Wojciech Kozioł
Czy „Orbanopolityka” zadziałałaby w Polsce? Cz.II
W zasadzie to pytanie jest trochę błędnie zadane, ale zarazem już pokazuje pewien mechanizm. Mówimy „Węgry”, ale w rzeczywistości chodzi nam o Viktora Orbana. Ta specyficzna forma rządzenia, z niewątpliwie charyzmatycznym liderem jest charakterystyczna dla aktualnych węgierskich elit. Jednak popełniłby błąd ten, co myśli, że państwem tym rządzi „taki PiS, tylko bardziej sprytny”.
W pierwszej części padły fundamentalne różnice, które kształtują wizję obu państw na politykę międzynarodową. A jak to wygląda współcześnie w praktyce i czy faktycznie u nas by te same mechanizmy zadziałały?
W pierwszej części padły główne i fundamentalne różnice, które kształtują wizję obu państw na politykę międzynarodową. A jak to wygląda współcześnie w praktyce i czy faktycznie u nas by te same mechanizmy zadziałały?
Co Węgrzy robią dobrze?
W zasadzie to pytanie jest trochę błędnie zadane, ale zarazem już pokazuje pewien mechanizm. Mówimy „Węgry”, ale w rzeczywistości chodzi nam o Viktora Orbana. Ta specyficzna forma rządzenia, z niewątpliwie charyzmatycznym liderem jest charakterystyczna dla aktualnych węgierskich elit. Jednak popełniłby błąd ten, co myśli, że państwem tym rządzi „taki PiS, tylko bardziej sprytny”.
Nie da się Fideszu przyrównać do czegoś w naszym politycznym uniwersum, ale można szukać pewnych cech wspólnych. Zdolność do przejmowania środków masowego przekazu jest tam na przykład podobna, jak za czasów rządów PO, ale z zabarwieniem bardziej propaństwowym. Relacje z Unią to z kolei PiS, ale bardziej skuteczny. Nastawienie do marksizmu kulturowego, to z kolei kilka cech z Konfederacji by znalazło tu swój odpowiednik. Nie da się ich nazwać ani liberałami, ani konserwatystami. Co głupsi próbują Orbana określać „faszystą”, ale to już w ogóle mija się z prawdą.
Więc co nasze elity mogłyby wyciągnąć z polityki Orbana? Przede wszystkim umiejętność negocjowania z Unią Europejską. Tak, negocjowania, a nie stania okoniem. Wbrew pozorom Budapeszt też na większość spraw przystaje, ale wcześniej faktycznie dokonuje niekiedy skutecznego targowania się.
Gdzie Węgrzy popełniają błąd?
Ta lista w ostatnim czasie niestety się wydłużyła i wydaje się, że obecnie wady o kilka długości wyprzedziły zalety, ale po kolei.
Pierwsze, co rzuca się w oczy to stosunek do Federacji Rosyjskiej. Są w Polsce środowiska, które twierdzą, że my też powinniśmy przyjąć taką postawę, ale jest ona po prostu błędna i nijak się ma do realistycznego patrzenia na stosunki międzynarodowe. I to nie tylko w naszym wypadku, ale węgierskim również.
Orban starał się wielokrotnie podkreślać, że jest za pokojem, ale winą za wojnę obarcza nie Rosję, która jest agresorem, a Zachód, który wspiera Ukrainę. Jest to dokładnie narracja wyjęta z rosyjskiej propagandy i przeszczepiana do krajów zachodnich. Wystarczy raz obejrzeć program Sołowiowa, by wiedzieć, że to wszystko to dezinformacja.
Jednak rodzi się pytanie, dlaczego Orban tak mówi? Odpowiedź jest tylko częściowo odkryta, ale najbardziej widoczną kwestią jest ogromna zależność energetyczna Węgier od Rosji. Szantaż ten działa na podobnej zasadzie, jak ten, który Rosja chciała wykorzystać w przypadku Nord Stream 2.
