Connect with us

Nawiasem Pisząc

Dramat małego Kamila – bezsilność państwa czy odwracanie wzroku?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jestem Wam winna parę słów wyjaśnień odnośnie mojego ostatniego wpisu na temat tragicznej śmierci 8-letniego Kamila na FB. Skupiłam się tam tylko na jednym problemie, czyli przyznaniu na siłę opieki nad dzieckiem patologicznej matce, która wiąże się z tak samo patologicznym facetem, czego efektem jest cierpienie dzieci. Użyłam tam zwrotu, parafrazuję: „Jeżeli faktycznie szkoła nic nie widziała…”. Nie chodziło mi oczywiście o to, że wierzę w nieświadomość nauczycieli, bo niestety tego typu przypadki są zazwyczaj smutną konsekwencją wielomiesięcznych zaniechań, odwracania oczu i milczenia. I tłumaczyć mogą się teraz wszyscy, a tak naprawdę wytłumaczenia nie ma i nie powinno być. Bo o ile po matce i ojczymie tego biednego chłopca nie można się było spodziewać niczego innego, o tyle od instytucji, które istnieją m.in. po to, aby dbać o bezpieczeństwo dzieci należy wymagać, żeby o to bezpieczeństwo zadbały. Do postu podeszłam bardzo emocjonalnie, bo naprawdę trzepnęła mną ta sprawa i cały czas chodzę wściekła i rozczarowana. Jednak to mnie w żaden sposób nie tłumaczy, bo przecież sama wielokrotnie krytykowałam np. lewicę, że do wielu problemów podchodzą TYLKO I WYŁĄCZNIE emocjonalnie, a tutaj sama zrobiłam dokładnie to samo i nie dałam rady zebrać po kolei faktów i wszystkie, jak należy, opisać. Teraz jednak naprawię swój błąd, chociaż na pewno przy pisaniu tego tekstu parę razy zaleję mnie krew.

Matka jest zawsze lepszym rodzicem?

Najpierw zajmijmy się problemem, który już podejmowałam w poprzednim wpisie, czyli właśnie faworyzowaniu matki w sądach rodzinnych, mimo że istnieje aż nazbyt wiele argumentów, żeby tego nie robić. Po pierwsze to był wręcz modelowy przykład pary, która te dzieci traktuje jako maszynkę do „zarabiania” pieniędzy, bo ani matka (nie wiem, czy ta kobieta jest w ogóle godna tego określenia), ani jej partner nie mieli żadnego stałego źródła dochodu, więc utrzymywali siebie i dzieci (na pewno było dwóch chłopców, ale niektóre źródła piszą, że mieszkało tam jeszcze najmłodsze niemowlę) z zasiłków i alimentów plus tego, co ewentualnie nakradł ten gnojek. Warunki, w których żyli, były tak urągające i tak odbiegające od ludzkich, że w niektórych przypadkach nawet TOZ nawet psa by stamtąd zabrało, ale dzieci – jak najbardziej można, lepiej im tam będzie niż przy ojcu, prawda? A trzeba pamiętać, że mieszkała tam jeszcze siostra tej kobiety z partnerem, którym najwyraźniej nie przeszkadzało maltretowanie dzieci. Oboje odpowiedzą za brak udzielenia pomocy i grożą im… trzy lata więzienia. Zwierzę, które skatowało chłopca (chociaż tutaj mam wątpliwości, czy nie obrażam przypadkiem zwierząt) dostanie prawdopodobnie dożywocie (w ciepłej celi na oddziale chronionym), ale obawiam się – znowu! – że matka zostanie potraktowana łagodniej, bo przecież to nie ona biła, a w sądzie opowie pewnie łzawą historyjkę, jak to ona sama była maltretowana i zastraszana. Mam nadzieję, że sędzia nie da wiary takim zeznaniom, bo kryła ona potwora, który znęcał się nad jej synem i bagatelizowała jego kolejne obrażenia. Drugim argumentem, żeby nie oddawać dzieci tym psychopatom, był fakt, że oboje mieli problem z alkoholem. Czyli środki, które otrzymywali od państwa za OPIEKĘ nad dziećmi przeznaczali na popijawy, nie na potrzeby tych dzieci. To jest wręcz klasyczny przykład konsekwencji stosowania rozdawnictwa dla takich patologicznych rodzin. Utrzymywaliśmy te ludzkie śmieci wtedy i będziemy utrzymywać dalej, kiedy już trafią za kratki. Trzecią nawet nie lampką, ale NEONEM ostrzegawczym była przeszłość mężczyzny, pod którego opiekę zdecydowali się oddać dziecko. Facet wielokrotnie miał problemy z prawem, napady, rozboje i pobicia były jego ulubioną rozrywką, dopóki nie dorwał się do biednego ośmiolatka. A wyszło jeszcze na jaw, że w wieku siedmiu lat ten psychopata zepchnął siostrę do stawu, w efekcie czego dziewięciolatka utonęła. Zostało to potraktowane jako wypadek (no bo ciężko stosować wobec siedmiolatka odpowiedzialność karną), ale prawdopodobnie wtedy już ktoś powinien zareagować i przekazać chłopaka na przykład pod nadzór psychiatry i psychologa? Wtedy jednak też nie zrobiono zupełnie nic. Jeżeli te powody nie były wystarczające, żeby jednak zaryzykować i sprawdzić, czy malcom nie będzie lepiej z tatą, to ja naprawdę nie wiem, co jeszcze musi zrobić matka, żeby przegrać w sądzie z byłym partnerem. Pewnie tylko wstać i strzelić sędziemu w twarz.

