Connect with us

Nawiasem Pisząc

Celebrytka na froncie walki o wartości chrześcijańskie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zanim przejdę do właściwej części posta, którego bohaterką będzie pani ze zdjęcia – jeszcze parę słów o Marszu Niepodległości. Marcin Kierwiński postanowił wejść trochę w buty Rafała Trzaskowskiego i samemu powalczyć z Marszem Niepodległości, zakazując odpalania rac. Zachowuje się jak mały chłopiec w krótkich spodenkach, któremu ktoś zabrał lizaka, więc pobiegł po tatę – dosłownie jak sześcioletnie dziecko chowa się za plecami służb. Uczestnicy Marszu dosadnie pokazali mu, gdzie mają jego zakazy, więc Kierwa uznał, że trzeba ukarać prowokatorów. Bo wiadomo, policja nie ma nic innego do roboty, tylko szukać przypadkowych osób, które ośmieliły się odpalić racę na trasie Marszu. Nawet opublikowano zdjęcia osób, które udało się zrobić – skuteczność jest zatrważająca, bo na co najmniej kilka tysięcy osób opublikowano zdjęcia sześciu albo siedmiu. Sama znam przynajmniej kilka takich osób, które do tej pory regularnie odpalały race na tego rodzaju uroczystościach i były również na tegorocznym Marszu, chociaż z różnych powodów nie szliśmy razem. Co prawda, nie zamierzam na nich donosić, ale na zdjęciach opublikowanych przez policję zidentyfikowałam na razie Harry’ego Pottera i Lorda Voldemorta. Może to okaże się pomocne. Nieważne zresztą, skandalem jest to, że z powodu jakiejś chorej zawiści środowiska KO, twarze tych ludzi widnieją na policyjnych stronach. Obok twarzy ściganych przestępców. Panie Marcinie, wypadałoby jednak trochę wyjść do ludzi – wiadomo, że na Moście Poniatowskiego zgasły latarnie (oczywiście przypadkowo), wiadomo, że o tej godzinie w Polsce już robi się ciemno. Te race oświetliły nam chociaż częściowo drogę, dzięki czemu nikt się nie potknął, nie zabił i nie doszło do ludzkiego karambolu, o który było nietrudno w kompletnej ciemności i w takim tłumie. Dzięki tym ludziom uniknęliście być może wielu rannych. Chyba że chodziło o to, żeby nie uniknąć? Nie chcę szerzyć teorii spiskowych, ale zadziwiająco wiele przypadków – najpierw przypadkowo zasłonięto pomnik Fryderyka Chopina i grób jego rodziców na warszawskich Powązkach akurat w czasie trwania konkursu chopinowskiego, później przypadkowo zamknięto Dworzec Centralny w Warszawie, z którego najłatwiej dotrzeć na Marsz, a potem przypadkowo padły latarnie. Przypadki chodzą po ludziach.

Z okna widać więcej

To tak gwoli uzupełnienia wczorajszego wpisu, bo błazenada Kierwińskiego śmieszy mnie i irytuje jednocześnie. Wróćmy jednak do głównego tematu, czyli do pani Joanny Szczepkowskiej, która ostatnio rozpaczliwie stara się o sobie przypomnieć i namiętnie publikuje swoje przemyślenia – im głupsze, tym lepsze. W tym roku postanowiła skomentować swoje spostrzeżenia po Marszu Niepodległości. Przytoczę Wam tutaj jej wpis, zachowując oryginalną pisownię:

Dobry wieczór. To miał być wpis radosny, na jaki zasługuje święto naszej ojczyzny. Trudno mi jednak to pisać, kiedy za oknem, niedaleko swojego mieszkania, słyszę pijane krzyki niedobitków z marszu. Wrzeszczą i klną. Wystarczy wyjrzeć przez okno, żeby zobaczyć, jak sikając na trawniki, podpierają się polską flagą. Dlaczego zresztą mają nie wrzeszczeć, jeżeli wrzeszczy „ ich prezydent” ?

Miał być wpis radosny, ale nie będzie, bo przeszkadzają jej polskie flagi – tak w skrócie można to podsumować. Pani Szczepkowska, wyglądając przez okno, widziała więcej, niż ja uczestnicząc w całym tym wydarzeniu. Widziała, że uczestnicy Marszu byli pijani, widziała, jak sikali, podpierając się polską flagą. Widziała to z okna swojego mieszkania, które znajduje się na Saskiej Kępie, więc z tej odległości mogła widzieć co najwyżej czerwoną łunę, ale na pewno nie mogła słyszeć „pijanych krzyków”, ani panów sikających na trawnik. Chyba że robili to tuż pod jej mieszkaniem, ale pozostaje pytanie, skąd pani Joanna wiedziała, że wracają z tego konkretnego wydarzenia? A może wracali z radosnych obchodów w Gdańsku, ale ponieważ Dworzec Centralny był zamknięty, musieli wysiąść na Warszawie Wschodniej? Na koniec złośliwa wstawka o prezydencie Nawrockim – nawet nie ma sensu tego komentować, tym bardziej że aktorka na tym nie poprzestała i następnego dnia opublikowała podobny ściek idiotycznych przemyśleń, podsumowując to dziecinnym: „To nie mój prezydent”. Nie wiem, czy jest sens tłumaczyć starej babie, że dopóki jest obywatelką Polski, Nawrocki jest również jej prezydentem. Mogłabym wykazać ten sam poziom dojrzałości i zapewniać, że Tusk nie jest moim premierem, ale co by to zmieniało, poza głupim gadaniem? Jestem Polką, więc Tusk jest niestety również moim premierem. Jest mi z tego powodu bardzo źle i smutno, przykro mi patrzeć, co z moim kochanym krajem robi taki polityk, ale jestem już na tyle dorosła, że zdaję sobie sprawę, że zaklinanie rzeczywistości nic nie zmienia. Nie wiem, może pani Szczepkowska zaczęła od pewnego wieku dziecinnieć?

Hitler też wrzeszczał. To jedyny środek ekspresji, który może wprowadzić ludzi w stan , gdzie emocje zagłuszą myślenie. Wrzeszcząc, zdobywa się władzę poprzez podświadomy strach słuchających. Pisząc o Hitlerze nie mam wielkich nadziei , że czytający to i hejtujący zwolennicy skrajnej prawicy, poczują się dotknięci. To nie jest postać budząca u nich wstręt.

Tu klasyczny fikołek, bo wiadomo, że jak Marsz Niepodległości, to faszyści, a jak faszyści, to z jakichś powodów Hitler, a nie Mussolini. Aśka oczywiście doskonale wie, kto wśród zwolenników SKRAJNEJ prawicy budzi ich wstręt. I wie, że nie jest to Adolf Hitler, bo jasnym jest, że ci najgłośniejsi uczestnicy Marszu krzyczący hasła antyunijne i antyniemieckie to fanatyczni wielbiciele Hitlera. Akurat Hitler jest postacią, która budzi równe obrzydzenie zarówno na prawicy, jak i na lewicy. Lewacy twierdzą, że był prawakiem, bo nacjonalista; prawacy, że lewakiem, bo socjalista. A ja nieśmiało przypomnę, że były kanclerz Niemiec w więzieniu zaczytywał się w „Manifeście Komunistycznym” Karola Marksa i widać było mocną inspirację tym dziełem w jego książce „Mein Kampf”. Dobrze, że pamiętamy o jednym zbrodniarzu, szkoda, że kompletnie zapominamy o drugim, który osiągnął dużo wyższą skuteczność, czyli Józefie Stalinie – największym w dziejach historii, który na pstryknięcie palców pozbawił życia chociażby miliony ludzi na terenach dzisiejszej Ukrainy. Zasugerowałabym więc pani Joannie, że skoro postać Hitlera jest jej tak doskonale znana, to może warto zainteresować się jego sojusznikiem, a później wrogiem. Gdyby to zrobiła, wiedziałaby, że bezmyślnie nazywając ludzi, z którymi się nie zgadza, faszystami wpisuje się idealnie w jego narrację. Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami. Skojarzenie to, wystarczająco często powtarzane, stanie się faktem w opinii publicznej. Proszę bardzo, Stalin kojfnął w 1953 roku, ale jego nauki nie poszły w las. Wciąż znajduje naśladowców, a jego pomysł na walkę z irytującymi obstrukcjonistami zadziwiająco dobrze wpisuje się w dzisiejsze realia. Pani Joannie pozostaje pogratulować autorytetu, bo to przecież niemożliwe, żeby tak wybitna, oświecona osoba, należąca bez wątpienia do intelektualnej elity, robiła to nieświadomie, tak z czystej głupoty, prawda? Troszkę nie wypada kobiecie, która powiedziała kiedyś pamiętne słowa: Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm. Może już wtedy wiedziała, jak ten komunizm się w Polsce skończył i jak komuna upadła… na cztery łapy.

Karol Nawrocki czuje się w tym środowisku jak u swoich. Bo jest u swoich. Wrzask i race. Ludzi około 100 tysięcy, czyli wcale nie tak wielu, gdyby porównać z marszem miliona serc. Ten dzisiejszy marsz, okraszony czerwonym dymem , był w tym roku czymś więcej, niż pochodem narodowców. Miał być pokazem siły, przeciw państwu. I właśnie w takim pokazie siły przeciw państwu, brał udział ten ktoś, kto uznaje siebie za prezydenta państwa.

Oczywiście, Nawrockiemu musiało się oberwać. To już jest tak głęboko zakorzeniona nienawiść, że co jakiś czas człowiek dotknięty tą przypadłością musi krzyknąć, że prezydent jest alfonsem, uzurpatorem i kimś tam jeszcze. Taka uśmiechnięta wersja zespołu Tourette’a. Oczywiście, jak na naczelną wielbicielkę Donalda Tuska przystało, musiała przypomnieć, że na marszu miliona serc było więcej ludzi, tak jakby to zmieniało cokolwiek. Nie warto nawet przypominać, że na tuskowy marsz ludzi zwożono autokarami, a dla narodowców zamknięto dworzec, bo tak naprawdę nie sądzę, żeby to było powodem. Zatrutych platformerskim jadem jest ciągle sporo, zdajemy sobie sprawę. Ale nie zwieszamy głów, pani Joanno, więc jeszcze wiele pisania przed panią. Marsz Niepodległości był pokazem siły przeciw państwu oczywiście dlatego, że raczej nie brali w nim udziału zwolennicy Donalda Tuska, a Tusk wiadomo – samego siebie złoży w ofierze dla Polski, a ludzie i tak nie docenią. W każdym razie warto pani Joannie przypomnieć, kiedy w głowie premiera zakwitł pomysł na ten marsz. Ano, była to „spontaniczna” decyzja po tragedii, jaka spotkała imienniczkę aktorki, zdaje się z Krakowa. To miał być wyraz solidarności z kobietą i bunt wobec „nieludzkiego” prawa aborcyjnego. Kiedy jednak wyszło na jaw, że poszkodowana jest zwykłą krzykaczką i atencjuszką, a jej historia nie trzyma się nawet funta kłaków, szybko o niej zapomniano. Najlepiej by było w ogóle, gdyby się nie pałętała pod nogami. Z „marszu solidarności dla Joanny” zrobił się „marsz bezgranicznej miłości do Tuska”. Dla pani Szczepkowskiej to pewnie żadna różnica, ale warto jednak przemyśleć, jak premier traktuje swoich sojuszników, kiedy staną się niepotrzebni. Aha, i to nie Nawrocki sam siebie uznał za prezydenta. To tak nie działa, pani wybitna aktorko. Nawrocki został wybrany, zatwierdzony przez Sąd Najwyższy i zaprzysiężony. Wolą narodu, który liczy sobie więcej ludzi niż tylko zwolenników Koalicji Pustych Serc. Proszę o tym pamiętać.

Chrześcijańskie miłosierdzie Tuska

W kolejnych zdaniach artystka postanowiła pouczyć trochę chrześcijan podstaw ich własnej wiary, bo wiadomo, że ona ma na ten temat największe pojęcie. Darujmy to już sobie, bo nic mądrego tam nie przeczytacie. Natomiast Aśka poprosiła, żebyśmy porównali sobie przemówienie Karola Nawrockiego i Donalda Tuska, bo według niej tylko przez te drugie przemawiały wartości chrześcijańskie, na które powoływał się prezydent RP. Nie będę dalej cytowała przemyśleń Szczepkowskiej, bo to taka propagandowa i bałwochwalcza pisanina, że szkoda mi klawiatury. Ale oczywiście spełnię pani prośbę i je porównam. Na pierwszy ogień Karol Nawrocki:

Patrząc na ponad tysiąc lat polskiej historii i wielkie dzieło ojców polskiej niepodległości, pytam więc, gdzie jest nasze jestestwo, nasze wartości chrześcijańskie, które budowały fundamenty Rzeczpospolitej i czemu musimy być świadkami i odpierać presję protezy wartości chrześcijańskich, jaką mają być obce nam ideologie w polskich szkołach i polskim systemie edukacji.

