W kraju, gdzie kotlet schabowy jest dziś bardziej kontrowersyjny niż delajfizacja dziecka, lewicowe media przeszły samą siebie. Gizela Jagielska – nowa bohaterka postępowego świata – zyskała status świętej męczennicy liberalnych salonów po dokonaniu aborcji w… dziewiątym miesiącu ciąży. Tak, dobrze przeczytaliście – dziewiątym. A Wysokie Obcasy już tłumaczą, że to był akt… miłości. Bo przecież nic nie mówi „kocham cię” jak zatrzymanie komuś pikawy.
A żeby groteska była pełna, Gazeta Wyborcza uraczyła nas perłą intelektualnej ekwilibrystyki. Otóż zdaniem redaktora, który logice się nie kłaniał, krytykowanie tego aktu to rzekomo „retoryka Putina i Łukaszenki”. Cóż, wszystko co nie mieści się w agendzie tęczowo-czerwonego frontu musi być przecież sterowane z Mińska, Moskwy albo – o zgrozo – z polskiego Podkarpacia. Orwell przewraca się w grobie z zazdrości, że sam nie wpadł na narrację, w której aborcja w dziewiątym miesiącu to nie tylko „prawo kobiety”, ale też akt geopolitycznej odwagi.
Ale zaraz, czy aby na pewno to krytycy wpisują się w agendę Łukaszenki i Putina? Bo jeśli ktoś naprawdę realizuje ich cele, to chyba właśnie pani doktor Jagielska – kobieta, która robi wszystko, by było nas mniej. Bo jak nas będzie mniej, to i nikt nie zostanie, żeby pilnować granic. Tych granic, które ci sami panowie zza Buga tak bardzo lubią testować.
W tym moralnym kabarecie pojawia się nie kto inny jak pani Magdalena Biejat – jedyna uczciwa w tym zamieszaniu, wieczna rewolucjonistka, która wzywa premiera Tuska i prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, by stanęli murem za doktor Jagielską. I ma rację – niech staną. Niech pokażą swoje prawdziwe twarze w tej kampanii. Już raz przecież marsz dla Joanny zrobili, tylko zapomnieli ją zaprosić.
Niech wreszcie skończą z grą pozorów i przyznają, że to nie są już czasy „aborcji do 12. tygodnia”, ale pełna progresywna wolność – aż po moment przecięcia pępowiny, a kto wie, może i chwilę po.
Logika nowej lewicy jest bezlitosna jak skalpel. A empatia dostępna tylko dla tych, którzy przeżyli.
💬 Jeśli podoba Ci się to, co robię, albo idziesz właśnie do paczkomatu:
👉 Postaw kawę: https://suppi.pl/lemingopedia
👉 Patronuj: https://patronite.pl/lemingopedia
Dziękuję za każde wsparcie! ❤️
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Lemingopedia
Jak okrążyć Ziemię z Kingą i Arkadiuszem?

Nie wiem, co pali bardziej – ich samochody, czy nas podatników. Ale wiemy jedno: Kinga Gajewska i Arkadiusz Myrcha właśnie zapisali się złotymi literami do księgi absurdów i bezczelności III RP.
Najpierw było podwójne dojenie na ryczałt mieszkaniowy – dwoje zakochanych w jednym mieszkaniu, ale z dwoma przelewami od Sejmu. Teraz okazuje się, że razem też nie jeżdżą. A przynajmniej nie na papierze, bo wtedy kilometrówka przestaje być podwójna, a przecież nikt nie po to zostaje parlamentarzystą, żeby robić rzeczy pojedynczo.
Bo widzisz, jeśli Kinga siedzi z lewej, a Arek z prawej, to – zgodnie z logiką kilometrówkowej alchemii – nie siedzą razem w tym samym aucie. To są dwa równoległe przejazdy w jednym uniwersum. Dwie osobne rzeczywistości na fakturze. Oni jak wysiadają z tego samego samochodu, to mówią sobie „dzień dobry” już pod Sejmem.
A dokąd oni właściwie jeździli? Ano właśnie! Wyobraźmy sobie, że odwiedzali najdalsze zakątki okręgu wyborczego: Gajewska mogła jechać z Błonia przez Radom do Błonia przez Berlin, żeby „sprawdzić dostępność żłobków w strukturze Unii Europejskiej”, a Myrcha trasą Grudziądz–Hawaje–Ciechanów, „bo wyborcy pytali o migrację żółwi morskich i jej wpływ na prawo cywilne”.
Jak informuje „Fakt”, łącznie na koszt podatnika przejechali ponad 72 tys. kilometrów – niemal dwa razy dookoła Ziemi. Czyli tyle, ile trzeba, by odnaleźć mózg albo sumienie. Oni niestety go nie znaleźli. Może im nie po drodze?
I nie zapominajmy o tym, że Arkadiusz – poza byciem kierowcą na kilometrówki – ma dodatkowo rządową limuzynę, bo jest wiceministrem. Ale, jak zapewnia resort: „jeździ nią tylko jako wiceminister”. Czyli jak Superman – raz w garniturze, raz w pelerynie. Tylko że zamiast ratować świat, Myrcha ratuje nasz budżet, żeby nie spuchł i nie pękł.
Premier Tusk już zapowiedział, że „przepyta” posłów, jak sobie te kilometry „wyrobili” i ja mu wierzę. A Rafała musimy wybrać na prezydenta, bo on powiedział, że jak nim zostanie to wszystkiego dopilnuje.
_____________________________
💬 Jeśli podoba Ci się to, co robię:
👉 Postaw kawę: https://suppi.pl/lemingopedia
👉 Patronuj: https://patronite.pl/lemingopedia
Dziękuję za każde wsparcie! ❤️
Lemingopedia
Niemiecka inwestycja powoli się zwraca

Profesor Ruchniewicz, zasiadający sobie wygodnie w Instytucie Pileckiego (a ten Pilecki nam tu nie pasuje, więc może raczej: Instytucie Ruchniewicza?), właśnie zadbał o to, by w Berlinie przypadkiem nikt nie poczuł się niezręcznie.
W marcu miała odbyć się konferencja i wystawa o dziełach sztuki zrabowanych przez Niemców w Polsce, ale profesor Ruchniewicz zdecydował, że ani konferencji, ani wystawy nie będzie. Dlaczego? Bo Polska ma teraz prezydencję w Unii Europejskiej więc „to nie jest dobry moment”. Nie wypada po prostu mówić Niemcom, że są bandytami i złodziejami.
Niemiecka inwestycja musi stworzyć nową narrację
W ramach tej samej logiki proponujemy coś bardziej przystającego do czasów. Może konferencja o tym, jak to źli Polacy robili Niemcom PR-owe kuku? Co pan myśli, panie profesorze? A może taki tytuł: „Raporty Pileckiego – mowa nienawiści w wersji retro”. Można by zaprosić specjalistów od „narracji pojednania” i „dekonstruowania narodowych mitów”. Bo przecież ten cały Pilecki – konspirator, bohater, który dał się złapać i stworzył w Auschwitz ruch oporu – grubo przesadził. Raportował za dużo. I za wcześnie. Rozwiązanie ostatecznych kwestii nie zdążyło się odbyć. I gdyby nie on i Karski, to świat nie dowiedziałby się o tym całym Holokauście, a tak ciągnie się to za Niemcami, jak reset z Rosją za naszym premierem.
Wszystko przez Pileckiego i Karskiego
Czas powiedzieć to wprost, panie Ruchniewicz! To przez tego Pileckiego i Polaków Niemcy mają złą prasę. Bo że zbudowali obóz, że mordowali, że kradli dzieła sztuki – to są tylko fakty. A jak wiadomo, fakty bez odpowiedniego kontekstu to przemoc symboliczna. A kontekstem ma się teraz zajmować przecież profesor – człowiek dialogu, człowiek empatii, człowiek, który potrafi zrozumieć, że są chwile, kiedy lepiej nie mówić o tym, że Niemcy coś ukradli. A jeśli nawet, to może przypadkiem i niechcący.
Przecież te polskie obrazy, biblioteki, insygnia królewskie, a nawet granitowa kostka wskakiwały same na niemieckie wozy i pędziły w stronę Berlina! Wypadałoby tych Niemców w takim razie przeprosić – za tego Pileckiego, za Armię Krajową, za Powstańców warszawskich – a już szczególnie za to, że wywożenie z Polski całego naszego majątku generowało problemy z logistyką. Niech pan się tym zajmie!
Atmosfera musi być perfekt!
Takie mamy czasy: okradziony ma przepraszać, że przypomniał sobie o stracie, a dyrektor polskiego instytutu ma dbać, by nikt przypadkiem nie zburzył dobrej atmosfery przy stole beneficjentów.
I tylko ten Pilecki w nazwie Instytutu w tym wszystkim jakoś nie pasuje. Za bardzo przypomina, kto był katem, a kto ofiarą. No i jeszcze te jego raporty – dokumenty, które mają czelność mówić prawdę. Jakie to dziś nieeuropejskie.
Tak więc brawo, profesorze! Mam jeszcze kilka uśmiechniętych pomysłów na inne konferencje! Sąsiedzi na pewno się uśmiechną, a może nawet pana pochwalą. Kto wie? Może taka konferencja: „Wdzięczność – nieoczywista cnota Polaków wobec cywilizacyjnej misji III Rzeszy”? Będzie w punkt. Zwłaszcza jeśli organizację dofinansuje jakaś niemiecka fundacja.
Niech pan się nie krępuje. Śmiało! Rafał by nam zrobił takie kolorowe koszulki jak na Campus i bluzy takie fajne, z kapturem.
Takich Państwo wybraliście ludzi. To teraz uśmiechajcie się i przepraszajcie, że dziadkowie bili się o Polskę, którą Wy wciskacie dziś w łapy Niemcom na siłę. Rafałka sobie wybierzcie i będzie dobrze, fajnie, po koleżeńsku.
____________________
Jeśli jednak nie uśmiechasz się, ale doceniasz ten tekst i podoba Ci się to, co robię:
Postaw kawę: https://suppi.pl/lemingopedia
Patronuj: https://patronite.pl/lemingopedia
Dziękuję za każde wsparcie!
Lemingopedia
Powstaje film „Zieleńsza Granica”! Agnieszka: to hołd dla bohaterów – funkcjonariuszy i żołnierzy

To będzie film, który zatrzyma Polskę. Pani Agnieszka zapowiada film „Zieleńsza Granica” – opowieść o milczących bohaterach naszych czasów: funkcjonariuszach i żołnierzach, którzy każdego dnia stają twarzą w twarz z niebezpieczeństwem, poświęceniem i samotnością. Wstrząsające świadectwa, niepublikowane materiały i gorzka prawda o wojnie hybrydowej na polskich granicach.
REDAKCJA: Pani Agnieszko, zaskoczyła Pani opinię publiczną zapowiedzią filmu „Zieleńsza Granica”. O czym będzie ten film?
Pani Agnieszka: Ten film będzie jak dzwon bijący na trwogę i jednocześnie hymn pochwalny dla ludzi, o których zbyt długo milczano. To opowieść o tych, którzy w ciszy, bez fleszy aparatów, z odwagą i bólem w sercu stają na straży polskiej suwerenności – naszych strażnikach granic, żołnierzach i funkcjonariuszach.
REDAKCJA: Czyli pokażecie ich poświęcenie, dramaty, wybory?
Pani Agnieszka: Dokładnie. Ci ludzie są jak żywa tama wobec potopu. Codziennie mierzą się z nieludzkim ciężarem – nie tylko fizycznym, ale i moralnym. Chronią nasze domy, nasze dzieci, nasze jutro. A w zamian często spotykają się z niezrozumieniem, szyderstwem, a czasem nienawiścią. My chcemy im oddać głos, twarz i serce.
REDAKCJA: W filmie mają pojawić się również niepublikowane dotąd materiały dotyczące przestępczości wśród migrantów i działań służb specjalnych?
Pani Agnieszka: Tak. Zdecydowaliśmy się pokazać to, co do tej pory skrywały archiwa i lęki. Mamy dostęp do dokumentów, nagrań i świadectw, które ukazują przerażającą prawdę: granica nie jest już tylko miejscem migracji – stała się linią frontu wojny hybrydowej. Przemyt ludzi, narkotyków, broni, celowe destabilizowanie społeczności przygranicznych. Wszystko to przy udziale służb białoruskich i rosyjskich.
REDAKCJA: To brzmi poważnie. Czy nie obawia się Pani, że taki film wzbudzi kontrowersje?
Pani Agnieszka: Prawda zawsze wzbudza kontrowersje. Ale milczenie to forma współudziału. Jeśli mamy być wolni, jeśli mamy być bezpieczni – musimy spojrzeć w oczy temu, co niewygodne. Bohaterowie tego filmu ryzykują życie nie tylko na granicy – oni ryzykują je także wewnętrznie, w walce z własnymi sumieniami. Czas przestać ich osądzać. Czas ich wysłuchać.
REDAKCJA: Jakiej reakcji Pani oczekuje od widzów?
Pani Agnieszka: Nie oczekuję łez ani braw. Oczekuję zrozumienia. Oczekuję, że po wyjściu z kina ktoś powie: „Nie wiedziałem. Teraz rozumiem.” Że matka spojrzy inaczej na mundur syna. Że ktoś powstrzyma się od pochopnej oceny. Że Polska na chwilę się zatrzyma i pochyli z szacunkiem nad tymi, którzy – w mrozie, błocie i niepewności – stoją tam, gdzie kończy się nasza mapa, ale zaczyna się nasza odpowiedzialność.
REDAKCJA: Kiedy premiera?
Pani Agnieszka: Jesienią. Po wyborach. Symbolicznie – wtedy, gdy mgły gęstnieją, a granica staje się nie tylko linią na mapie, lecz cienką nicią między światłem a mrokiem.
____________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób i zdarzeń jest przypadkowe. Całość została oczywiście zmyślona, tak jak wszystkie obietnice tych, którzy starają się dziś ubrać w piórka obrońców granicy.
Jeśli uwierzyliście, że ten film powstałby po wyborach, to idźcie na wybory i zagłosujcie na Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołownię, albo Magdalenę Biejat, bo przecież doskonale pamiętacie, że zawsze stali murem za polskim mundurem, nigdy nie kłamią, a ich środowiska polityczne głosując na Tarczę Wschód, głosowały za bezpieczeństwem, a nie pozbawieniem Polski zarządzania własną granicą.
Tak było. Uwierzcie im czwarty raz. Tym razem na pewno dotrzymają słowa.