Connect with us

Nawiasem Pisząc

„It don’t matter if you’re black or white”

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Dzisiaj chciałabym Wam opisać historię Rachel Dolezal. Historia bardzo trudna i złożona, więc postaram się to zrobić jak najbardziej obiektywnie, ale swoje zdanie na ten temat mam i też postaram się nim podzielić. Dolezal była aktywistką na rzecz czarnej społeczności, przewodniczącą NCAAP (po polsku: Krajowe Stowarzyszenie na rzecz Popierania Ludności Kolorowej) w Spokane w stanie Waszyngton, organizatorką jednych z pierwszych marszów pod hasłem „Black Lives Matter”.

Kontrowersyjni bohaterowie

Jej największym idolem działającym na rzecz czarnoskórych był Malcolm X – aktywista, muzułmanin i członek Narodu Islamu; komunista, który jawnie wspierał Koreę Północną i Kubę oraz Che Guevarę. Nawoływał do rewolucji w USA. Konkurujący i ostro krytykujący Martina Luthera Kinga, który raczej próbował rozwiązać problem dyskryminacji rasowej w sposób pokojowy. Mocno nagłaśniała zabójstwo Trayvona Martina, który podczas kłótni z policjantem, został przez niego śmiertelnie postrzelony. Sam policjant został ranny i twierdził, że strzelał w samoobronie. W wymuszonym przez czarną społeczność procesie sąd go uniewinnił. Dla porządku dodam, że policjant był Latynosem, a nie przedstawicielem „rasistowskich, białych policjantów”.

Oryginalne pomysły na walkę z rasizmem

Można chyba powiedzieć, że kobieta była prekursorką dzisiejszych sposobów na walkę ze wszelką dyskryminacją przez lewicę – można wręcz powiedzieć, że ostatnimi laty robią to nagminnie. Rozwiązanie jest proste: nabazgraj na ścianie jakieś rasistowskie/homofobiczne/ksenofobiczne/islamofobiczne (niepotrzebne skreślić) hasła i zrób medialną awanturę o wiecznie żywym faszyzmie. Miej przy tym słodką nadzieję, że policjanci okażą się kompletnymi idiotami, a kamery monitoringu akurat tego dnia zostaną wyłączone. Zazwyczaj się nie udaje, ale hej! Nie od razu tolerancję zbudowano. W każdym razie, jak z dyskryminacją rasową walczyła bohaterka tego tekstu? Otóż Dolezal złożyła sprawę na policję, twierdząc, że dostaje pogróżki na tle rasowym na skrzynkę pocztową NCAAP. Szybko jednak okazało się, że wspomniane pogróżki nie przeszły przez pocztę i musiał je podłożyć ktoś z wewnątrz organizacji. Dostęp do skrzynki pocztowej miały tylko dwie osoby – jedną z nich była Rachel. Wzbudziło to uzasadnione wątpliwości. Niestety sprawą trochę za bardzo zainteresował się pewien dziennikarz, który nabrał dużych wątpliwości co do pochodzenia kobiety. Aktywistka w pewnym momencie nie chciała jasno odpowiedzieć na proste pytanie, czy rzeczywiście jest Afroamerykanką. Dolezal podawała się bowiem za czarną kobietę. Pod wpływem tych oskarżeń wyszło na jaw kłamstwo dotyczące jej rasy, bowiem Dolezal jest tak naprawdę… biała. Kiedy okazało się, że jej rodzice są rasy kaukaskiej, twierdziła, że została adoptowana. Za ojca podawała innego mężczyznę, czarnoskórego Alberta Wilkensona.

BIAŁE mleko się rozlało

Jeff Hupmhrey, dziennikarz, który zainteresował się sprawą rzekomych gróźb i mowy nienawiści, powiedział: Stało się jasne, że Rachel, która już wcześniej miała problemy z prawdomównością, mogła kłamać także w tej kwestii. Jej oskarżenia dotyczące tego, że padła ofiarą mowy nienawiści sprawiły, że rasizm i biała supremacja wydawały się przeżywać renesans, co było nieprawdą. Z tego powodu musieliśmy ją zdemaskować. Uważała, że im bardziej będzie się wydawało, że rasizm wraca, tym więcej ludzi będzie zaangażowanych w jego zwalczanie„. No i mleko się rozlało. Dolezal musiała zrezygnować z funkcji przewodniczącej NCAAP, została też zwolniona z uniwersytetu, gdzie prowadziła wykłady z afrykanistyki. Pozostali członkowie NCAAP nie ukrywali wściekłości. Kitara Johnson, należąca do tej samej organizacji, co Rachel, przyznała, że wśród przewodniczących i członków NCAAP mieli sporo ludzi o znacznie ciemniejszej karnacji, jednak żaden z nich nigdy nie otrzymywał gróźb. Tylko Rachel. Stwierdziła, że to właśnie otworzyło jej oczy: Nie obchodzi mnie, jakiego koloru skóry ona jest, nie obchodzi mnie z kim się identyfikuje, ale nie wolno kłamać. Po prostu. Stwierdziła, że jej działania podważyły wiarygodność całej organizacji i najbardziej zaszkodziła osobom, które miała chronić. I trudno się z tym nie zgodzić. Dopiero podczas wywiadu dla show telewizyjnego „The Real” Dolezal naciskana przez inne osoby, które brały udziały w tamtym programie (jedna z kobiet zapytała jej wprost, czy wstydzi się, że jest biała – moim zdaniem trudno o lepszy komentarz), przyznała w końcu publicznie: Jestem biała, mam białych rodziców, ale identyfikuję się jako osoba czarnoskóra. Właśnie wtedy obok transpłciowości, zaczęły pojawiać się takie określenia, jak „birasowa” i „transrasowa”. Aktywistka zaczęła twierdzić, że rasa to konstrukt społeczny.

