TVN-u po tym wystąpieniu akurat bym nie liczyła. I rośnie w Silnych Razem frustracja. Bo oni dzielnie na tym swoim koniu gnają ku sprawiedliwości, ale tak naprawdę oni tu na deszczu, wilki jakieś. Nic śmiesznego. I ta frustracja urosła już do takich rozmiarów, że jawnie stosują groźby wobec przyszłego prezydenta Polski. A co robi polskie państwo? Policja jest zajęta ściganiem staruszek, które nie lubią Owsiaka albo autorów maili, po których pani Jagielskiej robi się przykro, bo czyta o sobie, że złe rzeczy robiła. Tak, polska policja dba teraz o dobre samopoczucie kobiety, która jawnie łamie konstytucję, a niemniej jawne groźby wobec przyszłego prezydenta? Oj tam, oj tam. Czy ktoś w ogóle zainteresował się panem Markiem i sprawdził, czy on przypadkiem nie ma odpowiednich narzędzi, żeby zrealizować swoją groźbę? Zresztą, nawet jakby nie miał, to mało jest oszołomów, którym może wpaść do głowy, że to w sumie dobry pomysł? Okazuje się, że można publicznie nawoływać do przestępstwa pod jakimś wpisem Adama Szłapki i nic się nie dzieje. Być może polska policja słusznie zauważyła, że pan Marek zostawił sobie furtkę, bo może coś innego zadziała. I podejmie działania dopiero, kiedy już wyczerpie możliwości? Masa czasu im została, bez stresu.
Nie wiem, panie Marku, kogo aż tak spierdoliło te kilka lat w polityce, ale podejrzewam, że nie tych, którzy nie wpadli jeszcze na pomysł strzelania do nielubianych polityków.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Kłamstwo Brauna czy kłamstwo mediów

Kiedy wyszła kolejna afera z Grzegorzem Braunem, obiecałam sobie, że zanim cokolwiek napiszę, postaram się doszperać, o co faktycznie chodziło w tej jego wypowiedzi, bo niestety wyrwane z kontekstu wypowiedzi, na dodatek przerwane w pół słowa są ogólnie ciężkie do obrony, a nie o to chyba chodzi, żeby uprawiać jakąś ideologiczną nawalankę, nie słuchając nawet co autor jakiejś kontrowersyjnej wypowiedzi miał na myśli. Na szczęście nie musiałam długo czekać, bo niedługo później pojawił się obszerny wywiad z Braunem przeprowadzony przez Jana Pospieszalskiego, w którym lider Korony Polski otrzymał możliwość wyjaśnienia swoich słów. I myślę, że naprawdę warto rozbić tę całą sprawę na dwie części, a można też wspomnieć o medialnej propagandzie, która rozpętała się po słowach Brauna, że „komory gazowe w Auschwitz to był niestety fejk”.
Parę słów o współczesnym dziennikarstwie
Zanim przejdę do meritum, napiszę jedynie, że bardzo nie podoba mi się forma przekazu, stosowana coraz częściej przez dziennikarzy, czyli przerywanie wywiadów. Nie podobało mi się, kiedy zrobiła to Kolenda-Zalewska, nie podobało mi się, kiedy zrobił to Krzysztof Stanowski i nie podoba mi się teraz. Wychodzę z założenia, że dziennikarze nie są alfą i omegą tego świata i nie muszą nam, odbiorcom, aż tak klarownie tłumaczyć, co jest złe, a co nie. Ja posiadam swoje, ugruntowane wartości moralne i potrafię je dopasować do tego, co mówi polityk/aktor/sportowiec czy ktokolwiek inny, nie trzeba robić tego za mnie. Uważam, że w takiej sytuacji dziennikarz powinien dać się wypowiedzieć gościowi, a my naprawdę będziemy potrafili ocenić, czy ten człowiek mówi do rzeczy czy należy wysłać go na księżyc. Ba, napiszę więcej – jeśli dany gość głosi tezy niezgodne z prawem, to ułatwia się nawet pracę odpowiednim służbom (i nie mam tu na myśli tego konkretnie wystąpienia, ale na przykład nawoływanie do przestępstwa, chociaż w naszym prawie to zależy w dużej mierze od tego, kto nawołuje…). Tym bardziej, że ten wywiad był przerwany tak nagle, że Grzegorz Braun nie miał nawet szans dokończyć swojej myśli. Po przesłuchaniu wywiadu z kontrowersyjnym politykiem prawicy uważam, że afery (zwłaszcza tej medialnej, sztucznej) nie udałoby się uniknąć, ale wiele rzeczy by się wyklarowało, a przeciętny odbiorca miałby szansę wyrobić sobie inne zdanie o samym zainteresowanym, niż te, które narzuciły mu media. A umówmy się też, że przeciętny odbiorca bardzo często nie ma czasu, żeby weryfikować zasłyszane w mediach wiadomości, więc miał małe szanse trafić na kanał pana Pospieszalskiego – w związku z czym wyrobił sobie dokładnie taką opinię, jaką miał sobie wyrobić.
