

Nawiasem Pisząc
Jak kłamać o Polsce, ale żeby się nie pokaleczyć
Całkiem niedawno, zaraz po napisaniu posta o kolejnych przygodach Grzegorza z gaśnicą, jedna obserwująca wysłała mi krótki fragment wywiadu Radosława Sikorskiego z Krzysztofem Stanowskim, w którym podejmowali oni temat reparacji wojennych. I ten wywiad jest kolejnym objawem naszego wstydu polskości, którym zagraniczne media (chociaż polskojęzyczne) usiłują zatruć nam umysł od wielu lat. Kolejny, jeden z wielu objawów, które notorycznie bagatelizujemy. Zaraz przejdę do tego wywiadu i wybranych z niego fragmentów, ale najpierw może przypomnę parę podobnych sytuacji – których sama nie odszukiwałam specjalnie w czeluściach Internetu, bo zachowałam je sobie po prostu w głowie. Warto pamiętać, że zaczęło się to już jakiś czas temu. Serial „Nasze matki, nasi ojcowie”, który miał sumiennie i szczerze rozliczyć Niemców za II wojnę światową, jednak dziwnym trafem najbardziej oberwało się żołnierzom Armii Krajowej, którzy zostali tam przedstawieni jako wcielenie zła. Należy wspomnieć, że większość „szczerych do bólu” produkcji filmowych, które miały rozliczyć II wojnę światową, nie za bardzo kwapiło się do rozliczania innej strony konfliktu, czyli Związku Radzieckiego. Za to bardzo wiele było takich, w których nie zabrakło czasu, aby rozliczyć Polaków. Mimo że nie było z czego. Mniejsze lub większe szpileczki były nam wbijane przy okazji „Listy Schindlera” czy „Pianisty”. Zwycięzców się nie sądzi. Zupełnym przypadkiem pojawiła się też książka „Malowany ptak”, w której Polacy byli przedstawieni jako moralne zera, totalne prostactwo – gorzej niż zwierzęta. I była to książka reklamowana jako autobiografia! Autor bardzo długo zarzekał się, że wszystko, co opisywał przeżył naprawdę i widział na własne oczy. Mówi się, że właśnie ze względu na to, że wszystko wyszło na jaw, Kosiński popełnił samobójstwo. A wiecie, dlaczego wyszło? Ktoś sobie policzył, gdzie był chłopiec podczas II wojny światowej i wyszło mu, że nawet małżeństwo Myrchów nie byłoby w stanie tyle kilometrówki wyrobić. Jak widać po upływie lat, pan Jerzy nie musiał z tego powodu odbierać sobie życia, bo sami Polacy nic nie zrobili. Do tej pory wielu z nich sądzi, że to prawdziwy opis prawdziwych zdarzeń i „każdy prawdziwy Polak powinien ją chociaż raz przeczytać”. I nawet przez myśl nikomu nie przeszło, że przecież pan Kosiński nie opisuje tam typowej polskiej wsi w okresie II wojny światowej, ba, on nie opisuje nawet typowej średniowiecznej wsi. Opis pasował bardziej do zagrody świń, które akurat były w stanie mordowania najmłodszego i najsłabszego prosiaka. Gdyby nie to, że mi się daty nie zgadzały, pomyślałabym, że to może jakiś odcinek „Z kamerą wśród zwierząt” w wersji pisanej.
Od czego się zaczęło?
A przechodząc już do czasów bardziej współczesnych. Czy my oponowaliśmy, kiedy Aleksander Kwaśniewski był łaskaw przeprosić Żydów za Jedwabne, w oczach całego świata, obarczając nas winą za tę zbrodnię? Nie, nikogo to nie zdziwiło, uznaliśmy, że skoro prezydent Kwaśniewski tak mówił, to musiała być prawda. Do dnia dzisiejszego trudno to obalić, chociaż z nadzieją przyznaję, że zaczynamy w końcu budzić się z marazmu. Boję się jednak, że za późno i ze zbyt małą stanowczością. Mniej więcej w tym samym czasie Aleksander Kwaśniewski przypisał wszystkie zasługi Witolda Pileckiego – Cyrankiewiczowi. Wtedy również nikt (albo mało kto) nie zareagował – na szczęście pamięć o Rotmistrzu zaczęła pukać w końcu od spodu i ostatecznie się przebiła. Dzięki Bogu, bo w sumie na niej zaczęliśmy, powoli, bo powoli, ale jednak budować na nowo fundamenty polskości i dumy narodowej. Witold Pilecki już od dawna nie żyje, a mimo wszystko dalej Polakom pomaga – już zza grobu. W tym momencie już naprawdę trzeba wstać z kolan. Ale dobrze, wróćmy do tematu. Borys Budka wpadł na antenie, zdaje się „Radia Zet”, że nie zna polskiego hymnu. Oficjalna wersja jest taka, że tak bardzo się wzruszył z powodu pisowskiego reżimu, że nie był w stanie, biedaczek, powtórzyć jego słów, ale w takie bzdury chyba wierzy tylko najtwardszy elektorat KO. Sprawa, według mnie, skandaliczna, bo jeśli polski polityk przez całe swoje życie nie był w stanie zapoznać się i zapamiętać