Możesz być kim chcesz… ale nie możesz być czarny

Znając logikę lewicy, to nawet mogłoby przejść, ale pamiętajmy o tym, że część przedstawicieli Afroamerykanów ma pretensje o zawłaszczanie przez białych ich kultury. Jesteś biały i śpiewasz piosenkę czarnoskórego artysty – kradniesz kulturę czarnych. Zrobisz sobie fryzurę z dredami czy warkoczykami w stylu afro – kradniesz kulturę czarnych. Jak mieli zareagować na kobietę, która twierdziła, że jest czarna i w związku z tym przez całe życie doświadczała dyskryminacji? Oczywiście w ten sposób, że kradnie doświadczenia czarnoskórych, żeby wypromować siebie. W tej jednej chwili zaczęli krytykować ją zarówno biali za to, że oskarża ich o bycie rasistami i rozprzestrzenia propagandę, jak to znęcają się nad czarnoskórymi ludźmi, jak i społeczeństwo czarnych, które oburzało się, że Dolezal na ich trudnościach i przeciwnościach, z którymi ona, jako biała kobieta, nie musiała się mierzyć, zrobiła karierę. Twierdzili oni, że celowe pudrowanie sobie twarzy, żeby nadać sobie ciemniejszy kolor skóry i dzięki temu udawać czarną, jest obraźliwe. Mógłby to ktoś powtórzyć Jackowi Hugo-Baderowi?

Prawie jak w historii o Kopciuszku

Teraz wypadałoby opisać rodzinę Rachel, bo to być może pozwoliłoby postawić tezę, dlaczego stała się ona tym, kim się stała. Otóż urodziła się jako drugie dziecko małżeństwa Ruthanne i Lawrence’a Dolezalów. Według jej opisów starszy brat był zawsze traktowany lepiej – głównie dlatego, że jego poród przebiegał bez większych problemów, zaś ona „prawie zabiła swoją matkę”. Tłumaczy takie podejście swoich rodziców ich fanatyzmem religijnym. Adoptowali potem czwórkę albo trójkę czarnoskórych dzieci. Dolezal oskarżała ich o stosowanie przemocy wobec niej – zarzuty te odpierają jej rodzice oraz starszy brat, Joshua, jednak potwierdza to jej przybrana siostra i brat, który potem został jej adoptowanym synem (jakby sprawa nie była wystarczająco pokręcona). Siostra jako dowód pokazywała blizny na swoim ciele po ranach, które jak twierdziła zadali jej rodzice, brat zaś stwierdził, że to Rachel zawsze się nim opiekowała i teraz już traktuje ją jako matkę, nie siostrę. Rachel oskarżyła również swojego biologicznego brata Joshuę o molestowanie seksualne, opisywała też, że rodzice nie dawali wiary jej skargom i kazali jej przestać kłamać. Czy jest to prawda? Trudno powiedzieć, bo sąd nie udowodnił winy jej brata. On sam wszystkiemu zaprzecza, koncentrując się na literaturze amerykańskiej, twórczej literaturze faktu, humanistyce medycznej, zrównoważonym rozwoju i kwestiach sprawiedliwości społecznej (jest profesorem zwyczajnym anglistyki w Central College. Biologiczni rodzice Rachel również nie potwierdzają doniesień aktywistki o rzekomym terrorze, który stosowali wobec niej i adoptowanych dzieci. Ani rodzicom, ani bratu Rachel nie postawiono już nigdy podobnych zarzutów. Ale wyobraźcie sobie, jaki byłby odzew, gdyby Dolezal opisała tę historię bez wmawiania wszystkim, że jest czarna. Terroryzowana przez białych rodziców dziewczynka opiekuje się młodszym, przybranym rodzeństwem o czarnym kolorze skóry, zaczyna dostrzegać trudy, z jakimi mierzy się czarnoskóra społeczność i zostaje ich bezinteresowną sojuszniczką, głośno walcząc o ich prawa. Byłaby uwielbiana! Chciałoby się dopisać „o jedno kłamstwo za daleko”, tym bardziej, że jej rodzinie nigdy nie udowodniono winy, ale pamiętajmy, że są również wspomnienia jej przybranego rodzeństwa, więc pozostańmy przy tym, że sprawa jest nierozstrzygnięta.

