Connect with us

Nawiasem Pisząc

„It don’t matter if you’re black or white”

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Dzisiaj chciałabym Wam opisać historię Rachel Dolezal. Historia bardzo trudna i złożona, więc postaram się to zrobić jak najbardziej obiektywnie, ale swoje zdanie na ten temat mam i też postaram się nim podzielić. Dolezal była aktywistką na rzecz czarnej społeczności, przewodniczącą NCAAP (po polsku: Krajowe Stowarzyszenie na rzecz Popierania Ludności Kolorowej) w Spokane w stanie Waszyngton, organizatorką jednych z pierwszych marszów pod hasłem „Black Lives Matter”.

Kontrowersyjni bohaterowie

Jej największym idolem działającym na rzecz czarnoskórych był Malcolm X – aktywista, muzułmanin i członek Narodu Islamu; komunista, który jawnie wspierał Koreę Północną i Kubę oraz Che Guevarę. Nawoływał do rewolucji w USA. Konkurujący i ostro krytykujący Martina Luthera Kinga, który raczej próbował rozwiązać problem dyskryminacji rasowej w sposób pokojowy. Mocno nagłaśniała zabójstwo Trayvona Martina, który podczas kłótni z policjantem, został przez niego śmiertelnie postrzelony. Sam policjant został ranny i twierdził, że strzelał w samoobronie. W wymuszonym przez czarną społeczność procesie sąd go uniewinnił. Dla porządku dodam, że policjant był Latynosem, a nie przedstawicielem „rasistowskich, białych policjantów”.

Oryginalne pomysły na walkę z rasizmem

Można chyba powiedzieć, że kobieta była prekursorką dzisiejszych sposobów na walkę ze wszelką dyskryminacją przez lewicę – można wręcz powiedzieć, że ostatnimi laty robią to nagminnie. Rozwiązanie jest proste: nabazgraj na ścianie jakieś rasistowskie/homofobiczne/ksenofobiczne/islamofobiczne (niepotrzebne skreślić) hasła i zrób medialną awanturę o wiecznie żywym faszyzmie. Miej przy tym słodką nadzieję, że policjanci okażą się kompletnymi idiotami, a kamery monitoringu akurat tego dnia zostaną wyłączone. Zazwyczaj się nie udaje, ale hej! Nie od razu tolerancję zbudowano. W każdym razie, jak z dyskryminacją rasową walczyła bohaterka tego tekstu? Otóż Dolezal złożyła sprawę na policję, twierdząc, że dostaje pogróżki na tle rasowym na skrzynkę pocztową NCAAP. Szybko jednak okazało się, że wspomniane pogróżki nie przeszły przez pocztę i musiał je podłożyć ktoś z wewnątrz organizacji. Dostęp do skrzynki pocztowej miały tylko dwie osoby – jedną z nich była Rachel. Wzbudziło to uzasadnione wątpliwości. Niestety sprawą trochę za bardzo zainteresował się pewien dziennikarz, który nabrał dużych wątpliwości co do pochodzenia kobiety. Aktywistka w pewnym momencie nie chciała jasno odpowiedzieć na proste pytanie, czy rzeczywiście jest Afroamerykanką. Dolezal podawała się bowiem za czarną kobietę. Pod wpływem tych oskarżeń wyszło na jaw kłamstwo dotyczące jej rasy, bowiem Dolezal jest tak naprawdę… biała. Kiedy okazało się, że jej rodzice są rasy kaukaskiej, twierdziła, że została adoptowana. Za ojca podawała innego mężczyznę, czarnoskórego Alberta Wilkensona.

BIAŁE mleko się rozlało

Jeff Hupmhrey, dziennikarz, który zainteresował się sprawą rzekomych gróźb i mowy nienawiści, powiedział: Stało się jasne, że Rachel, która już wcześniej miała problemy z prawdomównością, mogła kłamać także w tej kwestii. Jej oskarżenia dotyczące tego, że padła ofiarą mowy nienawiści sprawiły, że rasizm i biała supremacja wydawały się przeżywać renesans, co było nieprawdą. Z tego powodu musieliśmy ją zdemaskować. Uważała, że im bardziej będzie się wydawało, że rasizm wraca, tym więcej ludzi będzie zaangażowanych w jego zwalczanie„. No i mleko się rozlało. Dolezal musiała zrezygnować z funkcji przewodniczącej NCAAP, została też zwolniona z uniwersytetu, gdzie prowadziła wykłady z afrykanistyki. Pozostali członkowie NCAAP nie ukrywali wściekłości. Kitara Johnson, należąca do tej samej organizacji, co Rachel, przyznała, że wśród przewodniczących i członków NCAAP mieli sporo ludzi o znacznie ciemniejszej karnacji, jednak żaden z nich nigdy nie otrzymywał gróźb. Tylko Rachel. Stwierdziła, że to właśnie otworzyło jej oczy: Nie obchodzi mnie, jakiego koloru skóry ona jest, nie obchodzi mnie z kim się identyfikuje, ale nie wolno kłamać. Po prostu. Stwierdziła, że jej działania podważyły wiarygodność całej organizacji i najbardziej zaszkodziła osobom, które miała chronić. I trudno się z tym nie zgodzić. Dopiero podczas wywiadu dla show telewizyjnego „The Real” Dolezal naciskana przez inne osoby, które brały udziały w tamtym programie (jedna z kobiet zapytała jej wprost, czy wstydzi się, że jest biała – moim zdaniem trudno o lepszy komentarz), przyznała w końcu publicznie: Jestem biała, mam białych rodziców, ale identyfikuję się jako osoba czarnoskóra. Właśnie wtedy obok transpłciowości, zaczęły pojawiać się takie określenia, jak „birasowa” i „transrasowa”. Aktywistka zaczęła twierdzić, że rasa to konstrukt społeczny.

Możesz być kim chcesz… ale nie możesz być czarny

Znając logikę lewicy, to nawet mogłoby przejść, ale pamiętajmy o tym, że część przedstawicieli Afroamerykanów ma pretensje o zawłaszczanie przez białych ich kultury. Jesteś biały i śpiewasz piosenkę czarnoskórego artysty – kradniesz kulturę czarnych. Zrobisz sobie fryzurę z dredami czy warkoczykami w stylu afro – kradniesz kulturę czarnych. Jak mieli zareagować na kobietę, która twierdziła, że jest czarna i w związku z tym przez całe życie doświadczała dyskryminacji? Oczywiście w ten sposób, że kradnie doświadczenia czarnoskórych, żeby wypromować siebie. W tej jednej chwili zaczęli krytykować ją zarówno biali za to, że oskarża ich o bycie rasistami i rozprzestrzenia propagandę, jak to znęcają się nad czarnoskórymi ludźmi, jak i społeczeństwo czarnych, które oburzało się, że Dolezal na ich trudnościach i przeciwnościach, z którymi ona, jako biała kobieta, nie musiała się mierzyć, zrobiła karierę. Twierdzili oni, że celowe pudrowanie sobie twarzy, żeby nadać sobie ciemniejszy kolor skóry i dzięki temu udawać czarną, jest obraźliwe. Mógłby to ktoś powtórzyć Jackowi Hugo-Baderowi?