Prowokacyjnie o komorach gazowych
No dobrze, ale co z tymi komorami gazowymi? Czy to faktycznie był „fejk”? Wiele osób, tuż po tym nieszczęsnym wywiadzie, podnosiło, że faktycznie – komór gazowych w Auschwitz nie było, pojawiły się one dopiero w Birkenau. Głównie dlatego, że Auschwitz miał być obozem pracy dla Polaków (a później miejscem kaźni, bo Niemcy uznali, że mordowanie ludzi widocznie idzie im bardzo dobrze), a Birkenau postawiono już w jedynym, znanym nam celu – przede wszystkim dla społeczności żydowskiej. Te komory, które teraz można obejrzeć w Auschwitz są jedynie rekonstrukcją, która miała zobrazować nam, jak wyglądał ten niemiecki przemysł śmierci. Ja nawet przyjęłabym ten punkt widzenia, gdyby nie to, że Braun mógł to powiedzieć trochę inaczej, a – w moim odczuciu – powiedział w ten sposób, żeby sprowokować. Bo, czy to tak naprawdę ważne, w którym konkretnie miejscu ci ludzie ginęli? Z perspektywy badacza historycznego – na pewno, ale już z perspektywy innych ludzi miało to znaczenie co najmniej drugorzędne. Powiedzmy jednak, że historycznie byłby to argument do obrony. Niestety Grzegorz Braun podjął w wątpliwość w ogóle tę metodę mordu i tutaj już mamy pewną niezgodność. Mianowicie raporty Witolda Pileckiego. Zresztą, pan Grzegorz powoływał się na te raporty, wspominając, że nie ma mowy o gazowaniu ludzi w dwóch wcześniejszych, pojawiły się dopiero w raportach sporządzonych po wojnie.
Co na to Witold Pilecki?
Cóż, czytałam raporty Witolda Pileckiego, ale zabijcie mnie – nie jestem pewna, którą wersję. Wydaje mi się, że już tę powojenną, najpełniejszą. Jestem przekonana, że czytałam w nich już o komorach gazowych. Ba, jestem niemal pewna, że to właśnie po wydaniu tej książki rozgorzała ostra dyskusja – pojawiły się bowiem sugestie, że Witold Pilecki przejaskrawił trochę liczbę ofiar, które straciły życie w komorach gazowych. Że te komory nie miały mocy przerobowej na taką liczbę ludzi. Jedna strona zarzucała, że sceptycy zarzucali Pileckiemu kłamstwo; w odpowiedzi można było przeczytać, że nie jest to zarzut o kłamstwo, a jedynie dociekanie prawdy. I że nie jest to absolutnie jakikolwiek zarzut wobec jednego z największych, jeśli nie największego, bohatera Polski, a jedynie sprostowanie, ponieważ Pilecki, będąc świadkiem okrucieństwa, które miało tam miejsce mógł wyolbrzymić niektóre fakty – co jest naturalną i ludzką reakcją. Niestety książkami jestem w tej chwili tak zawalona, że nie potrafiłam odnaleźć tego konkretnego wydania – zaczęłam więc szukać gdzie indziej. Na stronie FB „Raporty Witolda Pileckiego” (FB nie pozwala mi odznaczyć tej strony) pojawiły się wyjaśnienia, że Grzegorz Braun minął się z prawdą, bo w innych raportach Witold Pilecki wprost pisał o gazowaniu ludzi. Braun miał również sugerować, że nie mamy dostępu do całości tych raportów, co według autorów wspomnianego FB też nie jest prawdą. W odpowiedzi opublikowano również kserokopie raportów Rotmistrza, w których wyraźnie pisał on o gazowaniu ludzi.