Kontrowersje z rasą synów

Rachel ma też trzech synów. Najstarszy, jak już pisałam był wcześniej jej przybranym bratem, ma jeszcze średniego syna, Franklina, z byłym mężem, czarnoskórym Kevinem Moore. Najmłodszy syn urodził się w 2016 roku, nie znamy nazwiska jego ojca. Podobno mężczyzna postawił sprawę jasno, kiedy dowiedział się o ciąży Rachel – małżeństwo albo aborcja. Kobieta proponowała mu, żeby wspólnie wychowywali dziecko jako przyjaciele, ale ten nie chciał się na to zgodzić, więc Rachel wychowuje dziecko samotnie. Franklin jednak ma wciąż kontakt ze swoim ojcem. Uderzyły mnie słowa Rachel, że nie dopuści do tego, żeby jej najmłodsze dziecko wychowywało się jako białe. Ale dlaczego nie? Mogłabym teraz złośliwie napisać, że przecież „biali ludzie mają lepiej”, a matka powinna chcieć dla dziecka jak najlepiej, prawda? Jeśli zarzuty Dolezal odnośnie jej rodziców są prawdą, to moglibyśmy tłumaczyć to tym, że ze względu na to, co ją spotkało, Rachel po prostu nienawidzi białych ludzi (miałoby to sens – biali rodzice i brat byli dla niej okrutni, z czarnym rodzeństwem zawsze była bardziej zżyta i mogłoby to wpłynąć na jej psychikę), ale jeśli jej oskarżenia nie są prawdziwe, to naprawdę ciężko mi zrozumieć, jakie motywy nią kierują. Dodam tylko, że cała sprawa miała miejsce, kiedy kobieta wypełniała dokumenty dziecka i nie wiedziała, co wpisać w rubryce: „rasa matki”, bo taką samą automatycznie przypisuje się dziecku. Zwykła papierologia tak naprawdę, bez większego wpływu na wychowanie syna. Żeby jednak nie było niedomówień, to dopiszę też, że dziecko jest Mulatem. Rozumiałabym, gdyby miała syna z innym białym mężczyzną, bo wtedy faktycznie białego chłopca ciężko wychowywać jako czarnego. Znaczy – nie rozumiałabym, ale wiecie, o co chodzi.

To jak z tym wybieraniem tożsamości, droga lewico?

Dolezal ma dużo żalu o to, że ludzie zapomnieli o wszystkim, czego dokonała dla czarnoskórej społeczności (walczyła głównie z policyjnymi nadużyciami). Ale tak się dzieje, kiedy ktoś kłamie. Można tu przypomnieć historię Tanii Head, która kłamała, że przeżyła zamach na WTC. Też dużo zrobiła, nagłaśniając potrzebę pomocy psychologicznej dla ofiar tego zamachu, ale kiedy kłamstwo wyszło na jaw, odeszła w niesławie. Może sprawa by ucichła, gdyby Rachel po prostu się przyznała. Ale ona dalej twierdzi, że nie kłamała, bo „rasa to konstrukt społeczny”. Chyba jednak trochę się z prawdą mijała, skoro wcześniej utrzymywała, że jej biologicznym ojcem jest inny mężczyzna, a państwo Dolezal ją adoptowali. Dopiero, kiedy te kłamstwa wyszly na jaw, aktywistka zaczęła utrzymywać, że jest „transrasowa”. Zastanawiam się, jaką opinię o Rachel ma teraz dzisiejsza lewica. Bo przecież rasa jak płeć, jesteś tym, kim się czujesz i z jakiej racji mamy traktować inaczej mężczyznę, który czuje się kobietą i białego, który czuje się czarny? To w miarę logicznie brzmi, prawda? Ale jednak tutaj odzew czarnej społeczności nie jest tak tolerancyjny, a lewica raczej nie chce się im narażać. I co mają z tym fantem zrobić? Tak czy inaczej Rachel postanowiła załagodzić sytuację, pisząc książkę, w której wyjaśniała swoje motywy, a następnie zmieniła nazwisko na Nkechi Amare Diallo, chyba po to, żeby dokręcić śrubę jeszcze bardziej.

M.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Propagandą przez łeb

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Minął tydzień od czasu, kiedy Donald Tusk postanowił, że będzie kontrola na granicach Polski z Niemcami. Tyle samo czasu minęło, od kiedy Tusk uznał te tereny za infrastrukturę krytyczną – jak mniemam w celach, które Wam opisywałam w niedawnym wpisie. Niestety to wredne, polskie pospólstwo, zamiast przyjąć z wdzięcznością decyzję naszego niemieckiego słońca narodu zaczęło kręcić nosami. Bo podobno im chodziło o faktyczną kontrolę granic, a nie po prostu o utrudnianie pracy ludziom, którzy zdecydowali się na własną rękę tej granicy pilnować, ponieważ nikt inny tego nie robi. Kto by pomyślał!? Prawdopodobnie jest tak, że nam się w tyłkach poprzewracało wszystkim i czepiamy się największego Polaka ze wszystkich.