Wiele wcześniejszych sygnałów

Drugą kwestią jest totalna bezsilność, a raczej zwyczajny brak działania odpowiednich instytucji. Ojciec, podobnie jak MOPS, wielokrotnie zgłaszali kuratorowi i sądowi, że ci „ludzie” znęcają się nad dziećmi. Żadne z nich nie uznało za stosowne, żeby może sprawdzić, czy nic nie jest na rzeczy. Przecież to popracować by trzeba było, pewnie się tam przejechać, zarządzić kolejne rozprawy, przesłuchać świadków. Na co to komu, przecież to tylko dzieciaki, prawda? A jeszcze fatygować policję… Policjantów fatygowali za to opiekunowie Kamila i jego młodszego brata, bo starszy z chłopców wielokrotnie uciekał z domu. Uciekał, tak jak był ubrany, bez niczego, bo widocznie przeczuwał, że skoro „nowy tatuś” zagląda znowu do butelki, to za chwilę zgotuje mu piekło na ziemi. W listopadzie ubiegłego roku chłopczyk trafił do szpitala po tym, jak po raz kolejny uciekł z domu. Znaleziono go siedzącego w samej piżamce na przystanku autobusowym – po tym wydarzeniu Kamil trafił do szpitala z powodu wychłodzenia organizmu. Funkcjonariusze odwozili chłopca do domu za każdym razem, a tam słyszeli pewnie, jaki to kochany nicpoń, urwis nasz najsłodszy, przecudowne dziecko, panie mundurowy, tylko upilnować się go nie da. Przepraszam, ale jeśli uciekanie z domu i marznięcie na dworze w samej piżamce nie jest niemym krzykiem o pomoc, to co nim jest? To dziecko błagało o ratunek za każdym razem, kiedy uciekało z domu, bo wolało błąkać się po ulicy na mrozie, niż godzić się na to, co wyprawiali z nim jego prawni opiekunowie. I za każdym razem nie można było zrobić NIC?! To co, kurwa, można zrobić i w jakiej sytuacji?! Teraz dopiero można było w końcu zareagować!? To chyba coś jest nie w porządku? Przepraszam Was bardzo, wiem, że zarzekałam się, że nie będę tutaj przeklinać, ale jestem naprawdę wściekła i nie będę się bawić w głupie kropkowanie.