Negacja Holocaustu?
Trzeba jednak jasno napisać – Grzegorz Braun nie negował Holocaustu jako takiego. Poddawał w wątpliwość jedynie jedną z metod odbierania życia ludziom oraz liczebność ofiar, która – swoją drogą – w niektórych kręgach jest negowana od lat. Braun w żadnym momencie nie powiedział, że Holocaustu nie było, co mu się dzisiaj próbuje propagandowo zarzucić. Wiemy już, że lider Korony Polski mylił się, jeśli chodzi o komory gazowe. One były, istniały i straciło tam życie setki tysięcy ludzi. Pan Grzegorz sugerował, że prawdopodobnie liczby ofiar są zawyżone. Być może. W dalszym ciągu jednak nie jest to negacja Holocaustu. I tutaj przechodzimy do drugiej części, dotykającej bezpośrednio wolności słowa. Oraz tego, do czego dopuściliśmy. Jako naród przymykamy oko na różnego rodzaju „niedopowiedzenia” i „przejęzyczenia”, które w mniej lub bardziej bezpośredni sposób stawiały pomału, ale konsekwentnie, Polskę w roli prowokatorów II wojny światowej czy też winowajców zagłady Żydów. Spójrzcie, jakie oburzenie wywołał przerwany wywiad z Grzegorzem Braunem – po raz kolejny: odbieranie immunitety, sprawy sądowe itd., itp.
Przejęzyczenia w polskim rządzie
A co takiego stało się, kiedy Barbara Nowacka „przejęzyczyła się”, kiedy wspominała o polskich nazistach? Przyjęto za akceptowalne wytłumaczenie fakt, że minister edukacji (podkreślam: minister edukacji!) pomyliła się… czytając z kartki. Nie reagowaliśmy ani na „Nasi matki, nasi ojcowie” (ba, ten serial puszczany był w polskiej telewizji w tak zwanym „prajm tajmie”), nie zareagowaliśmy jako państwo na „polskie obozy zagłady” (robili to tak naprawdę pojedynczy ludzie, w tym – przede wszystkim – powstańcy warszawscy oraz więźniowie obozów koncentracyjnych), puszczaliśmy mimo uszu wiele innych takich sugestii, chociażby w pop-kulturze (o czym szerzej pisał Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem w swojej książce: „Tresura: Kulisy lewicowej indoktrynacji”). Nie reagowaliśmy, nie otwieraliśmy oczu, nie podnosiliśmy głosu. Prawdopodobnie przez tę naszą bierną postawę doprowadziliśmy do tego, co mamy dzisiaj. Wystąpienie Grzegorza Brauna, co by o nim nie mówić, pokazało nam dobitnie, o czym można rozmawiać i nad czym można się zastanawiać, a czego absolutnie nie wolno tykać. Nie wolno wspominać o Żydach kolaborujących z Niemcami; nie wolno też wspominać o Żydach, którzy skazywali polskich bohaterów na śmierć (często cynicznie, bo np. Emila Fieldorfa skazali na powieszenie, mimo że stosował On prośby, żeby rozstrzelano Go jako żołnierza – nie prosił o darowanie win, łaskę czy cokolwiek innego; chciał jedynie zginąć jak żołnierz – nawet to nie było Mu dane).
Na pozwalamy innym… o sobie
I z tej naszej bierności wyniknęły właśnie „polskie obozy śmierci” czy niedawna wystawa „Nasi chłopcy” w Gdańsku (wiele o tym było już napisane, więc nie chcę powielać tematu, ale nazwa wystawy mnie osobiście wydaje się mocno… nietrafiona, że pozwolę sobie na eufemizm). Z tej bierności powstał m.in. serial „Nasze matki, nasi ojcowie”. Ponieważ w pewnym momencie postanowiliśmy zamknąć pysk na kłódkę i nie domagać się tego, co nam się należy. Postanowiliśmy zamknąć pysk o pamięć. Nie wiem, czy przez wygodę, czy przez zmęczenie II wojną światową, a później komunizmem (bo już wtedy się zaczęło – określenie „polskie obozy” powstało w latach 50-tych w Niemczech). A może później – w latach 90-tych – kiedy Adam Michnik, który był wówczas panem i władcą polskich mediów – zaczął siać w polskich umysłach ziarno wstydu polskości? Nie potrafię wskazać konkretnej daty, kiedy to zaczęło się dziać – ale dziać się zaczęło. Doszło to do takich rozmiarów, że możemy pisać nieprawdopodobne kłamstwa na temat Polaków („Malowany ptak” Kosińskiego – ta powieść była reklamowana jako autobiografia!), ale też jakakolwiek prawda o współpracy żydowsko-niemieckiej jest piętnowana, „bo to niedobra jest”. I to nie tylko w Polsce – wszak prezydent USA jasno opowiedział się po stronie Izraela, mimo że ten stosuje ludobójstwo. I na dodatek rozszerza skalę.