Obrońcy granicy według KO

A czemu o tym wspominam? Podejrzewam, że całe KO dostało odgórny przepis publikowania filmików, jak to „rzeczywiście” zachowują się ludzie, którzy na własną rękę próbują w jakikolwiek sposób zabezpieczyć nasze granice. I cóż w tym nagraniu można zobaczyć ciekawego? Otóż wszyscy, absolutnie WSZYSCY członkowie ROG-u, są jakimiś wulgarnymi, chamskimi i agresywnymi facetami, którzy tylko szukają okazji, żeby sprać kogoś po pysku. Postanowiłam to sobie porównać i jeszcze raz obejrzeć rozmowy z ludźmi z ROG-u… i bardzo wiele rzeczy mi się nie zgadza. Bo z jednej strony widzę ludzi zdesperowanych, ale kulturalnych, którzy potrafią logicznie argumentować swoje zdanie i swoje obawy; z drugiej natomiast jakichś ABS-ów, którzy, mniej lub bardziej życzliwie pytają ludzi, czy mają jakiś problem. Rozumiecie, pojawił się pewien dysonans, jak to połączyć, bo jedno się z drugim nie zgadza. W związku z powyższym, wzięłam to na zdrowy, chłopski (mimo żem baba) rozum. I mi w tym moim małym, kobiecym móżdżku zaświtało, że o wiele łatwiej byłoby „zagrać” jakiegoś patusa wykrzykującego wulgaryzmy, niż gościa, który w programie na żywo relacjonuje, jak to wygląda z jego perspektywy. Który, podaje konkretne argumenty i konkretne sytuacje, z którymi zmierzył się on, albo jego znajomi. Jednocześnie mówi to w taki sposób, że widać, że jest trochę zdenerwowany, zestresowany, pierwszy raz występuje przed kamerą, próbuje zebrać myśli. To oczywiście tylko moje subiektywne zdanie, ale ten człowiek brzmiał o wiele wiarygodniej, niż goście, którzy zapewniali, że przy*** każdemu „brudasowi”, którego zobaczą na granicy polsko – niemieckiej.

Wypróbowane metody manipulacji

A potem przypomniała mi się „Akcja-Demokracja” i całe związane z nim szemrane, ale uśmiechnięte, towarzystwo. Pamiętacie pewnie te spoty Akcji Demokracji, które bezpardonowo atakowały Karola Nawrockiego albo Sławomira Mentzena? Jeżeli ich nie widzieliście, mogę tylko napisać, że było to tak sztuczne, przejaskrawione, przekłamane, że – mnie osobiście – aż odrzucało. Dla rozjaśnienia na szybko przypomnę fabułę jednego z tych spotów – zbliżenie na jakiegoś karczka, który wprost mówi, że marzy mu się Polska pod rządami Putina, który wziąłby nas pod swoje skrzydła i uchronił przed europejską dziczą. A na koniec chwytliwe hasełko, że on też pójdzie na wybory, więc Ty, drogi widzu, idź tym bardziej, bo nie chcesz, żeby „tacy jak oni” Ci Ojczyznę urządzali, prawda? Spoty, które ostatnio masowo udostępniają na swoich profilach posłowie KO (co każe mi sądzić, że to odgórny nakaz), niczym się od tamtych nie różnią. Nie dam sobie głowy odrąbać, że to też jest efekt pracy „Akcji-Demokracji”, bo chyba nawet politycy KO nie byliby aż tak głupi, żeby z tym wyskakiwać po ostatniej aferze, ale formą i treścią niewiele się różnią. Też ta sama siermiężna propaganda, przejaskrawienie, manipulacja. Ten sam brak jakichkolwiek argumentów, udokumentowanych nagrań, czegokolwiek, co pozwalałoby zakwalifikować udostępniane przez nich nagrania gdziekolwiek powyżej poziomu Soku z Buraka. Ale po co mają się wysilać, po co jakoś przesadnie starać się o wiarygodność, skoro ten najtwardszy, cementowy elektorat uwierzy we wszystko? Zarówno spoty „Akcji-Demokracji”, jak i te ostatnie o ROG-u pojawiły się na wszystkich profilach polityków KO w mediach społecznościowych; zarówno jedne, jak i drugie mają zerową wiarygodność i zarówno jedne, jak i drugie ustrzeliły kogo miały ustrzelić. Zabetonowany elektorat.

Czy aby na pewno skuteczna metoda?

Tak, KO prowadzi chyba teraz kampanię tylko i wyłącznie dla swoich najwierniejszych wyborców, w związku z czym wydaje mi się, że mogą kłamać bez końca, wałkonić się bez końca i kłaniać Niemcom w pas. Też bez końca. Ale wiecie co? To drugi raz nie przejdzie. Nie może. Bo ludzie z reguły są jednak mądrzejsi od betonowego elektoratu jakiejkolwiek partii. Bo mimo wsparcia najważniejszych mediów, ludzie widzą, kiedy KO kłamie, kiedy się kompromituje, a kiedy tylko pierdzieli tanie populizmy. Dlatego po ostatnich jazdach wesołego Romka i jego uśmiechniętej brygady KO zjechała w sondażach o ok. 10%. Teraz niby wypuścili nowe, według których odzyskali już tę stratę, ale – nie wiem – czy tylko ja mam wrażenie, że to było montowane na szybko, byle tylko swoim wyborcom wyjaśnić, że jest super? I mam nadzieję, że to nie tylko moje myślenie życzeniowe. Na ostatniej debacie dotyczącej sytuacji na naszej zachodniej granicy w Kanale Zero do redakcji dodzwoniła się jakaś kobieta. Przyznała ona, że w październiku 2023 roku głosowała na KO, a następnie zmieszała z błotem obie panie z rządzącej koalicji, które ośmieliły się tam wystąpić. Można było łatwo wyczuć, że pani żałuje już podjętej wtedy decyzji i raczej nie zamierza popełnić kolejny raz tego samego błędu. Oby. Jeszcze żeby te wszystkie rozczarowane „brakiem reakcji polskich władz na sfałszowane wybory” silniczki, które zapowiadają, że już nigdy więcej na wybory nie pójdą, dotrzymały słowa…