Prawie jak w historii o Kopciuszku

Teraz wypadałoby opisać rodzinę Rachel, bo to być może pozwoliłoby postawić tezę, dlaczego stała się ona tym, kim się stała. Otóż urodziła się jako drugie dziecko małżeństwa Ruthanne i Lawrence’a Dolezalów. Według jej opisów starszy brat był zawsze traktowany lepiej – głównie dlatego, że jego poród przebiegał bez większych problemów, zaś ona „prawie zabiła swoją matkę”. Tłumaczy takie podejście swoich rodziców ich fanatyzmem religijnym. Adoptowali potem czwórkę albo trójkę czarnoskórych dzieci. Dolezal oskarżała ich o stosowanie przemocy wobec niej – zarzuty te odpierają jej rodzice oraz starszy brat, Joshua, jednak potwierdza to jej przybrana siostra i brat, który potem został jej adoptowanym synem (jakby sprawa nie była wystarczająco pokręcona). Siostra jako dowód pokazywała blizny na swoim ciele po ranach, które jak twierdziła zadali jej rodzice, brat zaś stwierdził, że to Rachel zawsze się nim opiekowała i teraz już traktuje ją jako matkę, nie siostrę. Rachel oskarżyła również swojego biologicznego brata Joshuę o molestowanie seksualne, opisywała też, że rodzice nie dawali wiary jej skargom i kazali jej przestać kłamać. Czy jest to prawda? Trudno powiedzieć, bo sąd nie udowodnił winy jej brata. On sam wszystkiemu zaprzecza, koncentrując się na literaturze amerykańskiej, twórczej literaturze faktu, humanistyce medycznej, zrównoważonym rozwoju i kwestiach sprawiedliwości społecznej (jest profesorem zwyczajnym anglistyki w Central College. Biologiczni rodzice Rachel również nie potwierdzają doniesień aktywistki o rzekomym terrorze, który stosowali wobec niej i adoptowanych dzieci. Ani rodzicom, ani bratu Rachel nie postawiono już nigdy podobnych zarzutów. Ale wyobraźcie sobie, jaki byłby odzew, gdyby Dolezal opisała tę historię bez wmawiania wszystkim, że jest czarna. Terroryzowana przez białych rodziców dziewczynka opiekuje się młodszym, przybranym rodzeństwem o czarnym kolorze skóry, zaczyna dostrzegać trudy, z jakimi mierzy się czarnoskóra społeczność i zostaje ich bezinteresowną sojuszniczką, głośno walcząc o ich prawa. Byłaby uwielbiana! Chciałoby się dopisać „o jedno kłamstwo za daleko”, tym bardziej, że jej rodzinie nigdy nie udowodniono winy, ale pamiętajmy, że są również wspomnienia jej przybranego rodzeństwa, więc pozostańmy przy tym, że sprawa jest nierozstrzygnięta.

Kontrowersje z rasą synów

Rachel ma też trzech synów. Najstarszy, jak już pisałam był wcześniej jej przybranym bratem, ma jeszcze średniego syna, Franklina, z byłym mężem, czarnoskórym Kevinem Moore. Najmłodszy syn urodził się w 2016 roku, nie znamy nazwiska jego ojca. Podobno mężczyzna postawił sprawę jasno, kiedy dowiedział się o ciąży Rachel – małżeństwo albo aborcja. Kobieta proponowała mu, żeby wspólnie wychowywali dziecko jako przyjaciele, ale ten nie chciał się na to zgodzić, więc Rachel wychowuje dziecko samotnie. Franklin jednak ma wciąż kontakt ze swoim ojcem. Uderzyły mnie słowa Rachel, że nie dopuści do tego, żeby jej najmłodsze dziecko wychowywało się jako białe. Ale dlaczego nie? Mogłabym teraz złośliwie napisać, że przecież „biali ludzie mają lepiej”, a matka powinna chcieć dla dziecka jak najlepiej, prawda? Jeśli zarzuty Dolezal odnośnie jej rodziców są prawdą, to moglibyśmy tłumaczyć to tym, że ze względu na to, co ją spotkało, Rachel po prostu nienawidzi białych ludzi (miałoby to sens – biali rodzice i brat byli dla niej okrutni, z czarnym rodzeństwem zawsze była bardziej zżyta i mogłoby to wpłynąć na jej psychikę), ale jeśli jej oskarżenia nie są prawdziwe, to naprawdę ciężko mi zrozumieć, jakie motywy nią kierują. Dodam tylko, że cała sprawa miała miejsce, kiedy kobieta wypełniała dokumenty dziecka i nie wiedziała, co wpisać w rubryce: „rasa matki”, bo taką samą automatycznie przypisuje się dziecku. Zwykła papierologia tak naprawdę, bez większego wpływu na wychowanie syna. Żeby jednak nie było niedomówień, to dopiszę też, że dziecko jest Mulatem. Rozumiałabym, gdyby miała syna z innym białym mężczyzną, bo wtedy faktycznie białego chłopca ciężko wychowywać jako czarnego. Znaczy – nie rozumiałabym, ale wiecie, o co chodzi.

To jak z tym wybieraniem tożsamości, droga lewico?

Dolezal ma dużo żalu o to, że ludzie zapomnieli o wszystkim, czego dokonała dla czarnoskórej społeczności (walczyła głównie z policyjnymi nadużyciami). Ale tak się dzieje, kiedy ktoś kłamie. Można tu przypomnieć historię Tanii Head, która kłamała, że przeżyła zamach na WTC. Też dużo zrobiła, nagłaśniając potrzebę pomocy psychologicznej dla ofiar tego zamachu, ale kiedy kłamstwo wyszło na jaw, odeszła w niesławie. Może sprawa by ucichła, gdyby Rachel po prostu się przyznała. Ale ona dalej twierdzi, że nie kłamała, bo „rasa to konstrukt społeczny”. Chyba jednak trochę się z prawdą mijała, skoro wcześniej utrzymywała, że jej biologicznym ojcem jest inny mężczyzna, a państwo Dolezal ją adoptowali. Dopiero, kiedy te kłamstwa wyszly na jaw, aktywistka zaczęła utrzymywać, że jest „transrasowa”. Zastanawiam się, jaką opinię o Rachel ma teraz dzisiejsza lewica. Bo przecież rasa jak płeć, jesteś tym, kim się czujesz i z jakiej racji mamy traktować inaczej mężczyznę, który czuje się kobietą i białego, który czuje się czarny? To w miarę logicznie brzmi, prawda? Ale jednak tutaj odzew czarnej społeczności nie jest tak tolerancyjny, a lewica raczej nie chce się im narażać. I co mają z tym fantem zrobić? Tak czy inaczej Rachel postanowiła załagodzić sytuację, pisząc książkę, w której wyjaśniała swoje motywy, a następnie zmieniła nazwisko na Nkechi Amare Diallo, chyba po to, żeby dokręcić śrubę jeszcze bardziej.

M.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

O „polskim” hejcie i „polskiej” mentalności

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Dosyć zabawna się znowu zrobiła aferka związana z aktorem – Tomaszem Schuchardtem. Znaczy sama afera raczej zabawna nie jest, ale reakcja na nią niektórych ludzi już tak – do tego później przejdziemy. Podobno na aktora spadła lawina hejtu za to, że tak dobrze wcielił się w odgrywaną przez siebie postać przemocowego męża. Chodzi oczywiście o głośny film: „Dom Dobry”. I o tym będę chciała napisać parę słów, ale po kolei. Wojciecha Smarzowskiego, bo to on jest reżyserem filmu, uważam za bardzo dobrego reżysera. Co prawda ostatnio skręcił w stronę fajnoreżyserstwa, ale mimo wszystko uważam, że warto spojrzeć na całość jego twórczości. Dlatego ją sobie tutaj pokrótce omówimy.

Warte uwagi produkcje Smarzowskiego

Moim ulubionym filmem tego twórcy jest „Róża” – przejmująca historia dobitnie pokazująca, jak wyglądało rosyjskie wyzwolenie – do jakich aktów przemocy, gwałtów i zwykłego barbarzyństwa dochodziło ze strony „braci Moskali”. I jak musiał sobie z tym radzić zwykły, polski cywil. Tak, to jest na pewno film, który mogę polecić. Wart uwagi na pewno jest również „Dom zły” – tak brzydki, że aż fascynujący. Opisujący realia późnych lat 70-tych albo wczesnych 80-tych, czyli głębokiego PRL-u. No i „Wołyń” – muszę przyznać, że obejrzałam raptem dwa razy i to dawno temu, więc nie wszystko pamiętam, ale wiem, że zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam też, że po zakończeniu seansu w kinie ludzie nie wstali z miejsc, tylko w milczeniu i z kamienną twarzą wpatrywali się w napisy końcowe, jakby dopiero do nich docierało, co właśnie zobaczyli. Bardzo ważny film – był głosem dla wielu osób, które podnosiły temat ludobójstwa na Wołyniu. Powstał w 2016 roku, więc świadomość o tej zbrodni dopiero raczkowała. Wtedy media przekonywały nas, że należy współczuć i szanować Ukraińców, bo Majdan.

Filmy subiektywnie mniej udane

Ale nie zawsze było tak dobrze. „Drogówka” miała niby piętnować patologie w policji, o których dobrze wiemy, że istnieją. Zresztą w której branży ich nie ma? Mam jednak wrażenie, że Smarzowski nie ugryzł tego tematu, tak jak powinien. Owszem, były mocne i brutalne sceny, tak jak zawsze u tego reżysera, ale miałam wrażenie, że oglądam raczej komedię o głupich policjantach, a nie faktyczną próbę rozliczenia tego, co dzieje się w służbach mundurowych. Z czego zdajemy sobie sprawę, a jednocześnie wolelibyśmy nie wiedzieć. Ale chętnie poznam zdanie policjantów, jeśli oglądali ten film, a wiem, że przynajmniej dwóch obserwuje mój profil. Mieliśmy też „Kler” – i tutaj znowu powtórzę. Patologie zdarzają się wszędzie – u osób duchownych również – jednak podczas seansu odnosiłam wrażenie, że Smarzowski nie do końca sprawiedliwie podszedł do tematu. Wydawało mi się, że atakuje on wszystkich duchownych jak leci. Nie przypominam sobie tam żadnego pozytywnego bohatera, który był księdzem. Ewentualnie ksiądz Trybus, który faktycznie starał się pomagać biednym, ale jednocześnie był uzależniony od alkoholu i uwikłał się w związek z kobietą. Wzbudzał na pewno współczucie, ale czy sympatię? Niemniej – dawno ten film widziałam, więc pamięć może mi płatać figle. No i jest jeszcze „Wesele”, ale tego filmu nie oglądałam – do seansu skutecznie zniechęciła mnie Maja Staśko, która była wzruszona jak doskonale reżyser pokazał polską nietolerancję, homofobię, ksenofobię, rasizmy i wiele innych fobii i -izmów, więc nie będę się na jego temat rozpisywać.

Dobry aktor – zły człowiek?

I tym sposobem przechodzimy do „Domu Dobrego”. Nie widziałam tego filmu, więc nie chcę go oceniać. Na pewno dotyka ważnego tematu. Na pewno też, znając styl Smarzowskiego, jest to film mroczny i… dosadny w swojej brutalności, tak bym to nazwała. Tak jak większość jego filmów. Dlatego możemy spodziewać się, że skoro dotyka on przemocy domowej, to ta przemoc była pokazana bardzo realistycznie. U Smarzowskiego, jeżeli kobieta dostaje w twarz, to nawet widz czuje na niej mrowienie – to jest po prostu, co by o nim nie mówić, dobry reżyser. Dlatego nie jestem specjalnie zdziwiona, że to dzieło jest szeroko komentowane. Pan Wojciech umie w takie filmy. W takie, o których można powiedzieć, że są „aż za bardzo”. I właśnie Tomasz Schuchardt zagrał tutaj tego złego. I prawdopodobnie zagrał go bardzo dobrze. Kojarzę tego aktora, bo ostatnio pojawia się wszędzie. Ja co prawda widziałam te produkcje z nim, w którym grał raczej rolę drugoplanową, a czasami epizodyczną. Ale mimo wszystko spełniał swoje zadanie. Oglądając go, nie odczuwałam żenady, a widziałam dobrze odegraną postać. Na pewno jest to zdolny facet. Być może połączenie dobrego aktora z bardzo dosadnym, bezpośrednim reżyserem mogło spowodować fakt, że pan Tomasz stał się celem hejtu, bo niektórym ludziom pomylił się aktor z odgrywaną przez niego postacią. Tymczasem Schuchardt prywatnie jest mężem i ojcem dwójki dzieci. I nie słyszałam doniesień, że miałby wobec nich używać przemocy.

Nie tylko polska mentalność

No dobrze, ale mylenie aktora z odgrywaną przez niego postacią nie jest zjawiskiem nowym. Słyszeliśmy już anegdoty, że ludzie podczas czytania Trylogii Henryka Sienkiewicza, zastanawiali się jakim cudem autor wiedział, co postać myślała tuż przed śmiercią, skoro zginęła, więc nie mogła się tym podzielić. W Polsce najbardziej znane było utożsamianie Marka Perepeczki z Janosikiem, chociaż sam aktor mówił, że było to raczej pozytywne. Podobno ludzie masowo zaczepiali Andrzeja Grabowskiego i Mirosława Zbrojewicza, myląc ich z Ferdkiem („Świat wg Kiepskich”) i Gruchą („Chłopaki nie płaczą”), a sami aktorzy opowiadali, że o ile na początku było to nawet zabawne, z czasem najzwyczajniej w świecie stało się męczące. I ja to jak najbardziej rozumiem. Dziwi mnie natomiast, jak zareagowali na te słowa aktora niektórzy ludzie, którzy uznali po prostu, że to nasza polska mentalność. O, przepraszam bardzo. Jack Gleeson, wcielający się w rolę Joffreya Baratheona w serialu „Gra o tron” otrzymywał niemalże codziennie groźby śmierci. Do tego stopnia, że prawie porzucił karierę aktorską. Jeśli oglądaliście ten serial, wiecie doskonale, że faktycznie Joffrey był postacią wyjątkowo irytującą, wręcz odpychającą, a Gleeson po prostu odegrał ją dobrze. Dalej Anna Gunn, która zagrała Skyler, żonę Waltera White’a w serialu „Breaking Bad” (świetny serial) – zdarzało się, że ludzie nie chcieli podać jej ręki, bo taką wredną suką była w tym serialu. I tak, groźby śmierci też otrzymywała, więc nie jest to typowo polska mentalność. Zwłaszcza że tych przykładów za granicą było dużo więcej, ale ograniczyłam się do tych produkcji, które oglądałam i dobrze je pamiętam.

Wina Kaczyńskiego

Ale niektórzy płyną w swoich rozważaniach dalej – otóż według nich, to wyborcy PiS-u i Nawrockiego są źródłem nieprzyjemnych sytuacji, jakie miały dotknąć aktora! Tylko i wyłącznie. Czy mają na to wiarygodne dane, badania, cokolwiek? Absolutnie nie, im się po prostu tak wydaje. Podobno wśród osób, które atakowały aktora, dominują kobiety po sześćdziesiątym roku życia. Poszperałam w Internecie i nie znalazłam wiarygodnych danych na temat tego, która partia ma największe poparcie w tej grupie społecznej – na tyle, co udało mi się ustalić to są właśnie wyborcy albo KO albo PiS-u. Skąd więc przekonanie, że były to akurat kobiety, które popierały PiS? Z Insytutu Danych z Dupy najprawdopodobniej. Ale trochę śmiać mi się chce, bo wśród wielu tych najbardziej obłąkanych fanatyków KO wyborca PiS-u to człowiek głupi, zacofany, no i właśnie bijący żonę. Gdyby więc ich rozumowanie było logiczne, wyborcy PiS-u powinni sobie z Schuchardtem piątkę na ulicy zbijać, a nie atakować za jego agresję wobec żony. Prawda? Śmieszy mnie też inna sprawa – ci ludzie uwielbiają wyśmiewać PiS za określenie „wina Tuska”. I faktycznie pisowcy lubią go atakować, zresztą w drugą stronę działa to bardzo podobnie. Czasami ich zarzuty są zrozumiałe, czasami absurdalne, natomiast sformułowanie to istnieje w polskiej polityce przynajmniej od 2012 roku, a nie wiem, czy nie od 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej. Ale powiedzcie mi, czy to nie jest to samo? Czy jeśli przyjmiemy założenie, że ataki na pana Tomasza to wina Nawrockiego i PiS, nie brzmi to co najmniej tak absurdalne, jak wszędobylskie, nagminne wręcz „winy Tuska”? Przecież to jest identyczna sytuacja. Co PiS ma do tego, że jedna seniorka z drugą ubliżyła aktorowi, bo pomyliła go z odgrywaną przez niego postacią? PiS nasłał na niego te kobiety, czy o co chodzi?

Nieznana skala zjawiska

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że zbyt często dochodzi do takich sytuacji, w których aktor jest atakowany za to, że zbyt wiarygodnie odegrał jakąś wyjątkowo niefajną postać. Ale też doskonale wiemy, że celebryci często lubią wyolbrzymiać pewne zjawiska. Nagminnie mylą chociażby krytykę z hejtem. Nie chcę twierdzić, że tak samo jest w przypadku pana Tomasza, bo mnie się on kojarzy jako człowiek, który ceni sobie swoje życie prywatne i raczej nie bierze udziału w jakichkolwiek skandalach. Po prostu otrzymuje rolę, odgrywa ją dobrze i tyle. Próbowałam dotrzeć do jakichkolwiek wpisów, które byłyby w jego stronę atakujące. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to oczywiście social-media, ale nie znalazłam go ani na Facebooku, ani na Twixie, a niespecjalnie mam ochotę zakładać sobie konta na innych portalach. Dlatego nie mam pojęcia o skali tego zjawiska. Nie chcę od razu sugerować, że to sam aktor cokolwiek wyolbrzymił, bo tak jak pisałam – kojarzy mi się on raczej z człowiekiem, który nieprzesadnie lubi szum wokół swojej osoby. Natomiast na pewno o tym wspominał, a być może z kolei inni publicyści, którzy to opisywali, podnieśli temat do granicy absurdu. Bo piszą w tej chwili o tym absolutnie wszyscy. Nie jestem w stanie natomiast określić skali tego zjawiska. Co wiadomo? Wiadomo, że sam aktor przyznał, że dochodziło do takich sytuacji. Wiadomo, że najczęściej były to starsze kobiety, po sześćdziesiątce. Nie ma żadnych potwierdzonych informacji, że były to wyborczynie PiS-u, nie jest też to zjawisko typowo polskie – o czym pisałam.

Subiektywne odczucia

Sam Tomasz o postaci, w którą się wcielił, mówił: To najgorsza jednostka, jaką przyszło mi zagrać. I najbardziej ode mnie oddalona. Totalny przemocowiec, który zieje nienawiścią, a ta nienawiść jest jakby genetyczna. Tej postaci nie da się obronić w żaden sposób i ani przez chwilę nie próbowałem tego robić. Uznałem po prostu, że ktoś musi zagrać tego gnoja, który krzywdzi bez opamiętania, by w pełni oddać dramat głównej bohaterki, którą gra Agata Turkot. Można więc wywnioskować, że nie pałał sympatią do człowieka, w którego rolę musiał się wcielić. I na tym chyba można poprzestać. Co do samego filmu – uważam, że porusza temat ważny, którego w żaden sposób nie można marginalizować. Bo ta przemoc jest, często starannie przypudrowana i ukryta, często właśnie w pozornie „dobrych domach”. Sama pamiętam chociażby „Plac Zbawiciela” – tyle że w tym filmie była przedstawiona bardziej przemoc psychiczną, niż fizyczną – były fragmenty, gdzie mąż żonę popychał, szarpał, albo zbyt mocno trzymał za ramiona podczas kłótni, ale twórca filmu skupiał się bardziej na tym, żeby pokazać jak ta kobieta była konsekwentnie niszczona psychicznie. Ważny to jest dla mnie film, bo pokazuje problem osoby z zaburzeniami osobowości zależnej. Ta kobieta mogła i powinna opuścić tego męża (i jego toksyczną matkę), ale z jakiegoś powodu tego nie robiła, wolała mimo wszystko trwać w tym związku. Ja mam zaburzenia osobowości typu unikającego (chorobliwa wręcz nieśmiałość), ale nauczyłam się z tym walczyć i jest już dużo lepiej. Wiem jednak „z czym to się je”.

Przemoc nie ma płci

Chciałabym też zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Problem przemocy wobec kobiet jest często podnoszony w filmach. I nie twierdzę, że to coś złego, bo dopóki będzie do takich sytuacji dochodzić, dopóty takie kino będzie ważne i potrzebne. Natomiast chciałabym, żeby zaczęto również mówić o przemocy wobec mężczyzn, bo to też nie jest jakaś bardzo niszowa sprawa. Faktem jest, że kobiety rzadziej są sprawczyniami przemocy fizycznej – z prostego powodu: z reguły są słabsze fizycznie. Ale przemoc psychiczna – jak najbardziej. Chciałabym obejrzeć wartościowy film, który mówi o tego rodzaju przemocy w stronę mężczyzny. O manipulacjach, szantażach emocjonalnych, znęcaniu się psychicznym, czy – może przede wszystkim – alienacji rodzicielskiej, którą ofiarą najczęściej padają właśnie mężczyźni. I dzieci. To też bardzo ważny temat, a mam wrażenie, że mocno bagatelizowany w show-biznesie i mediach głównego nurtu. A ja znam co najmniej kilka historii, które nadawałyby się na scenariusz na film. Bo wiecie – to nie jest tak, że przemoc ma płeć. Przemoc może mieć po prostu różne twarze. Czasem jest to twarz męska, a czasem kobieca. I o tym też należy pamiętać. Jeśli oglądaliście również film, który dotykał tego problemu, bardzo proszę o polecajkę w komentarzu. Chętnie się zapoznam.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Komuna upadła… na cztery łapy

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

No i stało się to, o czym i tak wiedzieliśmy, że się stanie. Ten upadek komuny faktycznie był w Polsce spektakularny. Natomiast nie jest to dla mnie nic nowego, ani zaskakującego. Bo cała ta szopka z Okrągłym Stołem i obaleniem komunistycznego reżimu była… no właśnie tylko szopką. Teatrem dla zmęczonych kilkudziesięcioma latami komuny ludźmi. Którzy po prostu woleli uwierzyć w to, że może w końcu zaczyna wychodzić słońce zza chmur. Nie mam pretensji do tych ludzi – bardziej do reżyserów tej ułudy. Ułudy, której skutki odczuwamy do dziś, bo oto marszałkiem Sejmu został komunista i działacz PZPR-u. Zresztą – na okrzyki „Precz z komuną”, które wybrzmiały w Sejmie, poseł Gawkowski odpowiedział, że żadne krzyki tego nie zmienią. Tak mniej więcej działała komuna – krzyki nic nie zmieniały, a ci najgłośniej krzyczący byli brutalnie uciszani.

Oszukane społeczeństwo

Nie jestem w żadnym stopniu zaskoczona tym wyborem. Zdaje się, że ani Konfederacja, ani PiS nie wystawili swoich kandydatów, a że posłów w Sejmie mamy takich, jakich mamy, nie było dla mnie zdziwieniem, że ostatecznie tego Czarzastego przegłosowali. Nie jest to też dla mnie szokiem (chociaż na pewno czuję olbrzymi niesmak), dlatego że w dwóch czołowych partiach mamy sporo byłych PZPR-owskich albo SB-kich karierowiczów. Oni tam są, głosują i decydują o tym, jak się będzie żyło polskim obywatelom. Nikt ich nie wyrzucił z polityki, z publicznych stanowisk, nawet z mediów. Społeczeństwo jest przekonane, że Maciej Damięcki był wybitnym aktorem, a nie donosicielem SB. Społeczeństwo uznaje również Monikę Olejnik za obiektywną dziennikarkę, a nie „Stokrotkę”, która kapowała nawet na swojego męża. Mieliśmy już na fotelu prezydenckim Lecha Wałęsę, który również donosił na SB i Aleksandra Kwaśniewskiego, który należał do PZPR. I to całkiem niedługo po tym „upadku komuny”. O ile ciężko mieć pretensje do Polaków, że zagłosowali na Wałęsę, ponieważ jego życiorys nie był wtedy znany, bo sam Lech i jego otoczenie starannie tuszowali jego niechlubne działania, o tyle oddanie prezydentury Aleksandrowi Kwaśniewskiemu było co najmniej dziwne. Co prawda, jego głównym konkurentem był właśnie Wałęsa, a on zdążył się już skompromitować podczas swojej prezydentury (chociaż fakty o jego donosicielstwie jeszcze nie były znane). Mimo wszystko, ja – chociaż szczawiem wtedy byłam – zapamiętałam go nie jako męża stanu i przy okazji męża dostojnej prezydentowej, ale jako oszusta (kłamstwa na temat swojego wykształcenia) i faceta, który lubił sobie wypić, nawet jeśli miał później publiczne wystąpienia, a potem zwalał to na chorobę filipińską. Szanujmy się. Człowiek, który zataczał się przy grobach polskich bohaterów albo nakłaniał swojego ministra do parodiowania Jana Pawła II nigdy nie będzie godnym reprezentantem Polski.

Krótka pamięć

Tylko wiecie – o ile Wałęsę i Kwaśniewskiego można jako tako usprawiedliwiać, o tyle Czarzastego po tylu latach, gdzie jego życiorys jest powszechnie znany, już jest ciężko. Ktoś na niego głosował, żeby w ogóle wszedł do Sejmu. Zrobili to Polacy. Nie ja i, jak zakładam, nie Wy, Drodzy Obserwujący, ale zrobili to ludzie urodzeni w Polsce, mówiący po polsku i będący obywatelami Polski. Którym z jakichś powodów ta jego przeszłość przestała przeszkadzać. I to jest właśnie dowód na to, że ta komuna w Polsce upadła tylko symbolicznie, skoro wciąż dopuszczamy do władzy osoby, które są w niej umoczone po pachy. I, tak szczerze, troszkę bawi mnie, kiedy zwolennicy dwóch największych polskich partii nawzajem przerzucają się ilu w tej nielubianej partii jest byłych PZPR-owców, całkowicie przymykając oko na to, że mają takich w swoich szeregach. Komunista to komunista – i naprawdę nie ma dla mnie znaczenia, czy zasilił później szeregi PiS-u, KO czy Lewicy. Podczas ostatnich wyborów prezydenckich furorę zrobiła Joanna Senyszyn, która zamieniła czerwoną flagę na czerwone korale, nic poza tym. Kobieta, która bluzgała na Żołnierzy Wyklętych, a o zamordowanym przez służby, jakim służyła, Wojciechu „Lalku” Franczaku mówiła „biedak, który nie wiedział, że się wojna skończyła”. To był ostatni z Wyklętych, zabity w 1963 roku, którego pośmiertnie zdekapitowano, a jego głowę odnaleziono później w Uniwersytecie Medycznym w Lublinie. Ale przecież to nieważne, co ta kobieta wygadywała na temat Wyklętych, ważne jest to, że była dowcipna, uśmiechnięta i miała czerwone korale. To jest nasza rzeczywistość. Rzeczywistość, w której Kwaśniewski może być prezydentem, Czarzasty marszałkiem Sejmu, Senyszyn klawą babką, a Olejnik obiektywną dziennikarką.

Zamienił stryjek…

Jeszcze co do odchodzącego z urzędu marszałka Sejmu, Szymona Hołowni – nie oceniam jego pracy zbyt dobrze. Co prawda, wielu posłów, czy to z PiS-u czy z Konfederacji, mówiło, że pozwolił on im się wypowiadać, nie przerywał ich wypowiedzi i nie wyciszał ich; nie dołączył się też do chóru Giertycha o sfałszowanych wyborach, a po prostu zrobił to, co zgodnie z prawem powinien zrobić; to jednak patrząc na jego twarz widzę przede wszystkim człowieka bardzo pyszałkowatego i zadufanego w sobie. Który dosłownie robił wszystko to, za co tak krytykował PiS i który urządził w polskim Sejmie dosłownie „Sejm MMA”, nagrywając głupiutkie filmiki i pozwalając na wszystkie awantury, jakich byliśmy świadkami. Niemniej – dobrze, że pod koniec zachował się tak jak należy i nie chcę już wchodzić w jego intencje – czy faktycznie zrobił to z poczucia obowiązku, jaki na nim spoczywał, czy ze strachu przed konsekwencjami, bo po wyborach prezydenckich zorientował się, że całe poparcie dla niego gdzieś wyparowało. Mam jednak olbrzymie wątpliwości, czy „marszałkowanie” Czarzastego będzie można ocenić lepiej.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Celebrytka na froncie walki o wartości chrześcijańskie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zanim przejdę do właściwej części posta, którego bohaterką będzie pani ze zdjęcia – jeszcze parę słów o Marszu Niepodległości. Marcin Kierwiński postanowił wejść trochę w buty Rafała Trzaskowskiego i samemu powalczyć z Marszem Niepodległości, zakazując odpalania rac. Zachowuje się jak mały chłopiec w krótkich spodenkach, któremu ktoś zabrał lizaka, więc pobiegł po tatę – dosłownie jak sześcioletnie dziecko chowa się za plecami służb. Uczestnicy Marszu dosadnie pokazali mu, gdzie mają jego zakazy, więc Kierwa uznał, że trzeba ukarać prowokatorów. Bo wiadomo, policja nie ma nic innego do roboty, tylko szukać przypadkowych osób, które ośmieliły się odpalić racę na trasie Marszu. Nawet opublikowano zdjęcia osób, które udało się zrobić – skuteczność jest zatrważająca, bo na co najmniej kilka tysięcy osób opublikowano zdjęcia sześciu albo siedmiu. Sama znam przynajmniej kilka takich osób, które do tej pory regularnie odpalały race na tego rodzaju uroczystościach i były również na tegorocznym Marszu, chociaż z różnych powodów nie szliśmy razem. Co prawda, nie zamierzam na nich donosić, ale na zdjęciach opublikowanych przez policję zidentyfikowałam na razie Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta. Może to okaże się pomocne. Nieważne zresztą, skandalem jest to, że z powodu jakiejś chorej zawiści środowiska KO, twarze tych ludzi widnieją na policyjnych stronach. Obok twarzy ściganych przestępców. Panie Marcinie, wypadałoby jednak trochę wyjść do ludzi – wiadomo, że na Moście Poniatowskiego zgasły latarnie (oczywiście przypadkowo), wiadomo, że o tej godzinie w Polsce już robi się ciemno. Te race oświetliły nam chociaż częściowo drogę, dzięki czemu nikt się nie potknął, nie zabił i nie doszło do ludzkiego karambolu, o który było nietrudno w kompletnej ciemności i w takim tłumie. Dzięki tym ludziom uniknęliście być może wielu rannych. Chyba że chodziło o to, żeby nie uniknąć? Nie chcę szerzyć teorii spiskowych, ale zadziwiająco wiele przypadków – najpierw przypadkowo zasłonięto pomnik Fryderyka Chopina i grób jego rodziców na warszawskich Powązkach akurat w czasie trwania konkursu chopinowskiego, później przypadkowo zamknięto Dworzec Centralny w Warszawie, z którego najłatwiej dotrzeć na Marsz, a potem przypadkowo padły latarnie. Przypadki chodzą po ludziach.

Z okna widać więcej

To tak gwoli uzupełnienia wczorajszego wpisu, bo błazenada Kierwińskiego śmieszy mnie i irytuje jednocześnie. Wróćmy jednak do głównego tematu, czyli do pani Joanny Szczepkowskiej, która ostatnio rozpaczliwie stara się o sobie przypomnieć i namiętnie publikuje swoje przemyślenia – im głupsze, tym lepsze. W tym roku postanowiła skomentować swoje spostrzeżenia po Marszu Niepodległości. Przytoczę Wam tutaj jej wpis, zachowując oryginalną pisownię:

Dobry wieczór. To miał być wpis radosny, na jaki zasługuje święto naszej ojczyzny. Trudno mi jednak to pisać, kiedy za oknem, niedaleko swojego mieszkania, słyszę pijane krzyki niedobitków z marszu. Wrzeszczą i klną. Wystarczy wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jak sikając na trawniki, podpierają się polską flagą. Dlaczego zresztą mają nie wrzeszczeć, jeżeli wrzeszczy „ ich prezydent” ?

Miał być wpis radosny, ale nie będzie, bo przeszkadzają jej polskie flagi – tak w skrócie można to podsumować. Pani Szczepkowska, wyglądając przez okno, widziała więcej, niż ja uczestnicząc w całym tym wydarzeniu. Widziała, że uczestnicy Marszu byli pijani, widziała, jak sikali, podpierając się polską flagą. Widziała to z okna swojego mieszkania, które znajduje się na Saskiej Kępie, więc z tej odległości mogła widzieć co najwyżej czerwoną łunę, ale na pewno nie mogła słyszeć „pijanych krzyków”, ani panów sikających na trawnik. Chyba że robili to tuż pod jej mieszkaniem, ale pozostaje pytanie, skąd pani Joanna wiedziała, że wracają z tego konkretnego wydarzenia? A może wracali z radosnych obchodów w Gdańsku, ale ponieważ Dworzec Centralny był zamknięty, musieli wysiąść na Warszawie Wschodniej? Na koniec złośliwa wstawka o prezydencie Nawrockim – nawet nie ma sensu tego komentować, tym bardziej że aktorka na tym nie poprzestała i następnego dnia opublikowała podobny ściek idiotycznych przemyśleń, podsumowując to dziecinnym: „To nie mój prezydent”. Nie wiem, czy jest sens tłumaczyć starej babie, że dopóki jest obywatelką Polski, Nawrocki jest również jej prezydentem. Mogłabym wykazać ten sam poziom dojrzałości i zapewniać, że Tusk nie jest moim premierem, ale co by to zmieniało, poza głupim gadaniem? Jestem Polką, więc Tusk jest niestety również moim premierem. Jest mi z tego powodu bardzo źle i smutno, przykro mi patrzeć, co z moim kochanym krajem robi taki polityk, ale jestem już na tyle dorosła, że zdaję sobie sprawę, że zaklinanie rzeczywistości nic nie zmienia. Nie wiem, może pani Szczepkowska zaczęła od pewnego wieku dziecinnieć?

Hitler też wrzeszczał. To jedyny środek ekspresji, który może wprowadzić ludzi w stan , gdzie emocje zagłuszą myślenie. Wrzeszcząc, zdobywa się władzę poprzez podświadomy strach słuchających. Pisząc o Hitlerze nie mam wielkich nadziei , że czytający to i hejtujący zwolennicy skrajnej prawicy, poczują się dotknięci. To nie jest postać budząca u nich wstręt.

Tu klasyczny fikołek, bo wiadomo, że jak Marsz Niepodległości, to faszyści, a jak faszyści, to z jakichś powodów Hitler, a nie Mussolini. Aśka oczywiście doskonale wie, kto wśród zwolenników SKRAJNEJ prawicy budzi ich wstręt. I wie, że nie jest to Adolf Hitler, bo jasnym jest, że ci najgłośniejsi uczestnicy Marszu krzyczący hasła antyunijne i antyniemieckie to fanatyczni wielbiciele Hitlera. Akurat Hitler jest postacią, która budzi równe obrzydzenie zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Lewacy twierdzą, że był prawakiem, bo nacjonalista; prawacy, że lewakiem, bo socjalista. A ja nieśmiało przypomnę, że były kanclerz Niemiec w więzieniu zaczytywał się w „Manifeście Komunistycznym” Karola Marksa i widać było mocną inspirację tym dziełem w jego książce „Mein Kampf”. Dobrze, że pamiętamy o jednym zbrodniarzu, szkoda, że kompletnie zapominamy o drugim, który osiągnął dużo wyższą skuteczność, czyli Józefie Stalinie – największym w dziejach historii, który na pstryknięcie palców pozbawił życia chociażby miliony ludzi na terenach dzisiejszej Ukrainy. Zasugerowałabym więc pani Joannie, że skoro postać Hitlera jest jej tak doskonale znana, to może warto zainteresować się jego sojusznikiem, a później wrogiem. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, że bezmyślnie nazywając ludzi, z którymi się nie zgadza, faszystami wpisuje się idealnie w jego narrację. Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej. Proszę bardzo, Stalin kojfnął w 1953 roku, ale jego nauki nie poszły w las. Wciąż znajduje naśladowców, a jego pomysł na walkę z irytującymi obstrukcjonistami zadziwiająco dobrze wpisuje się w dzisiejsze realia. Pani Joannie pozostaje pogratulować autorytetu, bo to przecież niemożliwe, żeby tak wybitna, oświecona osoba, należąca bez wątpienia do intelektualnej elity, robiła to nieświadomie, tak z czystej głupoty, prawda? Troszkę nie wypada kobiecie, która powiedziała kiedyś pamiętne słowa: Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Może już wtedy wiedziała, jak ten komunizm się w Polsce skończył i jak komuna upadła… na cztery łapy.

Karol Nawrocki czuje się w tym środowisku jak u swoich. Bo jest u swoich. Wrzask i race. Ludzi około 100 tysięcy, czyli wcale nie tak wielu, gdyby porównać z marszem miliona serc. Ten dzisiejszy marsz, okraszony czerwonym dymem , był w tym roku czymś więcej, niż pochodem narodowców. Miał być pokazem siły, przeciw państwu. I właśnie w takim pokazie siły przeciw państwu, brał udział ten ktoś, kto uznaje siebie za prezydenta państwa.

Oczywiście, Nawrockiemu musiało się oberwać. To już jest tak głęboko zakorzeniona nienawiść, że co jakiś czas człowiek dotknięty tą przypadłością musi krzyknąć, że prezydent jest alfonsem, uzurpatorem i kimś tam jeszcze. Taka uśmiechnięta wersja zespołu Tourette’a. Oczywiście, jak na naczelną wielbicielkę Donalda Tuska przystało, musiała przypomnieć, że na marszu miliona serc było więcej ludzi, tak jakby to zmieniało cokolwiek. Nie warto nawet przypominać, że na tuskowy marsz ludzi zwożono autokarami, a dla narodowców zamknięto dworzec, bo tak naprawdę nie sądzę, żeby to było powodem. Zatrutych platformerskim jadem jest ciągle sporo, zdajemy sobie sprawę. Ale nie zwieszamy głów, pani Joanno, więc jeszcze wiele pisania przed panią. Marsz Niepodległości był pokazem siły przeciw państwu oczywiście dlatego, że raczej nie brali w nim udziału zwolennicy Donalda Tuska, a Tusk wiadomo – samego siebie złoży w ofierze dla Polski, a ludzie i tak nie docenią. W każdym razie warto pani Joannie przypomnieć, kiedy w głowie premiera zakwitł pomysł na ten marsz. Ano, była to „spontaniczna” decyzja po tragedii, jaka spotkała imienniczkę aktorki, zdaje się z Krakowa. To miał być wyraz solidarności z kobietą i bunt wobec „nieludzkiego” prawa aborcyjnego. Kiedy jednak wyszło na jaw, że poszkodowana jest zwykłą krzykaczką i atencjuszką, a jej historia nie trzyma się nawet funta kłaków, szybko o niej zapomniano. Najlepiej by było w ogóle, gdyby się nie pałętała pod nogami. Z „marszu solidarności dla Joanny” zrobił się „marsz bezgranicznej miłości do Tuska”. Dla pani Szczepkowskiej to pewnie żadna różnica, ale warto jednak przemyśleć, jak premier traktuje swoich sojuszników, kiedy staną się niepotrzebni. Aha, i to nie Nawrocki sam siebie uznał za prezydenta. To tak nie działa, pani wybitna aktorko. Nawrocki został wybrany, zatwierdzony przez Sąd Najwyższy i zaprzysiężony. Wolą narodu, który liczy sobie więcej ludzi niż tylko zwolenników Koalicji Pustych Serc. Proszę o tym pamiętać.

Chrześcijańskie miłosierdzie Tuska

W kolejnych zdaniach artystka postanowiła pouczyć trochę chrześcijan podstaw ich własnej wiary, bo wiadomo, że ona ma na ten temat największe pojęcie. Darujmy to już sobie, bo nic mądrego tam nie przeczytacie. Natomiast Aśka poprosiła, żebyśmy porównali sobie przemówienie Karola Nawrockiego i Donalda Tuska, bo według niej tylko przez te drugie przemawiały wartości chrześcijańskie, na które powoływał się prezydent RP. Nie będę dalej cytowała przemyśleń Szczepkowskiej, bo to taka propagandowa i bałwochwalcza pisanina, że szkoda mi klawiatury. Ale oczywiście spełnię pani prośbę i je porównam. Na pierwszy ogień Karol Nawrocki:

Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji.

Pani Joanna nie wiedziała, kogo prezydent Nawrocki pyta, więc odpowiadam – pyta polski naród. Nas jako obywateli Rzeczpospolitej Polski. Nas jako Polaków. Pan Nawrocki słusznie zauważył, że w ostatnich latach patriotyzm, przywiązanie do Ojczyzny, poczucie wspólnoty z rodakami stały się wartościami niepotrzebnymi, niesprzedawalnymi, zrównanymi z chuligaństwem i wandalizmem. A to właśnie dzięki tym wartościom Polska odzyskała niepodległość. Prezydent sprzeciwił się również zamiataniu polskiej historii pod dywan, żeby w zamian sprzedawać Polakom jakąś poprawioną niemiecką papkę historii. I to nie tylko dzieciom i młodzieży w szkołach, ale również za pośrednictwem Instytutu im. Witolda Pileckiego, którego prezes proponował debatę nad tym, jak tu oddać Niemcom ich zagrabione dobra kultury (czyli jak rozumiem kompletnie zniszczone ziemie przyłączone po wojnie do Polski). I bardzo słusznie się sprzeciwia, pani Joanno. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie miał przywiązania do własnej tożsamości, historii czy kultury. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie w nim reprezentantów godnych szacunku i naśladowania; jeśli nie będzie miał bohaterów, którzy całym swoim życiem udowadniali swoje przywiązanie do Ojczyzny. Stąd na Ukrainie kult Bandery – aby przetrwać jako odrębny od rosyjskiego naród musieli mieć jakiś przykład. Bandera, dla nas najgorszy z możliwych, dla nich był wyborem oczywistym, bo przecież walczył z Armią Sowiecką. To, że z tych walk niewiele wynikało, a największą skuteczność jego nazistowska organizacja osiągnęła na Wołyniu, bestialsko mordując Polaków i Ukraińców, którzy usiłowali im pomóc. I przy okazji Żydów, bo też tam im się pałętali po drodze. To tak tylko w ramach przypomnienia, bo pamiętam, że pani była bardzo oburzona, że w Polsce rosną antyukraińskie nastroje. Warto to też przemyśleć odnośnie do swojego fikołka z Hitlerem, bo ludobójstwo na Wołyniu wynikało właśnie z sojuszu UPA-OUN z hitlerowcami. Tak, każdy naród powinien pamiętać o swoim jestestwie. O swojej historii, kulturze i tożsamości. O swojej odrębności, o którą walczy teraz Ukraina od początku XXI wieku. No, dobrze, a co miał na ten rocznicy odzyskania niepodległości do powiedzenia Donald Tusk?

Różnimy się, spieramy się, różnorodność to nic złego, różnorodność jest i może być w przyszłości źródłem naszej siły. Ale te różnice, te spory nie mogą rodzić nienawiści, pogardy, przemocy.

Czyli nic, poza pustymi sloganami. Oni wszyscy w ten sposób walczą z nienawiścią, pogardą i przemocą. Gdyby pani nie wyłapała, spieszę się wyjaśnić, że Karol Nawrocki mówił mniej więcej to samo podczas swojego zaprzysiężenia, tylko że on widocznie nie ma Polaków za skończonych idiotów i nie klepał formułek jak krowie na rowie, tylko poparł swoje przemówienie cytatami ojców naszej niepodległości z różnych stron politycznych i o różnych poglądach. Pani mogła nie zrozumieć, bo widocznie pani wiedza historyczna opiera się tylko na założeniu, że Hitler jest be. I teraz uwaga, bo to może być szczególnie trudne, jeśli się żyło w bańce patocelebryckiej na tyle długo, że wszystkie styki w mózgu zdążyły się poprzepalać. Za słowami powinny iść czyny. A jakimi czynami zasłynęło środowisko premiera Polski, żebyśmy jednak mimo sporów i różnic w poglądach, mogli się dogadać? To tak tylko przypomnę. Od 2015 roku propagujecie hasło, które starannie ukryliście pod ośmioma gwiazdkami, żeby udawać oświeconą i kulturalną elitę. Szkoda, że nieocenzurowaną wersje wykrzykiwaliście na każdym marszu przeciwko ówczesnej władzy. Politycy KO nie reagowali, kiedy młodzież na jakimś ich kampusie skandowała to hasło do piosenki patologicznego rapera, który poza tym, że chciałby uprawiać bardzo brutalną miłość z posłami PiS-u, znany jest z tego, że ćpa, a potem będąc w tym stanie pisze teksty o tym, że ćpanie jest fajne, zejście trochę gorsze, ale i tak się opłaca. Jeden z uśmiechniętych tłumaczył potem, że przecież ten utwór to wyraz polskiej kultury i dlatego nikt nie reagował, kiedy ogłupiona młodzież wykrzykiwała te pełne miłości hasła. Z Karola Nawrockiego usiłowaliście zrobić sutenera, a w tych próbach uczestniczył między innymi Donald Tusk, powołując się na kolejną wybitną jednostkę, czyli Jacka Murańskiego. Na siedmioletnią córkę prezydenta spuszczono całą tonę gówna, ponieważ zachowuje się jak siedmiolatka – czyli i tak dojrzalej, niż spora część elektoratu KO. Ona pokazywała ludziom ze sceny złączone w kształt serca dłonie, wy serca macie tylko na klapie od marynarki. Nie popuściliście nawet Marcie Nawrockiej, ponieważ w waszej opinii jest niezbyt ładna (bo wiadomo, Komorowska to przy niej Miss Świata), w ogóle nie ma stylu (po sieci krąży nagranie prowadzonej przez żołnierz Wojska Polskiego Marty Nawrockiej porównywane z tym, jak Ewie Kopacz musiała pomagać Angela Merkel, bo ówczesna premier pogubiła się na ścieżce z jednym zakrętem), a w ogóle to urodziła syna, mając szesnaście lat, więc z jakiego to domu (zabawne są te oskarżenia rzucane przez ludzi, którzy zaczytują się w Onecie promującym zdradę małżeńską i seks za pieniądze, ale wiecie – Nawrocka przynajmniej syna urodziła i wychowała, sama też wyszła na ludzi; dla was autorytetem była gwiazdeczka, która ogłosiła, że zabiła swoje nienarodzone dziecko, bo miała za ciasne mieszkanie). Tego było pełno, pani Joanno, nawet nie chce mi się szukać dalej. Właśnie na tej podstawie większość myślących obywateli odebrało to przemówienie jako pustą gadaninę, a nie jako wyraz wartości chrześcijańskich, jak to się pani wydawało.

Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz

Na koniec pani Joanna Szczepkowska stwierdziła jeszcze, że wartości chrześcijańskie to również dbanie o planetę. Patrząc na obecną działalność tej sfrustrowanej aktoreczki obawiam się, że chodzi o tę chorą zieloną ideologię, w myśl której mamy wylądować na bruku i umrzeć z głodu, byle tylko ratować matkę ziemię. Bo tak będzie po chrześcijańsku. Nie wiem też, gdzie Aśka te wartości chrześcijańskie znajduje w swoim tekście, bo według mnie to trochę trąci hipokryzją, skoro przez cały ten stek chorych wniosków regularnie nazywa prezydenta Polski „panem wrzeszczącym”. Może niech „pani pisząca” weźmie przykład z własnych rad i sama przestanie krzyczeć. Bo ten wpis to był taki niemy krzyk – pełen wściekłości, frustracji, bezradności i narastającej z każdą chwilą nienawiści. Tego chyba jednak nie możemy się spodziewać, bo tak jak wspominałam, dzień później Szczepkowska wysmarowała tekst stojący na równie prymitywnym poziomie i również poświęcony Karolowi Nawrockiemu. Przepraszam, ale tego już nie będę analizowała, bo ciężko dzisiaj o dobrego psychiatrę.

M.

Czytaj dalej