Pani Joanna nie wiedziała, kogo prezydent Nawrocki pyta, więc odpowiadam – pyta polski naród. Nas jako obywateli Rzeczpospolitej Polski. Nas jako Polaków. Pan Nawrocki słusznie zauważył, że w ostatnich latach patriotyzm, przywiązanie do Ojczyzny, poczucie wspólnoty z rodakami stały się wartościami niepotrzebnymi, niesprzedawalnymi, zrównanymi z chuligaństwem i wandalizmem. A to właśnie dzięki tym wartościom Polska odzyskała niepodległość. Prezydent sprzeciwił się również zamiataniu polskiej historii pod dywan, żeby w zamian sprzedawać Polakom jakąś poprawioną niemiecką papkę historii. I to nie tylko dzieciom i młodzieży w szkołach, ale również za pośrednictwem Instytutu im. Witolda Pileckiego, którego prezes proponował debatę nad tym, jak tu oddać Niemcom ich zagrabione dobra kultury (czyli jak rozumiem kompletnie zniszczone ziemie przyłączone po wojnie do Polski). I bardzo słusznie się sprzeciwia, pani Joanno. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie miał przywiązania do własnej tożsamości, historii czy kultury. Żaden naród nie przetrwa, jeśli nie będzie w nim reprezentantów godnych szacunku i naśladowania; jeśli nie będzie miał bohaterów, którzy całym swoim życiem udowadniali swoje przywiązanie do Ojczyzny. Stąd na Ukrainie kult Bandery – aby przetrwać jako odrębny od rosyjskiego naród musieli mieć jakiś przykład. Bandera, dla nas najgorszy z możliwych, dla nich był wyborem oczywistym, bo przecież walczył z Armią Sowiecką. To, że z tych walk niewiele wynikało, a największą skuteczność jego nazistowska organizacja osiągnęła na Wołyniu, bestialsko mordując Polaków i Ukraińców, którzy usiłowali im pomóc. I przy okazji Żydów, bo też tam im się pałętali po drodze. To tak tylko w ramach przypomnienia, bo pamiętam, że pani była bardzo oburzona, że w Polsce rosną antyukraińskie nastroje. Warto to też przemyśleć odnośnie do swojego fikołka z Hitlerem, bo ludobójstwo na Wołyniu wynikało właśnie z sojuszu UPA-OUN z hitlerowcami. Tak, każdy naród powinien pamiętać o swoim jestestwie. O swojej historii, kulturze i tożsamości. O swojej odrębności, o którą walczy teraz Ukraina od początku XXI wieku. No, dobrze, a co miał na ten rocznicy odzyskania niepodległości do powiedzenia Donald Tusk?

Różnimy się, spieramy się, różnorodność to nic złego, różnorodność jest i może być w przyszłości źródłem naszej siły. Ale te różnice, te spory nie mogą rodzić nienawiści, pogardy, przemocy.

Czyli nic, poza pustymi sloganami. Oni wszyscy w ten sposób walczą z nienawiścią, pogardą i przemocą. Gdyby pani nie wyłapała, spieszę się wyjaśnić, że Karol Nawrocki mówił mniej więcej to samo podczas swojego zaprzysiężenia, tylko że on widocznie nie ma Polaków za skończonych idiotów i nie klepał formułek jak krowie na rowie, tylko poparł swoje przemówienie cytatami ojców naszej niepodległości z różnych stron politycznych i o różnych poglądach. Pani mogła nie zrozumieć, bo widocznie pani wiedza historyczna opiera się tylko na założeniu, że Hitler jest be. I teraz uwaga, bo to może być szczególnie trudne, jeśli się żyło w bańce patocelebryckiej na tyle długo, że wszystkie styki w mózgu zdążyły się poprzepalać. Za słowami powinny iść czyny. A jakimi czynami zasłynęło środowisko premiera Polski, żebyśmy jednak mimo sporów i różnic w poglądach, mogli się dogadać? To tak tylko przypomnę. Od 2015 roku propagujecie hasło, które starannie ukryliście pod ośmioma gwiazdkami, żeby udawać oświeconą i kulturalną elitę. Szkoda, że nieocenzurowaną wersje wykrzykiwaliście na każdym marszu przeciwko ówczesnej władzy. Politycy KO nie reagowali, kiedy młodzież na jakimś ich kampusie skandowała to hasło do piosenki patologicznego rapera, który poza tym, że chciałby uprawiać bardzo brutalną miłość z posłami PiS-u, znany jest z tego, że ćpa, a potem będąc w tym stanie pisze teksty o tym, że ćpanie jest fajne, zejście trochę gorsze, ale i tak się opłaca. Jeden z uśmiechniętych tłumaczył potem, że przecież ten utwór to wyraz polskiej kultury i dlatego nikt nie reagował, kiedy ogłupiona młodzież wykrzykiwała te pełne miłości hasła. Z Karola Nawrockiego usiłowaliście zrobić sutenera, a w tych próbach uczestniczył między innymi Donald Tusk, powołując się na kolejną wybitną jednostkę, czyli Jacka Murańskiego. Na siedmioletnią córkę prezydenta spuszczono całą tonę gówna, ponieważ zachowuje się jak siedmiolatka – czyli i tak dojrzalej, niż spora część elektoratu KO. Ona pokazywała ludziom ze sceny złączone w kształt serca dłonie, wy serca macie tylko na klapie od marynarki. Nie popuściliście nawet Marcie Nawrockiej, ponieważ w waszej opinii jest niezbyt ładna (bo wiadomo, Komorowska to przy niej Miss Świata), w ogóle nie ma stylu (po sieci krąży nagranie prowadzonej przez żołnierz Wojska Polskiego Marty Nawrockiej porównywane z tym, jak Ewie Kopacz musiała pomagać Angela Merkel, bo ówczesna premier pogubiła się na ścieżce z jednym zakrętem), a w ogóle to urodziła syna, mając szesnaście lat, więc z jakiego to domu (zabawne są te oskarżenia rzucane przez ludzi, którzy zaczytują się w Onecie promującym zdradę małżeńską i seks za pieniądze, ale wiecie – Nawrocka przynajmniej syna urodziła i wychowała, sama też wyszła na ludzi; dla was autorytetem była gwiazdeczka, która ogłosiła, że zabiła swoje nienarodzone dziecko, bo miała za ciasne mieszkanie). Tego było pełno, pani Joanno, nawet nie chce mi się szukać dalej. Właśnie na tej podstawie większość myślących obywateli odebrało to przemówienie jako pustą gadaninę, a nie jako wyraz wartości chrześcijańskich, jak to się pani wydawało.

Źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz

Na koniec pani Joanna Szczepkowska stwierdziła jeszcze, że wartości chrześcijańskie to również dbanie o planetę. Patrząc na obecną działalność tej sfrustrowanej aktoreczki obawiam się, że chodzi o tę chorą zieloną ideologię, w myśl której mamy wylądować na bruku i umrzeć z głodu, byle tylko ratować matkę ziemię. Bo tak będzie po chrześcijańsku. Nie wiem też, gdzie Aśka te wartości chrześcijańskie znajduje w swoim tekście, bo według mnie to trochę trąci hipokryzją, skoro przez cały ten stek chorych wniosków regularnie nazywa prezydenta Polski „panem wrzeszczącym”. Może niech „pani pisząca” weźmie przykład z własnych rad i sama przestanie krzyczeć. Bo ten wpis to był taki niemy krzyk – pełen wściekłości, frustracji, bezradności i narastającej z każdą chwilą nienawiści. Tego chyba jednak nie możemy się spodziewać, bo tak jak wspominałam, dzień później Szczepkowska wysmarowała tekst stojący na równie prymitywnym poziomie i również poświęcony Karolowi Nawrockiemu. Przepraszam, ale tego już nie będę analizowała, bo ciężko dzisiaj o dobrego psychiatrę.

M.