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Polityczne akrobacje pod niemiecką granicą

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Z ciekawością obejrzałam zarówno materiał Krzysztofa Stanowskiego z naszej zachodniej granicy, jak również debatę na temat sytuacji z tamtych regionów prowadzoną przez Roberta Mazurka. Oba te materiały można w skrócie podsumować jako komediodramat – z jednej strony mieliśmy bowiem autentycznie przejętych i zaniepokojonych mieszkańców przygranicznych miejscowości, którzy – wbrew temu, co pewnie chcieliby słyszeć niektórzy – wypowiadali się bardzo rozsądnie. Znowu okazało się, że narracja rządu Donalda Tuska, delikatnie pisząc, mija się z rzeczywistością, bo nie widziałam w tych ludziach ani ziejących nienawiścią kiboli, ani nowego pokolenia kolejnego Ku Klux Klanu, które nie wiedzieć czemu, osiedliło się w Polsce. Z drugiej jednak strony mieliśmy kompletną ignorancję przedstawicieli polskich władz, które w swoim stylu postanowili obrazić ludzi organizujących się w grupy i patrolujących przygraniczne tereny.

Lepiej późno, później czy może wcale?

Gośćmi debaty byli m.in. Krzysztof Bosak i Adriana Poprawska, którą kojarzymy wszyscy pewnie od niedawna, bo wcześniej zarobiona kobieta była w swoim ministerstwie ds. społeczeństwa obywatelskiego. Pani postanowiła się uaktywnić niedługo po tym, jak o przerzucanych nam przez granicę migrantami zaczęło być głośno i swoim wpisem udowodniła, że być może ma jakieś swoje ukryte talenty, być może są sprawy, w których faktycznie jest kompetentna, ale na pewno nie należą do nich sprawy resortu, który wzięła pod swoją opiekę, bo już na samym początku postanowiła wszystkim pokazać, ze społeczeństwo obywatelskie ma w poważaniu, dla niej najważniejsza jest linia narracyjna jedynej słusznej koalicji. Ada poczuła się bardzo pewna siebie, bo niedługo po tym wpisie przyjęła zaproszenie do Kanału Zero, gdzie elegancko się skompromitowała. Twierdziła na przykład, że członkowie Ruchu Obrony Granic przebierali się za policjantów i próbowali legitymować nielegalnych przybyszy. Ci ludzie mieli bowiem napis „Police” na kamizelkach – a skoro tak, to znaczy, że się przebrali za policjantów, a tego przecież nie wolno robić. I pal sześć, że „Police” to po prostu nazwa miejscowości pod Szczecinem. Pani Adriana nie będzie się takimi szczegółami przejmowała, police to police i nie ma przebacz. Później była łaskawa stwierdzić, że ludzie próbujący bronić porządku przy niemieckiej granicy, to dokładnie ci sami, którzy kiedyś bili kobiety na którymś z tych ich wyzwolonych marszów. A skąd wie? Bo tak słyszała. Najsmutniejsze jednak było to, że tej pani kompletnie nie dało się przetłumaczyć najprostszych kwestii. Porowska utrzymywała, że ludzie nie protestują przeciw temu, co już jest, ale co może się dziać. Co prawda, według mnie dwóch zabitych Polaków przez naszych zacnych gości świadczy o tym, że to się powoli zaczyna, ale tak, pani Adriana nie minęła się za bardzo z prawdą – Polacy przede wszystkim nie chcą u nas takiej dziczy na ulicach, jaką widzimy już we Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii. Tyle że nie wzięła pod uwagę, że kiedy tutaj też się zacznie na dobre, to potem będzie baaaardzo trudno to odkręcić. I tu też można szybko rzucić okiem na Europę Zachodnią, jak oni tam sobie z tym bogactwem kulturowym radzą. Pani Porowska chciałaby może zaproponować wdrożenie któregoś z tych pomysłów na nasze polskie warunki? A który według niej byłby najskuteczniejszy, bo mnie się wydaje, że oni tam próbują jak mogą, ale niespecjalnie im to już wychodzi.