„Niezrozumiały” wzrost poparcia
Krótko podsumuję, chociaż to i tak jak grochem o ścianę. Grzegorz Braun nie negował Holocaustu, negował jedynie sposoby mordu i liczebność ofiar, tak więc od razu tego rodzaju zarzuty powinniście odstawić do lamusa. W polskim prawie jest dokładnie opisane, że nie wolno negować Holocaustu, ale żaden przepis nie mówi o negowaniu liczebności czy sposobów mordu. To „negowanie Holocaustu” nie miało miejsca i dziwię się, że w ogóle w takiej formie zaistniało w mediach. A może już się nie dziwię, tylko zwyczajnie prostuję. Co do samego Brauna – mam do niego bardzo ambiwalentne odczucia. Odbieram jego postać jako bardzo ideologiczną, nieskłonną do kompromisów, stawiającą swoje zdanie ponad zdanie innych. Dlatego wydaje mi się, że jest on bardziej ideowcem, niż politykiem, bo polityk – chcąc, nie chcąc – musi iść na pewnego rodzaju kompromisy, sojusze, koalicje, chociażby po to, żeby przepchnąć parę swoich planów czy obietnic wyborczych. Mnie on właśnie jawi się jako taki idealista. A niestety polityka jest sztuką kompromisów, do których pan Grzegorz chyba nie jest zdolny. To nie jest przestrzeń dla idealistów. Może kiedyś była. Już nie. Grzegorz Braun wszystko stawia na jedną szalę. Dlatego jest chyba zbyt bezkompromisowy jak na politykę. Ale jeśli ktokolwiek ze zwolenników uśmiechniętej Koalicji nie może uwierzyć, że Braunowi wciąż rośnie poparcie – to właśnie dlatego. Przez wasze (i nasze) uwiązane w kaganiec pyski.
M.
Nawiasem Pisząc
Propagandą przez łeb

Minął tydzień od czasu, kiedy Donald Tusk postanowił, że będzie kontrola na granicach Polski z Niemcami. Tyle samo czasu minęło, od kiedy Tusk uznał te tereny za infrastrukturę krytyczną – jak mniemam w celach, które Wam opisywałam w niedawnym wpisie. Niestety to wredne, polskie pospólstwo, zamiast przyjąć z wdzięcznością decyzję naszego niemieckiego słońca narodu zaczęło kręcić nosami. Bo podobno im chodziło o faktyczną kontrolę granic, a nie po prostu o utrudnianie pracy ludziom, którzy zdecydowali się na własną rękę tej granicy pilnować, ponieważ nikt inny tego nie robi. Kto by pomyślał!? Prawdopodobnie jest tak, że nam się w tyłkach poprzewracało wszystkim i czepiamy się największego Polaka ze wszystkich.
Obrońcy granicy według KO
A czemu o tym wspominam? Podejrzewam, że całe KO dostało odgórny przepis publikowania filmików, jak to „rzeczywiście” zachowują się ludzie, którzy na własną rękę próbują w jakikolwiek sposób zabezpieczyć nasze granice. I cóż w tym nagraniu można zobaczyć ciekawego? Otóż wszyscy, absolutnie WSZYSCY członkowie ROG-u, są jakimiś wulgarnymi, chamskimi i agresywnymi facetami, którzy tylko szukają okazji, żeby sprać kogoś po pysku. Postanowiłam to sobie porównać i jeszcze raz obejrzeć rozmowy z ludźmi z ROG-u… i bardzo wiele rzeczy mi się nie zgadza. Bo z jednej strony widzę ludzi zdesperowanych, ale kulturalnych, którzy potrafią logicznie argumentować swoje zdanie i swoje obawy; z drugiej natomiast jakichś ABS-ów, którzy, mniej lub bardziej życzliwie pytają ludzi, czy mają jakiś problem. Rozumiecie, pojawił się pewien dysonans, jak to połączyć, bo jedno się z drugim nie zgadza. W związku z powyższym, wzięłam to na zdrowy, chłopski (mimo żem baba) rozum. I mi w tym moim małym, kobiecym móżdżku zaświtało, że o wiele łatwiej byłoby „zagrać” jakiegoś patusa wykrzykującego wulgaryzmy, niż gościa, który w programie na żywo relacjonuje, jak to wygląda z jego perspektywy. Który, podaje konkretne argumenty i konkretne sytuacje, z którymi zmierzył się on, albo jego znajomi. Jednocześnie mówi to w taki sposób, że widać, że jest trochę zdenerwowany, zestresowany, pierwszy raz występuje przed kamerą, próbuje zebrać myśli. To oczywiście tylko moje subiektywne zdanie, ale ten człowiek brzmiał o wiele wiarygodniej, niż goście, którzy zapewniali, że przy*** każdemu „brudasowi”, którego zobaczą na granicy polsko – niemieckiej.