tekstu Mazurka Dąbrowskiego, to jak my mamy wierzyć w jego patriotyzm i zaangażowanie w sprawy polskie? Ja nie wierzę. Potem mieliśmy sławne już wystąpienie Barbary Nowackiej o polskich nazistach, ale też bez wielkiego słowa sprzeciwu przyjęliśmy, że pani minister przejęzyczyła się, czytając z kartki. Przecież ona powinna tego samego dnia podać się do dymisji i zakopać jak najgłębiej, żeby ludzie zdążyli zapomnieć, że ktoś taki w ogóle istniał. No, ale przecież niepotrzebne są takie radykalne środki, przecież każdemu zdarza się przejęzyczyć. A owszem, mnie też się zdarza. Ale jeszcze nie tak, żeby Niemców pomylić z polskimi nazistami. Nie wiem, być może głównie dlatego, że nie szastam sformułowaniem „naziści”, tylko wprost piszę o Niemcach, bo z historii wiem, że była to wojna światowa, a te z reguły polegają na tym, że jedno państwo atakuje drugie i cała rzecz dzieje się na kuli ziemskiej, a nie na odległej planecie Nazis, czy skąd tam ci naziści pochodzą. A nie, dzięki naszej pani minister EDUKACJI już wiem. Proszę bardzo, jak ta kobieta pięknie edukuje młodzież. Również taką po trzydziestce. W tak zwanym międzyczasie mieliśmy też wyrzucenie wystawy Muzeum II Wojny Światowej o rodzinie Ulmów, św. Maksymilianie Kolbe czy właśnie Witoldzie Pileckim – jednego z największych Polaków. Pojawiła się też wystawa „Nasi chłopcy” w Muzeum Gdańska, w której sam tytuł mnie odrzuca. Doskonale rozumiem, że ta wystawa miała opowiadać o mężczyznach siłą wcielonych do armii Wermachtu, ale mimo wszystko… Już wiele osób pozwoliło sobie na takie porównania, więc będę kolejna, ale co mi tam: „Nasi chłopcy – Żydzi pomagający nazistom w unicestwianiu… Żydów”. Nie rozumiem, dlaczego miałoby to nie przejść?
Radosława Sikorskiego parę słów o wojnie
Tych parę przykładów, które wyszukałam sobie we własnej pamięci, zajęło mi już sporo miejsca, więc płyńmy do brzegu. Radosław Sikorski w programie Krzysztofa Stanowskiego wdał się w dyskusję na temat reparacji wojennych. I teraz warto przypomnieć całą aferę, kiedy PiS (będąc jeszcze u władzy) zapowiedział, że nie ma zamiaru kończyć walki o reparacje. Na co przedstawiciele KO bardzo się oburzyli, że jak to tak drążyć historię, że przecież nie ma dla nas wspanialszych przyjaciół niż Niemcy i nie psujmy sobie z nimi relacji. Dopóki nie otrzymali instrukcji, że zdecydowana większość polskiego społeczeństwa jest za tym, żeby domagać się jakiejś rekompensaty od Niemiec za szkody – a są to straty niebagatelne, bo to przez II wojnę światową potem przez kilkadziesiąt lat musieliśmy mierzyć się z komunizmem. W wykonaniu Związku Radzieckiego (przecież w Holiłódzie mówili, że to fajna armia w sumie jest, wyzwalała nas i w ogóle), więc można ironicznie powiedzieć, że to aż o dwa dobra za dużo. Dlatego też KO natychmiast zmieniła całą narrację na temat reparacji i kategorycznie stwierdziła, że reparacje będą, jak najbardziej, ale to oni muszą wygrać, bo to ich partia jest jedyną, która jest w stanie te reparacje wywalczyć. Jak to się skończyło, wszyscy pamiętamy. Usłyszeliśmy o tym od samego Donalda Tuska, który powiedział nam w lekko zawoalowany sposób, że te reparacje możemy sobie w rzyć wsadzić. To w sumie kolejny przykład, który śmiało można dodać do wcześniejszego akapitu.
OK, ale wróćmy do Radka Zdradka, bo to w sumie ciekawy wywiad. Poniżej zamieszczę Wam jego fragmenty, te najbardziej rażące:
– Chodzi mi o reparacje… Pan jest ministrem spraw zagranicznych. Czy panu się podoba, jak do tego tematu podchodzą Niemcy, że na przykład…
– Chwila moment. Bo Niemcy realnie stracili.
– To mogli nie wywoływać wojny, ich sprawa.
– Dobra. Niemcy stracili na rzecz Polski 20% terytorium.
Biedni ci Niemcy. Tacy poczciwi. Przypomnę tylko, że te 20% ziem niemieckich po wojnie wyglądało niewiele lepiej niż Warszawa. Dosłownie był tam kamień na kamieniu. To, co jest teraz to już nie jest to, co nam Niemcy „łaskawie” podarowali po II wojnie światowej. To jest to, co my, Polacy, odbudowaliśmy. A że my „w zamian” straciliśmy wschodnie rubieże, to już nieważne. Przecież polski minister spraw zagranicznych powinien praktycznie zastanawiać się przede wszystkim nad tym, co stracili Niemcy i nie ma czasu kłopotać się tym, co straciła Polska, prawda?