Najskuteczniejsza blokada

A tymczasem w Polsce najpierw bardzo brutalnie została zamordowana 24-letnia torunianka, a parę dni temu ugodzony nożem został nasz 41-letni Polak, więc jeśli pani Ada ma jakieś pomysły co zrobić, kiedy ta dzicz zaleje polskie ulice, to wypadałoby się już nimi podzielić. Na szczęście Donald Tusk postanowił posłuchać głosu tłumów i wprowadził częściowe kontrole na granicy z Litwą i Niemcami. Nie chciał, wzbraniał się, ale uległ. Ludzki pan, prawda? Niestety niekoniecznie. Wiele można było usłyszeć od środowisk PiS-u i Konfederacji, że presja ma sens. Kto jednak zna i pamięta premiera z jego wcześniejszych rządów, ten łatwo mógł się domyślić, że za tą pozorną kapitulacją przed obywatelskim nieposłuszeństwem kryje się coś innego. Od początku obstawiałam, że Tusk zrobi to w taki sposób, żeby przede wszystkim utrudnić robotę chłopakom z ROG-u, bo widział ktoś kiedyś Donka, kiedy twardo i bezkompromisowo sprzeciwia się Niemcom? Ja też nie. Mianowicie premier był łaskaw ogłosić, że wszystkie przejścia graniczne z Niemcami zostaną uznane za infrastrukturę krytyczną, a to z kolei oznacza zakaz jakiegokolwiek fotografowania i nagrywania. A to z kolei powoduje, że ROG nie będzie mógł już nagrywać funkcjonariuszy Straży Granicznej, jak grzecznie i pokojowo odwożą migrantów z Niemiec po różnych ośrodkach na terenie zachodniej Polski. Według mnie wniosek płynie tylko jeden -Tusk nie życzy sobie, żebyśmy na temat tego, co dzieje się na granicy nazbyt chętnie rozmawiali. Najlepiej, żebyśmy w ogóle nie mieli o niczym pojęcia, bo po cóż mamy się stresować? Jeśli to tego wszystkiego dodamy posłuszne media, to naprawdę nie ma czym mówić, bo: Migranci byli grzeczni i umyli po sobie naczynia, niemieccy funkcjonariusze bardzo taktowni, a polscy obrońcy granic zupełnie inni, jak pisała Wyborcza. Zupełnie inni, czyli ani grzeczni, ani taktowni i jeszcze na dodatek syf w kuchni zostawili.

Ciekawe, czy kiedyś w Wybiórczej przeczytamy bardziej niepokojący list od wiernej czytelniczki? Na przykład taki: Ratunku, nie wiem, co mam robić! Jeden z tych grzecznych migrantów zamknął się parę godzin temu z moją córką w pokoju. Oczywiście, jako światła i oświecona osoba, nie miałam nic przeciwko temu, bo nie jestem rasistką! Poza tym nie musiałaby sama zmywać naczyń w tym strasznym, patriarchalnym świecie, gdyby jej się taki ułożony chłopaczek trafił. W każdym razie jakąś godzinę temu usłyszałam krzyk, płacz i odgłosy uderzeń dobiegające z jej pokoju. Ależ ja postępowo córkę wychowałam, pomyślałam z dumą. Niestety od tamtego czasu w pokoju mojej córki głucha cisza, pukam, próbuję otworzyć, nic. Na dodatek piętnaście minut temu ten sympatyczny Mokambe od naczyń wyskoczył z jej okna i gdzieś sp****lił. Szanowna Gazeto, proszę, podpowiedz mi, co mam myśleć na ten temat? Moja krynico wiedzy! Czy powinnam zacząć się martwić? Nie chcę wyjść na nietolerancyjną panikarę, dlatego, proszę, napiszcie mi, kiedy już będę mogła w miarę dyskretnie zareagować, dobrze? Z ukłonami…

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Afera nie do końca przykryta

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Trochę już cichną głosy o sfałszowanych wyborach. Oczywiście, na Twixie w dalszym ciągu o uwagę walczy Czterech Szurkieterów, czyli Roman Gietych, Jan Piński, Tomasz Wiejski i Tomasz Lis, ale już nie bardzo mają do kogo krzyczeć o atencję, bo najwierniejsze źrebaki swoje wnioski wysłały, a że – zgodnie z przewidywaniami – większość z nich do niczego się nie nadawała, to nie bardzo zostały im jeszcze jakieś możliwości. Najwyższy czas, bo poważnie już się zastanawiałam, co KO zamierzała ugrać tą całą szopką, a już najtrudniej było mi trafić za Donaldem Tuskiem, który na zmianę odcinał się od drużyny Giertycha albo wyrażał dla nich wsparcie i trzymał kciuki. Nie chciało mi się wierzyć, że premier zgadzał się na to wszystko, tylko po to, żeby ratować swój mit „niezwyciężonego”, bo po pierwsze ten mit od 2015 roku się mocno zdeaktualizował, a po drugie taki fikołek też nie świadczyłby o nim najlepiej, bo oto on, premier Polski, który wrócił tutaj na białym – ekhm, ekhm – koniu, żeby rozprawić się z pisowską swołoczą, a tu mu pisiory wynik wyborów skręcają i to jakimiś braćmi kamratami?