Wypróbowane metody manipulacji
A potem przypomniała mi się „Akcja-Demokracja” i całe związane z nim szemrane, ale uśmiechnięte, towarzystwo. Pamiętacie pewnie te spoty Akcji Demokracji, które bezpardonowo atakowały Karola Nawrockiego albo Sławomira Mentzena? Jeżeli ich nie widzieliście, mogę tylko napisać, że było to tak sztuczne, przejaskrawione, przekłamane, że – mnie osobiście – aż odrzucało. Dla rozjaśnienia na szybko przypomnę fabułę jednego z tych spotów – zbliżenie na jakiegoś karczka, który wprost mówi, że marzy mu się Polska pod rządami Putina, który wziąłby nas pod swoje skrzydła i uchronił przed europejską dziczą. A na koniec chwytliwe hasełko, że on też pójdzie na wybory, więc Ty, drogi widzu, idź tym bardziej, bo nie chcesz, żeby „tacy jak oni” Ci Ojczyznę urządzali, prawda? Spoty, które ostatnio masowo udostępniają na swoich profilach posłowie KO (co każe mi sądzić, że to odgórny nakaz), niczym się od tamtych nie różnią. Nie dam sobie głowy odrąbać, że to też jest efekt pracy „Akcji-Demokracji”, bo chyba nawet politycy KO nie byliby aż tak głupi, żeby z tym wyskakiwać po ostatniej aferze, ale formą i treścią niewiele się różnią. Też ta sama siermiężna propaganda, przejaskrawienie, manipulacja. Ten sam brak jakichkolwiek argumentów, udokumentowanych nagrań, czegokolwiek, co pozwalałoby zakwalifikować udostępniane przez nich nagrania gdziekolwiek powyżej poziomu Soku z Buraka. Ale po co mają się wysilać, po co jakoś przesadnie starać się o wiarygodność, skoro ten najtwardszy, cementowy elektorat uwierzy we wszystko? Zarówno spoty „Akcji-Demokracji”, jak i te ostatnie o ROG-u pojawiły się na wszystkich profilach polityków KO w mediach społecznościowych; zarówno jedne, jak i drugie mają zerową wiarygodność i zarówno jedne, jak i drugie ustrzeliły kogo miały ustrzelić. Zabetonowany elektorat.
Czy aby na pewno skuteczna metoda?
Tak, KO prowadzi chyba teraz kampanię tylko i wyłącznie dla swoich najwierniejszych wyborców, w związku z czym wydaje mi się, że mogą kłamać bez końca, wałkonić się bez końca i kłaniać Niemcom w pas. Też bez końca. Ale wiecie co? To drugi raz nie przejdzie. Nie może. Bo ludzie z reguły są jednak mądrzejsi od betonowego elektoratu jakiejkolwiek partii. Bo mimo wsparcia najważniejszych mediów, ludzie widzą, kiedy KO kłamie, kiedy się kompromituje, a kiedy tylko pierdzieli tanie populizmy. Dlatego po ostatnich jazdach wesołego Romka i jego uśmiechniętej brygady KO zjechała w sondażach o ok. 10%. Teraz niby wypuścili nowe, według których odzyskali już tę stratę, ale – nie wiem – czy tylko ja mam wrażenie, że to było montowane na szybko, byle tylko swoim wyborcom wyjaśnić, że jest super? I mam nadzieję, że to nie tylko moje myślenie życzeniowe. Na ostatniej debacie dotyczącej sytuacji na naszej zachodniej granicy w Kanale Zero do redakcji dodzwoniła się jakaś kobieta. Przyznała ona, że w październiku 2023 roku głosowała na KO, a następnie zmieszała z błotem obie panie z rządzącej koalicji, które ośmieliły się tam wystąpić. Można było łatwo wyczuć, że pani żałuje już podjętej wtedy decyzji i raczej nie zamierza popełnić kolejny raz tego samego błędu. Oby. Jeszcze żeby te wszystkie rozczarowane „brakiem reakcji polskich władz na sfałszowane wybory” silniczki, które zapowiadają, że już nigdy więcej na wybory nie pójdą, dotrzymały słowa…
M.