Co może nauczyciel…

Jest jeszcze jedna instytucja, która według mnie nie dopełniła obowiązków, chociaż minister Czarnek twierdzi, że nie ma jej nic do zarzucenia (ale o tym za chwilę) – SZKOŁA. Nauczyciele podobno zgłaszali swój niepokój przynajmniej trzy razy, ale zgłaszali go matce, która każdego razu częstowała ich nową historyjką. Za pierwszym razem zadzwoniono do niej, bo chłopczyk miał rozbitą wargę, sińce na całej twarzy i zgłaszał ból ręki. Kobieta przyjechała, wyjaśniła, że chłopczyk po prostu się potknął. Tyle wystarczyło. Przyznacie chyba, że to skrajnie niewiarygodne wytłumaczenie i naprawdę ciężko w nie uwierzyć, prawda? Kolejna sytuacja, w której powinno się zareagować bardziej zdecydowanie zdarzyła się już następnego dnia, bo Kamil znów narzekał na ból ręki. Wychowawczyni po raz kolejny wezwała matkę i poleciła jej zabrać dziecko do szpitala. Następnego dnia ośmiolatek przyszedł z ręką w gipsie. To dziecko przez ponad dobę chodziło ze złamaniem kości, a mamusia nawet nie pofatygowała się z nim do szpitala! I znowu nic się nie zapaliło? Znowu nikt nie zadał sobie pytanie, co to za kochana mamusia, która ignoruje złamanie kości własnego syna? Czy ktoś tam w ogóle w tej szkole orientuje się, jak to boli? I nikomu nie przyszło do głowy, czemu malec nie płacze, tylko znosi ten ból? Nikt nie zastanowił się, że może coś jest nie tak, skoro dziecko woli powiedzieć o tym nauczycielce, a nie mamie? Nikt, w ogóle? A według medialnych doniesień szkoła wiedziała o jeszcze jednym incydencie, kiedy to chłopczyk przyszedł do szkoły z oparzeniami na twarzy. Okazało się, że… poparzył się herbatą. Tak, na pewno tak było, szanowni nauczyciele – sam na siebie wylał herbatę. Głupi jesteście, czy tylko takich udajecie? Ale według ministra Czarnka placówka zachowała się „w porządku” i „według procedur”. Przepraszam bardzo, ale jeśli „w porządku” i „według procedur” okazuje się za mało, żeby uratować życie maltretowanego chłopca, to może procedury nie wystarczą? Jeśli nauczyciele – według procedur – muszą wierzyć w wyjaśnienia opiekunki, nawet najbardziej niedorzeczne i jedyne, co mogą zrobić to kolejne telefony, przy których wysłuchują następnych bredni, to tak naprawdę znaczy, że mają związane ręce. Znowu okazuje się, że wszyscy zareagowali, jak powinni, ale NIE DAŁO TO NIC. Rzecznik prasowy sądu twierdził, że „sąd nie miał możliwości tego przewidzieć”, szkoła działała według procedur, a ośmioletnie dziecko i tak trafia na OIOM z potwornymi obrażeniami, gdzie ostatecznie umiera po ponad miesięcznej, heroicznej walce. I jak zwykle nie ma winnego, poza tymi najbardziej oczywistymi. Jeżeli to nie jest dla pana ministra sygnał, że ten system nie działa i w żaden sposób nie chroni tych najbardziej potrzebujących, to naprawdę trzeba poważnie zastanowić się, czy to jest właściwy człowiek na to stanowisko. Oczywiście premier Morawiecki jest głęboko poruszony tą tragedią i już OBIECAŁ, że zrobią wszystko, żeby taka tragedia się nie powtórzyła. Kurwa, ile razy ja to słyszałam? Za każdym razem, kiedy skatowane zostało kolejne dziecko przez jakiegoś sukinsyna, któremu sąd powierzył nad nim opiekę. Zawsze są te same zapewnienia, ale nie zrobiono z tym nic. Ani za Platformy, ani za PiS-u, a każdy rząd miał na to osiem lat. To za mało czasu, czy może za dużo zachodu? Ah, byłabym zapomniała – pan Przemysław oburzał się też, że wszyscy atakują szkołę, a nie imbecyla, który to zrobił. Panie Ministrze – tak jak pisałam, po skurwysynu, który katuje dzieci nie spodziewam się niczego innego, bo jest po prostu skurwysynem. Ale po instytucjach, które zostały do tego powołane spodziewam się, że będą REAGOWAŁY, kiedy dziecku dzieje się krzywda. Zabójcę małego Kamila najchętniej widziałabym na szafocie, osoby, które mogły, ale nie zrobiły nic zwolniłabym dyscyplinarnie, a majątki, które zgromadziły, zbijając bąki, przekazałabym na pomoc małoletnim ofiarom przemocy domowej. Chyba że oni faktycznie zrobili WSZYSTKO, co mogli. W takim wypadku zrobiłabym to z Panem i innymi ministrami odpowiedzialnymi za dane służby.

…a co ojciec?

Ostatnią kwestią jest ojciec dziecka, co do którego nie mam wątpliwości, że byłby lepszym opiekunem dla swoich synów, niż ta patologia, do której mieli nieszczęście trafić, nie mam żadnych złudzeń, że jego rozpacz była prawdziwa, ale… Podobno miał on kontakt z dziećmi, chociaż dość mocno ograniczony. Nie wierzę, że nie widział sińców ani śladów po gaszeniu papierosów. Owszem, zgłaszał sprawę do kuratora wielokrotnie, ale po którymś razem musiało do niego dotrzeć, że ten ma sprawę głęboko w pompie i nie będzie sobie zawracał głowy. Czy nie mógł zatem zabrać tych malców do szpitala na obdukcję, która być może byłaby przekonującym dowodem dla sądu, że popełnili błąd? Zgłosić tego na policję? Nawet zawieźć dziecko do kuratora, pokazać mu obrażenia i zapytać, czy na pewno dalej jest przekonany, że nic się nie dzieje? Być może wtedy kogoś ruszyłoby sumienie? Czy naprawdę wykorzystał wszystkie legalne metody? Zresztą, pal sześć legalne, jeżeli nie da się inaczej, a widział, że coś się dzieje, to nie wiem, czy najlepszym pomysłem nie byłoby zabrać synów do samochodu i spieprzać nawet za granicę. On jest na pewno ostatnią osobą, do której ktokolwiek powinien mieć pretensje, bo był zupełnie bezsilny wobec sądu i kuratorium, zapłacił za ich głupi upór najwyższą cenę, jaką może zapłacić rodzic i serce mi się krajało, kiedy słuchałam, jak z płaczem opowiadał, że czuwał przy łóżku swojego skatowanego syna i cicho mu powtarzał, żeby nie odchodził, że on na niego czeka, brat na niego czeka, że wszystko będzie dobrze… Zastanawiam się jednak, czy ojciec naprawdę – nawet w takiej sytuacji – ma aż tak związane ręce? Bo to jest aż przerażające.