Bezinteresowna pomoc z Zachodu

Najwidoczniej szef polskiego rządu wyszedł z założenia, że może faktycznie lepiej jest się zbłaźnić ze sfałszowanymi wyborami, niż jakby miało się wydać to, co się dzieje na naszej zachodniej granicy. I wiecie co? Wydało się. Jak nie idzie, to nie idzie. Pamiętacie, jak ładnych parę miesięcy temu kamery monitoringu uchwyciły patrol niemieckiej Straży Granicznej na terytorium Polski, który zatrzymał się, wysadził po naszej strony jakąś grupę ludzi i pojechał w długą? I pamiętacie, że Donald Tusk zapowiedział, że tak to być nie będzie i ogłosił, że on sobie pojedzie do Scholza na ten temat poważnie porozmawiać. A dalej co było, pamiętacie? Pewnie nie, bo dalej to już nic nie było. Scholz przyznał się w mediach społecznościowych, że Tusk nie wpadł do niego nawet na herbatę, a co więcej zgodził się, żeby Niemcy tak nam przerzucali niechcianych imigrantów. Niemal od zawsze było tak, że jak Niemcom się coś nie podobało, to wywalali to do nas, nie ma co walczyć z piękną, wieloletnią tradycją. No więc od jakiegoś czasu Niemcy się już wcale nie kryją z tym, że wyłapują jakichś tam inżynierów i chirurgów na swoim terytorium i przetransportują do nas. Na szczęście nasza Straż Graniczna doskonale wie, co z nimi robić. Za taksówkę im robi i rozwozi ich pod wskazane ośrodki. Głośna była sprawa, kiedy trzech młodych facetów trafiło do skierniewickiego domu dziecka, a potem stamtąd zwiała. Jeden jest wciąż zaginiony, dwóch znaleziono jak po raz kolejny próbowali przedostać się przez granicę do Niemiec. Oczywiście ci ludzie nie mają żadnych dokumentów, więc nie wiemy ile mają lat i czy dom dziecka jest na pewno odpowiednią instytucją, w której powinni się znaleźć. Mam co do tego pewne wątpliwości, bo każdy z tych panów wyglądał na 20+, ale to może trudy wędrówki odcisnęły takie piętno na ich nastoletnich twarzach? Po drugie, mam takie dziwne uczucie, że oni wcale nie chcą tutaj być, skoro uparcie dążą do tej niemieckiej granicy i najwyraźniej woleliby się znaleźć po drugiej stronie. Czyli jesteśmy zmuszeni trzymać tych ludzi na terenie Polski wbrew ich woli. A to wszystko na słowo honoru i piękny uśmiech Niemców, którzy cofają do nas tylko tych inżynierów, którzy wiadomo, że podróżowali przez Polskę i to w Polsce ostatni raz byli nielegalnie. A skąd wiedzą? Nieważne, mamy się nie interesować. Na złość nam przecież nie robią.

W cieniu tragedii z Torunia

Wydarzenia na granicy z Niemcami zbiegły się w czasie ze śmiercią 24-letniej Klaudii z Torunia, która dwa tygodnie temu została zaatakowana, kiedy wracała z pracy. Na swoje nieszczęście spotkała na swojej drodze młodego Wenezuelczyka, który potraktował ją bardzo brutalnie – na tyle brutalnie, że mimo tego, że jej krzyki zostały usłyszane, a napastnik przepędzony, dziewczyna trafiła do szpitala, który lekarze bardzo szybko określili jako nierokujący. Torunianka została poraniona w głowę, klatkę piersiową i szyję, podobno sprawca próbował też wydłubać jej oczy, żeby przypadkiem go nie poznała i prawdopodobnie wtedy doszło do uszkodzenia mózgu, które okazało się najgroźniejsze. Podobno mężczyzna, który rzucił się 24-latce na ratunek niedługo później wyjechał na jakiś czas z Torunia, żeby wyleczyć się z traumy, bo widok, który zobaczył po przepędzeniu zwyrodnialca na pewno był szokujący. Było dużo plotek odnośnie tego, w jaki sposób Wenezuelczyk trafił do Polski. Pojawiały się głosy, że może w ramach podarunków, jakie nam nasi zachodni sąsiedzi zostawiają po naszej stronie granicy, ale podobno chłopak miał wizę, do Polski trafił legalnie – podobno odwiedzał swoją matkę, która mieszka w Polsce już ładnych parę lat. Tyle tylko, że wizę miał na trzy miesiące, do Polski trafił w lutym, łatwo więc obliczyć, że w momencie ataku był już nielegalnym imigrantem, a mimo wszystko służby nie zrobiły nic, żeby się chociaż dowiedzieć, czy coś z tym zamierza zrobić, czy chociaż znalazł pracę. Widocznie uznali, że nie ma co jeszcze człowieka stresować, jak będzie mógł zalegalizować pobyt, to na pewno to zrobi, nie ma pośpiechu, nie ma obaw, wszystko pod kontrolą. A że w brutalny, bestialski sposób zostało odebrane młode, zdolne życie polskiej obywatelki, to już nam bardzo przykro. Łączymy się w bólu. Oczywiście, ktoś powie, że nie ma co łączyć tych dwóch spraw, bo Wenezuelczyk przyleciał legalnie, a nasza straż graniczna rozwozi po różnych ośrodkach nielegalnych gości, ale tamta tragedia na pewno bardzo mocno zadziałała na wyobraźnię obywateli. Nic zatem dziwnego, że mieszkańcy zachodniej Polski zaczęli oddolnie formować się w grupy i na własną rękę pilnują granic. Prawdopodobnie w dużej mierze dlatego, że nie bardzo widać jakikolwiek sens w zachowaniu strażników granicznych, bo przecież wszyscy pamiętamy, jak SG chroni wschodnich granic naszego państwa, podczas gdy zachodni funkcjonariusze serwują im tak naprawdę usługi transportowe. Bo muszą przestrzegać pism, na których jest jasno napisane, że pan taki i taki, nie wiemy, skąd pochodzi, nie wiemy, ile ma lat, nie znamy jego historii i nie mamy żadnych możliwości sprawdzenia, kim ten gość tak naprawdę jest ma trafić do tego i tego ośrodka. I trzeba słuchać. A kto odpowiada za te rozkazy?