Nawiasem Pisząc
Polityczne akrobacje pod niemiecką granicą

Z ciekawością obejrzałam zarówno materiał Krzysztofa Stanowskiego z naszej zachodniej granicy, jak również debatę na temat sytuacji z tamtych regionów prowadzoną przez Roberta Mazurka. Oba te materiały można w skrócie podsumować jako komediodramat – z jednej strony mieliśmy bowiem autentycznie przejętych i zaniepokojonych mieszkańców przygranicznych miejscowości, którzy – wbrew temu, co pewnie chcieliby słyszeć niektórzy – wypowiadali się bardzo rozsądnie. Znowu okazało się, że narracja rządu Donalda Tuska, delikatnie pisząc, mija się z rzeczywistością, bo nie widziałam w tych ludziach ani ziejących nienawiścią kiboli, ani nowego pokolenia kolejnego Ku Klux Klanu, które nie wiedzieć czemu, osiedliło się w Polsce. Z drugiej jednak strony mieliśmy kompletną ignorancję przedstawicieli polskich władz, które w swoim stylu postanowili obrazić ludzi organizujących się w grupy i patrolujących przygraniczne tereny.
Lepiej późno, później czy może wcale?
Gośćmi debaty byli m.in. Krzysztof Bosak i Adriana Poprawska, którą kojarzymy wszyscy pewnie od niedawna, bo wcześniej zarobiona kobieta była w swoim ministerstwie ds. społeczeństwa obywatelskiego. Pani postanowiła się uaktywnić niedługo po tym, jak o przerzucanych nam przez granicę migrantami zaczęło być głośno i swoim wpisem udowodniła, że być może ma jakieś swoje ukryte talenty, być może są sprawy, w których faktycznie jest kompetentna, ale na pewno nie należą do nich sprawy resortu, który wzięła pod swoją opiekę, bo już na samym początku postanowiła wszystkim pokazać, ze społeczeństwo obywatelskie ma w poważaniu, dla niej najważniejsza jest linia narracyjna jedynej słusznej koalicji. Ada poczuła się bardzo pewna siebie, bo niedługo po tym wpisie przyjęła zaproszenie do Kanału Zero, gdzie elegancko się skompromitowała. Twierdziła na przykład, że członkowie Ruchu Obrony Granic przebierali się za policjantów i próbowali legitymować nielegalnych przybyszy. Ci ludzie mieli bowiem napis „Police” na kamizelkach – a skoro tak, to znaczy, że się przebrali za policjantów, a tego przecież nie wolno robić. I pal sześć, że „Police” to po prostu nazwa miejscowości pod Szczecinem. Pani Adriana nie będzie się takimi szczegółami przejmowała, police to police i nie ma przebacz. Później była łaskawa stwierdzić, że ludzie próbujący bronić porządku przy niemieckiej granicy, to dokładnie ci sami, którzy kiedyś bili kobiety na którymś z tych ich wyzwolonych marszów. A skąd wie? Bo tak słyszała. Najsmutniejsze jednak było to, że tej pani kompletnie nie dało się przetłumaczyć najprostszych kwestii. Porowska utrzymywała, że ludzie nie protestują przeciw temu, co już jest, ale co może się dziać. Co prawda, według mnie dwóch zabitych Polaków przez naszych zacnych gości świadczy o tym, że to się powoli zaczyna, ale tak, pani Adriana nie minęła się za bardzo z prawdą – Polacy przede wszystkim nie chcą u nas takiej dziczy na ulicach, jaką widzimy już we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Tyle że nie wzięła pod uwagę, że kiedy tutaj też się zacznie na dobre, to potem będzie baaaardzo trudno to odkręcić. I tu też można szybko rzucić okiem na Europę Zachodnią, jak oni tam sobie z tym bogactwem kulturowym radzą. Pani Porowska chciałaby może zaproponować wdrożenie któregoś z tych pomysłów na nasze polskie warunki? A który według niej byłby najskuteczniejszy, bo mnie się wydaje, że oni tam próbują jak mogą, ale niespecjalnie im to już wychodzi.