Co dalej u Radka?
– Jak zrobić, żeby sąsiad, który nam rozwalił cały kraj, poczuł się zobowiązany do tego, żeby coś nam zapłacić; dużo nam zapłacić, a nie postawić kamień w Berlinie?
– Proszę mnie nie przekonywać, że Niemcy się zachowywali jak bestie i że zrujnowali nam kraj.
Czyli, jak rozumiem, Niemcy wcale się nie zachowali jak bestie i nie zrujnowali nam kraju. Hej, jak już szukamy „negowania Holocaustu”, to ja bym się zajęła tę konkretną wypowiedzią. Bo dla mnie zaganianie ludzi do zwierzęcych wagonów, w których ci często się dusili albo byli tratowani, i zawożenie (tych ocalałych) do obozów śmierci mieści się granicach zachowywania jak bestia. Wam też? Nie jestem w tym chyba osamotniona? Więc skoro nie zachowywali się jak bestia, to Holocaustu nie było, bo przecież tylko bestia mogłaby zrobić coś tak, dosłownie, bestialskiego. No, ale tam nie padło ani słowo „Holocaust”, ani słowo „Żydzi”, więc tematu nie było. Po raz kolejny mamy narrację, że w sumie podczas II wojny światowej to ucierpieli tylko Żydzi, nam się, według pana Sikorskiego, żyło jak pączkom w maśle. Ach, i w żadnym wypadku nie zrujnowali nam kraju, broń Boże. Widocznie to zdjęcie kilkunastoletniej dziewczynki pochylającej się nad swoją zastrzeloną siostrą tuż po bombardowaniach Wermachtu (z 39. roku, z września, czyli sam początek wojny), możemy sobie między bajki włożyć. Tak naprawdę Polacy sami są sobie winni, bo wywołali Powstanie Warszawskie, zamiast dalej dawać się zabijać jak psy. Bo jakby spokojnie i grzecznie się dawali zabijać, to stolica stałaby cała. Dobrze myślę? Według słów ministra Sikorskiego widocznie tak, bo naprawdę nie wiem, jak inaczej miałabym to interpretować. On potem próbował się wymigiwać od tego, że nie do końca to miał na myśli, ale przekaz jego słów był jasny: nie powinniśmy się niczego od Niemców wymagać, bo oni też stracili. A że my straciliśmy nieporównywalnie więcej, to już oj tam, oj tam. Widocznie nam, tak jak Niemcom, się należało. My straciliśmy i oni stracili. Po równo jest, prawda? No, nieprawda, ale to jest tak jasne i logiczne, że nie trzeba chyba nic więcej w tym temacie pisać. Jeśli pan minister tego nie rozumie, to jest on jedną z niewielu osób, które nie są w stanie tego pojąć. A kimże ja jestem, żeby pouczać elitę, prawda?
Nieodżałowany Maksymilian Schnepf…
Drugą sprawą, do której chciałabym się odnieść, to komentarz Instytutu Witolda Pileckiego – dzięki Lemingopedia 3.0 zapoznałam się z tą sprawą i postanowiłam ją wyróżnić w tonie innych, zjadających polskość i polską dumę, sprawach. Otóż, Instytut Pileckiego był owszem łaskawie pamiętać o obławie augostowskiej. Zamieścił nawet wpis z okazji rocznicy. Tyle tylko, że ten ich tekst sprowadzał się co jedynie do roli umniejszania zbrodni dokonanych przez Maksymiliana Schnepfa, czyli zięcia naszej wybitnej propagandystki z TVP – Doroty Wysockiej Schnepf. Otóż, Instytut Witolda Pileckiego napisał:
Porucznik Maksymilian Schnepf dowodził jednostką ludowego WP, o wielkości 110-160 żołnierzy, która zatrzymała 22 osoby, z których część nigdy nie wróciła do domu. W Obławę zaangażowanych było 45 000 żołnierzy, udział jednostki Schnepfa stanowił jedynie 2 promile tych sił.
