Connect with us

Nawiasem Pisząc

Nowy Czeczko? Nie do końca…

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Chciałabym napisać, że mamy kolejnego Emila Czeczkę. Że znowu jakiś odklejeniec zwiał na Białoruś, że pewnie Białorusini zrobią z nim porządek, ale w sumie żadnych większych konsekwencji jako państwo nie będziemy mieli. Że w sumie nic wielkiego się nie stało, bo co może się wydarzyć, jeśli komuś się wydaje, że w Polsce reżim jest gorszy, niż na Białorusi, więc pojechał się przekonać. Ale nie mogę. Bo Tomasz Szmydt nie jest Emilem Czeczką. Czeczko był zwykłym żołnierzem, który mało o czym wiedział, mało o czym słyszał i mało o czym miał pojęcie – i nie mówię tu o jego wiedzy jako takiej, ale tej, która w niepowołanych rękach mogłaby mieć dla nas fatalny skutek. Chcę też napisać, że szanuję polskich żołnierzy, obojętnie w jakim stopniu sprawują swoją funkcję – ale akurat nie tych, którym się wydaje, że w Polsce jest dramat, zamordyzm i mordowanie obywateli, a u Łukaszenki to kraj mlekiem i miodem płynący. No, ale panu Emilowi Białorusini bardzo szybko podziękowali.

Sędzia sprawiedliwy i nieustępliwy

Ze Szmydtem sprawa jest już jednak dużo poważniejsza. Bo facet był sędzią. I to nie takim, który rozstrzyga, który sąsiad podszedł do płotu – jako że i tamten podszedł – i drugiemu szybę wybił (znowu – z całym szacunkiem, ale to też po prostu nie są informacje, które mogłyby wyrządzić nam jakąś większą szkodę), ale takim, który miał dostęp do wiadomości najbardziej tajnych i najbardziej wrażliwych. Podobno „ściśle tajnych”. I sobie wziął te wszystkie informacje i zwiał na Białoruś. I tymi danymi zapewne hojnie obdaruje Łukaszenkę (za gościnne przyjęcie, wszak wódkę ponoć nawet dostał), a tym samym i Putina. A co oni raczą z tym zrobić? Bóg jeden wie, ale chyba raczej nic takiego z czego my, jako państwo, moglibyśmy być zadowoleni. Obawiam się, że wręcz przeciwnie. Nikt nie wie, do jakich informacji Szmydt uzyskał dostęp. Nikt nie wie, ile z nich już sprzedał, nikt nie wie, ile ma jeszcze w zanadrzu i nikt nie wie, od kiedy zaczął kapować. Tak naprawdę nikt nie wie nic. Co najgorsze – nikt nie ma bladego pojęcia, jak go ściągnąć z powrotem. Facet zwiał nam sprzed nosa – podobnie jak Roman do Włoch, Gaweł do Norwegii czy Sebastian M. do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W żadnym z tych przypadków polskie służby nie są w stanie zrobić dosłownie nic, ci ludzie uniknęli odpowiedzialności. Jeden z nich zdążył już wrócić w pełni chwały i zaczął zaprowadzać sprawiedliwość nad złymi ludźmi, którzy chcieli go skazać (i nad paroma innymi przy okazji też), a co my robimy? Dywagujemy nad tym, czy pan Tomasz był bardziej propisowski czy prokoalicyjny. Bo to jest rzeczywiście najważniejsze w tym momencie. Wiszą nad nami Bóg wie, jakie konsekwencje z tego tytułu, ale nasi politycy muszą to wykorzystać, żeby udowodnić, że ta druga strona jest gorsza.

Wypominanie prorosyjskości

Nie jest wiedzą chyba tajemną, że PiS jest antyrosyjski do granic możliwości. Do przesady wręcz. Po katastrofie smoleńskiej od razu wiedzieli, kto za nią stoi i nie omieszkali poinformować o tym wszystkich. I przypominać na każdym kroku. Niestety, kiedy przyszło do okazywania dowodów, to niewiele z tego wyniknęło, ot po prostu słali jakieś „druzgocące” raporty na podstawie zabaw z parówkami i helem. I nie chcę tutaj mówić, że wiem od początku do końca, co się wydarzyło nad Smoleńskiem – po prostu uważam, że ani jedna, ani druga strona nie stanęła na wysokości zadania, żeby tę tragedię wyjaśnić i że obie – tak, jak w tym przypadku – wykorzystały ją, żeby obrzucić się wzajemnie gównem. Bo trzeba znać priorytety. Z kolei Platformę pamiętamy z tzw. „resetu” i znamiennych słów dwóch jej czołowych polityków o Putinie. Tusk, na wieść o tym, że któreś z rosyjskich, proputinowskich mediów nazwało go „naszym człowiekiem w Warszawie”, odparł, że Putina spokojnie można określić jako „naszego człowieka w Moskwie”, a pan Radosław Sikorski stwierdził, że „Rosja nie jest naszym wrogiem, a Putin to nie Stalin – jeśli morduje to detalicznie, a nie hurtowo” – więc jak rozumiem, wszystko spoko. Bo detalicznie można, ale hurtowo już nie. Ale naprawdę w tej konkretnej sytuacji nie jest ważne, która partia była bliżej ze Szmydtem, a która dalej. I na pewno nie to, która lepiej na tym całym incydencie politycznie najlepiej wyjdzie. Chociaż – wielu ludzi to podłapało i radośnie głosi w Internecie, że Szmydt to był bliżej do tamtych, niż do naszych.

Konsekwencje – nie dla wszystkich

Najważniejsze jest dobro państwa i to, czy i w jaki sposób wiedza, którą teraz pan sędzia dzieli się z Łukaszenką (a pewnie dzielił od dawna) jest dla nas zagrożeniem. Bo cholera wie, kogo znał ten facet. Cholera wie, z kim rozmawiał i o czyich słabościach wiedział. Przecież sąd stoi praktycznie ponad prawem – co pokazuje sprawa małego Kamila z Częstochowy, gdzie wszystkie osoby dalej spokojnie sprawują swój urząd, mimo że nie zrobiły nic, by ratować tego chłopca. Nie chciało im się nawet porządnie wykonywać swoich obowiązków. Było dziecko, nie ma dziecka, a kto jest winny? Tylko bezpośredni zabójca, ewentualnie jego matka, ale już nie ci, którzy tego biednego chłopca wrzucili dosłownie w paszczę lwa. Poprawność polityczna? Solidarność jajników? Zostawmy już to, i tak prawdy nie dojdziemy. Niby toczy się w tej sprawie jakieś śledztwo, niby zbierają dowody, ale dobrze wiemy, jak będzie. Wracając do głównego wątku – obawiam się, że pan Szmydt może mieć haki na niektóre wysoko postawione osoby w państwie, które potem Rosja z Białorusią radośnie wykorzystają. Nie mam pojęcia na kogo i na jaką skalę, bo to wiedza ściśle tajna, przynajmniej dla nas. Martwię się, że dla Putina i Łukaszenki już nie za bardzo. I teraz wyobraźmy sobie, że tych dwóch dżentelmenów posiadło wiedzę, że któraś z wysoko postawionych osób w Polsce ma tam coś za uszami (w sumie – kto nie ma?) i zacznie taką osobę szantażować, że powiedzą to i to, jeśli ta nie zrobi tego i tego. Nie wierzę, że wśród tych ludzi wielu będzie takich, którzy twardo powiedzą, że „trudno, róbcie, co chcecie, ja polskiej racji stanu zdradzał nie będę”.

Szwajcarski ser

Im na wyższego konia wskoczysz, tym boleśniej zderzysz się z ziemią. I ci ludzie doskonale o tym wiedzą, ale w tym momencie wolą wrzucać gówno do wentylatora i nadstawiać go w stronę przeciwników. A jak dalekie ci ludzie mają kompetencje i co są w stanie zrobić, żeby ich własne szambo nie wybiło – wolę sobie nie wyobrażać. Polskie służby są jak szwajcarski ser – tą dziurą im jeden czmychnie, tamtą drugi, a potem można tylko rozłożyć ręce i powiedzieć, że kurde, w sumie to szkoda. I że do kolejnych takich sytuacji na pewno dochodzić nie będzie. Na mur beton. A nam pozostaje wzruszyć ramionami i uwierzyć, że jak mówią, że nie będzie to nie będzie. Bo co nas złego może spotkać, jesteśmy w NATO, więc jesteśmy mocarni. A to, że jakieś super tajne sprawy państwowe prawdopodobnie są teraz omawiane przy wódce z Łukaszenką, to już pal sześć. To oni są winni, a nie my, a jeśli będzie groźba, że to nam może coś zaszkodzić, to się będziemy martwić. Najwyżej zrobi się drugi reset. A interesy państwa czy dobro naszych obywateli są nieważne. Umówmy się, większość tych wysoko postawionych ludzi ma je w głębokim poważaniu. Jeżeli będzie ryzyko, że spadną z konika – bez skrupułów zrzucą kogoś innego, ale na razie jest najlepszy czas na to, żeby nawalać w przeciwnika politycznego. Bo jakoś to będzie. Dla nich, być może dla nas nie?

Ogłupiony polski naród

A my radośnie tańczymy, jak oni nam grają. Bo to PiS, a nie PO (albo na odwrót). I z miłą chęcią przystępujemy do tej politycznej wojenki, bo tak się już daliśmy spolaryzować przez te dwie partie, że wszystko inne mamy w pompie. Przyznaję, nie jestem bez winy, tez się w to dałam wciągnąć (chociaż bardziej pod względem postępowości vs konserwatywności, niż w tę wojenkę polityczną). Pan Szmydt zrobił sobie zdjęcie z człowiekiem z PiS-u – oho, mamy powiązanie! Podał rękę człowiekowi z PO – no to ich ugotujemy. A jakie poniesiemy konsekwencje – jako państwo – tego, że zdrajca i szpieg pije sobie teraz gdzieś na Białorusi wódeczkę z ludźmi, którzy mają możliwości nam ten nasz spolaryzowany grajdołek zburzyć? Oj tam, oj tam. I najgorsze jest to, że to jest racja. Jesteśmy w tym momencie kompletnie bezradni. Bo jak my mamy tego człowieka odbić?! Chyba tylko najeżdżając na Białoruś, ale wszyscy wiemy, jakie byłyby tego konsekwencje. Możemy więc tylko siedzieć z założonymi rękami i czekać, co wyskoczy. Ale do tej pory jakoś to było. Zwiał Roman Giertych – ale w sumie nic mu nie udowodniono, więc luz. Pani Magdalena Adamowicz nie stawia się na kolejne wezwania prokuratury – no przecież jest chora! Rafał Gaweł robi w Norwegii za wielce rodzinnego geja, który uciekł przed polskim reżimem – trudno, może tylko pluć na Polskę, ale do tej pory nam to nie przeszkadzało, prawda? Sebastian M. spalił całą rodzinę żywcem – szkoda, że nic mu już nie zrobimy, ale prawo to prawo. Co prawda, Romek wrócił i może robić, co mu się żywnie podoba (bo ma immunitet), a pan Szmydt pije sobie wódeczkę z prezydentem Białorusi (pewnie po to, żeby się zrobił bardziej wylewny), ale… jakoś to będzie, prawda?

Zawsze jakoś było.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Kolejna gala Sejm MMA

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

W Sejmie znowu inba jak w piaskownicy. Prezydent Andrzej Duda wygłosił orędzie, w którym w końcu otwarcie nazwał działania obecnego rządu bezprawnymi. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, bo odpalił się sam Donald Tusk, który wyszedł na mównicę i stosem kłamstw, półprawd i manipulacji próbował odeprzeć atak głowy państwa. Oczywiście, jak to tylko on potrafi, zarzucił PiS-owcom coś, co jego własny rząd bardzo długo popierał i realizował, ale o tym wspomnę później. Nigdy nie zrozumiem, jak można popierać faceta, który codziennie opowiada co innego, bo pamiętamy już nagłe zmiany narracji w temacie Rosji, Putina, uchodźców czy choćby CPK. I w żadnej z tych spraw nie możemy choćby domyślać się na czym ostatecznie stanie, bo cholera wie, czy za kilka dni premierowi znowu się nie odwidzi. A zresztą, wszyscy wiemy, że trzeba brać duuuużą poprawkę na to, co on mówi.

Kto najbardziej nie lubi rosyjskiego gazu

Co takiego zarzucił Tusk swoim politycznym przeciwnikom? Że uzależniali Polskę od rosyjskiego gazu. To jest już tak ordynarne i bezczelne kłamstwo, że naprawdę ciężko mi znaleźć odpowiednie słowa pogardy. Przepraszam bardzo, a kto się tak bardzo oburzał, kiedy PiS zdecydował się na ciągnięcie gazu z Norwegii? To zdaje się podwładna pana Donalda, poślica Jachira śmieszkowała na swoim Twitterze, że „na złość mamie odmrożę sobie uszy”. Powiedzenie, że PiS uniezależnił Polskę od rosyjskiego gazu byłoby pewnie na wyrost, ale jestem pewna, że dzięki temu nie byliśmy w takiej dupie jak nasi zachodni sąsiedzi, którzy nagle ku swojemu olbrzymiemu zdziwieniu zorientowały się, że Putin wcale nie jest taki fajny. I że wypadałoby się wycofać z interesów z nimi, przynajmniej dopóki przywódca Rosji nie załatwi sprawy z Ukrainy, a nie bardzo jest tak, bo całą gospodarkę oparli na rosyjskim gazie, bo był tani. Wracając do tematu, ja tam się wcale nie dziwię, że posłowie PiS w końcu zdecydowali się opuścić salę, bo tego się słuchać nie dało. Jeśli nie kłamstwa, to jakieś niezrozumiałe samouwielbienie. Ogólnie wszyscy już zdążyliśmy poznać sposób uprawiania polityki przez premiera Polski. Otóż wszystkie swoje błędy, złe decyzje czy nawet pospolite przestępstwa zrzuca na PiS. A jego wyborcy powtarzają to tak bezmyślnie, że oto doczekaliśmy się czasów, w których Jarosław Kaczyński jest ruską onucą. Tymczasem wszyscy pamiętamy stosunki tuskowo-putinowe za poprzedniej kadencji prezesa KO. I serio, każdemu chyba zdarzyło się kiedyś skłamać, ale żeby sypać łgarstwami na lewo i prawo, kiedy wiadomo, że wystarczy kilka kliknięć w Internecie, żeby sprawę zweryfikować? Cóż, na wyznawców pana Donalda to działa, wszak najważniejsze jest osiem gwiazdek. W każdym razie – bardzo nie podobała mi się TVP za rządów Prawa i Sprawiedliwości (teraz nie podoba mi się jeszcze bardziej), bo faktycznie ataki na Tuska szły tam bezpardonowo i często niesprawiedliwe, ale serial „Reset” polecam Wam gdzieś odkopać i obejrzeć. Oczywiście, kiedy tylko obecny rząd przejął media społecznościowe państwowej telewizji natychmiast te materiały usunął, ale użytkownicy YouTube już zdążyli tam wrzucić kopie. Ja sama, czując co się święci, zapisałam sobie wszystkie odcinki na dysku.

Cyrk w Sejmie… Znowu

Poośmiogwiazdkował, czyli inaczej pisząc okazał kompletny brak szacunku prezydentowi własnego kraju poseł Marcin Józefaciuk, który nawet nie usiadł, żeby wysłuchać orędzia, tylko stał i pił coś z kartonowego kubeczka. Twierdzi, że wodę. Potem postanowił się z tego wytłumaczyć, bo znowu chłopinie się ubzdurało, że to jakiś sprowokowany atak hejterów. Nie, Marcinku, to zwykła krytyka, bo wyglądałeś jak lump spod Żabki o szóstej rano rozpaczliwie przeszukujący kieszenie, bo ma nadzieję uzbierać na kolejną małpkę. Albo alko-tubkę. Ewentualnie jak skacowany klaun w depresji. Ogólnie możemy się z tych wyjaśnień dowiedzieć, że poseł stał, bo mógł, bo boli go noga, bo nie lubi siedzieć, bo ma ADHD. Tęczowy krawat miał, bo jest gejem i potrzebuje wsparcia, a poza tym chciał zrobić na złość Dudzie (baaaaaardzo dojrzałe). Wodę pił, bo mógł, bo mu się chciało i był odwodniony. Ogólnie całe jego tłumaczenie się to jedna wielka nonszalancja, bo on mógł. I chciał, żeby Duda go zobaczył. Przecież to jest naprawdę poziom piaskownicy. Nie wiem, czy pan prezydent go zauważył, ale nawet jeżeli tak, to całkowicie zignorował – i bardzo słusznie. W każdym razie spieszę wyjaśnić panu nauczycielowi, że z prawdziwym hejtem to on się jeszcze nie zetknął – zwyczajnie dlatego, że jest mało pracowitym i mało wyróżniającym się posłem, który rozpaczliwie próbuje zwrócić na siebie uwagę kolejnymi tatuażami, idiotycznym zachowaniem czy właśnie krzykliwymi strojami. Hejt rozlał się za to, kiedy poseł Pawłowicz ośmieliła się zjeść na sali sałatkę – przy czym ona była przynajmniej stosownie ubrana. Chociaż w tej sytuacji mam wrażenie, że mniej chodziło o samą nienawiść do kontrowersyjnej polityk, a bardziej o to, że przypadkiem akurat wtedy zeznawał Bronisław Komorowski przed sądem w sprawie tzw. afery marszałkowej, więc trzeba było to odpowiednio zamieść pod dywan.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Wybitna artystka czy bezwzględna komunistka?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

W Krakowie zniszczono mural z wierszem Wisławy Szymborskiej. Onet pisze o „bezmyślnym pomazaniu”, ale patrząc na wybór miejsca – teoretycznie mógł on być zamierzony i nacechowany pewnymi historycznymi motywami. Oczywiście, większość przypadków wandalizmu jest spowodowana bezmyślnością i zazwyczaj przedstawia wulgaryzmy, penisa albo swastykę. Żebyśmy się tutaj dobrze zrozumieli – nie popieram wandalizmu w żadnej postaci, nawet jeżeli tak naprawdę zgadzam się z motywami wandala. Zwłaszcza że ten mural zamierzają odmalować i pewnie część wydatków będą musieli pokryć mieszkańcy. A udało mi się znaleźć zdjęcia przedstawiające tę dewastację i jednak wygląda to faktycznie na idiotyczny wandalizm. Mimo wszystko, przypomniał mi on o pewnej historii, którą tutaj chciałabym opisać.

Nobel (nie)zasłużony

Mniejsza z tym, że rzeczywiście było to bazgranie dla samego bazgrania. Ale dlaczego my tak naprawdę czcimy tą Szymborską? Nie da się ukryć, że była poetką uzdolnioną, która niezwykle celnie, inteligentnie i dowcipnie opisywała rzeczywistość. Miała też bardzo lekkie pióro. Gdyby wziąć pod uwagę tylko jej twórczość z okresu po upadku komunizmu, to ta nagroda Nobla wcale nie była całkowicie pozbawiona sensu. Nie ukrywam jednak, że mój osąd jest nieobiektywny, bo kiedy byłam dużo młodsza bardzo lubiłam wiersze Szymborskiej. Potem jednak dowiedziałam się jaką poezję uprawiała wcześniej i cóż mogę napisać? Autorytet został poważnie nadszarpnięty. I tutaj powinniśmy wspomnieć więcej o tej nagrodzie, bo umówmy się – wiersze artystki o Stalinie i Leninie zdecydowanie nie należały do wybitnych. To była zwykła propagandowa pisanina, byle tylko zadowolić odpowiednich ludzi w czasach PRL-u. A pani Wisława otrzymała przecież Nobla za CAŁOKSZTAŁT twórczości. Czyli za wszystkie swoje wiersze, nie tylko te dowcipne, celne i inteligentne, które pisała już po 89 roku. Nawet myślałam sobie, żeby wrzucić tutaj jakiś jej wiersz z okresu głębokiego komunizmu, ale uznałam, że szkoda Waszego czasu. Próżno w nich szukać lekkości autorki w tworzeniu poezji, próżno szukać jej charakterystycznego humoru i ironii, o inteligencji i celności nie ma już nawet co wspominać. Czyżby te wiersze komisja wręczająca nagrody łaskawie puściła w zapomnienie (ponawiam pytanie – dlaczego?), czy może uznała, że to też jest najwyższy poziom literatury (nie jestem ekspertką od poezji, zdecydowanie wolę prozę, ale nie mogę w to uwierzyć). Całokształt twórczości to całokształt twórczości i, obiektywnie patrząc, na Nobla zdecydowanie bardziej zasługiwał Zbigniew Herbert, który też nie miał w swoim życiorysie aż tak kontrowersyjnych i wstydliwych etapów, jak pani Szymborska właśnie. Ale umówmy się, że poetka mogłaby się z tego jakoś wytłumaczyć. Że ją zastraszyli, że ją zmusili, że musiała jakkolwiek na życie zarabiać, ale tak naprawdę brzydziła się tym, co robi. Komuniści łamali twardszych niż ona i podejrzewam, że Polacy by jej to wytłumaczyli. Jednak dla artystki również z jakiegoś powodu łatwiejsze było udawanie, że tego nie było. Jest jednak jeszcze jeden „drobny” epizod w jej życiu, którego w żaden sposób wytłumaczyć się nie da. I właśnie ten epizod sprawił, że nadszarpnięty wcześniej autorytet rozpadł się zupełnie.

Zachowałaby się, jak trzeba…

Mowa oczywiście o poparciu dla wykonania kary śmierci na trzech krakowskich księżach i długoletniego więzienia dla kilkunastu innych, których oskarżono o zdradę na rzecz zachodniego wroga. Działo się to w latach 50-tych, kiedy komuna postanowiła wypowiedzieć wojnę totalną polskiemu Kościołowi. Księża usłyszeli zarzuty, jak to często w tych czasach bywało wyssane z palca. Wówczas to Szymborska z garstką podobnych jej krakowskich intelektualistów domagała się przyspieszenia wykonania wyroków śmierci na krakowskich księżach, których komuniści kłamliwie oskarżyli o pracę dla obcego wywiadu. Szymborska wraz z grupą innych krakowskich literatów wystosowała pismo „Rezolucję Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego”, gdzie domagała się zastosowania najcięższej kary dla kapłanów. Tego się strachem wytłumaczyć nie da – tym bardziej, że władza ludowa wyraźnie się wahała i potrzebowała społecznego wsparcia. No i dostała. Czy artystom „delikatnie” zasugerowano, żeby to oni stali się tym społecznym wsparciem, czy też była to inicjatywa owej grupy – nie wiemy, ale mam wrażenie, że jednak to pierwsze. Trudno nie zgodzić się z komentarzem Stanisława Krajskiego w tej sprawie. Według niego Szymborska i reszta towarzyszy mieli cztery rozwiązania, z których wybrali zdecydowanie najgorsze. Oczywiście najchwalebniejszym byłoby, gdyby ostro zaprotestowali, gdyby posłuchali w sobie człowieka, bo przecież tymi ludźmi byli. I owszem, konsekwencje byłyby ciężkie, chociaż może krótkotrwałe, bo mniej więcej miesiąc później Józef Stalin wziął i kopnął w kalendarz, co spowodowało, że ten najgorszy etap komunizmu w Polsce bezpowrotnie minął – a to również oznaczało, że reperkusje wobec wspomnianych literatów byłyby mniejsze. Za to zostaliby oni zapamiętani jako ludzie odważni i honorowi. Czy wtedy okres romansu Wisławy Szymborskiej z komuną zostałby wybaczony? Jestem pewna, że tak. Bo kiedy trzeba było stanąć w obronie człowieka, zachowałaby się tak jak powinna. No właśnie: „zachowałaby się”…

Rozwiązanie pragmatyczne

Artyści jednak nie wiedzieli, że Stalinowi zostało tak niewiele życia i jednak zwyciężył strach. W tej sytuacji mieli kolejne wyjście i byłoby to chyba najlepsze rozwiązanie dla nich i, rzecz jasna, dla wspomnianych księży – patrząc na to, że nie mogli przewidzieć, że Stalin się przekręci. Mogli więc przyznać rację władzom, że owszem, zachowanie księży należy potępić, że ich zdrada nie powinna zostać zapomniana, ale przecież drodzy Towarzysze, okażmy humanitaryzm i dobre serce. Pokażmy obywatelom, że mają władzę, która szanuje ludzkie życie i potrafi wybaczać. Że owszem, księża zasłużyli na najwyższą karę, a jednak postanowiliśmy darować im życie. Że jesteśmy rzeczywiście miłościwie panujący i niechże ten głupi lud w końcu to doceni. Byłoby to rozwiązanie o tyle bezpieczne, że przecież artyści nie odwróciliby się twardo od metod komunistycznych, ale nawet daliby władzom dobre rozwiązanie – na zasadzie, że bardziej opłaca wam się tych kapłanów nie zabijać. Mało honorowe i eleganckie, na pewno nie tak godne szacunku, jak poprzednie, ale chodziło tu przede wszystkim o drugiego człowieka. Chodziło o życie ludzkie. Wówczas na pewno nie zbudowaliby sobie pomnika za życia, bo jednak to nie byłaby niesamowita wręcz, jak na tamte czasy, odwaga, a zwykły pragmatyzm, ale zachowaliby się jednak trochę bardziej, jak powinien zachować się człowiek. Trzecim rozwiązaniem byłoby już zupełnie niegodne milczenie. Niegodne, pozbawione krztyny honoru i ludzkiej przyzwoitości, ale na pewno nie tak obrzydliwe, na jakie w końcu się zdecydowali. Mogli to przeczekać, schować się jak mysz pod miotłą i udawać, że sprawa ani trochę ich nie dotyczy. Potem nadrobiliby to swoimi propagandowymi dziełami – coś jak „epitafium” Szymborskiej po śmierci Stalina. Jakoś by to się rozmyło, rozmydliło, władze by pewnie kręciły nosem, że nie tak miało być, ale w obliczu na ich ogromne dokonania w szerzeniu idei komunistycznych pewnie machnęliby ostatecznie na to ręką. W najgorszym wypadku literaci mogliby otrzymać zakaz drukowania, ale szczerze wątpię, żeby komuniści darowali sobie drukowanie tak ważnych komunistycznych manifestów. Podejrzewam, że ponarzekaliby na zasadzie: „Drodzy Towarzysze, od teraz wymagamy całkowitej i bezgranicznej lojalności”. Tak jak pisałam, mało to honorowe, ale przynajmniej najulubieńsi twórcy komunistów nie upodliliby się zupełnie.

Wybór najgorszy z możliwych

Literaci postanowili jednak wybrać najgorsze rozwiązanie z możliwych – czyli pochwalić decyzję władzy, całkowicie ją zaakceptować i skazać de facto innych ludzi na śmierć. Zdecydowali wręcz nie tylko poprzeć wyrok, ale wręcz wnioskować o jego przyspieszenie. Ich rezolucja stanowiła wręcz hołd dla tak bezkompromisowej decyzji i mam nadzieję, że pisali go na kolanach. Zgodzili się użyć swoich nazwisk dla poparcia kolejnej komunistycznej zbrodni i skazać duchownych na śmierć za to, że byli duchownymi. Zupełnie jawnie, bez choćby poczucia wstydu. I tu już naprawdę ciężko uwierzyć w zastraszenie, przecież mieli wiele innych opcji, żeby zachować nie tylko ciepłe posady, ale też tę odrobinę człowieczeństwa i honoru. Mogli stanąć w obronie ludzkiego życia. I to już samo w sobie, nawet gdyby wykorzystali te bardziej tchórzliwe opcje, pozwoliłoby im nie pluć rano w lustro. Pewnie i tak nie pluli, nie wiem. Ale powinni. I – znów wracając do tego Nobla dla Szymborskiej – ja wiem, że twórczość powinno się oddzielać od człowieka, ale czy jednak noblista nie powinien sobą reprezentować czegoś więcej niż tylko dzieła, które tworzy? Czy jednak taka, a nie jakakolwiek inna decyzja pani Wisławy nie powinna jej dyskwalifikować w ocenie jurorów? Czy wartości, o których pisała już po roku 89, w tym szacunek do ludzkiego życia (choćby w wierszach „Umrzeć – tego nie robi się kotu” czy „Terrorysta, on patrzy” – ukryty pod grubą dawką ironii, ale jednak wyczuwalny), są naprawdę ważne i aktualne, patrząc na to, jaką opcję wybrała poetka? Ale cóż, historia kołem się toczy. Kiedyś Nobla otrzymała kobieta, która otwarcie, pod własnym nazwiskiem, popierała zabicie trzech innych osób, dzisiaj mamy w popularnych programach gwiazdy, takie jak stręczycielka, dokonująca przemocy na kobietach i handlu ludźmi, a w amerykańskiej wersji – oszustkę Annę Sorokinę. Za to w ostatnich Igrzyskach Olimpijskich p***fil otrzymał zaszczyt reprezentowania swojego kraju. Niczego się nie uczymy.

Na szczęście najwyższych wyroków ostatecznie nie wykonano. Nie jest to jednak zasługą szanowanych, krakowskich literatów, ale samego Stalina, który wpadł już w taką paranoję, że oskarżał o spisek własnych lekarzy. Efektem czego nie znalazł się nikt, kto mógłby mu pomóc. Część nie żyła, inna część trafiła do więzień albo na Syberię, a ci którzy zostali najzwyczajniej w świecie bali się do niego zbliżać.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Zbyt duży entuzjazm brytyjskiej policji

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

W Wielkiej Brytanii pojawiają się poważne problemy, ponieważ według organu nadzorującego brytyjskie więzienia, są one wyraźnie przepełnione i zaczyna brakować miejsc. Wydawałoby się, że nie jest to jakaś szczególnie niespodziewana informacja – wszak Wielka Brytania już dawno temu otworzyła swoje granice dla ludzi z zupełnie innego kręgu kulturowego, którzy mogą nie rozumieć na przykład, że w Wielkiej Brytanii nie gwałci się kobiet. Co gorsza, mają one te same prawa, co mężczyźni! A ponieważ statystyki są w tym temacie nieubłagalne i nietolerancyjne, więc stanowczo pokazują, że odsetek popełniania przestępstw w krajach najbardziej gościnnych rósł wraz z obecnością kulturowych ubogacaczy, wydawałoby się, że znamy powód takiej sytuacji.

Brytyjczycy za bardzo nienawidzą?

Otóż właśnie – nie znamy, tylko nam się wydaje. Teoretycznie powinniśmy w miarę bezpiecznie móc przyjąć założenie, że miejsca w więzieniach ubywa, ponieważ Wielka Brytania wsadza do więzienia przybyszów z Bliskiego Wschodu albo Afryki, jeśli popełniają oni przestępstwa. Nie ma jednak tak prosto, bo o ile Wielka Brytania z Unii Europejskiej wyszła, to już Unia z Wielkiej Brytanii nie. Tam wszystko muszą robić jeszcze bardziej lewicująco, postępowo i tolerancyjnie, a to podejście nie pozwala człowieka, wobec którego istnieje nakaz bycia tolerancyjnym, na aresztowanie go za każdym razem, kiedy tylko popełni jakieś przestępstwo. W ekstremalnych sytuacjach, ok, na krótko, ale tak ogólnie to dajmy się temu biednemu uchodźcy nacieszyć gościnnością i tolerancją. Z tego też powodu wybuchły niedawno w Wielkiej Brytanii zamieszki, ponieważ Brytyjczykom w końcu zaczęły puszczać nerwy, z tego powodu, że przestępstwa popełniane przez gości są coraz bardziej zuchwałe, a na jakąkolwiek reakcję ze strony brytyjskich władz próżno czekać. Możemy więc przyjąć wniosek, że być może między innymi to był powód problemu z przeludnionymi więzieniami? No, już trochę szybciej, ale też nie do końca. Otóż wychodzi na to, że brytyjska policja wykazuje się wręcz zbyt dużym entuzjazmem, jeśli chodzi o tzw. „przestępstwa z nienawiści”. Dzisiaj w Wielkiej Brytanii nie trzeba już stłuc geja na paradzie równości, wystarczy nie wyrażać zbyt entuzjastycznie swojej tolerancji. A pisząc najprościej – dzieje się tam już to, czego tak bardzo obawiamy się, że zacznie dziać w Polsce – mianowicie kary za wyrażanie własnego zdania, jeśli jest to zdanie sprzeczne z duchem postępowości. Przypominam, że lewica koniecznie chce wprowadzić przepis o mowie nienawiści, a więc chcą nam nałożyć podobny kaganiec, jaki nałożono już Brytyjczykom.

Brytyjska nienawiść jednak w normie

Nowy raport inspektora policji szczegółowo opisuje trywialne sprawy prowadzone przez funkcjonariuszy, które wydają się być sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. Możemy sobie łatwo wyobrazić, jakie to mogą być sprawy – najczęściej pewnie użycie nie tego zaimka, być może jakiś ojciec zadzwonił po gliny, bo mu córka powiedziała, że w kobiecej toalecie siedzi chłopak przebrany w sukienkę, a potem mocno się zaskoczył, kiedy policja przyjechała jednak po niego. Zachodnie media opisywały o wielu takich sytuacji. Do niedawna się z nich śmialiśmy. Brytyjczycy w sumie też. Dalej w raporcie można przeczytać ze 120 spraw związanych z tzw. „hate crime” policjanci nie powinni rejestrować przynajmniej jednej czwartej. 25% spraw przyklepanych od czapy, bo ktoś tam, gdzieś tam poczuł się urażony. Są nawet podane przykłady. W pierwszym policja założyła sprawę mężczyzny, który zgłosił, że „ludzie rzucali mu śmieszne spojrzenia” w związku z jego pochodzeniem etnicznym. Śmieszne spojrzenia jak widać wystarczą, tylko niespecjalnie jak chcieli tę sprawę rozwiązać? Chodzić za facetem krok w krok i obserwować ludzi go mijających, żeby w dwie sekundy określić, czy spojrzenie było zabawne czy nie i na wszelki wypadek od razu delikwenta aresztować? W drugiej sytuacjim którą opisano w raporcie, przyjęto zgłoszenie innego mężczyzny, który oskarżył o dyskryminację rasową kasjera w banku za to, że informował go o standardowych protokołach w przeciwdziałaniu prania brudnych pieniędzy. Bo wiecie, rozumiecie, zobaczył, że gościu jest czarny i założył, że będzie chciał prać kasę, na pewno wcale nie było tak, że po prostu musiał to powiedzieć, bo przy pewnych operacjach po prostu trzeba klienta o czymś tam poinformować.

Co dalej z wolnością słowa w Wielkiej Brytanii?

Inspektor policji, komentując ten raport, stwierdził wprost, że policja bezprawnie angażuje się w spory: Policja nie może być policją myśli. W moim raporcie podałem kilka przykładów przestępstw niezwiązanych z nienawiścią, w które policja nie powinna się angażować. To zdrowy rozsądek. Policja działa w bardzo trudnych warunkach, w których decyzje są podejmowane w złożonym i szybko zmieniającym się środowisku, w którym kwestie sporne politycznie zmieniają się dość często. Bardzo dobrze, że ktoś zwrócił uwagę na ten problem i bardzo dobrze, że jest to osoba wpływowa, a nie 32-letni John Smith, któremu funkcjonariusze mogliby wjechać na chatę, gdyby jego komentarz na ten temat komuś się bardzo nie spodobał. Pozostaje zatem, jakie wnioski wyciągną brytyjskie władze z tego raportu? Czy dalej będą udawali, że problemu nie ma, bo przecież trzeba tych cholernych obywateli nauczyć tolerancji, czy jednak zmartwią się tym, że policja, która ma stać na straży prawa, tak naprawdę prawo łamie, karząc ludzi, którzy na karę nie zasługują. W Londynie jest piękny Hyde Park, w którym stworzono tzw. „Kącik mówców” („Speakers’ Corner”) – jest to kawałek poświęcony wolności słowa. Można było tam stanąć i głosić zupełnie odklejone teorie spiskowe. Warunek był jeden – nie wolno było obrażać rodziny królewskiej. Ciekawa jestem, czy to miejsce w dalszym ciągu cieszy się takim powodzeniem u Brytyjczyków, którzy mają potrzebę wygłaszania swoich poglądów, skoro policjanci rejestrują w tej chwili nawet sprawy o „zabawne spojrzenia”.

Co by więc było, gdyby znalazł się odważny, który wprost powiedziałby, że jest już w Wielkiej Brytanii za dużo muzułmanów i należy kontrolować granice. Przyznaliby się, że wjechali mu na chatę na skutek głoszenia przez niego poglądów w przeznaczonym do tego miejscu, czy dokładnie przetrzepaliby takiego człowieka, bo a nuż widelec napisał kiedyś w Internecie coś, co będzie nam pasować, żeby była podkładka?

M.

Czytaj dalej