Najskuteczniejsza blokada
A tymczasem w Polsce najpierw bardzo brutalnie została zamordowana 24-letnia torunianka, a parę dni temu ugodzony nożem został nasz 41-letni Polak, więc jeśli pani Ada ma jakieś pomysły co zrobić, kiedy ta dzicz zaleje polskie ulice, to wypadałoby się już nimi podzielić. Na szczęście Donald Tusk postanowił posłuchać głosu tłumów i wprowadził częściowe kontrole na granicy z Litwą i Niemcami. Nie chciał, wzbraniał się, ale uległ. Ludzki pan, prawda? Niestety niekoniecznie. Wiele można było usłyszeć od środowisk PiS-u i Konfederacji, że presja ma sens. Kto jednak zna i pamięta premiera z jego wcześniejszych rządów, ten łatwo mógł się domyślić, że za tą pozorną kapitulacją przed obywatelskim nieposłuszeństwem kryje się coś innego. Od początku obstawiałam, że Tusk zrobi to w taki sposób, żeby przede wszystkim utrudnić robotę chłopakom z ROG-u, bo widział ktoś kiedyś Donka, kiedy twardo i bezkompromisowo sprzeciwia się Niemcom? Ja też nie. Mianowicie premier był łaskaw ogłosić, że wszystkie przejścia graniczne z Niemcami zostaną uznane za infrastrukturę krytyczną, a to z kolei oznacza zakaz jakiegokolwiek fotografowania i nagrywania. A to z kolei powoduje, że ROG nie będzie mógł już nagrywać funkcjonariuszy Straży Granicznej, jak grzecznie i pokojowo odwożą migrantów z Niemiec po różnych ośrodkach na terenie zachodniej Polski. Według mnie wniosek płynie tylko jeden -Tusk nie życzy sobie, żebyśmy na temat tego, co dzieje się na granicy nazbyt chętnie rozmawiali. Najlepiej, żebyśmy w ogóle nie mieli o niczym pojęcia, bo po cóż mamy się stresować? Jeśli to tego wszystkiego dodamy posłuszne media, to naprawdę nie ma czym mówić, bo: Migranci byli grzeczni i umyli po sobie naczynia, niemieccy funkcjonariusze bardzo taktowni, a polscy obrońcy granic zupełnie inni, jak pisała Wyborcza. Zupełnie inni, czyli ani grzeczni, ani taktowni i jeszcze na dodatek syf w kuchni zostawili.
Ciekawe, czy kiedyś w Wybiórczej przeczytamy bardziej niepokojący list od wiernej czytelniczki? Na przykład taki: Ratunku, nie wiem, co mam robić! Jeden z tych grzecznych migrantów zamknął się parę godzin temu z moją córką w pokoju. Oczywiście, jako światła i oświecona osoba, nie miałam nic przeciwko temu, bo nie jestem rasistką! Poza tym nie musiałaby sama zmywać naczyń w tym strasznym, patriarchalnym świecie, gdyby jej się taki ułożony chłopaczek trafił. W każdym razie jakąś godzinę temu usłyszałam krzyk, płacz i odgłosy uderzeń dobiegające z jej pokoju. Ależ ja postępowo córkę wychowałam, pomyślałam z dumą. Niestety od tamtego czasu w pokoju mojej córki głucha cisza, pukam, próbuję otworzyć, nic. Na dodatek piętnaście minut temu ten sympatyczny Mokambe od naczyń wyskoczył z jej okna i gdzieś sp****lił. Szanowna Gazeto, proszę, podpowiedz mi, co mam myśleć na ten temat? Moja krynico wiedzy! Czy powinnam zacząć się martwić? Nie chcę wyjść na nietolerancyjną panikarę, dlatego, proszę, napiszcie mi, kiedy już będę mogła w miarę dyskretnie zareagować, dobrze? Z ukłonami…
M.