To jest taki stos manipulacji, propagandy i zwyczajnego kłamstwa historycznego, że pozwolicie, abym odniosła się tylko do fragmentów. A zatem, odnosząc się bezpośrednio do tekstu: „z których część nigdy nie wróciła do domu”? Znaczy – co się z nimi stało? Poszli w długą? Pouciekali i założyli sobie nowe, do tej pory nieodkryte, kolonie? Czy może najzwyczajniej w świecie ktoś ich tam pomordował? Może ci ludzie nie mogli wrócić do domów, bo nie żyli? Ale uśmiechnięty Instytut Pileckiego, być może, ma inny przebieg wydarzeń. Nie wiem, ja się z góry nastawiam na złą wolę władz komunistycznych i według mnie ci ludzie zostali po prostu zabici? Bo nie wiem, jak inaczej zrozumieć to przesłanie? Nagle im się odwidziało, stwierdzili, że mają wszystko gdzieś i poszli żyć na Bieszczadach? Od Instytutu Witolda Pileckiego oczekiwałabym wprost informacji, co się z tymi ludźmi stało, zamiast lakonicznego „nie wrócili do domu”. Druga sprawa, to ta, że przecież to tylko i jedynie 2 promile. W sumie tyle, co nic, prawda? Nie ma o czym mówić – jak rozumiem, według Instytutu Pileckiego. Otóż nie, bo jak dla mnie, fakt, że pan Schnepf przyczynił się do zabicia tylko 2 promili ze wszystkich poległych osób, świadczy tylko o tym, że pan Schnepf miał iluś tam różnych odpowiedników, którzy wykonywali te same okrucieństwa i bestialstwa. Czasem większe, czasem mniejsze, nie wnikam. Ale to byli ci sami ludzie – sterowani przez tego samego kata. I tak samo posłusznie wykonujące jego rozkazy. I tutaj nie ma sensu bawienie się w tego typu liczby. Bo według mnie ci wszyscy ludzie są tak samo odpowiedzialni za tę zbrodnię. I nie ma dla mnie znaczenia, który zabił więcej, a który mniej, bo „chciałby, ale nie dał rady”. Każdego z nich czyni to odpowiedzialnym za to morderstwo.
Zastanawiam się też, dlaczego akurat nazwisko Schnepfa próbowano tu tak ocieplić? Dlaczego akurat na niego padło, skoro – jak rozumiem – osób odpowiedzialnych było więcej? I to w „różnych promilach”? Czy tylko dlatego, że pani Dorota ciągle chce być ambasadorową Polski we Włoszech? Tak tylko pytam…
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Dlaczego warto było walczyć o KPO?

Napiszę Wam, że nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać w związku z najnowszą aferą KPO, więc rozwiązałam problem, płacząc ze śmiechu. Nie wierzyłam, kiedy dzisiaj w pracy przeczytałam w jaki sposób rząd rozdysponował te środki. Myślałam sobie, że to jest za grube, że to niemożliwe, że przecież nawet KO by czegoś takiego nie zrobiła, a potem sobie przypomniałam, że to przecież jest KO. Ale musiałam się upewnić, dlatego zajrzałam sobie do mapki, na której można wyszukać poszczególne przełomowe inwestycje i napiszę Wam, że siedzę nad nią od godziny, gorączkowo szukając jakichś rozsądnie wydanych pieniędzy, ale nie. Wszędzie widzę jachty, hotele, gastro itp., a znalazły się tam jeszcze ciekawsze kwiatki. Próbuję zebrać do kupy wszystkie największe absurdy, ale co chwilę pojawiają się nowe. Ta lista się nie kończy!
Bez jakich inwestycji Polska absolutnie nie może się obyć?
Poniżej wrzucę Wam, co udało mi się wygrzebać samej i w mediach społecznościowych, bo ludzie cały czas dorzucają kolejne. A zatem trzymajcie się mocno krzeseł, bo napisać, że to Monty Python to nic nie napisać. Nawet Stanisław Bareja nie miałby chyba takiej wyobraźni. Kwoty jakie przekazano oscylują między kilkuset tysiącami a nawet pięcioma milionami złotych. Napiszę Wam tylko jeszcze, że najbardziej śmiać mi się chce, kiedy przypominam sobie od ilu lat Platforma maltretuje nas tym KPO. Jaki to wielki rozwój nas czeka, jacy będziemy bogaci, tylko trzeba ten wstrętny PiS odsunąć od władzy, bo nie spełniliśmy iluś tam kamieni milowych. Potem się okazało, że kamień milowy był tylko jeden i była to wygrana Donalda Tuska. Ale było warto, bo dzięki temu będziemy mieli:
– Klub swingersów, żeby było po europejsku. Jeszcze tylko wpuśćmy tych wszystkich inżynierów i w końcu dogonimy Europę!
– Solarium w pizzerii, bo nie ma nic przyjemniejszego niż szamanie pizzy w łóżku opalającym, które wygląda jak trumna.
– Zdalne treningi personalne, bo czemu nie? Od kiedy żeby redukować tkankę tłuszczową trzeba ćwiczyć, skoro wystarczy pogadać o tym w Internecie?
– Muzeum Ziemniaka w Warszawie – jak o tym przeczytałam, to mi ziemniaki zaczęły szóstkami wyłazić z piwnicy.
– Aplikacja do układania planu treningowego, bo jak wyżej wspomniałam najlepiej trenuje się w Internecie, a bez aplikacji ani rusz!
– Kursy sztuk walki w Hotelu Focus w Lublinie, bo co prawda broni i armii niemalże nie mamy, więc jak Ruskie wjadą ze wschodu, to ich teakwondo załatwimy!
– Mobilne ekspresy do kawy dla solarium w celu podniesienia odporności na kryzysy, bo wiadomo, że jak solarium to pizza, a jak pizza to kawa.
– Kursy gry w bilarda na wypadek, gdyby ktoś się nie załapał na kursy walki, będzie mógł rzucać w Rosjan bilami. Albo walić kijem po głowie.
– Zestaw do nowoczesnych technik serwowania deserów, bo PiS jest strasznie zaściankowy, a jak Koalicja idzie w nowoczesność to na pełnej kurtyzanie!
– Kebab z pokojem hotelowym na zapleczu, bo jak człowiek się naje, to potem mu się spać chce.
– Solarium zwiększające odporność na wypadek, gdyby w związku z napływem inżynierów pojawiła się moda na dawno zapomniane choroby.
– Mobilne kino pod chmurką, bo jak wszyscy wiemy, najlepszą ochroną przed kryzysem energetycznym jest oglądanie filmów na zewnątrz. W razie blackoutów – kino samo się doładuje śmiechem widzów.
– Piwo bezalkoholowe o szczególnych walorach smakowych to kropka nad i po wygranej walce z alkotubkami.
– Pozaszkolna edukacja sportowa w kebabie jest całkowicie logiczna i nawet z tym nie handlujcie. Jak człowiek się naje, to mu się chce spać, a jak się wyśpi, to musi zrzucić zbędne kilogramy. W Internecie. Za pomocą aplikacji.
– Kursy brydża w modelu e-learningu, bo w kryzysie najważniejsze to umieć odpowiednio rozegrać karty – najlepiej online, w dresie, z herbatką i dotacją z KPO.
– Treningi w czasie epidemii w kontenerach ma sens pod warunkiem, że na jeden kontener przypada tylko jeden uczestnik. Żeby się nie pozarażali.
– Barbecue w stylu południowoamerykańskim specjalnie dla naszych wspaniałych gości z Wenezueli, którzy nocami biegają po parkach i szukają Polek chętnych albo mniej na wspólne harce. Żeby siły mieli.
By żyło się lepiej. Naszym.
A pamiętacie, jak KO rozpętała burzę w sprawie „Willi +”, bo tylko na swoich dają? No to 540 tysięcy złotych na strefę relaksu otrzymała właścicielka hotelu „Krychowiak”. Jak znam życie to pewnie znowu jakieś panele porozstawiają, ale warto zaznaczyć, że właścicielką tego ośrodka jest Izabela Piasecka. A kim jest ta pani? Ano, radną z Koalicji. A taki poseł Łącki, również członek uśmiechniętej koalicji, wyciągnął ponad milion złotych, w tym – oczywiście! – na stworzenie ogrodu zimowego w ośrodku wypoczynkowym „Gryf”. Jeszcze inna pani, która nazywa się Małgorzata Kurkowska otrzymała około 400 tysięcy złotych na… Małgorzatę Kurkowską, ot tak, po prostu. Trzeba w siebie inwestować. Z ciekawości spojrzałam sobie, jak sprawa wygląda w moim rodzinnym Inowrocławiu i oto, co znalazłam: „Zakup nowoczesnego cyfrowego zestawu projekcyjnego 4K z laserowym źródłem światła niezbędnego do wprowadzenia na rynek nowych usług, szansą na wzmocnienie odporności przedsiębiorstwa z województwa kujawsko-pomorskiego na wypadek kolejnych kryzysów w sektorze kultury” albo „Inwestycja na terenie województwa kujawsko -pomorskiego w zwiększenie odporności przedsiębiorstwa oraz dywersyfikację działalności i usług oraz rozszerzenie działalności gospodarczej o nowe usługi w Restauracji Studenckiej poprzez uruchomienie usług gastro w przyczepie gastronomicznej, stworzenie strefy chill-out i organizację wydarzeń w plenerze oraz wprowadzeniu cateringu dietetycznego z dowozem”. Pod tekstem wkleję Wam mapkę, sprawdźcie na co pójdą te fundusze w Waszej okolicy, pośmiejemy się razem.
Żeby nie było tak śmiesznie przypominam, że te pieniądze to nie prezent, tylko pożyczka, którą będziemy spłacać wszyscy. Żeby było jeszcze mniej śmiesznie – wnioski o dotacje składały również szpitale, w tym onkologii dziecięcej, na którą wredny PiS nie chciał dać pieniędzy, bo wolał na TVP. I sporo z tych wniosków zostało uwalonych. Nie wiem, czy jakikolwiek szpital cokolwiek dostał. Donald Tusk oczywiście się oburzył i zapowiedział, że sprawa zostanie wyjaśniona. Nie wiem, jak on chce to wyjaśniać, bo tych inwestycji jest pierdylion. Mnie łapa boli od klikania i wyszukiwania kolejnych „przełomowych” inwestycji, a on chce je wszystkie zbadać? Pewnie tak jak Roman Giertych policzył wszystkie głosy. Pojawiają się oczywiście głosy, że to nie premier i nie ministrowie, tylko… urzędnicy. Mogliby już nie robić z ludzi durniów, chociaż wcale się nie zdziwię, jeśli to będzie oficjalne wytłumaczenie. No nie, nie na taką skalę. Pamiętam, jaką aferę rozkręcili o te lewe wizy PiS-u, gdzie faktycznie iluś tam urzędników wykazała się lepką rączką i niską uczciwością, ale na Boga, tutaj wszystkie środki idą na jachty, hotele, cateringi, restauracje i dywersyfikacje w celu zmniejszenia ryzyka. Podobno jedna firma zdywersyfikowała się w ten sposób, że z kamieniarstwa chce przekształcić się na – tak, tak – pizzerię. Po czymś takim ten rząd powinien zawinąć się w ciągu tygodnia, a Donald Tusk? A to zależy, czy uda mu się zawinąć za naszą zachodnią granicę, chociaż nie wiem, czy po wyborach prezydenckich powitają go tam z otwartymi ramionami. Jeśli nie, powinno znaleźć mu się jakieś przytulne lokum, po którym będzie mógł sobie spacerować z ręką w kieszeni u współlokatora. Oj, ciemne chmury zbierają się od jakiegoś czasu nad Tuskiem, ale spokojnie. Ciemne chmury dla niego to słońce dla Polski.
M.
P.S.: Na zdjęciu Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, minister finansów i polityki regionalnej, ale wkleiłam je zupełnie przypadkowo, bo przecież wiadomo, że to nie ona, tylko jacyś tam urzędnicy. Całe pierdyliardy urzędników.
Nawiasem Pisząc
Karol Nawrocki stawia na patriotyzm

Co prawda niektórzy cały czas nawołują do ponownego przeliczenia głosów, bo marzy im się, że Karola Nawrockiego się nagle odwoła, a prezydentem zostanie jedyny i słuszny kandydat, Rafał Trzaskowski. Umówmy się, że szanse na to są bliskie zeru, bo jedynym bojownikiem na placu boju został już Roman Giertych. Jego źrebięta walkę uprawiają głównie w mediach społecznościowych. Gorycz porażki przełknęli ostatecznie wszyscy niezadowoleni politycy i, mimo wielu wcześniejszych zapowiedzi, pojawili się wczoraj w większości na zaprzysiężeniu nowego prezydenta. I dobrze, bo zachowaliśmy chociaż jakieś złudzenie poważnego, demokratycznego państwa.
Nawiązanie do wszystkich ojców polskiej Niepodległości
Dokładnie wysłuchałam też orędzia Karola Nawrockiego i, wbrew temu do czego usiłuje nas przekonać strona przegrana, wypadło bardzo dobrze. Nowy przywódca państwa pokazał, że potrafi być twardy i stanowczy, ale nie zamierza stawać okoniem i bezmyślnie blokować dobrych projektów rządu. Zapowiedział na przykład pełną współpracę w zakresie obronności. Nie zmienia to faktu, że jak miał okazję, potrafił ugryźć. Nie będę odnosiła się do jego obietnic, bo niektóre będzie mógł spełnić bardzo łatwo (poprzez prawo weta), a inne już będzie mu bardzo ciężko jako prezydentowi. Skupię się na czym innym – Karol Nawrocki pokazał, że faktycznie jest miłośnikiem historii i w swoim orędziu puścił oko chyba do wszystkich opcji politycznych. Oczywiście obłąkańcy spod znaku ośmiu gwiazd i dwóch błyskawic tego nie wyłapali, więc zrobię to za nich. Otóż świeżo upieczony prezydent wplótł w swoją wypowiedź cytaty wielu ojców naszej Niepodległości. Najłatwiejszy do wyłapania był oczywiście Roman Dmowski i „jesteśmy Polakami, więc mamy obowiązki polskie” (ukłon w stronę narodowców) oraz Józef Piłsudski: „Niepodległość nie jest nam dana raz na zawsze”, do którego najbliżej chyba obozowi Prawa i Sprawiedliwości (przy okazji zapunktował sobie pewnie u nich, cytując również świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego: „Warto być Polakiem”). W swoim orędziu prezydent znalazł również miejsce dla Wojciecha Korfantego, zwolennika chrześcijańskiej demokracji: „Pierwszą funkcją państwa jest służenie”. Według mnie było to również nawiązanie do Ruchu Autonomii Śląska, z których postulatami Korfanty na pewno by się nie zgodził. Nawrocki zacytował również Wincentego Witosa: „Polska winna trwać wiecznie” i uśmiechnął się tym samym do ludowców. Gdyby na lewicy bardziej interesowano się historią, na pewno wyłapano by nawiązanie do Ignacego Daszyńskiego, który był związany właśnie z lewicą i socjalistami: „Trzeba służyć społeczeństwu i społeczeństwa słuchać” (co prawda nie ma chyba potwierdzenia, że Daszyński faktycznie jest autorem tych słów, ale w pełni oddają one jego przekonania). Myślę, że poznaniacy, a przynajmniej spora ich część, wyłapała również cytat Ignacego Paderewskiego: „Walczyć trzeba z tymi, którzy naród pchają do upadku i upodlenia”. Wybitny pianista nie utożsamiał się, co prawda, z żadną konkretną partią polityczną, ale myślę, że jego poglądy można zakwalifikować jako centrowe albo umiarkowanie prawicowe. Jako wielkiej zwolenniczce kultywowania pamięci o Żołnierzach Wyklętych, nie umknął mi również cytat majora Łupaszki: „My jesteśmy z miast i wsi polskich”.