Na koniec tylko krótka, chociaż niezbyt zaskakująca, informacja – po tragedii Kamila, tak jak po wielu podobnych w Polsce, uaktywniły się ruchy proaborcyjne. Nie napiszę nawet, kim trzeba być, żeby wykorzystywać śmierć dziecka do własnej demagogii. Ich argumenty są tak irracjonalne, że chyba nie ma potrzeby ich komentować. Zamiast tego zadam pytanie, bo panie wspierające usuwanie ciąży zastanawiają się, gdzie byli proliferzy i całe ich środowisko. A gdzie mieli być? To nie oni są odpowiedzialni za ten dramat, to nie oni kierują instytucjami, które powinny tutaj zareagować. Mogłabym się zapytać: „A gdzie byliście wy?” i miałoby to dokładnie tyle samo sensu.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Idee i wartości Igrzysk Olimpijskich

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zawsze myślałam, że zaszczyt niesienia olimpijskiego płomienia dotyczy tylko najbardziej zasłużonych sportowców. Prawdziwych legend, które potrafiły pokonać największe słabości, a stres i presję przekuć na ambicję i waleczność. Mistrzów w swojej dyscyplinie. Niedoścignionych wzorów i autorytetów dla wielu ludzi. Ludzi wytrwałych, ambitnych i pracowitych. Ludzi, którzy całe swoje życie podporządkowali sportowi. Którzy nie bali się wyrzeczeń, bo przyświecał im jeden konkretny cel i konsekwentnie do niego dążyli. Którzy są żywymi pomnikami w świecie sportu. Którzy często dokonywali rzeczy, które wydawały się niemożliwe.

Nowa tradycja?

Francuzi uświadomili mi, jak bardzo się myliłam. Ponieważ znicz olimpijski poniósł Snoop Dogg, który kojarzy mi się głównie z jaraniem trawki, oraz jakichś trzech facetów, którym wydaje się, że są kobietami. Już na ostatnich Zimowych Igrzyskach Olimpijskich, zdaje się w ceremonii otwarcia albo zamknięcia konkursu w łyżwiarstwie figurowym, brał udział mężczyzna, który nie potrafił nawet jeździć na łyżwach i jedyne, co zrobił to dostojnie wyrżnął tyłkiem o lód, niosąc norweską flagę. Ale był przebrany za kobietę, więc widocznie kompromitacji nie było. Francja idzie jeszcze dalej, bo zabiera zaszczyt wzięcia udziału w sztafecie niosącej olimpijski znicz cenionym i szanowanym sportowcom, ale to wszystko, rzecz jasna, w imię tolerancji. Panowie, którzy zamiast nich, poniosą znicz znani są podobno z wulgarnych i seksualnych występów. Według wielu taki wybór to poniżanie i deprecjonowanie ważnych wartości i ogólnie hańba dla Francji. Zgadzam się, przy czym według mnie Francja zhańbiła się już ładnych parę lat temu i wiele już z tego państwa nie zostało.

Tolerancja ponad bezpieczeństwo

Ale już burmistrz Paryża broni tego wyboru, powołując się na typowe dla postępowców argumenty. Niejednokrotnie wyśmiewane i nie wnoszące absolutnie nic do dyskusji. Pewnie już domyślacie się, jakie to „argumenty”. Ależ oczywiście, homofobia i transfobia. Cóż, tak jak pisałam – zaszczyt niesienia znicza powinien dosięgnąć tylko najwybitniejszych sportowców. Nie widzę powodów, dla których ta tradycja miałaby się zmienić na korzyść jakichś niewyżytych przebierańców. Jeśli pani burmistrz potrafi mi to jakoś logicznie wytłumaczyć, to bardzo proszę. W przeciwnym wypadku niech sobie wsadzi tę transfobię i homofobię tam, gdzie słońce nie dochodzi. I zajmie się naprawdę poważnymi problemami, bo te Igrzyska mogą być najbardziej kompromitujące w całej historii tych rozgrywek i to nie tylko ze względu na takich dziwaków. Chirurdzy i inżynierowie, tak jak przewidywali ludzie mądrzejsi od pani burmistrz, już robią tam chlew. Zdążyli wywołać zamieszki na meczu Argentyny z Maroko (co, swoją drogą pokazało, że Francuzi są kompletnie pod tym kątem nieprzygotowani), okraść piłkarzy z Argentyny oraz kolarzy z Australii oraz ubogacić kulturowo australijską obywatelkę. A ceremonia otwarcia dopiero dziś wieczorem. A nieśmiało tylko przypominam, że Francja, zgłaszając swoją kandydaturę, wzięła na siebie obowiązek troskę o bezpieczeństwo wszystkich kibiców, którzy tam przyjadą.

Cóż, szykują się wybuchowe Igrzyska.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

 

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Uśmiechnięte państwo prawa

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

To, co ostatnio dzieje się w naszym uśmiechniętym państwie prawa to tak naprawdę zwykły kabaret, bo działania Tuska przypominają już najlepsze czasy SB. Niedawno służby zatrzymały ks. Olszewskiego i Marcina Romanowskiego w sprawie jakichś nieprawidłowości związanych z Funduszem Sprawiedliwości. Obaj utrzymują, że w areszcie byli traktowani co najmniej średnio, żeby nie powiedzieć dosadniej, ale służba więzienna i Adam Bodnar stwierdzili, że wcale nie, nieprawda i na tym w zasadzie sprawa się skończyła. Ale cóż, pan premier obiecał swoim wyborcom, że będzie zemsta na tych wstrętnych pisiorach – i tej jednej obietnicy akurat zamierza dotrzymać. Po pierwsze dlatego, że sam jest mściwym człowiekiem, o czym mówiło się już dawno i w różnych środowiskach, a po drugie dlatego, że doskonale zdaje sobie sprawę na czym jego zatwardziałemu elektoratowi najbardziej zależy – im nie przeszkadza, że nagle będą mieli mniej pieniędzy w portfelu, a być może nawet stracą pracę, byle tylko mieli świadomość, że ktoś „j***e PiS”. Zaatakowano dwa z najbardziej znienawidzonych – przez postępowych i tolerancyjnych – cele.

Ten szatański Kościół

Ksiądz Olszewski po zatrzymaniu napisał list do rodziny, który następnie został opublikowany. Z jego fragmentów możemy wyczytać między innymi: Od 6 rano, przez cały dzień (nawet przy czynnościach fizjologicznych) byłem skuty. Ani na chwilę nie zdjęto mi kajdanek. Usłyszałem, że o tej porze nie ma ani kolacji, ani wody. Ubłagałem pół butelki wody z kranu, przyniesionej w butelce, która stała w celi. Rano, kiedy prosiłem, by zaprowadzono mnie do WC, usłyszałem: „Lej do niej”. Ksiądz pisał również: Pouczono mnie, że w razie jakiegokolwiek ruchu bez ich zgody użyją siły włącznie z bronią palną. Oczywiście, tak jak wspominałam Bodnar i służby więzienne stanowczo temu zaprzeczyły, więc w ogóle nie ma o czym gadać, jednak adwokat księdza utrzymuje, że jego klient schudł w areszcie 15 kilogramów i ogólnie jest w złym stanie fizycznym. Jak jest naprawdę, nie wiadomo, ale patrząc na to, jakie wspomnienia z aresztu mieli Wąsik i Kamiński – obawiam się, że nie można tego wykluczać. Nie wiem też, czy ksiądz Michał jest winny czy nie – wiem za to, że wielu prawników ma wątpliwości co do zasadności tych oskarżeń, tym bardziej, że mówimy tu nawet o rzekomym udziale w grupie przestępczej. Tyle że Koalicja za grupę przestępczą uznaje PiS, Konfederację i ogólnie każdą grupę czy stowarzyszenie, która nie działa po ich myśli. Mam jednak wrażenie, że mamy tu do czynienia z typowo SB-ckimi metodami – dorwano człowieka, co do którego można było sformułować mające mniej lub więcej sensu zarzuty, a potem uprzykrzać mu życie w więzieniu tak, żeby się złamał i być może zdradził jakieś nieścisłości gdzieś w wyższych kręgach, które nawet nie muszą być prawdziwe. I trochę się denerwują, bo wygląda na to, że duchowny do tej pory się nie złamał.

Ten przebrzydły PiS

Jeszcze większe jaja są z posłem Marcinem Romanowskim. On również jest oskarżany o nieprawidłowe wydatkowanie środków z Funduszu Sprawiedliwości. Romanowskiego aresztowano przed kamerami, niemalże w świetle fleszy – tak, żeby absolutnie nikt nie miał wątpliwości z jakim niebezpiecznym przestępcą i bandytą mamy do czynienia. I po to, żeby zaślepieni fanatycy Tuska mogli wiwatować. Oczywiście, trzeba było go od razu aresztować, bo „zachodziło ryzyko matactwa”. Romanowski od jakiegoś czasu musiał zdawać sobie sprawę, że nasz nie-rząd ostrzy sobie na niego zęby, więc jakby miał mataczyć, to już dawno by to zrobił i może nawet uciekł do Włoch, jak taki inny. Mało tego – on kilka dni wcześniej sam zgłosił się do prokuratury, żeby złożyć zeznania, ale wtedy nikt nie chciał z nim gadać. Bo wtedy nie było kamer, nie było świadków, oczernianie człowieka nie byłaby więc aż tak spektakularne. Kazano mu więc spadać, żeby po jakimś czasie wywlec go w kajdankach na oczach wszystkich. Sprawiedliwość triumfuje, prawda? Tylko że wcale nie, bo poseł Romanowski bardzo szybko został zwolniony z aresztu, bo okazało się, że ma on również immunitet Rady Europy. I teraz pytanie – czy prokuratorzy pod rządami Tuska są tak niekompeteni, że nie zdawali sobie z tego sprawy i skompromitowali się doszczętnie, czy może wręcz przeciwnie – zrobili to celowo, wiedzieli, że tak to się skończy, ale też doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że obraz wyprowadzonego w kajdankach urzędnika państwowego na trwale zostanie w pamięci. I prawdopodobnie właśnie o to chodziło. Zresztą sam Tusk pisał na swoim Twixie, że publiczność jest rozczarowana. Sam się poniekąd przyznał, że robił to właśnie dla poklasku.

Prawo takie, jak my je rozumiemy

Romanowski może być po prostu nagrodą pocieszenia dla prostego ludu, bo przecież Tusk obiecywał dorwać Zbigniewa Ziobrę, a tego mu się nie udało z uwagi na ciężką chorobę byłego ministra. A może i środkiem do celu, żeby uzyskać haki na kogoś wyżej postawionego, jak to już wcześniej pisałam. Nie wiem, ale wiem, że to, co wyprawiają posłowie KO na polecenie swojego guru na pewno zgodne z prawem nie jest. Śmieszą mnie też pełne oburzenia głosu z tamtego obozu, że Romanowski chowa się za immunitetem. Bo przecież oni w naszym nie-rządzie to wszyscy święci i żodyn z nich (ŻODYN!!!) nigdy tym immunitetem nie wymachiwał. I nie chodzi też o sam immunitet, bo ja ogólnie jestem jemu przeciwna, uważam, że jeśli wszyscy jesteśmy równi wobec prawa to wszyscy, a nie, że niektórzy mogą być równiejsi. Ale chciałabym, żeby te immunitety znieśli dla wszystkich, a nie co jakiś czas urządzali sobie polowanie na czarownice, bo któregoś posła akurat wyjątkowo nie lubią, a że kiedyś wpisał swoje nazwisko w nie tej rubryczce, co trzeba, to mają podstawy. I żeby była jasność – nie twierdzę, że ks. Olszewski i Marcin Romanowski są niewinni. Tego nie wiem. Ale wydaje mi się, że każdy ma prawo do uczciwego procesu. I każdy ma prawo oczekiwać tego procesu w swoim domu, o ile nie istnieje ryzyko, że kogoś zadźga na ulicy albo zwieje za granicę. Na razie słyszymy tylko o zarzutach. Nic nie wiadomo o procesie – kiedy i czy w ogóle będzie. Bez procesu nie ma wyroku, prawda? Nieprawda. Wyrok wydały już media protuskowe, oczerniając obu mężczyzn dwadzieścia cztery godziny na dobę. I nawet jeśli okaże się, że tak naprawdę żadnej afery nie było, to i tak zniszczono im dobre imię, a smród będzie się ciągnął za nimi jeszcze długo.

Takie to państwo prawa z tej naszej uśmiechniętej Polski.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Zło, którego się nie zapomina

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Żeby jeszcze bardziej uświadomić Wam, jakimi Niemcy byli okrutnikami podczas II wojny światami, a jakimi pokrytymi hańbą obłudnikami są teraz, kiedy nie chcą wypłacić należnych Polsce pieniędzy, napiszę Wam dwie historie. O jednej pewnie coś, gdzieś słyszeliście, bo jest dość znana w naszym kraju, ale o drugiej praktycznie już się nie mówi. I naprawdę nóż się w kieszeni otwiera, kiedy się o nich czyta. Daję Wam słowo, że po lekturze tego tekstu będziecie czuć tylko wściekłość i bezradność. Ja przynajmniej tak miałam, kiedy dzisiaj, wracając z pracy, czytałam sobie na ten temat, przygotowując się do tego artykułu.

Humanitaryzm po niemiecku

Obie te historie dotyczą rzezi na Woli, którą Niemcy zorganizowali, żeby ukarać warszawian za wybuch powstania. Zginęło wówczas od 20 tysięcy do 65 tysięcy, chociaż może należy odetchnąć z ulgą, że „tylko” tyle, bo Adolf Hitler wydał jasny rozkaz – mieli zginąć wszyscy warszawiacy. Co do jednego. Zaś całe miasto należało zniszczyć – to drugie im się przecież udało. Sposób myślenia tego obłąkanego człowieka był jasny: Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców, Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy. Niemcy, oczywiście, od razu ochoczo przystąpili do realizacji planu i dokonali ludobójstwa na mieszkańcach Woli. Nie miało dla nich znaczenia, czy to było dziecko, kobieta czy mężczyzna, nie miało dla nich również znaczenia, że to byli cywile, którzy nie brali udziału w walkach. Chcieli tylko przeżyć wojnę. Nawet to nie było im dane. Wymordowano również personel i pacjentów trzech okolicznych szpitali. Wywlekali ludzi z domów, biciem, kopaniem i uderzaniem kolbami karabinów zmusili ich do ustawiania się pod ścianami, gdzie następnie ich rozstrzeliwano. Zmuszano niektórych mężczyzn do palenia zwłok, a potem ich również zabijano. Wśród tych ludzi była Wanda Lurie, wypędzona z domu z trójką swoich dzieci. Kobieta była również w widocznej ciąży. Idąc na pewną śmierć, pani Wanda próbowała wybłagać pilnujących jej Niemców o łaskę dla niej i jej dzieci, ale gdzie tam. Później usiłowała wykupić się od jakichś Ukraińców, oferując im wszystkie swoje kosztowności. Oni chcieli się nawet zgodzić, ale przyuważył to jakiś Szwab i „transakcję” uniemożliwił tuż po wręczeniu ukraińskim pomocnikom biżuterii i pieniędzy. Rzecz jasna, swojej własności już nie odzyskała, ale myślę, że był to dla niej już w tym momencie najmniejszy problem. 3-letni Wiesław płakał przerażony, tym bardziej, że pewnie nie rozumiał jeszcze, co się dzieje. 6-letnia Ludmiła również wylewała łzy, powtarzając co chwilę: Mamo, oni nas zabiją! Najstarszy syn, 11-letni Lech po prostu się modlił. Niedługo później zostali postawieni pod mur fabryki „Ursus” i hitlerowcy zaczęli strzelać. Dzieci Lurie zginęły od razu, ona została ciężko raniona w twarz i obie nogi. Po odzyskaniu przytomności leżała między ciałami zabitych przez kolejne dwa dni, bojąc się ruszyć. Mogła tylko patrzeć na swoje martwe dzieci i czekać na śmierć. W pewnym momencie jednak poczuła ruch w swoim brzuchu. Wróciły w nią siły, że może zdoła ocalić swoje ostatnie, najmłodsze dziecko, więc wyczołgała się spod spiętrzonych ciał i próbowała uciekać. Następnie została jednak ponownie pojmana i zapędzona do obozu przejściowego w Kościele Św. Stanisława Biskupa, a następnie do obozu w Pruszkowie. 20 sierpnia urodziła syna Mścisława. Widzicie więc sami, że Niemcy doskonale widzieli, że kobieta jest w ciąży, a mimo to nie okazali litości. Każdy Polak to każdy Polak. Również nienarodzony. Dr Mścisław Lurie został współzałożycielem i aktywnym członkiem Stowarzyszenia Polaków Poszkodowanych przez III Rzeszę. Zmarł w 2018 roku – jego matka odeszła w roku 1989. Była jednym z najważniejszych świadków, a dzięki jej zeznaniom wiadomo znacznie więcej o tragedii na Woli, a Niemcom nie udało się sprawy zatuszować. Choć próbowali.