Politycy wyrażają zaniepokojenie

Nie wiadomo, bo Donald Tusk i Tomasz Siemoniak jeszcze do wczoraj zgodnie twierdzili, że zachodnie granice są zabezpieczone, nic się złego nie dzieje, oddolne patrole są formułowane przez faszystów i bardzo złych ludzi, ale poza tym nie ma powodów do obaw. Tak mówił wczoraj, nieśmiało dodając, że gdyby była potrzeba wprowadzenia kontroli na polsko-niemieckiej granicy, to by ją wprowadził, ale na razie więcej szkody by z tego było, niż pożytku. W międzyczasie zmienił jednak zdanie i zapowiedział, że od 7 lipca zostaną wprowadzone tymczasowe kontrole na granicy z Niemcami i Litwą. To prawie jak z powodzią, prognozy wcześniej nie były przesadnie alarmujące, ale być może od 7 lipca już będą, więc profilaktycznie już zadziałamy. Spoko. Nie wyjaśnia to jednak, co się będzie z tymi migrantami działo do 7 lipca. I co mają nam te kontrole jednak dać, bo patrząc na to, że Donald Tusk jest zdecydowanie najlepszym polskim premierem, jakiego kiedykolwiek miały Niemcy, obawiam się, że będzie wyglądało to tak samo albo podobnie – niemiecka SG poinformuje naszą, że za 10 minut przy przejściu granicznym takim i takim będzie stała grupka pięciu śniadych mężczyzn, którzy oczekują na taksówkę. Ja się tutaj jednak obawiam, że te kontrole to bardziej są po to, żeby zająć się tymi niedobrymi faszystami, którzy sami, w wolnym czasie, pilnują tych granic, bo obawiają się o bezpieczeństwo swoje, swoich dzieci i swoich kobiet. Tym bardziej, że Donald Tusk niezbyt krytycznie mówi o tym, że nam nasi niemieccy przyjaciele podrzucają w porywie serca inżynierów, którzy im się już nie mieszczą. Jego większym zmartwieniem są te oddolne grupki polskich mężczyzn, którzy tak naprawdę nie robią nic nielegalnego. W dużej mierze wygląda to tak, że nagrywają oni działania Straży Granicznej, a potem dzielą się z internautami wątpliwościami, czy aby na pewno praca pograniczników na tym właśnie polega. Głos postanowiła zabrać również Adriana Porowska, o której nic wcześniej nie wiedział, że istnieje, bo sprawuje funkcję minister ds. społeczeństwa obywatelskiego, czyli na szybko wymyślonego ministerstwa, żeby przystawki dostały jakieś stołki i nie oburzały się, że są tylko przystawkami. Pani Adriana napisała na swoim X-ie:

Jako Minister ds. Społeczeństwa Obywatelskiego…

Tak się już dała wszystkim poznać w tym rządzie, że poczuła się w obowiązku poinformować plebs, czym ona w ogóle się zajmuje.

…wyrażam głęboki niepokój ws. nielegalnych „patroli obywatelskich” organizowanych przy granicy PL-DE.

Oczywiście. Nie nielegalnie podrzucanymi nam migrantami, o których nic nie wiadomo. Polakami, którym się to nie podoba.

To nie troska o bezpieczeństwo, lecz cyniczne działania oparte na fake newsach i straszeniu migrantami. Granic pilnują służby – nie samozwańcze grupy.

Właśnie, Ada, cały kłopot polega na tym, że nie pilnują. Ewentualnie w trakcie służby dorabiają sobie jako taryfiarze, ale ja mam wrażenie, że wy tam w rządzie wiecie, albo przynajmniej domyślacie się, na czyj rozkaz oni działają w tak absurdalnie nielogiczny sposób. Na razie wygląda niestety na to, że społeczeństwo obywatelskie rozpoczęło procesy, a pani minister, która właśnie miała się nimi zajmować jest głęboko zaniepokojona, że w ogóle ośmielają się protestować i występuje przeciwko oddolnej inicjatywie obywatelskiej. Demokracja na pełnej. Dzisiaj już wiemy, że wszystkie kłamstwa Donalda Tuska można włożyć tam… gdzie wkłada się wszystkie kłamstwa Donalda Tuska. Kiedy premier diametralnie zmienił swoje podejście co do migrantów forsujących naszą wschodnią granicę, miałam przeczucie, że pojawi się podział na złych migrantów od Łukaszenki i tych dobrych – od Scholza i Merza. Nie spodziewałam się tylko, że to się stanie aż tak szybko.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej