Nawiasem Pisząc
„It don’t matter if you’re black or white”
Dzisiaj chciałabym Wam opisać historię Rachel Dolezal. Historia bardzo trudna i złożona, więc postaram się to zrobić jak najbardziej obiektywnie, ale swoje zdanie na ten temat mam i też postaram się nim podzielić. Dolezal była aktywistką na rzecz czarnej społeczności, przewodniczącą NCAAP (po polsku: Krajowe Stowarzyszenie na rzecz Popierania Ludności Kolorowej) w Spokane w stanie Waszyngton, organizatorką jednych z pierwszych marszów pod hasłem „Black Lives Matter”.
Kontrowersyjni bohaterowie
Jej największym idolem działającym na rzecz czarnoskórych był Malcolm X – aktywista, muzułmanin i członek Narodu Islamu; komunista, który jawnie wspierał Koreę Północną i Kubę oraz Che Guevarę. Nawoływał do rewolucji w USA. Konkurujący i ostro krytykujący Martina Luthera Kinga, który raczej próbował rozwiązać problem dyskryminacji rasowej w sposób pokojowy. Mocno nagłaśniała zabójstwo Trayvona Martina, który podczas kłótni z policjantem, został przez niego śmiertelnie postrzelony. Sam policjant został ranny i twierdził, że strzelał w samoobronie. W wymuszonym przez czarną społeczność procesie sąd go uniewinnił. Dla porządku dodam, że policjant był Latynosem, a nie przedstawicielem „rasistowskich, białych policjantów”.
Oryginalne pomysły na walkę z rasizmem
Można chyba powiedzieć, że kobieta była prekursorką dzisiejszych sposobów na walkę ze wszelką dyskryminacją przez lewicę – można wręcz powiedzieć, że ostatnimi laty robią to nagminnie. Rozwiązanie jest proste: nabazgraj na ścianie jakieś rasistowskie/homofobiczne/ksenofobiczne/islamofobiczne (niepotrzebne skreślić) hasła i zrób medialną awanturę o wiecznie żywym faszyzmie. Miej przy tym słodką nadzieję, że policjanci okażą się kompletnymi idiotami, a kamery monitoringu akurat tego dnia zostaną wyłączone. Zazwyczaj się nie udaje, ale hej! Nie od razu tolerancję zbudowano. W każdym razie, jak z dyskryminacją rasową walczyła bohaterka tego tekstu? Otóż Dolezal złożyła sprawę na policję, twierdząc, że dostaje pogróżki na tle rasowym na skrzynkę pocztową NCAAP. Szybko jednak okazało się, że wspomniane pogróżki nie przeszły przez pocztę i musiał je podłożyć ktoś z wewnątrz organizacji. Dostęp do skrzynki pocztowej miały tylko dwie osoby – jedną z nich była Rachel. Wzbudziło to uzasadnione wątpliwości. Niestety sprawą trochę za bardzo zainteresował się pewien dziennikarz, który nabrał dużych wątpliwości co do pochodzenia kobiety. Aktywistka w pewnym momencie nie chciała jasno odpowiedzieć na proste pytanie, czy rzeczywiście jest Afroamerykanką. Dolezal podawała się bowiem za czarną kobietę. Pod wpływem tych oskarżeń wyszło na jaw kłamstwo dotyczące jej rasy, bowiem Dolezal jest tak naprawdę… biała. Kiedy okazało się, że jej rodzice są rasy kaukaskiej, twierdziła, że została adoptowana. Za ojca podawała innego mężczyznę, czarnoskórego Alberta Wilkensona.
BIAŁE mleko się rozlało
Jeff Hupmhrey, dziennikarz, który zainteresował się sprawą rzekomych gróźb i mowy nienawiści, powiedział: Stało się jasne, że Rachel, która już wcześniej miała problemy z prawdomównością, mogła kłamać także w tej kwestii. Jej oskarżenia dotyczące tego, że padła ofiarą mowy nienawiści sprawiły, że rasizm i biała supremacja wydawały się przeżywać renesans, co było nieprawdą. Z tego powodu musieliśmy ją zdemaskować. Uważała, że im bardziej będzie się wydawało, że rasizm wraca, tym więcej ludzi będzie zaangażowanych w jego zwalczanie„. No i mleko się rozlało. Dolezal musiała zrezygnować z funkcji przewodniczącej NCAAP, została też zwolniona z uniwersytetu, gdzie prowadziła wykłady z afrykanistyki. Pozostali członkowie NCAAP nie ukrywali wściekłości. Kitara Johnson, należąca do tej samej organizacji, co Rachel, przyznała, że wśród przewodniczących i członków NCAAP mieli sporo ludzi o znacznie ciemniejszej karnacji, jednak żaden z nich nigdy nie otrzymywał gróźb. Tylko Rachel. Stwierdziła, że to właśnie otworzyło jej oczy: Nie obchodzi mnie, jakiego koloru skóry ona jest, nie obchodzi mnie z kim się identyfikuje, ale nie wolno kłamać. Po prostu. Stwierdziła, że jej działania podważyły wiarygodność całej organizacji i najbardziej zaszkodziła osobom, które miała chronić. I trudno się z tym nie zgodzić. Dopiero podczas wywiadu dla show telewizyjnego „The Real” Dolezal naciskana przez inne osoby, które brały udziały w tamtym programie (jedna z kobiet zapytała jej wprost, czy wstydzi się, że jest biała – moim zdaniem trudno o lepszy komentarz), przyznała w końcu publicznie: Jestem biała, mam białych rodziców, ale identyfikuję się jako osoba czarnoskóra. Właśnie wtedy obok transpłciowości, zaczęły pojawiać się takie określenia, jak „birasowa” i „transrasowa”. Aktywistka zaczęła twierdzić, że rasa to konstrukt społeczny.
Możesz być kim chcesz… ale nie możesz być czarny
Znając logikę lewicy, to nawet mogłoby przejść, ale pamiętajmy o tym, że część przedstawicieli Afroamerykanów ma pretensje o zawłaszczanie przez białych ich kultury. Jesteś biały i śpiewasz piosenkę czarnoskórego artysty – kradniesz kulturę czarnych. Zrobisz sobie fryzurę z dredami czy warkoczykami w stylu afro – kradniesz kulturę czarnych. Jak mieli zareagować na kobietę, która twierdziła, że jest czarna i w związku z tym przez całe życie doświadczała dyskryminacji? Oczywiście w ten sposób, że kradnie doświadczenia czarnoskórych, żeby wypromować siebie. W tej jednej chwili zaczęli krytykować ją zarówno biali za to, że oskarża ich o bycie rasistami i rozprzestrzenia propagandę, jak to znęcają się nad czarnoskórymi ludźmi, jak i społeczeństwo czarnych, które oburzało się, że Dolezal na ich trudnościach i przeciwnościach, z którymi ona, jako biała kobieta, nie musiała się mierzyć, zrobiła karierę. Twierdzili oni, że celowe pudrowanie sobie twarzy, żeby nadać sobie ciemniejszy kolor skóry i dzięki temu udawać czarną, jest obraźliwe. Mógłby to ktoś powtórzyć Jackowi Hugo-Baderowi?
Prawie jak w historii o Kopciuszku
Teraz wypadałoby opisać rodzinę Rachel, bo to być może pozwoliłoby postawić tezę, dlaczego stała się ona tym, kim się stała. Otóż urodziła się jako drugie dziecko małżeństwa Ruthanne i Lawrence’a Dolezalów. Według jej opisów starszy brat był zawsze traktowany lepiej – głównie dlatego, że jego poród przebiegał bez większych problemów, zaś ona „prawie zabiła swoją matkę”. Tłumaczy takie podejście swoich rodziców ich fanatyzmem religijnym. Adoptowali potem czwórkę albo trójkę czarnoskórych dzieci. Dolezal oskarżała ich o stosowanie przemocy wobec niej – zarzuty te odpierają jej rodzice oraz starszy brat, Joshua, jednak potwierdza to jej przybrana siostra i brat, który potem został jej adoptowanym synem (jakby sprawa nie była wystarczająco pokręcona). Siostra jako dowód pokazywała blizny na swoim ciele po ranach, które jak twierdziła zadali jej rodzice, brat zaś stwierdził, że to Rachel zawsze się nim opiekowała i teraz już traktuje ją jako matkę, nie siostrę. Rachel oskarżyła również swojego biologicznego brata Joshuę o molestowanie seksualne, opisywała też, że rodzice nie dawali wiary jej skargom i kazali jej przestać kłamać. Czy jest to prawda? Trudno powiedzieć, bo sąd nie udowodnił winy jej brata. On sam wszystkiemu zaprzecza, koncentrując się na literaturze amerykańskiej, twórczej literaturze faktu, humanistyce medycznej, zrównoważonym rozwoju i kwestiach sprawiedliwości społecznej (jest profesorem zwyczajnym anglistyki w Central College. Biologiczni rodzice Rachel również nie potwierdzają doniesień aktywistki o rzekomym terrorze, który stosowali wobec niej i adoptowanych dzieci. Ani rodzicom, ani bratu Rachel nie postawiono już nigdy podobnych zarzutów. Ale wyobraźcie sobie, jaki byłby odzew, gdyby Dolezal opisała tę historię bez wmawiania wszystkim, że jest czarna. Terroryzowana przez białych rodziców dziewczynka opiekuje się młodszym, przybranym rodzeństwem o czarnym kolorze skóry, zaczyna dostrzegać trudy, z jakimi mierzy się czarnoskóra społeczność i zostaje ich bezinteresowną sojuszniczką, głośno walcząc o ich prawa. Byłaby uwielbiana! Chciałoby się dopisać „o jedno kłamstwo za daleko”, tym bardziej, że jej rodzinie nigdy nie udowodniono winy, ale pamiętajmy, że są również wspomnienia jej przybranego rodzeństwa, więc pozostańmy przy tym, że sprawa jest nierozstrzygnięta.
Kontrowersje z rasą synów
Rachel ma też trzech synów. Najstarszy, jak już pisałam był wcześniej jej przybranym bratem, ma jeszcze średniego syna, Franklina, z byłym mężem, czarnoskórym Kevinem Moore. Najmłodszy syn urodził się w 2016 roku, nie znamy nazwiska jego ojca. Podobno mężczyzna postawił sprawę jasno, kiedy dowiedział się o ciąży Rachel – małżeństwo albo aborcja. Kobieta proponowała mu, żeby wspólnie wychowywali dziecko jako przyjaciele, ale ten nie chciał się na to zgodzić, więc Rachel wychowuje dziecko samotnie. Franklin jednak ma wciąż kontakt ze swoim ojcem. Uderzyły mnie słowa Rachel, że nie dopuści do tego, żeby jej najmłodsze dziecko wychowywało się jako białe. Ale dlaczego nie? Mogłabym teraz złośliwie napisać, że przecież „biali ludzie mają lepiej”, a matka powinna chcieć dla dziecka jak najlepiej, prawda? Jeśli zarzuty Dolezal odnośnie jej rodziców są prawdą, to moglibyśmy tłumaczyć to tym, że ze względu na to, co ją spotkało, Rachel po prostu nienawidzi białych ludzi (miałoby to sens – biali rodzice i brat byli dla niej okrutni, z czarnym rodzeństwem zawsze była bardziej zżyta i mogłoby to wpłynąć na jej psychikę), ale jeśli jej oskarżenia nie są prawdziwe, to naprawdę ciężko mi zrozumieć, jakie motywy nią kierują. Dodam tylko, że cała sprawa miała miejsce, kiedy kobieta wypełniała dokumenty dziecka i nie wiedziała, co wpisać w rubryce: „rasa matki”, bo taką samą automatycznie przypisuje się dziecku. Zwykła papierologia tak naprawdę, bez większego wpływu na wychowanie syna. Żeby jednak nie było niedomówień, to dopiszę też, że dziecko jest Mulatem. Rozumiałabym, gdyby miała syna z innym białym mężczyzną, bo wtedy faktycznie białego chłopca ciężko wychowywać jako czarnego. Znaczy – nie rozumiałabym, ale wiecie, o co chodzi.
To jak z tym wybieraniem tożsamości, droga lewico?
Dolezal ma dużo żalu o to, że ludzie zapomnieli o wszystkim, czego dokonała dla czarnoskórej społeczności (walczyła głównie z policyjnymi nadużyciami). Ale tak się dzieje, kiedy ktoś kłamie. Można tu przypomnieć historię Tanii Head, która kłamała, że przeżyła zamach na WTC. Też dużo zrobiła, nagłaśniając potrzebę pomocy psychologicznej dla ofiar tego zamachu, ale kiedy kłamstwo wyszło na jaw, odeszła w niesławie. Może sprawa by ucichła, gdyby Rachel po prostu się przyznała. Ale ona dalej twierdzi, że nie kłamała, bo „rasa to konstrukt społeczny”. Chyba jednak trochę się z prawdą mijała, skoro wcześniej utrzymywała, że jej biologicznym ojcem jest inny mężczyzna, a państwo Dolezal ją adoptowali. Dopiero, kiedy te kłamstwa wyszly na jaw, aktywistka zaczęła utrzymywać, że jest „transrasowa”. Zastanawiam się, jaką opinię o Rachel ma teraz dzisiejsza lewica. Bo przecież rasa jak płeć, jesteś tym, kim się czujesz i z jakiej racji mamy traktować inaczej mężczyznę, który czuje się kobietą i białego, który czuje się czarny? To w miarę logicznie brzmi, prawda? Ale jednak tutaj odzew czarnej społeczności nie jest tak tolerancyjny, a lewica raczej nie chce się im narażać. I co mają z tym fantem zrobić? Tak czy inaczej Rachel postanowiła załagodzić sytuację, pisząc książkę, w której wyjaśniała swoje motywy, a następnie zmieniła nazwisko na Nkechi Amare Diallo, chyba po to, żeby dokręcić śrubę jeszcze bardziej.
M.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Nawiasem Pisząc
Blisko tragedii na Boże Narodzenie
W Polsce prawdopodobnie udało się udaremnić zamach terrorystyczny. 19-letni student planował zamach i od miesięcy zbierał informacje, jak samodzielnie skonstruować ładunek wybuchowy. Nie miał jednak jasno sprecyzowanego miejsca zamachu – służbom mówił, że NA PRZYKŁAD jakiś jarmark bożonarodzeniowy. Równie dobrze mogło to być centrum handlowe, dworzec, cholera go tak naprawdę wie. Dziewiętnastolatek prawdopodobnie jest konwertytą na islam, wiadomo, że utrzymywał kontakt z przedstawicielami ISIS i zamierzał do nich dołączyć. Być może udany zamach byłby jego przepustką do tego. Ciekawa jestem powodu, dla którego młody chłopak stał się tak zafascynowany islamem i organizacją terrorystyczną? Co go fascynuje w tej niby-kulturze? Do tego stopnia, że był gotów nawet zabić iluś tam ludzi, żeby się do nich przyłączyć i… dalej zabijać. A jak długo, to już zależy, kiedy by go odstrzelili albo dostał zlecenie dokonania samobójczego zamachu i pewnie wykonałby to z poczuciem olbrzymiego zaszczytu, który go spotkał. Dramat.
Medialne manipulacje
Co jednak ciekawe, nagłówki krzyczą o studencie KUL, nie o młodym mężczyźnie zafascynowanym ISIS i islamem. To już skłania do przekłamań i manipulacji, bo chociażby Alicja Defratyka zastanawiała się, co na to ultra-prawica, konfederaci i brauniarze? Ta tzw. „ultra-prawica” jest przeciwna islamowi w Polsce. Może chłopak by się tak nie zradykalizował, gdyby go u nas nie było? A może po prostu miał nie po kolei w głowie? Albo był psychopatą, któremu zachciało się zabijać ludzi i usiłował sobie do tego dopasować jakąś ideologię, a z wiarą chrześcijańską byłoby mu jakkolwiek trudno? Silni Razem też już wsiedli na swojego konika i przekonują na X-ie, że katolik chciał zabijać innych katolików na jarmarku bożonarodzeniowym. Pomijając fakt, że to bzdura, warto byłoby się dowiedzieć, że nie trzeba być osobą wierzącą, żeby starać się dostać na KUL. Rekrutacja jest całkowicie świecka – liczą się wyniki w nauce, egzaminy. Kryteria są takie, jak na każdej innej uczelni. Nie trzeba składać żadnych deklaracji religijnych. „Katolicki” w nazwie oznacza patronat i tożsamość, a nie obowiązek światopoglądowy nakładany na studentów. Student KUL-u nie oznacza więc zadeklarowanego katolika. Warto też zauważyć, że skoro ten człowiek miał dziewiętnaście lat, to studentem KUL-u był co najwyżej trzy miesiące, co zresztą potwierdza uniwersytet. Nie jest to wystarczająco długo, żeby uczelnia zdążyła wtłoczyć mu do głowy ideologię chrześcijańską – nawet zakładając, że faktycznie takie próby są tam wobec studentów podejmowane, ale nic takiego nie słyszałam. To uczelnia jak każda inna.
Stanowisko uczelni
Ósmego grudnia na Katolicki Uniwersytet Lubelski dotarło pismo z Sądu Rejonowego w Szczecinie z informacją o tymczasowym aresztowaniu, które zostało zastosowane wobec wskazanego studenta drugiego grudnia. Więc po wpływie pisma 8 grudnia student został zawieszony w prawach studenta na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Decyzja ta była, można by rzec, natychmiastowa. Dodatkowo do rzecznika dyscyplinarnego do spraw studentów i doktorantów został skierowany wniosek o zajęcie się tą sprawą – mówił Wojciech Adnrusiewicz, rzecznik prasowy uczelni – Oczywiście ubolewamy, podkreślam po dwakroć: ubolewamy, że taka sytuacja dotyczy studenta Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Na pewno jednak jest to postępowanie godne najwyższego ubolewania i pozostaje nam przeprosić, że dotyczy naszego studenta. Przyznam szczerze, że nawet ja jestem zaskoczona takimi click-baitami, bo fakt, której uczelni studentem był ten człowiek, jest w tym momencie drugorzędny. Bardziej istotne są jego motywy, a te w sposób oczywisty nie są chrześcijańskie. Doskonale wszyscy wiemy, że sporo ludzi czyta tylko nagłówki, a takie w istotny sposób wprowadzają w błąd. Po co? Tak jest bardziej poprawnie politycznie, żeby bez żadnej podstawy nawalać w katolików? Pozostaje sprawdzić dokładnie, z kim ten chłopak się kontaktował – być może pozwoli to wykryć innych takich odklejeńców. A być może tropy poprowadzą bezpośrednio do któregoś z meczetów? Nastolatek został aresztowany na co najmniej trzy miesiące.
Uważajcie na siebie.
M.
Nawiasem Pisząc
Bez chanukowych świec w Pałacu Prezydenckim
Nie wiem jak Wy, Drodzy Obserwujący, ale ja przesadnie zdziwiona taką decyzją pana Nawrockiego nie jestem. Prezydent już w trakcie kampanii deklarował, że żadnych chanukowych świec zapalał nie będzie. Ja swoje poglądy i swoje przywiązanie do wartości chrześcijańskich traktuję poważnie, więc obchodzę święta, które są bliskie mojej osobie – powiedział w wywiadzie dla Radia RMF FM. To, że nie jestem zaskoczona, nie oznacza jednak, że się nie cieszę, bo od dawna mam wrażenie, że o wiele bardziej honorujemy wartości żydowskie, niż nasze tradycyjne, chrześcijańskie. Zwłaszcza że jedna z tych wartości głosi, że goje, czyli my, mamy służyć Żydom, czyli im. Polecam Wam zresztą tekst Razprozaka (Raz prozą, raz rymem – walczymy z propagandowym reżimem) – swoją drogą jakiś uśmiechnięty demokrata napisał mi ostatnio, że jestem Razprozakiem 2.0, tyle że on to traktował jako obelgę, ja jako komplement. Wspominał coś jeszcze o napluciu mi do ryja, taki to przykład lewicowej tolerancji i miłości.

Przełomowa akcja z gaśnicą
To świętowanie Chanuki weszło w zwyczaje naszych polityków tak głęboko, że w sumie przyzwyczailiśmy się już do tego. Dopiero Grzegorz Braun musiał nam przypomnieć, że chyba coś jest nie tak, swoją akcją z gaśnicą. Ówczesny marszałek Sejmu, Szymon Hołownia, zorganizował w związku z tym kolejne obchody i próbował wymusić na Krzysztofie Bosaku, że ma wziąć w nich udział, mimo że ten tłumaczył, że jest katolikiem i obowiązuje go m.in. pierwsze Boże przykazanie: Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną. Zresztą w tej całej chanukowej szopce brały udział osoby, które najgłośniej krzyczały o zdejmowaniu krzyży z Sejmu i urzędów, bo państwo ma być świeckie. Ale hipokryzja tych ludzi nie jest chyba dla nikogo z nas nowością. W każdym razie bardzo długo spekulowano czy nowy prezydent nie ugnie się pod tą dziwną żydowską modą i jednak nie weźmie udziału w uroczystościach chanukowych, mimo jego jasnych deklaracji. Argumentowano to tym, że przecież Karol Nawrocki jest protrumpowski, z Trumpa bierze przykład, uzależnia swoją politykę od prezydenta USA i nawet ubiera się tak jak on. A Trump z kolei jest wielkim przyjacielem i sojusznikiem Izraela i premiera Natenjahu. Jest w zasadzie ucieleśnieniem popularnego skrótu „USrael”. Skoro więc polski prezydent nie chce psuć swoich relacji z przywódcą Stanów Zjednoczonych, będzie musiał zapalić świece, nie ma wyjścia.
Szacunek do wartości
No nie, nie będzie musiał. Nawrocki może jest zafascynowany Trumpem, może jest on politykiem, którym się inspiruje i z którego chce w większym lub mniejszym stopniu brać przykład, ale wszystko ma swoje granice. A tymi granicami są wartości tego człowieka, którym pozostaje wierny. Po prostu. Ja mu uwierzyłam i dlatego w końcu zagłosowałam z czystym sumieniem na konkretnego kandydata, a nie tylko po to, żeby nie wygrał ten drugi, jak było w przypadku Andrzeja Dudy. Nie sądzę, żeby przywódca USA miał z tego tytułu jakiś wielki problem, sam sobie może palić te świeczki, jeśli chce, chociaż wydaje mi się, że on jest związany z Izraelem przede wszystkim politycznie. Nieważne, Trump Trumpem. Ja się cieszę, że w końcu mamy polityka na wysokim stanowisku, który sprzeciwia się tej czołobitności wobec Żydów (bo tak to należy nazwać) i nie musi w tym celu biegać z gaśnicą. 😉 Zresztą umówmy się – musiałby być idiotą, żeby się na to zgodzić. Doskonale wie, czego oczekują od niego wyborcy i wie, że straciłby sporo zaufania, gdyby się na to zdecydował. A co do tej szopki w tytule – nie sądzę, żeby Czarzasty, mimo że komunista, odważył się aż tak denerwować chrześcijan. Szopkę zresztą stawia się wieczorem 24 grudnia, po Adwencie. Sam Czarzasty ogłosił, że będą uroczystości chanukowe w Sejmie (jakże by inaczej), ale będzie też Boże Narodzenie: Jest kontynuacja. Tu nie ma żadnej ideologii, a jedynie tradycja. Była Chanuka, to jest. Były święta Bożego Narodzenia, to są. Jeżeli ktoś się spodziewał, że będę robił rewolucję ze względu na swoje poglądy, to się zawiódł, gdyż poglądy swoje mam, ale tradycje i kontynuację szanuję.
Inna sprawa, że to dopiero marszałek Bosak zaproponował postawienie w Sejmie szopki bożonarodzeniowej i podobno była kupowana na ostatnią chwilę. Choinki są, a czy Czarzasty uzna stajenkę za tradycję, skoro pojawiła się dopiero w zeszłym roku z inicjatywy posła Konfederacji…? Zobaczymy. Inna sprawa – jak to skomentował mój przyjaciel: „Szopka i tak jest w Sejmie przez cały rok”.
M.
Nawiasem Pisząc
Czym zajęte są polskie media?
Zabawne są te nasze media. Mamy obecnie olbrzymi kryzys NFZ, w związku z którym zamykane są m.in. oddziały położnicze i podobno niektóre kobiety będą zmuszone rodzić na SOR. Nie jest to najlepszy moment na tego rodzaju kryzys, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę przedłużający się kryzys demograficzny, który stale się pogłębia. Mamy wojnę za naszą wschodnią granicą, a nikt z przedstawicieli Polski nie został zaproszony, mimo że ten konflikt dotyka nas bezpośrednio. Mamy również poszczególne akcje dywersji – jeśli wierzyć na słowo tym mediom – ze strony Rosji, ale za chwilę napiszę, dlaczego ich wiarygodność stoi na takim sobie poziomie. I to bardzo niebezpieczne akcje dywersji, bo niedawna sytuacja z torami była mocno niebezpieczna, no ale rząd odtrąbił wielki sukces, więc chyba nie mamy się czym martwić. Dopóki nie dojdzie do tragedii, ale wtedy na pewno się dowiemy, dlaczego to nie ich wina. Mamy jakiś pierdylion problemów, którymi musimy się zająć w tej chwili, ale są rzeczy ważne i ważniejsze.
Słowne przepychanki
Priorytetem dla naszych mediów jest pseudo-afera pomiędzy Waldemarem Żurkiem a Karolem Nawrockim. To, że jakakolwiek decyzja prezydenta jest od razu, z marszu krytykowana przez niemal wszystkich posłów rządzącej koalicji, a jednym z jego głównych krytyków jest między innymi Waldemar Żurek – wiemy. Że te zarzuty są bardzo często zwyczajnie absurdalne, jak choćby zmanipulowany lament na temat weta ustawy kojcowej – też wiemy. Ogólnie nasz rząd zachowuje się trochę jak rozkapryszone dzieci, obrzucające się piaskiem, bo ktoś im zniszczył babki. Tym razem panu Waldemarowi nie spodobało się, że prezydent odrzucił wnioski o powołanie 46 sędziów i zdaniem Żurka „wkracza w fazę łamania Konstytucji”. No i rzucił w żartach, że mógłby się spotkać z panem Nawrockim w ringu do walki o ustrój państwa. Do tematu nawiązał Krzysztof Stanowski, ale prezydent odpowiedział, że nie ma zamiaru „gasić ministrowi światła”, że nie ma na to czasu i że zamiast tego wolałby w końcu poważnie porozmawiać. No i znowu się zagotowało w naszej cudownej, uśmiechniętej koalicji, bo teraz przekonują, że Nawrocki Waldkowi… grozi. Nie spodobał im się oczywiście fragment o gaszeniu światła i uznali, że świetnie się on nada, żeby go wyrwać z kontekstu. Umówmy się jednak – patrząc na to, jak wyglądają obaj panowie oraz że Żurek przegrał nawet z odkurzaczem – raczej na pewno tak by się to skończyło. To nie jest złośliwość, to jest zdrowy rozsądek. W każdym razie pan minister postanowił się jeszcze odnieść do tej sztucznie rozdmuchanej afery. I wiecie co? Skłamał.
Problemy z liczeniem
Przede wszystkim stwierdził, że nie da się sprowokować, mimo że… to on zaczął. W żartach, jasne, ale sam zaczął. Nawrocki chyba nawet specjalnie się do tego nie odnosił, dopóki nie został pociągnięty za język w Kanale Zero. Ale to nie wszystko: Ja nie biorę udziału w leśnych ustawkach kiboli. Widziałem te filmy prezydenta, które pokazywały go jako boksera. Tylko że jak prezydent stał na bramce w jednym z hoteli, ja bawiłem się w rozrzucanie ulotek i malowanie zakazanych przez komunę haseł. Jest tylko jeden malutki szkopuł. Maluteńki. Karol Nawrocki jest młodszy od Waldemara Żurka o trzynaście lat. Żurek urodził się w 1970 roku, Nawrocki w 1983. Komuna oficjalnie upadła (bo nieoficjalnie, to wiemy jak się skończyło) w 1989 roku. Karol Nawrocki w tamtym okresie mógł sobie stać na bramce co najwyżej w przedszkolu. Nie neguję tego, że być może kiedyś Żurek stał po słusznej stronie barykady. Być może walka o demokrację tak mu się spodobała, że walczył o nią również wtedy, kiedy w Polsce już demokracja była i bawił się wspólnie z KOD-em. A być może już mu przeszło, skoro nie widzi problemu, że marszałkiem Sejmu został komuch. Nie wiem. Ale wystarczyło odrobinę pomyśleć, spróbować policzyć, zanim się palnęło głupotę. Chociaż oni tam mają chyba wszyscy drobne problemy z liczeniem. I nie piję tutaj wcale do Gortata, bo ciężko wymagać od koszykarza, żeby był matematykiem (chociaż to raczej podstawy były), ale dziennikarze sympatyzujący z KO, jak również sami politycy uśmiechniętej koalicji, też kiedyś bardzo podobnie się pomylili, bo sugerowali, że Nawrocki współpracował już z Wielkim Bu, kiedy ten miał co najwyżej 13 lat, a chyba jeszcze mniej. Sam prezydent wyjaśniał, że jego kontakt z Patrykiem M. ograniczał się do paru sparingów.
Nieistniejąca wizyta
Poza tym Karol Nawrocki krytykowany jest za to, że nie chce spotkać się z Zełeńskim. Pojawiają się zarzuty, że prezydent na Ukrainę nie pojedzie, bo się boi. Przepraszam bardzo, ale to Zełeński ma do niego interes, a nie odwrotnie, więc dlaczego to Nawrocki ma tam jechać.? Też afera z tyłka, bo Zełeński poznał już stanowisko polskiego prezydenta i jeśli będzie chciał, to do Warszawy przyjedzie. Karol Nawrocki nie chce robić za chłopca na posyłki głowy ukraińskiego państwa, tak jak robili to politycy PiS, a obecnie KO. Po drugie – mam naprawdę olbrzymie wątpliwości, czy w dalszym ciągu powinniśmy tak bezkrytycznie i bez żadnej refleksji wspierać Ukrainę finansowo, skoro całkiem niedawno wyszły na jaw olbrzymie przekręty, związane między innymi z pieniędzmi, którą Ukraina otrzymywała w ramach pomocy od innych państw. Jeden z najbliższych współpracowników Zełeńskiego zwiał już w związku z tym do Tel Awiwu i tyle go widzieli. Ale już wiemy, że np. Radosławowi Sikorskiemu to nie przeszkadza. Poza tym wiele osób czepia się prezydenta, bo wspomniał o wdzięczności i większej symetrii. Ta symetria jest mniej lub bardziej celowo pomijana, ale za to zaczęto wyliczać, ile razy prezydent Ukrainy użył wobec Polski słowa „dziękuję”. No dobrze, ale słowa podziękowania ukryte gdzieś między jednym „dej”, a drugim nie wyglądają zbyt szczerze. I wróćmy też do tej symetrii – za słowami powinny iść czyny. Nie twierdzę, że nie wiadomo, jak wielkie. Mogą zacząć od przeprosin za tragedię w Przewodowie i odszkodowań dla rodzin dwóch zabitych, polskich obywateli. Był to prawdopodobnie fatalny wypadek, a nie celowe działanie, ale mimo wszystko reakcja Ukrainy była zwyczajnie bezczelna. Wciąż też mamy nierozliczony Wołyń. Nam, jako państwu, same podziękowania nie są do niczego potrzebne.
Wnioski z błędów poprzednika
Tak w polityce, jak i w życiu istnieje zasada, że nikt Cię nie będzie szanował, jeśli Ty sam się szanować nie będziesz. Przekonał się o tym między innymi Andrzej Duda. Pamiętacie początek wojny na Ukrainie i reakcje Zełeńskiego na nazwisko naszego poprzedniego prezydenta? Były co najmniej życzliwe, jeśli nie entuzjastyczne. Zełeński wprost mówił, że „Andrzej is great”, a żołnierze reagowali brawami i wiwatami na sam dźwięk jego nazwiska. A jak było na koniec jego prezydentury? Kiedy Duda próbował Zełeńskiego postawić do pionu, mówiąc, że pierwszy chwyci za telefon, ten odpowiedział mu lekceważąco, że bardzo możliwe, że będzie zajęty i nie odbierze. I tak, możemy twierdzić, że to był żart, ale osobiście mam wrażenie, że wspólna konferencja prasowa nie jest najlepszym miejscem na takie złośliwostki. Być może Karol Nawrocki wyciąga wnioski z błędów poprzednika i zwyczajnie oczekuje od niego szacunku jaka należy się głowie państwa, formalnie będącego sojusznikiem.
M.