Sprawiedliwość po niemiecku

No dobrze, a jakie kary spotkały morderców? Skoro były dostępne zeznania pani Wandy i innych świadków, więc było wiadomo mniej więcej, co tam się działo… Bo przecież nie mogło im to ujść tak zupełnie płazem, prawda? Cóż, nie wiem o wszystkich zbrodniarzach, ale napiszę Wam o jednym. Heinz Reinefarth był dowódcą jednego z oddziałów, który dopuścił się ludobójstwa na Woli. Później podobnych zabójstw miał dokonywać również na Starym Mieście. Szacuje się, że liczba ofiar oddziału Reinefartha wynosiła nawet 100 tysięcy osób. I co się z nim stało po wojnie? Pewnie kara śmierci, bo przecież to głównie przewidywano dla tych nielicznych, którzy trafili pod Międzynarodowy Trybunał Stanu w Norymberdze. No, właśnie – niestety tylko nielicznych. Ten kawał gnoja uniknął odpowiedzialności za swoje czyny. Polska wielokrotnie ubiegała się o ekstradycję zbrodniarza, ale za pierwszym razem odmówili nam alianci, tłumacząc, że Niemiec może być ważnym i kluczowym świadkiem w procesach norymberskich. Świadkiem! Później zrobili to już nasi zachodni sąsiedzi, powołując się na brak dowodów. Nie jest to jedyny raz, kiedy świat olewa polskie żądania o wydanie im oprawców swoich obywateli. Przecież tak samo było ze Stefanem Michnikiem i Heleną Wolińską. Przyczyną odmowy był… polski antysemityzm. Niektórzy ludzie wstydu nie mają. Szwedzi odmówili nam nawet już w 2019 roku, żeby zbrodniczy brat redaktora naczelnego Gazety Wyborczy, żeby starszy pan mógł spokojnie dożyć końca swoich dni w przytulnym ośrodku, gdzie grywał sobie w szachy z innymi mieszkańcami. Chyba wtedy powoływano się już na wiek stalinowskiego sędzi. Pamiętamy zresztą, że to samo robiła Platforma w Polsce. Bo jak tak można, przecież to starsi, schorowani ludzie! Ale już nielubianego posła chorego na raka można ciągać po sądach i robić mu najazdy na mieszkanie, czemu nie? Ale do brzegu – wiecie, co po wojnie robił w Niemczech nasz antybohater? W 1951 roku został wybrany na burmistrza miasta Westerland na wyspie Sylt. Jak można wybrać sobie na burmistrza człowieka, który niecałe dziesięć lat wcześniej dowodził oddziałami mordującymi tysiące ludzi? Nie wiem, ale to są Niemcy. Mało tego – mieszkańcy byli zadowoleni z głowy swojego miasta, więc za bardzo mu tego ludobójstwa ani służby w SS nie wypominali. Później został jeszcze posłem landtagu w Szlezwiku-Holsztynie (swoją drogą, niemiecka nazwa niezbyt dobrze nam się kojarząca), tak więc widać, że obywatele byli zadowoleni z jego – ekhm, ekhm – misji. A po zakończeniu kariery polityka pracował jeszcze jako prawnik, bo ten facet przecież na temat sprawiedliwości wiedział wszystko najlepiej! Wspominałam już, że Niemcy odmawiali nam wydania tego zbrodniarza – mało tego, przyznali mu rentę generalską! Zdechł (wybaczcie, ale nie będę pisać z szacunkiem o tym moralnym zerze) w 1979 roku w swojej rezydencji na wyspie Sylt, ciesząc się do końca życia szacunkiem i sympatią jej mieszkańców. Mam nadzieję, że chociaż w tym drugim życiu został osądzony tak jak należy. SPRAWIEDLIWEGO wyroku mu życzę. Jestem w trakcie lektury książki Krzysztofa Kąkolewskiego, zawierającej wywiady ze zbrodniarzami wojennymi, którzy uniknęli kary: Co u pana słychać?. Rozdział o tym bandycie nosi tytuł: Generał, który walczył z dziećmi. Warto po nią sięgnąć.

Tabliczka „pojednania”

Niemcom otworzyły się oczy dopiero w 2014 roku, więc postanowili… odsłonić na budynku ratusza tabliczkę z napisem: „Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie”. I to ma być całe zadośćuczynienie!? I liczycie na pojednanie po tym, co kiedyś Polsce zrobiliście i co robicie w dalszym ciągu, chociaż już bez użycia broni? Zmieniły się metody, cele pozostały te same. Nie jest to jednak jakiś bardzo zadziwiający wyjątek, bo pamiętamy, co zrobił nie tak dawno Justin Trudeau. Uhonorował weterana SS Galizien. Podobno nie wiedział, ale było mu przykro i bardzo przeprosił. Bo uczczenie Jarosława Hunki było bolesne dla narodu żydowskiego, Polaków, Romów i… społeczności LGBT. Dobrze w sumie, że o nas nie zapomniał. W każdym razie – jeżeli tak mają wyglądać starania niemieckiej strony o pojednanie, to ja podziękuję. Nie ma wybaczenia za takie okrucieństwa, nie ma też pojednania, jeśli chcą to załatwić cholernymi tabliczkami. Jeżeli o mnie chodzi nasi zachodni sąsiedzi mogą sobie wsadzić te tablice głęboko w… rzyć. I po czymś takim oni nas chcą praworządności uczyć? To chyba się z pewną, męską częścią ciała, na honory pozamieniali.

M.

Czytaj dalej