Smutne i niskie ataki
Niektórzy upatrują się w zacytowaniu Paderewskiego zawoalowanego ataku w stronę obecnego rządu. Być może, bo nowy prezydent wiele ucierpiał przez ich brutalne ataki, często poniżej pasa – co im zresztą wygarnął. Ja jednak odebrałam to orędzie jako próbę zjednoczenia i argumentację, że on naprawdę chce być prezydentem wszystkich Polaków. „Zobaczcie” – zdawał się mówić Nawrocki – „Znam i szanuję poglądy każdego z ojców naszej Niepodległości. Mimo że się różnili, wszyscy dążyli do wspólnego celu. My też się dzisiaj różnimy, ale mam nadzieję, że też, mimo tej niezgody, mamy wspólny cel. A naszym celem jest Polska”. To było naprawdę bardzo dobre orędzie – Trzaskowski pewnie powiedziałby tylko, że mamy się kochać, tolerować i uśmiechać. Podejrzewam, że gdyby ci wszyscy ludzie, którzy tak agresywnie atakują teraz w sieci Karola Nawrockiego znali trochę historię, zauważyliby te subtelne ukłony wobec głównych nurtów politycznych w naszym Parlamencie. Ale nie znają, dlatego odebrali jego obietnicę o tym, że będzie służył przede wszystkim Polakom, a nie liniom partyjnym, jako czczą gadaninę, a przecież wiadomo, że Nawrocki to wstrętny pisior. Smutno się w sumie czyta te komentarze. Pomijam już dziecinne zapewnienia, że „to nie jest mój prezydent”. Jak na razie jedyne, co wyłapali politycy partii rządzącej to fakt, że pan Karol zamierza wychodzić przed szereg, a on jest przecież od reprezentowania, a nie rządzenia. Silniczki natomiast słów głowy państwa chyba nie zrozumiały, więc postanowiły czepiać się tego, że prezydent wrzeszczy (nie wrzeszczał, tylko podnosił głos), nie tak chodził, nie tak stał i wszystko robił nie tak. I oczywiście jego żony, bo tak zawsze najłatwiej, mimo że nie zauważyłam ani w zachowaniu, ani w ubiorze Marty Nawrockiej niczego niewłaściwego czy gorszącego. Że jej kawałek tatuażu było widać? W partii rządzącej jest facet, któremu zostało już niewiele wolnego ciała do porysowania. Że ubrała się jak Melanie Trump? Nawet jeśli, to co z tego? Że w pewnym momencie się pogubiła? Była w takiej sytuacji pierwszy raz w życiu. Smutne i niskie to wszystko – również to, że telewizja publiczna (podkreślam: publiczna!) w ogóle wypięła się na to orędzie i zamiast tego postanowiła pokazywać serial o psie i jego policjancie.
Subiektywne nadzieje i odczucia
Ja odebrałam orędzie Karola Nawrockiego przede wszystkim jako patriotyczne. I właśnie tego od niego oczekuję – patriotyzmu. Ale już nie tylko w słowach. Wiem, że potrafił być nieustępliwy w walce o polskie ofiary zbrodni wojennych, dlatego wiąże z jego prezydenturą pewne nadzieje. Oczekuję przede wszystkim twardej polityki wobec Niemiec, Ukrainy czy Rosji (chociaż jeśli chodzi o dyplomatyczne spotkanie z głową tego ostatniego państwa z oczywistych względów są na to marne szanse). Mam również nadzieję, że Karol Nawrocki nie będzie się uginał pod szantażami Izraela i mimo ciepłych relacji z Donaldem Trumpem nie będzie się zgadzał na ich kłamstwa o polskim antysemityzmie. Że nie będzie bał się w razie czego wypomnieć, że Natenjahu jest przede wszystkim zbrodniarzem wojennym, nawet bardziej bezwzględnym od samego Putina. Liczę na to, że po wielu latach, w których „polscy” politycy bez zająknięcia oczerniali nasz kraj, on wreszcie się temu postawi. Że nie będzie również pozwalał na takie przejawy antypolonizmu w naszym kraju. Że będzie reagował na niepotwierdzone oskarżenia o Jedwabne, plucie na Żołnierzy Wyklętych, usuwanie z muzealnych wystaw największych polskich patriotów czy wreszcie na wybitnie antypolskie propozycje prezesa Instytutu Pileckiego, który to chciał dyskutować o tym, jak Polska mogłaby oddać Niemcom ich dobra kultury, co jest już zwykłą bezczelnością i bardzo szkoda, że takie propozycje wychodzą ze strony człowieka, który podobno jest Polakiem. Tylko na tyle i aż na tyle liczę. I naprawdę mam nadzieję, że się nie zawiodę, bo po raz pierwszy w II turze wyborów oddawałam głos nie tylko po to, żeby ten drugi nie wygrał.
M.
Nawiasem Pisząc
Słodko-gorzka prezydentura

Jutro Andrzej Duda oficjalnie zakończy swoją prezydenturę, a w jego miejsce zaprzysiężony zostanie Karol Nawrocki. Dziwne to były dwie kadencje. Było parę plusów, ale zdarzały się też minusy, które mnie osobiście bardzo zawiodły. Na pewno nie był to prezydent najgorszy, jak próbują utrzymywać wyborcy Platformy, bo – umówmy się – trzeba było się bardzo postarać, żeby w tym niechlubnym rankingu wyprzedzić Aleksandra Kwaśniewskiego, który lubił sobie chlapnąć, a potem tłumaczył się chorobą filipińską, czy Bronisława Komorowskiego, który często wyglądał jakby też lubił sobie chlapnąć, a poza tym wchodził na krzesła i bawił się w Szoguna. Według mnie jednak w dalszym ciągu najlepszym prezydentem w naszej historii był Lech Kaczyński, chociaż on też, według mnie, popełnił błąd podpisując traktat lizboński.
Wołyń zamieciony pod dywan
Nie będę ukrywała, że najbardziej zawiodłam się na stosunku ustępującego prezydenta do kwestii Wołynia. Andrzej Duda tłumaczył, że teraz nie jest na to czas, bo trzeba pomagać. Pomoc pomocą, ale upamiętnianie ofiar rzezi wołyńskiej na szczerym polu, gdzie niedbale wetknięto krzyż oraz słuchanie tego, jak to Zełeński przekonywał, że kiedyś tu wydarzyła się tragedia, ale w sumie to nie wiadomo, kto do niej doprowadził i kto był ofiarą, było dosłownie policzkiem dla Polski. Zwłaszcza że pan Andrzej też pominął sprawców tej tragedii. Poza tym – przy takiej uległej polityce zagranicznej nigdy nie będzie dobrego czasu, bo zawsze będzie się okazywało, że politycy innego państwa są sprytniejsi i skutecznie będą takie tematy odwlekać na święty nigdy. Gdyby negocjacje prowadzić skutecznie to i czas dobry by się znalazł. Przyznam szczerze, że sama wychodziłam z błędnego założenia, żeby ten temat na obecną chwilę odpuścić, ale było to wtedy, kiedy Ukraińcy jeszcze przejawiali jakąkolwiek wdzięczność. Mniej więcej w tym samym czasie mieszkający w tamtych okolicach nasi wschodni sąsiedzi sami – w ramach tejże wdzięczności – sprzątali groby ofiar wołyńskich. Jedna jaskółka jednak wiosny nie czyni, a umówmy się, że odsłonięcie pomników lwów przy Cmentarzu Orląt Lwowskich (które podobno też miało być podziękowaniem), gdzie „przypadkowo” zabrakło napisu „Zawsze wierny Tobie Polsko” było wyjątkowo niesmaczne i mało satysfakcjonujące. Później jednak Ukraińcom wdzięczność przeszła, a Wołodimir Zełeński wykazywał się coraz większą roszczeniowością. I właśnie wtedy, kiedy ukraiński przywódca zaczął dopuszczać się mniejszych lub większych złośliwości wobec naszej głowy państwa, trzeba mu było ten Wołyń przypomnieć – twardo i stanowczo. Tylko że taką politykę trzeba umieć prowadzić, a pan Duda przekonywał, że „trzeba być twardym” tylko w wywiadach z polskimi dziennikarzami.
Komuś odbierzemy, innym porozdajemy
Później oczywiście było parę mniejszych lub większych wpadek – na przykład uważam, że prezydent mógł się z nimi bardziej pobawić wetowaniem ustaw. Większość jednak podpisał. A że potem atakowaliby go, że to przez niego nie mogli zrealizować swoich stu konkretów? I tak atakują – najtwardszy elektorat KO jest w dalszym ciągu święcie przekonany, że te obietnice nie zostały zrealizowane właśnie przez Andrzeja Dudę. I nie przetłumaczysz, że przecież sama Platforma głosowała przeciwko niektórym ustawom, które miały zrealizować obiecane postulaty. Za co muszę pochwalić prezydenta? Za odebranie Jolancie Lange Gontarczyk Srebrnego Krzyża Zasługi, który wręczył jej jeszcze Aleksander Kwaśniewski, wywodzący się zresztą z podobnego środowiska. Oczywiście media, jak to media, ogłosiły tę decyzję jako wręcz znieważającą, ponieważ według nich pani Jolanta była tylko i aż… działaczką społeczną. O jej donoszeniu do SB „przypadkiem” im się zapomniało. Same przypadki! Zapomniało im się też, że wiele wskazuje na to, że to właśnie Lange była odpowiedzialna za śmierć ks. Franciszka Blachnickiego. Przypomnijmy więc, że kapłan był inwigilowany właśnie przez małżeństwo Gontarczyków, a jeden ze świadków potwierdzających, że to właśnie z nimi się spotkał w dniu swojej śmierci utrzymywał, że podali mu oni jakiś napój. Stąd też przyjęto za prawdopodobną wersję, że ksiądz został otruty, ale że Polska obaliła komunę tak jak obaliła, to prawdopodobnych sprawców nie spotkały żadne konsekwencje. Szkoda tylko, że poza odbieraniem orderów, Andrzej Duda na koniec postanowił ich również trochę porozdawać. Między innymi Magdalenie Ogórek, braciom Karnowskim czy – niedawno – Cezaremu Kuleszy… I tutaj już niestety nie ma się czym chwalić.
Ja przynajmniej wychodzę z założenia, że najważniejszych orderów państwowych nie powinno się rozdawać jak cukierków.
M.