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Wojowanie sondażami

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Zadziwiająca jest ta wiara wyborców KO w sondaże. Wątpię jednak, żeby tę wiarę podzielali politycy koalicji rządzącej. Przeciwnie, obecnie torpedują nas coraz to nowszymi sondażami, na których zyskują coraz większą przewagę – tylko i wyłącznie po to, żeby utwierdzić swoich wyznawców w przekonaniu, że cały czas są silni, mocni i cały czas warto na nich głosować. To jest numer znany od dawna i stosowany chyba przez wszystkie partie, chociaż żadna nie robi tego z taką częstotliwością, jak KO od porażki w wyborach prezydenckich. Ja osobiście wyczuwam tu lekką desperację, ale skoro ich środowisko daje się na to nabierać…? Mam też przekonanie, graniczące z pewnością, że te sondaże są tak samo wiarygodne, jak te z 2015 roku wedle których Komorowski musiałby przejechać zakonnicę na pasach. W pakiecie zakonnica musiałaby być niepełnosprawna i w ciąży. I zrobił to, skubany! 😉

Sondaże metodą manipulacji

Na pewno wiecie, że te sondaże są zawyżane dla odpowiednich partii, wiecie też, że różnica wizualna między słupkami nie do końca odpowiada tej procentowej. Podejrzewam też, że większość z Was wie, w jaki sposób są sporządzane te sondaże – otóż w zależności od tego, która partia zamawia sondaż, dzwoni się do odpowiednich grup społecznych, w których dane ugrupowanie ma najwyższe poparcie. W przypadku KO są to zapewne więźniowie, bo wśród nich poparcie mają zawsze niezagrożone. 😉 Nie zauważyłam, żeby pozostałe partie tak szalały z tymi sondażami – pewnie dlatego, że zostały dwa lata do wyborów, a za niecały miesiąc ten będzie można już wyrzucić do kosza. Podejrzewam, że w Koalicji mocno im się trzęsą tyłki – sukcesów nie ma, argumentów tym bardziej, zrealizowane obietnice na poziomie 30% (według Tuska, bo tak naprawdę koło 20%), mniejsze i większe aferki, a nawet piłkę podaną bezpośrednio na pustą bramkę (w postaci afery CPK) uderzyli tak, że odbiła się od poprzeczki i przywaliła im w łeb. Oni po prostu muszą wypuszczać co kilka dni nowe wykresy, żeby utrzymać swoich wyborców w przekonaniu, że wszystko mają pod kontrolą, bo gdyby tego nie robili, to w 2027 roku nie byłoby co zbierać. Grają więc, czym mogą. Żeby jednak przekonać się, że ten sondaż – jak każdy inny – jest średnio wiarygodny, wystarczy przebadać nastroje w Internecie. KO straciła dużo poparcia po hucpie Giertycha o sfałszowanych wyborach. Nie wiem, Romek pewnie chciał dobrze, a wyszło jak zwykle. Tak nakręcił swoje źrebięta (głównie jest to środowisko Silnych Razem, bo oni są bardzo giertychopodatni) na powtarzanie wyborów, że ostatecznie rykoszetem oberwał Donald Tusk, który w pewnym momencie starał się te nastroje łagodzić. Wyborcy poczuli się zdradzeni i oszukani. Głośno te swoje emocje wyrażali, bo deklaracji, że więcej na wybory nie pójdą, skoro ich głos nic nie znaczy, było pełno. Inni z kolei (nazwijmy ich roboczo j***ćpisami, chociaż nie wiem, czy ostatecznie oni się czymkolwiek różnią od silniczków) wyrażali swoje niezadowolenie z powodu braku rozliczeń, bo oni chcieli w końcu poczuć, że w ośmiogwiazdkują w pełni. I też pojawiały się deklaracje, że w takim razie na następne wybory nie pójdą, bo w swoim mokrych snach widzieli już wszystkich pisiorów (i polityków, i wyborców) w kolejce na szubienicę. Mam wrażenie, że posłowie KO w ogóle sobie z tych nastrojów nie zdają sprawy, bo chwalą się w swoich mediach społecznościowych kolejnymi rozliczeniami. A kogo oni rozliczyli? Ano, nikogo. Jedynie chwalą się, że rozliczą (bo wiecie – robią, a nie gadają). Poza chwaleniem udało im się jedynie uchylić immunitety – i na tym zazwyczaj się kończyło.

Jak się nie zgadza, to sfałszowali!

No dobrze, ale wróćmy do wiarygodności. Już parę razy Wam pisałam, że nie mogę się nadziwić, jak krótką pamięć mają niektórzy ludzie. Każdy, tylko pobieżnie interesujący się polityką, ale potrafiący myśleć, człowiek już dawno zorientował się, że nie warto się do nich nadmiernie przywiązywać, a najlepiej w ogóle nie brać ich pod uwagę. Przykład słynnego cytatu Adama Michnika już podałam, ale nie cofajmy się aż tak daleko. Wystarczą ostatnie wybory prezydenckie. Przecież oni już zaciskali rączki na wygraną Trzaskowskiego w I turze. Na totalne rozgromienie i Nawrockiego, i Mentzena. Co do tego drugiego – on sam był sztucznie pompowany w sondażach, prawdopodobnie po to, żeby zaszkodzić kandydatowi popieranemu przez PiS. Nieszczęście pana Sławomira polegało na tym, że on sam w te sondaże uwierzył. Wyszło, jak wyszło, ale trzaskomaniacy szybko zostali przekonani, że wybory zostały sfałszowane. I żadna logika ani fakty nie przekonają ich, że było inaczej. Tymczasem – owszem, były pomyłki w poszczególnych okręgach wyborczych, ale wcale nie polegały one na tym, że zawsze mylono się na korzyść Nawrockiego. W bardzo wielu okręgach osiągał on znacznie niższe wyniki, niż w I turze. Jeśli wziąć pod uwagę, że zarówno Braun, jak i Mentzen, którzy osiągnęli w wyborach naprawdę fajne wyniki, mniej lub bardziej bezpośrednio przekazali swoje głosy Nawrockiemu oraz fakt, że w niektórych okręgach frekwencja była niższa (bo część obywateli uznała, że w II turze nie ma już na kogo głosować) naturalnym jest, że w niektórych okręgach pan Karol mógł odrobić część strat albo nawet wyprzedzić rywala. Bardziej znaczący jest jednak fakt, że protesty wyborcze składano TYLKO w okręgach, w których Trzaskowskiemu policzono mniej głosów. Nie składano ich w okręgach, w których poszkodowany był Nawrocki z prostych powodów – PiS nie nakręcił takiej histerii, jak zrobił to Giertych, a wyborcom Nawrockiego wynik odpowiadał, więc nie odczuwali potrzeby protestów. A ponieważ Komisja Wyborcza uznała, że nawet po ponownym przeliczeniu głosów tylko w tych okręgach, w których niedoszacowany był Trzaskowski, zwycięzcą i tak pozostaje Nawrocki – wniosek powinien być dla wszystkich jasny. Jeśli weźmiemy jeszcze pod uwagę fakt, że część tych protestów była gigantycznym wręcz pokazem głupoty (wpisywanie PESEL-u Romana Giertycha) lub próbą oszustwa (wpisywanie nieistniejących PESEL-ów), to naprawdę nie ma z czym tutaj dyskutować. Być może gdyby nie ta cała pseudo-afera, wyborcy KO wyciągnęliby mądrzejsze wnioski z zaledwie dwugodzinnej prezydentury Rafała Trzaskowskiego. Być może nawet dotarłoby nawet do nich, dlaczego tak krótko trwała.

Realna interpretacja

A teraz załóżmy, że ten sondaż jest na sto procent wiarygodny i dokładnie tak rozłożą się głosy w październiku 2027 roku. Tutaj wystarczy prosta matematyka. Spośród koalicjantów partii Donalda Tuska do Sejmu wchodzi jedynie Lewica – pozostałe partie są pod progiem. Załóżmy, że znów nawiązany zostanie sojusz KO – Lewica. Daje im to 39,30%. Jeśli więc PiS wejdzie w koalicję z Konfederacją (nawet nie włączając w to KKP Grzegorza Brauna) mają 44% (razem z KKP 49,9%). Cóż, Donald Tusk skomentował ten sondaż: Nadzieja daje siłę, a siła nadzieję. Nie wiem, gdzie pan premier widzi nadzieję, a gdzie siłę. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że w polityce rozmnaża się przez podział, więc PiS i Konfederacja walczą w tej chwili głównie przeciwko sobie, żeby jednak ich wynik był jak najlepszy – i będą się żarli o te kilka procent głosów pewnie co najmniej półtora roku. Wydaje mi się jednak, że im bliżej będzie wyborów, tym bardziej obie te partie (a może nawet i Braun) gdzieś tam po cichu, za zamkniętymi drzwiami zaczną się dogadywać, bo w polityce najważniejszy jest jednak pragmatyzm. Zresztą – nawet gdyby się nie dogadali, to co z taką większością zrobi KO? Aborcję i związki partnerskie mogą od razu wyrzucić do kosza (a mogę się założyć, że przed wyborami w 2027 roku taka obietnica z ich strony znowu się pojawi, bo cóż szkodzi obiecać), parę innych swoich projektów (nie wiem, jakie wymyślą przez te dwa lata) pewnie również. Może się za to okazać, że Sejm będzie przegłosowywał ustawy, które byłyby zupełnie nie na rękę KO. Ja naprawdę nie wiem, z czego tu się cieszyć? Ten sondaż, mimo wysokiego prowadzenia, jest dla Koalicji miażdżący pod każdym względem. Taki rząd byłby jeszcze bardziej kulawy, niż ten obecny. A nie zapominajmy również o Karolu Nawrockim, który cudem przepchniętą ustawę może zawetować. Z taką większością się nie da rządzić. Prognozowałam, że ten rząd nie przetrwa całego czterolecia, ale chyba nie brałam pod uwagę poziomu przyspawania do stołków posłów rządzącej koalicji. Ale w tej konkretnej sytuacji byłabym jednak konsekwentna i również przepowiadałabym szybki upadek rządu, bo tam wystarczy głosowanie o wotum zaufania albo – bardziej prawdopodobne – wotum nieufności. Z której strony bym nie patrzyła – dla Koalicji dupa zawsze z tyłu.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Niekończąca się lista sukcesów

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Pamiętacie, dlaczego Donald Tusk powołał na stanowisko rzecznika prasowego rządu Adama Szłapkę? Ponieważ zdał sobie sprawę, że jako nasz pan i władca jest zbyt skromny i nienależycie chwali się swoimi oszałamiającymi sukcesami, dlatego Polacy o nich nie wiedzą. Są to bowiem sukcesy tak oszałamiające, że nie do odnotowania dla zwykłego obywatela, bo taki to wiadomo – głupi jest i nie widzi. I potrzeba było Szłapki, żeby wyjaśnił tym niedouczonym kretynom, że wcale nie jest źle, tylko jest bardzo dobrze. Lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Jest nam tak dobrze, że grzechem byłoby jakkolwiek narzekać, więc niech się nawet nie ważymy. Bardzo możliwe więc, że to Szłapka wymyślił ich nowe, chwytliwe hasełko „Robimy, nie gadamy”. I używają go za każdym razem, kiedy gadają, a nie robią. Czyli dosłownie za każdym razem, kiedy się odzywają. Bo cały geniusz tego hasła polega na tym, że oni gadają, że robią, a nie gadają. I nagrywają kolejne krótkie filmiki, na których gadają, że nie gadają. Nawet nie bardzo jest jak z tym dyskutować. Geniusz!

Uroczysta konsumpcja przystawek

Największym sukcesem Donalda Tuska niewątpliwie jest ostateczne wchłonięcie wszystkich przystawek. Czyli zamiast Platformy Obywatelskiej z przystawkami nazywaną z tego powodu Koalicją Obywatelską, mamy samą Koalicję Obywatelską bez przystawek, bo te zostały skonsumowane. To też jest niewątpliwa umiejętność Koalicji, żeby zmienić nazwę dokładnie na tę samą i odtrąbić z tego powodu wielki sukces, ale umówmy się, że lista sukcesów Tuska jest tak długa, że muszą zadowolić się byle czym. Odnoszę wrażenie, że Doniek nic innego nie robi, tylko nagrywa infantylne filmiki na swoje media społecznościowe, że w sumie z niego fajny i wyluzowany dziadek jest. Dlatego wypuścił promocyjny filmik, na którym płynie sobie jachtem (tuż po aferze KPO, żeby było zabawnie), a w tle leci kawałek jakiegoś rapera, żeby młodzież zrozumiała. Opublikował nagranie, na którym gra w ping-ponga, mimo że w tym samym czasie było posiedzenie Sejmu, ale on jest tak fajnym dziadkiem, że nie chodzi do pracy, tylko na wagary. Prawie jak my, kiedy byliśmy w gimnazjum! Wiecznie młody! A ostatnio pochwalił się, że je żurek i też się jego fanatyczni zwolennicy zachwycali, jakie to jest błyskotliwe. Bo wiecie, minister nie-sprawiedliwości ma na nazwisko Żurek – to jest aż tak śmieszne! Boki zrywać! Swoją drogą, Żurek ma już pierwsze sukcesy na swoim koncie – otóż sędziowie nie będą już losowani, bo to losowanie świadczyło o upolitycznieniu sędziów. Teraz do każdej sprawy będą wybierani. I tak oto, decyzją komplenie niepolityczną, rozprawę Krzysztofa Brejzy przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu poprowadzi Tomasz Trębicki, który jest synem działaczki PO. Ciekawe, czy jest na tyle lotny, że sam będzie wiedział, jaki ma zapaść wyrok, czy mu musieli to rozrysować?