Kolejne to wypadkowa stosunku do Rosji, czyli niezrozumienie relacji z USA. Orban stawia na Donalda Trumpa i podkreśla to na każdym kroku. I fakt, być może Trump wygra przyszłoroczne wybory, ale dla Europy nie będzie to oznaczało niczego dobrego. Zapowiadane przez byłego prezydenta ograniczenie zaangażowania USA w Europie to pozbawienie europejskich sojuszników najsilniejszego argumentu, który odstrasza Rosję. Jeśli opierać się na prognozach, które coraz częściej przebijają się w NATO, to sojusznikom USA w Europie potrzeba co najmniej 3-5 lat, by odbudować swój potencjał i przemysł zbrojeniowy. I to tylko pod warunkiem, że zacznie się to tu i teraz.
Jednak do tego czasu obecność amerykańska jest niezbędna. Co więcej, dopóki interesy USA są tutaj żywe, dopóty Niemcy nie będą w stanie bardziej poszerzać swoich wpływów, czy też podejmować ponownych prób dogadania się z Kremlem.
Czy zatem my rozumiemy Węgry?
Zdecydowanie nie i nie chodzi tu wyłącznie o język węgierski. Nasze położenie, doświadczenia historyczne, cechy cywilizacyjne oraz obecne postrzeganie zagrożeń definitywnie różnią nas od siebie.
Niemniej nie oznacza to tego, że na pewnych polach ta nić porozumienia może nadal istnieć, choć trzeba pamiętać o powiedzeniu, że „Węgier sprzeda pięciu Polaków za jednego Niemca”. Więc owszem, w pewnych kwestiach może być to mariaż z rozsądku, ale jest to wzorzec, z którego nie powinniśmy czerpać.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite
Wojciech Kozioł
Platforma uczy, jak upartyjnić CPK
W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.
W ostatnich dniach pełnomocnik do spraw Centralnego Portu Komunikacyjnego Maciej Lasek stwierdził, że „były obóz rządzący stara się za wszelką cenę upartyjnić dyskusję wokół rozwoju kraju, w tym na temat CPK.” Jednak słowom posła Laska przeczą nie tylko fakty, ale i jego własne słowa.
Ciężko obecnie o większą hipokryzję w szeregach przeciwników CPK, niż to co prezentuje sobą Maciej Lasek, gdy mówi, że „czasy amatorów przeminęły”, a dyskusję należy „zostawić ekspertom”. We wcześniejszym gronie ekspertów naprawdę ciężko doszukać się jakichś powiązań partyjnych, a większość (jeśli nie wszyscy) związani byli ściśle z branżą i to niekiedy przez kilkadziesiąt lat.
Natomiast sam poseł Lasek przyznawał nie raz, że obecni ludzie to są ci, których on zna, a w tym gronie mamy takie osoby jak np. byłego szefa ochrony lotniska, który później zajmował się marketingiem – jak widać obecnie takie kompetencje wystarczają.
Jednak, jeśli poszperać głębiej, to można znaleźć jeszcze więcej ciekawych rzeczy. Dla siedzących w temacie nie będzie odkryciem, ale dla osób rzadko mających z tym tematem styczność to może być zaskoczenie.
Otóż poseł Lasek był wcześniej bardzo blisko związany z organizatorami inicjatywy „Stop CPK”. Nawet sam przez długi czas miał ustawiony taki hasztag na swoim profilu, czyli musiał być bardzo oddany sprawie. Dziś niechętnie dzieli się szczegółami na temat współpracy z tą inicjatywą.
Co więcej, jest także członkiem „Parlamentarnego Zespołu ds. Przeskalowanych Inwestycji (m.in. CPK) i Przymusowych Wywłaszczeń”. Tak, to „CPK” nie jest tam wtrąceniem własnym, a częścią właściwego tytułu zespołu.
Kolejny ciekawym faktem jest to, że w zespole tym zasiadają wyłącznie (sic!) członkowie Platformy Obywatelskiej. Jest to niezwykle znamienne dla tego projektu i znów potwierdza tezę, że to PO jest najbardziej negatywnie nastawioną (i chyba zarazem jedyną) partią, która walczy z budową Centralnego Portu Komunikacyjnego.
W poprzedniej kadencji Maciej Lasek również zasiadał w ty zespole (pełniąc w nim funkcję wiceprzewodniczącego. Podobnie jak obecnie, wtedy również zespół składał się wyłącznie z członków Platformy Obywatelskiej.
Wojciech Kozioł
W politycznej matni
Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?
Niekończący się festiwal w postaci walki obozów politycznych zaczyna znowu wracać do hasła „przedterminowych wyborów”. Jednak czy takie rozwiązanie w ogóle jest wykonalne?
Technicznie rzecz ujmując – tak. Jednym z najłatwiejszych sposobów byłby po prostu nieuchwalony budżet (na czas pisania tekstu jeszcze to się nie wydarzyło). To by skutkowało wcześniejszym rozwiązaniem parlamentu i rozpisaniem wcześniejszych wyborów.
Jednak nawet, poza tym pojawiają się głosy ze strony Donalda Tuska jak i obozu Prawa i Sprawiedliwości w postaci przestrogi, że takie rozwiązanie wisi w powietrzu. Szanse są na nie nieduże (ze względu na i tak dużą ilość wyborów w tym roku), ale nigdy nie można tego wykluczyć.
Można też dokonać samorozwiązania i wtedy wszelkie dywagacje schodzą na dalszy plan. Jednak czy taka gra jest warta świeczki?
Dolanie oliwy do ognia
Takie rozwiązanie jednak niosłoby ze sobą szereg konsekwencji, w dużej mierze tych negatywnych. Znów równałoby się to podsycaniu wojny wewnętrznej, ale też byłby to kolejny cios w polskie projekty infrastrukturalne, dalsze zbrojenia, czy po prostu w ogólną stabilność państwa.
Jedyna logika, która stoi za takimi krokami to dla Platformy próba jeszcze większego utopienia PiS i wiara we własne sondaże. Z kolei dla PiS to szansa na zreflektowanie się i dokonanie jakiegoś „wewnętrznego oczyszczenia”. Choć akurat to w polskiej polityce bardzo rzadko się dzieje.
Jednak należałoby zadać sobie pytanie, czy któraś ze stron nie przelicytowałaby w pewnym momencie swoich założeń, zwłaszcza jeśli mowa o kluczowych sprawach dla polskiego bezpieczeństwa. Zauważmy, że gdyby jakimś cudem w Prawie i Sprawiedliwości pojawił się „rachunek sumienia” za ostatnie kilka lat, gdzie doszliby do porozumienia z PSL, Konfederacją czy nawet Lewicą i zarządzili coś na wzór „rządu technicznego” – to czy byłoby to abstrakcyjne? Wbrew pozorom nie. Jeśli taka koalicja wyszłaby z założenia, że zajmują się tylko kluczowymi sprawami i odrzucają rzeczy znacząco dzielące, to taka forma mogłaby być na jakiś czas skuteczna.
Takie założenie wynika z faktu, że wszystkie wyżej wymienione partie są za projektami, które w przyszłości staną się fundamentami polskiego bezpieczeństwa energetycznego oraz transportu. To stoi za to w opozycji do tego, co proponuje obecnie Platforma Obywatelska. Nawet jeśli założyć, że Lewica z Konfederacją się w tych kwestiach nie dogadają (co jest dyskusyjne), to połączenie PiS-PSL-Konfederacja byłoby jak najbardziej wykonalne, a każda z tych partii skutecznie by mogła trzymać na wodzy swojego koalicjanta.
Niestety w takim założeniu kluczowa jest postawa PiS, gdzie najtwardszy elektorat nie dopuszcza do siebie myśli o takich rozwiązaniach. Obie partie są traktowane tam jako zdrajcy czy nawet agenci wpływu. Ustawienie się w takiej pozycji daje jednak bardzo dobry punkt wyjścia dla Platformy, która jest bardziej skora do koalicji, ale po kryjomu krótko trzyma każdego z koalicjantów.
Wojciech Kozioł
Polsko, bądź ambitna
Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.
Polska pilnie potrzebuje strategicznych projektów infrastrukturalnych – fakt, nie opinia. Czy elektrownia atomowa jest konieczna? Tak. A CPK? Jak najbardziej. Port kontenerowy? Zdecydowanie tak. I można jeszcze wymienić kilka takich inicjatyw. Dla jednych będzie to „megalomania”, ale dla zdecydowanej większości to po prostu inwestycja w przyszłość.
Po październikowych wyborach (a w zasadzie jeszcze przed nimi) zachodziły obawy, że poszczególne projekty mogą nie dojść do skutku. Co jest o tyle ciekawe, ponieważ większość społeczeństwa stoi za nimi. Mało tego, nawet większość polityków dogaduje się w tej sprawie. A powiedzmy sobie szczerze, nie ma wielu idei, które łączyłyby Lewicę, Konfederację, PSL i PiS. Celowo tutaj nie zostały wymienione Platforma oraz ugrupowanie Szymona Hołowni. PO ma tutaj rolę dominującą i nie jest to zaskoczeniem. Polska 2050 z kolei ma w swoich rękach resort odpowiedzialny za środowisko, a więc elektrownię jądrową, która nadal stoi pod znakiem zapytania.
Nie należy pokładać nadziei w tym, że ewentualne powołanie rzecznika czy też jakiegoś specjalnego koordynatora ds. EJ. Warto się w takiej sytuacji odnieść do sytuacji z Centralnym Portem Komunikacyjnym, który jest dosłownie torpedowany przez nową ekipę rządzącą.
„Bo CPK to projekt pisowski”
To jeden z „argumentów” używanych przez stronę przeciwną, wobec tego projektu. Obok niego znajdziemy jeszcze „megalomanię”, „nie stać nas” czy to, że są to „fanaberie Kaczyńskiego”.
Innym jest fakt, że oddelegowanie do CPK osoby Macieja Laska, który był jednym z „hasztagowców” grupy „StopCPK” jest dobitnym sygnałem, że ten Centralny Port musi zostać utopiony. Po prostu. Jednak jest to wyłączna inicjatywa Platformy, bo w tym wypadku również większość środowiska politycznego jest „za”.
Jednak machina medialna, jaką obecnie dysponuje PO, jest przeogromna i widać to doskonale, jak manipulowane są „debaty” i informacje o CPK. Podawanie fałszywych wyliczeń i kwot, przedstawianie apolitycznych specjalistów jako „pisowców” i zastępowanie ich znajomymi Macieja Laska (do czego sam się przyznał). Dosłownie nie ma tu żadnego znaku, który by miał świadczyć o tym, że PO będzie chciała dokończyć ten projekt.
Bądźmy ambitni
Do czego to doszło, żeby projektu infrastrukturalne (nawet nie największe w Europie) miały być symbolem ambicji. Choć z pewnością są one krokiem w tym kierunku, ale daleko im do jakiejś „megalomanii”. Wręcz przeciwnie, to krok w stronę normalności. Tak samo jak elektrownia jądrowa, która nie tylko jest projektem, który da nam czystą i tanią energię na kilkadziesiąt lat, ale również stworzy bazę technologiczną, której nam przez lata brakowało.
Gdzie zatem szukać odpowiedzi na pytanie, komu to wszystko najbardziej przeszkadza? Platforma stara się to brać na siebie, choć jest „tylko” wykonawcą. Natomiast zlecenia najpewniej idą z pewnego państwa na zachód od Odry, któremu bardzo nie na rękę, czystym przypadkiem, były właśnie te projekty.