Lekcja oszczędności wg Nowoczesnej

Ale dobrze, wracając do przystawek – jedną z nich jest oczywiście Nowoczesna. Nikt by się tego nie spodziewał, patrząc na to, jakim geniuszem ekonomicznym jest Ryszard Petru, który między innymi namawiał ludzi do wzięcia kredytów we frankach, bo ryzyka praktycznie nie ma, więc jest to najlepsze możliwe rozwiązanie i który przepisał swój majątek żonie, żeby rok później dać się sfotografować ze swoją nową wybranką, również wówczas będącą w związku małżeńskim, Joanną Schmidt podczas wspólnej podróży do Madery. A poza tym, wiemy też jak się skończyła sprawa z subwencjami. Nowoczesna popadła w gigantyczne długi, a teraz została rozwiązana. I co się w związku z tym stało z tym długiem – tutaj również z odsieczą przybył Witold Zembaczyński, bo on jakoś zawsze jest pod ręką, kiedy trzeba powiedzieć coś głupiego: Skarb Państwa nie będzie przejmował żadnych naszych zobowiązań … Przeprowadziliśmy taki sposób likwidacji partii, że po prostu te dwa podmioty — z żalem to mówię — będą musiały sobie zapisać resztę tych zobowiązań po stronie straty. Po samej tej wypowiedzi widać, jacy to są krystalicznie czyści i uczciwi ludzie. Nabraliśmy pieniądze, nie spłaciliśmy ich, bo ktoś tam się jorgnął, że zrobił błąd w obliczeniach, ale wszystko załatwiliśmy ZGODNIE Z PRAWEM tak, że nie będziemy musieli spłacić. Normalnemu człowiekowi to by już dawno zajęli konto, a może nawet wpierdzielili go do aresztu, ale oni zrobili to tak, że wierzyciel po prostu musi to sobie wpisać po stronie straty. Cóż, ja bym po prostu przełożyła ten dług na partię, która wchłonęła Nowoczesną, a gdyby to nic nie dało, zajęłabym konta co bardziej krewkich posłów Nowoczesnej. Na początek Szłapce i Zembaczyńskiemu, żeby musieli spisać to po stronie straty. Z żalem to piszę, żeby nie było. Ci ludzie są już tak oderwani od rzeczywistości, że nawet nie dociera do nich, kiedy są zwyczajnie bezczelni. Witek, naleśniki byś im chociaż postawił w ramach rekompensaty. A nie, czekaj…

Same sukcesy… i służba zdrowia

Wykpienie się ze spłacania długu jest niewątpliwie sporym sukcesem, bo zwykłemu obywatelowi nie przychodzi to aż tak łatwo, ale z drugiej strony w Platformie mają świadomość, że nie jest to sukces dobry dla pijaru. Powtarzanie procesów sądowych morderców, bo skazywał ich neo-sędzia też się ludziom do końca nie podoba, więc wrócimy do starych chwytów. Niższa inflacja – nasza zasługa. Rekordowy deficyt co prawda też, ale tym się nie chwalimy. Tym, że ich polityka względem COVID-u czy wojny na Ukrainie była praktycznie tożsama z pisowską, więc gdyby na okres ich rządów przypadła najpierw pandemia, a potem wojna, obstawiam, że wcale by z tego lepiej nie wybrnęli – też nie. Niższa inflacja jest tylko i wyłącznie ich zasługą, tak jak ich zasługą było 800+ wprowadzone jeszcze za rządów PiS. Mamy też szanse dołączyć do słynnego G20 i to również nie jest zasługą wieloletniej pracy, tylko oni to załatwili w dwa lata i mamy docenić. Poza tym mamy rozliczenia, które kończą się z reguły na kilkudniowym pianiu z zachwytu i odebraniem immunitetu, ale spokojnie – w wolnej Polsce wszyscy będziemy siedzieć i oni tego dopilnują! Nie wiem, jakie jeszcze sukcesy przypisuje rządowi Adam Szłapka, w każdym razie sprawa Giertycha, Nowaka czy Grodzkiego nie jest jako sukces zaliczana. Widocznie też pijarowo nie pasuje, zwłaszcza jeśli w tym samym czasie pompuje się aferę Romanowskiego, Wąsika, Kamińskiego i Ziobry, ale zawsze można to przykryć zapowiedziami kolejnych rozliczeń i gadaniem, że się robi, a nie gada. I jakoś to się wszystko czołga. Z przestrzelonymi kolanami, połamanymi żebrami i oderwanymi rękami, ale się czołga. Z chóru zachwytów postanowiła wyłamać się minister zdrowia, Jolanta Sobierańska-Grenda, która ośmieliła się powiedzieć wprost: Do ściany dochodzimy w tym roku, a w przyszłym na pewno już dojdziemy. Podwojona jest dotacja do budżetu NFZ i to ciągle za mało. Kroczący wzrost kosztów jest nie do udźwignięcia. Skoro nie chcemy zwiększać składki zdrowotnej – bo deklaracje polityków są tu jednoznaczne – musimy liczyć na pieniądze z budżetu państwa. Ale jak to? Przecież sielanka jest. Słyszałam sama!

Poszukiwania czarodziejskiej różdżki

Nie wiem, czy panią Jolantę dosięgnie gniew Donalda Tuska (który swoją drogą ostatnio zapewniał, że nie jest osobą mściwą), że nie dołączyła do ich kółka wzajemnej adoracji. Kim jest pani minister, bo to jedno z mniej znanych nazwisk w rządzie premiera? O niej przynajmniej można powiedzieć, że jakąś wiedzę na temat swojej nowej pracy ma, bo wcześniej wyciągnęła ileś tam szpitali z długów (miała rzeczywisty udział w procesie konsolidacji i restrukturyzacji szpitali w województwie pomorskim), więc można wręcz powiedzieć – właściwy człowiek na właściwym miejscu. Nie należała też do największych krzykaczy w swoim środowisku, raczej skupiała się na swojej pracy, co też jest miłą odmianą. Na pewno obracała się gdzieś w środowisku KO, bo spod kamienia jej raczej Tusk nie wyciągnął, ale nie zdążyła jeszcze dać się znienawidzić, nie zasłynęła też jakimiś wyjątkowo głupimi wypowiedziami. Można się tylko domyślać w jakim stanie zostawiła ministerstwo zdrowia Izabela Leszczyna, która z kolei ze służbą zdrowia miała wspólnego tyle, że kiedyś odwiedziła babcię w szpitalu. Nie wiadomo, co pani Izabela zrobiła z czarodziejską różdżką – zgubiła, zajumała czy może oddała kolegom z Nowoczesnej, żeby pomóc w spłacie części długów, ale jej nastąpczyni musiała sobie poradzić już bez tego rodzaju wsparcia. I jak widać, nie radzi sobie. Pamiętacie te lamenty, że PiS przeznaczył pieniądze na TVP, zamiast na szpitale dziecięce? Jak widać likwidacja państwowej telewizji kosztuje więcej niż jej utrzymanie. Ale spokojnie, nic się nie martwcie. My się może do lekarza-specjalisty nie dopchamy, ale to my się nie dopchamy. Najważniejsze, żeby się dopchali miłościwie nam panujący. Przecież to oni są sługami narodu (szkoda, że nie polskiego), a nie my, więc priorytety zostały zachowane. My mamy po prostu nie mądrować się, że jest źle, skoro jest dobrze, mamy wierzyć na słowo Szłapce i Tuskowi, mamy nie wątpić w ich wiarygodność i skuteczność, nie kwestionować prawdomówności Tuska i inteligencji Zembaczyńskiego, a wszystko będzie dobrze.

Przynajmniej dopóki nie zbankrutujemy albo nie zachorujemy, bo wtedy to oni już nie pomogą. Czarodziejska różdżka im się gdzieś zgubiła. Pewnie PiS ukradł.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Parę słów o „aferze berkowiczowskiej”

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie przyćmić afery z CPK, ale okazało się, że mamy do czynienia z jeszcze większym wałkiem, bo Konrad Berkowicz zajumał patelnię z IKEI. Po prawdzie, nie zajumał, ale na pewno, na sto procent próbował! Zarzuty o celową kradzież wydają mi się co najmniej zabawne, ale zacznijmy od początku. Otóż poseł Konfederacji robił sobie spokojnie zakupy w IKEI, naładował do koszyka produkty na łączną wartość nieco ponad 390 zł. Okazało się jednak, że część produktów mu się nie nabiła/zapomniał nabić (obie wersje pochodzą od pana Konrada, chyba powinniśmy sobie zakreślić właściwą, wedle własnego uznania), złapała go ochrona, przyjechała policja, Konrad Berkowicz zapłacił mandat. Wydawałoby się, że sprawa załatwiona, bo czymże jest niecałe 400 zł, wobec 400 mln? Okazuje się jednak, że niekoniecznie.

Pomyłka czy bezczelna próba kradzieży

I to właśnie w całej sprawie zaskoczyło mnie najbardziej. Mamy do czynienia z jakimś dziwnym, niezrozumiałym przewałem w związku z CPK i jeszcze bardziej absurdalną zmową milczenia w szeregach KO, a mimo wszystko okazało się, że „afera berkowiczowska” nakryła tę z CPK czapką. Tym bardziej, że sprawa z Berkowiczem została wyjaśniona od razu, nawet stanowisko sieci IKEA podtrzymuje, że polityk zachowywał się spokojnie, nie wykłócał się, nie był agresywny, spokojnie czekał na przyjazd policji, z którą sprawę wyjaśnił, zapłacił mandat i poszedł do domu. Znaczy, nie wiem, gdzie poszedł, po prostu wyszedł ze sklepu. Nic wielkiego. Okazało się jednak, że całe KO i Polska2050 uznały, że mamy do czynienia z niebywałym skandalem, a Berkowicz na pewno próbował tę patelnie, parę talerzy i jakieś tam duperele bezczelnie ukraść. Co prawda, nie wiem, jakim cudem miałby niezauważenie schować gdzieś patelnie i talerze – bo były też takie zarzuty. Mnie się to kojarzy z tym gościem w czarnej pelerynie z kreskówki o Baltazarze Gąbce, bo on się właśnie lubił tak skradać. Nie wierzę w to, że pan Konrad celowo połasiłby się na produkty za niecałe 400 złotych w sklepie, o którym wszyscy dobrze wiemy, że jest monitorowany. Po pierwsze – jako poseł zarabia chyba całkiem nieźle, więc nie sądzę, żeby ryzykował dla takiej sumy całą swoją karierę. Po drugie – na pewno znałby też lepsze sposoby na tego rodzaju oszczędności. Mógłby na przykład wziąć przykład z małżeństwa Myrchów, którzy tego rodzaju sprzęt kupują na potęgę do swoich biur poselskich – czyli nie za własne, a za nasze. Pani Kinga Gajewska wyposażyła swoje biuro w Błoniu w robot sprzątający za ponad 2,1 tys. zł, odkurzacz za prawie 235 zł, a także w zegarek Apple Watch za 1 tys. 429 zł. Rok wcześniej do tego samego biura nabyła kolejny odkurzacz za niemal 369 zł. Pan Myrcha z kolei bardzo lubi kawę, bo do swojego biura w Toruniu zamówił aż cztery ekspresy w ciągu dwóch lat na łączną wartość prawie 7,5 tysiąca złotych. Wydaje mi się, że gdyby Berkowicz faktycznie chciał ukraść te produkty, to też zamówiłby je sobie na swoje biuro, bo dlaczego nie brać przykładu z tego jakże przedsiębiorczego małżeństwa?

Zwykłe sytuacje zwykłych ludzi

Pytaniem pozostaje, dlaczego trzeba było wzywać policję? Wydaje mi się, że ochroniarze i pracownicy sklepów starają się raczej załatwiać sprawę na miejscu i na spokojnie, ale być może IKEA ma akurat takie procedury. Nie wiem, ale to mi się akurat nie zgadza. Sama nie byłam jeszcze w takiej sytuacji, bo jak mi się coś nie skanuję, to zazwyczaj wołam kasjerkę, żeby pomogła, bo nie umiem. Czasem ciężko skanerem złapać ten kod kreskowy. Ale jak kiedyś poszłam z Mamą do centrum handlowego, żeby kupić jakieś ciuchy, okazało się, że moja karta do pracy ześwirowała i pikałam przy każdym wejściu i wyjściu. Za każdym razem przybiegała do nas jakaś pracownica sklepu i sprawa była wyjaśniana na miejscu. I tak sobie pikałam radośnie od sklepu do sklepu, aż w końcu trafiłam na kolegę z gimnazjum, który pracował jako ochroniarz w jednym z nich, zrobił czary-mary i karta przestała pikać. Inna sprawa, że ja nie wynosiłam żadnych produktów bez zapłacenia za nie, więc tych sytuacji raczej nie można porównywać. Za to mój Tata miał podobnie – jest osobą niedosłyszącą, nie zauważył, że nie zeskanował jakichś produktów, ale jego z kolei nikt nie zatrzymał. Po paru dniach pojawili się u nas panowie policjanci, ale sprawa też została szybko wyjaśniona, załatwiona i chyba nawet mandatu nie dostał, tylko po prostu zapłacił za brakujące produkty. Przy czym znowu – to były produkty spożywcze, a nie patelnie czy talerze. No ale, zdarza się. Dlatego dziwię się, że w przypadku pana Berkowicza doszło aż do wezwania policji, bo wydaje mi się, że nie ma takiej potrzeby, jeśli klient jest spokojny i bez żadnych awantur dopłaca brakującą kwotę. A właśnie – według oświadczenia IKEI – poseł miał zachowywać się spokojnie. Dlatego podejrzewam, że takie mogły być procedury (trochę niepotrzebne, nie uważacie?). Ewentualnie – ale podkreślam: EWENTUALNIE – pan Konrad mógł specjalnie pograć w ten sposób, żeby potem ogłosić, że kto jak kto, ale on się immunitetem nie zasłania, bo on lubi trochę cwaniakować. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.

Niezrozumiałe priorytety

Zastanawiał mnie jednak szum, jaki się w związku z tą sprawą zrobił, bo w pewnym momencie wybryk Berkowicza przyćmił aferę z CPK. Nakręcali go głównie właśnie posłowie KO i Polski2050 oraz oczywiście najbardziej fanatyczne środowisko, czyli Silni Razem. Poprzeglądałam sobie specjalnie profile czołowych polityków wszystkich partii i właśnie te dwie wiodły prym w publikowaniu różnych wpisów o „Konradzie – złodziejaszku”. Niektórzy posłowie PiS wrzucali coś na ten temat, ale raczej w formie żartu, niż bezpośredniego oskarżenia o próbę kradzieży. To jest w pełni zrozumiałe, bo mieli w tym czasie inne problemy na głowie i chyba tego dnia postanowili się akurat nie wychylać. Partia Razem – podobnie – też nie znalazłam jakichś bezpośrednich ataków, raczej żarty i memy. PSL tak samo. Nowa Lewica trochę powojowała, ale też nie w takim stopniu, jak ugrupowania Donalda Tuska i Szymona Hołowni. Zaczęłam się więc zastanawiać, czy to nie jest próba przysłonienia afery z CPK, kiedy zaczęło wychodzić na jaw, że koalicja rządząca o wszystkim wiedziała, ale nie powiedziała. Długo utrzymywałam się w tym przekonaniu, bo znając środowisko KO – jeśli jest szansa na obijanie pyska pisowcom, to będą obijać do uśmiechniętej śmierci, na cholerę zajmować sobie głowę bieda-aferą, która od razu została wyjaśniona? Doszłam wtedy do wniosku, że uśmiechnięci koalicjanci wykorzystają każdą okazję do napierdzielania w każdego przeciwnika, obojętnie której opcji politycznej by nie reprezentował. I tak jak pisałam, zachodziłam w głowę, czy nie była to próba zasłonięcia tematu CPK, bo cała koalicja zachowywała się w tej sprawie co najmniej zastanawiająco, o czym pisałam w poprzednim tekście.

Czego oczy nie widzą…?

Tak sobie kombinowałam, nie wiem, czy słusznie, czy nie, ale dlaczego tej sprawy aż tak uczepili się zwykli ludzie (i nie mówię tu o silniczkach), skoro tego samego dnia mieliśmy aferę, która może nas kosztować 400 mln złotych? I doszłam do wniosku, że te 400 złotych to kwota dla nas dostępna – dla większości z nas kradzież takiej sumy byłaby raczej odczuwalna. Ta suma jest dla nas znajoma, potrafimy ją sobie wyobrazić, widzimy ją na koncie i widzimy jej brak. To jest kwota dotykająca zwykłego człowieka. Dlatego gdybym ja była na miejscu Berkowicza, nie czekałabym na policję i sprawę starałabym się wyjaśnić na miejscu, bo dla Konrada z 390 złotych zrobiło się prawie tysiąc. Mnie nie stać na takie luksusy. Natomiast kwota 400 mln zł jest dla nas abstrakcyjna. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile walizek potrzeba, żeby upchnąć taką kasę. A może w ogóle ciężarówek? Moja wyobraźnia (i podejrzewam wielu innych ludzi) nie jest w stanie objąć takiej kwoty – dla mnie to po prostu cyferki. A że jesteśmy przyzwyczajeni do podobnych przewałów – tutaj OFE, tutaj AmberGold, tutaj wybory kopertowe, a tam jeszcze KPO. A 400 złotych? Mieć w portfelu 400 zł, a ich nie mieć, to razem 800! Ale bez żartów, mam nadzieję, że rozumiecie, do czego zmierzam. Afera Berkowicza jest nam bliższa, bo opiera się na kwotach, które znamy. I których strata byłaby dla nas odczuwalna. Ta afera jest bardziej „ludzka” – zadziałała na wyobraźnię i na emocje, bo była bliżej nas, zwykłych ludzi. A 400 mln złotych? Każdy z nas ma świadomość, że to jest bajońska suma pieniędzy, każdego z nas to wkurza, że w obliczu kryzysu, w jakim jesteśmy, takie pieniądze są przewalane na głupoty – albo tracone przez głupotę. Ale czy którykolwiek z nas miał do czynienia z taką ilością pieniędzy? No właśnie. To są liczby dla nas zbyt odległe, zbyt nierzeczywiste. Wyobrażając sobie taką kwotę, mamy przed oczami skarbiec Sknerusa McKwacza, ale na pewno nie nasz własny portfel. Myślę, że to też mogło być powodem tak dużego zamieszania wokół afery, której tak naprawdę wcale nie było.

W politykę trzeba umieć

Jeszcze na sam koniec – dosłownie dwa tygodnie przed „aferą berkowiczowską” natknęłam się na trzy albo cztery wpisów Silnych Razem (nie wiem, czy znowu apel od Giertycha poszedł), jaki to Donald Tusk jest uczciwy, bo jak policja go złapała za jazdę ponad 100 km/h w terenie zabudowanym, nie zasłaniał się immunitetem, przyjął mandat i dał sobie odebrać prawo jazdy. Mandat na kwotę 500 zł to dla premiera jak splunąć, a utrata prawa jazdy na trzy miesiące? I tak go wszędzie wożą służbowymi limuzynami. Tylko porównajmy sobie obie te sytuacje. Gdyby faktycznie Konrad Berkowicz wyniósł ze sklepu produkty o łącznej wartości ok. 390 zł, byłoby to zakwalifikowane jako wykroczenie. Nie wiem, ile by za to dostał? Karę grzywny, ewentualnie zawiasy? Pan premier natomiast mógł kogoś zabić w wyniku swojego szaleńczego rajdu. Jeśli sam siebie to pół biedy (nie dlatego, że tak wybitnie go nie lubię, chociaż nie lubię, ale dlatego, że jeśli ktoś ma ginąć, to lepiej taki wariat drogowy niż przypadkowy człowiek, który miał nieszczęście na niego trafić – każdego życia szkoda, ale w takiej sytuacji rachunek dla mnie jest dość prosty), ale mogło trafić na mężczyznę spieszącego się do pracy, na kobietę z wózkiem dziecięcym albo wreszcie na dziecko idące do szkoły. Na zupełnie przypadkowych ludzi, którzy po prostu wyszli z domów, nieświadomi, że tuż za rogiem czeka ich spotkanie z kierowcą-rajdowcą w osobie premiera Rzeczypospolitej Polskiej. I wcale nie jestem pewna, czy pan Tusk równie chętnie wziąłby na siebie odpowiedzialność za śmierć innego człowieka, bo byłaby ona dużo wyższa. A przynajmniej powinna być, jeśli nie osądzałby sędzia z Iusticii.

Tak czy inaczej – nawet wśród osób, które wprost oskarżają Konrada Berkowicza o próbę kradzieży – wyszedł on na człowieka, który po prostu kraść nie potrafi. Daj nam Boże więcej takich ludzi w Sejmie! Nawet jeśli nic dobrego nie zrobią, to przynajmniej nie nakradną, a to w obecnej naszej sytuacji politycznej jest ogromnym plusem.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej