Connect with us

Nawiasem Pisząc

„Nieważna” historia?

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Poniżej przedstawiam fragment wygłoszonego niedawno przemówienia naszego prezydenta. Zacytował on Wołodymyra Zełenskiego: „Wobec tego, co zrobili Polacy, cała historia jest nieważna”. Zastanawiałam się, jak rozumieć te słowa. Z jednej strony faktycznie – mimo wzajemnej niechęci, zaszłości historycznych i ukraińskiego stosunku do niej – kiedy Ukraińcy tego potrzebowali, wyciągnęliśmy do nich rękę, przekazywaliśmy jedzenie, ubrania, produkty medyczne, pościel i zabawki dla najmłodszych, przyjmowaliśmy ich pod swój dach. Z tą wzajemną niechęcią to też nie do końca jasna sprawa, bo niby mamy pretensje o nierozwiązane kwestie historyczne, ale wielu z nas ma ukraińskich znajomych, których lubi i z którymi często wspólnie „za kołnierz razem nie wylewa”. W każdym razie jako naród – znowu! – stanęliśmy na wysokości zadania i, parafrazując Danutę „Inkę” Siedzikównę, zwyczajnie zachowaliśmy się jak trzeba. I pokazaliśmy, że mimo tych różnic, jesteśmy przede wszystkim ludźmi, którzy nie przejdą obojętnie obok krzywdy i nieszczęścia. Nawet jeżeli dotykają one kogoś, kogo być może nie lubimy i z kim się nie zgadzamy. Czuję ogromną dumę. I przekaz w stronę świata poszedł jasny – jesteśmy dobrymi ludźmi! Mimo że niektórzy, w tym podobno polskie i wolne media, usiłowali ten obraz zakłamać.

O historii nie można zapomnieć

Nie sądzę, że prezydent Ukrainy miał coś złego na myśli. Wydaje mi się, że jest przeciwnie – po raz kolejny okazuje swoją wdzięczność i jestem przekonana, że miał na myśli „również” winy ukraińskie. Dałam w cudzysłowie, bo uważam, że ich winy były jednak „odrobinkę” większe. Ale zostawmy to. Dążę do tego, że historia nigdy nie jest nieważna. „Naród, który nie zna swojej przeszłości umiera i nie buduje swojej przyszłości” – mówił Jan Paweł II. Bardzo dosadnie wyraził się też George Santayana, amerykański pisarz i filozof: „Naród który nie zna swojej historii skazany jest na powtórne jej przeżycie”. Ciężko się z tym nie zgodzić, bo historia to lekcja i nauka na przyszłość. Bardzo bolesna, często niesprawiedliwa, wykuta wielkimi zwycięstwami, ale też olbrzymim cierpieniem i ofiarnością. Musimy ją znać i wyciągać wnioski. I my o tej historii nie możemy zapomnieć. I nie zapomnimy – nie wiem, jak rząd i prezydent, ale Polacy w dużej części będą oczekiwali zmiany ukraińskiej polityki względem UPA i Wołynia. Bo jeśli mamy dalej budować nasze przyjacielskie relacje, to tego nie może zabraknąć. A jestem pewna, że to co się teraz dzieje może wyznaczyć nasze nowe wzajemne stosunki – zbudowane nie na krzywdzie, ale właśnie na pomocy, jakiej teraz Ukraińcom udzielamy. Bardzo bym sobie tego życzyła, bo osobiście do Ukraińców nic nie mam – poza tą ich polityką historyczną. Ale poznałam ich kilku i w większości po ludzku polubiłam. Oczywiście to są moje odczucia, każdy może podchodzić do tego inaczej – moja rodzina akurat bardziej po tyłku dostała od Niemców, niż od Rosjan czy Ukraińców, rozumiem, że jeśli czyjaś rodzina doświadczyła okrucieństwa na Wołyniu, taki człowiek może mieć do tego inne podejście i ani mi w głowie przebaczać w ich imieniu. Szczerze – ja nie jestem pewna czy przebaczyłam Niemcom za to, że wykończyli siostrę mojej babci w obozie pracy (miała dwanaście lat), ale też nie wiem, czy wynika to z samej historii czy współczesnego stosunku Niemców do niej i do samej Polski.

Nieudane próby pojednania

Nie da się ukryć, że Ukraińcy także próbują do Polaków tę rękę wyciągnąć. Sprzątanie polskich cmentarzy na Wołyniu było bardzo ważnym gestem, którego nie można zignorować. Pojawiły się głosy, że robią to pod publikę, ale jeśli będziemy oceniać intencje (których przecież nie znamy), to tak naprawdę wszystkie czyny i słowa możemy podważyć. Padł taki gest i moim zdaniem należy go docenić, a jakie intencje Ukraińcom przyświecały – to już jest sprawa ich sumień. W 2014 roku, już po Majdanie, Ukraińcy wypuścili filmik: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”. Wtedy mnie to zapiekło, bo co oni mają nam przebaczać? Zamykanie cerkwi przed Wołyniem? Potem przyszła refleksja, że była to – niezbyt udolna, bo przedstawiająca bardziej ukraiński punkt widzenia i nie odnosząca się bezpośrednio do Wołynia (a to jest potrzebne!) – ale jednak próba wyciągnięcia ręki na zgodę. Grzegorz Motyka, autor książki „Od rzezi wołyńskiej do akcji „Wisła” – konflikt polsko-ukraiński 1943-1947″ (polecam!) opowiadał, zdaje się na kanale Piotra Zychowicza, że właśnie w 2014 trwała na Ukrainie debata, czy dalej powinni czcić Stepana Banderę i UPA, czy może powinno się docenić Symona Petlurę (szczerze mówiąc nie do końca rozumiem, czemu Ukraińcy wybrali sobie na bohaterów ludobójców z UPA, a nie Petlurę właśnie). Jak opowiada Motyka ówczesny prezes IPN był w tym czasie na Ukrainie, ale nie przyjął zaproszenia ukraińskiego IPN-u, co podobno bardzo Ukraińców ubodło. Szczerze – nie słyszałam o tej sprawie. Być może prezes IPN wyszedł z założenia, że nie będzie dyskutował z banderowcami, ale – kto wie – może to była szansa na to, żeby przedstawić Ukrainie polski punkt widzenia na temat UPA? Ciężko oceniać, bo sprawę znam tylko z relacji pana Motyki, wujek Gugiel nie podpowiada więcej na ten temat. Jak dalej będą wyglądały stosunki polsko-ukraińskie? Też trudno cokolwiek powiedzieć – z jednej strony olbrzymia pomoc Polaków powinna coś w ukraińskiej polityce zmienić, piłeczka po zakończeniu konfliktu będzie po ich stronie. Jednak trzeba mieć na uwadze, jak chwalony i podziwiany przez Ukraińców jest pułk Azow, który wiadomo jaki ma stosunek do Bandery i UPA. W tej chwili robią to, co do nich należy i co każdy nacjonalista i patriota powinien robić – bronią swojej ojczyzny. A że znaleźli się w beznadziejnej sytuacji, wielu z nich zginęło, wielu pewnie jeszcze zginie – to będą traktowani na Ukrainie jako bohaterowie, i w sumie trudno się temu dziwić. A jak tu wyrzucić do kosza idee, które przyświecały bohaterom?

Nie da się zignorować Wołynia

Wydaje mi się, że prezydent Zełensky chciałby nasze relacje polepszyć bez roztrząsania kwestii wołyńskiej, ale tak się nie da. Już same jego słowa, że Ukraińcy nigdy nikogo nie mordowali (które mnie mocno ukłuły) świadczą o tym, że albo nie zna historii albo ma nadzieję, że reszta świata jej nie zna, bo nie wiem, jak inaczej to interpretować. Jesteśmy na dobrej drodze, żeby faktycznie nasze relacje mocno ocieplić, ale musi paść ze strony ukraińskiej jedno, fundamentalne słowo: „Przepraszamy”. Zełensky niedawno powiedział, że jeśli Polska zostanie kiedykolwiek zaatakowana, to nie będzie jej bronić 39 milionów ludzi, ale prawie 80 milionów, bo Ukraina pójdzie za nami jak w ogień. Ważne słowa, ale tylko słowa (szczerze, wolałabym, żeby skończyło się na gadaniu – dlatego, że nie chciałabym, żeby trzeba było te obietnice weryfikować, po prostu), za nimi powinny pójść jednak czyny, o których pisałam. Dochodzi do tego oczywiście kwestia Cmentarza Orląt Lwowskich. To są sprawy niezbędne, żebyśmy mogli budować potem nasze wzajemne, przyjacielskie relacje. Chciałabym, żeby do tego doszło, ale obawiam się, że ta kwestia zostanie nierozstrzygnięta – a dopóki tak się nie stanie, to między naszymi narodami zawsze będą wzajemne animozje. Polacy udowodnili, że potrafią pomagać w potrzebie, ale to nie znaczy, że zapominają. Udowodnili, że są gotowi przebaczyć, ale żeby to zrobić najpierw muszą paść przeprosiny. Nie odwrotnie.

Rozmywanie winy?

Andrzej Duda ujął to w pięknych, górnolotnych słowach, że kiedyś na wspólnych stołach leżał karabin, a teraz chleb i w ogóle dłoń na dłoni. Ogólnie się zgadzam, chociaż mam wrażenie, że w ten sposób rózmył trochę winy Ukraińców. Ale OK, rozumiem, jest wojna, giną ludzie, w tym także dzieci i cywile, Ukraińcy są mordowani w bestialski sposób. Możemy to na razie odłożyć, w porządku, ale mam nadzieję, że po wojnie, już na spokojnie, ta kwestia znowu zostanie poruszona. Jednocześnie chcę zauważyć, już tak z zupełnie innej beczki – prezydent Duda pięknie zamknął usta tym, którzy głosili, że to nie PiS pomaga Ukraińcom, tylko sami Polacy. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że PiS nie zrobił nic i to nie oni pomagają, tylko Polacy – ale faktycznie bez takiej reakcji obywateli Polski pomoc rządu nie byłaby tak widoczna – bo brakowałoby niezbędnych rzeczy na granicy; bo ci ludzie tłoczyliby się w jakichś ośrodkach dla uchodźców, a my jednak zapewniliśmy im dachy nad głową. On powiedział to wprost i skontrował w ten sposób argumenty, że „PiS zasługi Polaków bierze na siebie”. Ładna zagrywka polityczna, przyznaję.

M.

źródło: https://www.prezydent.pl/aktualnosci/wypowiedzi-prezydenta-rp/wystapienia/wystapienie-prezydenta-podczas-uroczystosci-naplacu-zamkowym,53158

fot.: DoRzeczy.pl

 

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Nawiasem Pisząc

Okrucieństwo nazywane wspaniałomyślnością

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Nie wypada dłużej milczeć w sprawie śmierci małego Felka, który miał się niebawem urodzić, a który zamiast tego został zabity zastrzykiem chlorku potasu podanym do serca, bo podejrzewano u niego łamliwość kości, a następnie podjęto decyzję, że w związku z tym nie ma prawa do życia. I o ile spora część ludzi zareagowała – moim zdaniem – słusznym oburzeniem, o tyle mam wrażenie, że jest też dużo osób, które popierają decyzję pani doktor. Ba, nawet ogłosiły ją bohaterką. A warto wspomnieć, że szpital w Łodzi odmówił wykonania aborcji, za to zaproponował cesarskie cięcie, a następnie specjalistyczną opiekę nad dzieckiem. Matka wcale nie musiałaby zabierać chłopca ze sobą i samotnie walczyć z jego chorobą. Z jakiegoś powodu zdecydowano się na rozwiązanie prostsze, ale też dużo okrutniejsze. Zdaję sobie sprawę, że łamliwość kości jest straszną, nieuleczalną i bardzo bolesną chorobą, ale pojawiło się wiele świadectw ludzi, którzy się z nią borykają. Świadectw mówiących, że owszem, choroba jest bardzo trudna, bardzo bolesna i bardzo uciążliwa, ale oni cieszą się, że to życie zostało im podarowane i mogą z niego czerpać, na ile są w stanie. Pod jednym z takich świadectw widziałam niestety komentarz kobiety, która napisała do jego autorki, żeby się nie odzywała, skoro nie ma pojęcia i nie była egoistką, bo ona ma łamliwość jednego typu, a tamto dziecko podobno drugiego czy trzeciego i że tamte są gorsze. Nie znam się, ale naprawdę wydaje mi się, że trzeba mieć w sobie dużo nienawiści, żeby napisać coś takiego chorej dziewczynie, tylko dlatego, że jej zdanie zaburza czyjś światopogląd, w którym zabicie dziecka było jedynym i słusznym rozwiązaniem.

Po prostu słaba doktor?

W Internecie można było znaleźć sporo ocen pani Gizeli Jagielskiej, bo to ona zdecydowała się na wstrzyknięciu w serce chłopca soli, i nie są to oceny pozytywne. Na samym początku warto wspomnieć, że zdecydowana większość pacjentek narzekała na brak empatii u lekarki. Pani Gizela traktowała mnie przedmiotowo, zabrakło empatii i zrozumienia, o dialogu nie wspomnę, bo pani Gizela oznajmiła, co będzie się ze mną dziać podczas porodu, nie zapytawszy mnie o zdanie – pisała jedna z kobiet. Bardzo niesympatyczna i pozbawiona empatii – dodawała druga. Jako pacjent mam prawo decydować o swoim leczeniu – a tu lekarz bez wywiadu lekarskiego podejmuje decyzje – wspominała trzecia. Inna pani pisała o niewykrytym krwiaku w macicy. Pojawiło się też bardzo wiele głosów, że Jagielskiej dość często zdarzało się mylić. I to z reguły myliła się w ten sposób, żeby to dziecko raczej zabić, a nie próbować ratować. Mnie również chcieli usunąć dzieciątko bez dokładniejszych badań, mówiąc: albo usuwamy, albo pani umiera. Wyszłam na własne żądanie, pojechaliśmy do innego szpitala i dziś mam zdrową, roczną córeczkę; Trafiłam do szpitala do pani Gizeli z krwawieniem w ciąży. Pani Gizela stwierdziła krwiaka w wielkości 10 cm i dała połowę szans, że ciąża się utrzyma (…) Na drugi dzień u mojego ginekologa prowadzącego okazało się, że to, co pani Gizela widziała to była prawidłowa budowa macicy w ciąży, a krwiak, owszem był, ale mierzył 1 cm, był u samego ujscia pochwy i już się opróżniał. (…) Po tygodniu leżenia po krwiaku nie było śladu. Synek okazał się zdrowy; Po rozpoznaniu choroby u mojej córeczki, prawie zdecydowałam się na aborcję, co delikatnie, ale jednak sugerowała pani Gizela. Dzisiaj nie wyobrażam sobie, żebym miała żyć z tą traumą. A córka, mimo tego, że początkowo bywała sporo w szpitalu, dzisiaj rozwija się prawidłowo, G. Jagielska robiła mi cc. W trakcie operacji rozprawiała na temat „głupoty bab, które robią sobie cc na własne życzenie. Potem przez miesiąc pojawiałam się na oddziale z ropiejącą blizną. Kiedy w końcu wróciłam z 39-stopniową gorączką powiedzieli mi, że to pewnie przeziębienie. Ostatecznie pani Gizela powiedziała, że muszę sama, bez mojego niemowlaka, położyć się na 3-4 dni na oddział. Rozryczałam się wtedy strasznie. Doktor była jednak niewzruszona. Stawiłam się na oddział. Przyjmował mnie inny lekarz. Wstawił w ranę sączek, po czym… odesłał do domu; Ponieważ pani doktor z każdą kolejną wizytą miała dla mnie coraz gorsze wiadomości, a mój lekarz prowadzący nie zgadzał się z jej prognozami, zrezygnowałam z jej porad. W maju 2023 urodziłam zdrową, śliczną dziewczynkę, w terminie, donoszoną bez problemów, 10/10 Apgr. Tych głosów jest naprawdę wiele i – patrząc tylko na te historie – mam wątpliwości, czy ta pani powinna dłużej wykonywać swój zawód, bo to chyba po prostu słaba lekarka. Która, odnoszę wrażenie, dąży do tego, żeby jej pacjentki w jej gabinecie czuły się jak najgorzej psychicznie.

Czy nie tylko?

Ale dobrze, to są opinie jakichś anonimowych kobiet w Internecie, nie wszystkie te historie przecież musiały być prawdziwe i musiały się wydarzyć. Przyjrzyjmy się zatem, co na swoich mediach społecznościowych, wypisywała sama Jagielska. I naprawdę, ciężko będzie w to uwierzyć, ale w porównaniu z tym, co można było na nich do niedawna znaleźć (obecnie jej sociale są zablokowane albo usunięte), to opinie tych pań były zdecydowanie mniej szkodzące wizerunkowo. Bo była niesympatyczna i nie kierowała się empatią – no ok, może miała gorszy dzień, nikt nie chodzi całymi dniami uśmiechnięty jak głupi do sera. Popełniała błędy – też jest tylko człowiekiem, każdemu może się zdarzyć. To można jeszcze próbować tłumaczyć. Co prawda od jej błędów zależy ludzkie życie, więc mogłaby ich, mimo wszystko, popełniać trochę mniej. Zacznijmy może od komentarza, który opublikowała pod wpisem Wojciecha Sumlińskiego tuż po nagłośnieniu sprawy: Prawdziwa adrenalina przychodzi, jak można zabić małego goja. Sprawdzaliśmy, czy to nie było troll-konto, wyglądało na prawdziwe. I OK, ja widzę, że to jest zwykła prowokacja – oberwało jej się trochę w sieci, więc chciała pokazać, jak to ona niczym się nie przejmuje, jaką ma grubą skórę i mogą sobie katolicy gadać. Ale sami przyznacie, że to chyba dosyć dziwny wpis lekarki – bardzo bezczelny i buńczuczny jak na doktor, którą oskarża się o zabicie własnego pacjenta. Ale pani Gizela już wcześniej lubiła szokować w Internecie, bo parę lat temu opublikowała zdjęcia martwych płodów i noworodków i ostrzegła osoby wrażliwe i pozbawione poczucia humoru, żeby tych zdjęć nie oglądały. Rozumiem, że pani Gizela wrażliwością nie grzeszy, do czego zresztą mogliśmy dojść, czytając wspomnienia jej pacjentek, ale jak niewiele trzeba mieć w sobie chociażby elementarnej przyzwoitości, żeby widok martwego dziecka odbierać jako… zabawny? O sprawie zrobiło się dosyć głośno, bo jednak osoby wrażliwe i pozbawione poczucia humoru nie zdołały odzobaczyć tego zdjęcia. Szpital w Oleśnicy zajął stanowisko, że może i wpis Jagielskiej uderzał we wrażliwość niektórych pacjentów (szkoda, że nie lekarzy!), ale dotykał ważnego problemu, jaką jest otyłość kobiet w ciąży. Nie wiem, jakim cudem zupełnie naturalny fakt przybierania na wadze przez kobiety w ciąży nadaje się do nagłaśniania poprzez zdjęcia nieżywych dzieci, bo to trochę tak wygląda, jakby już sam fakt przytycia w ciąży miał być zupełnie akceptowalną przyczyną aborcji. A to by był przecież absurd, prawda? Ostatnim wyskokiem pani Gizeli były zdjęcia, na którym trzyma czarny worek na śmieci, bardzo dosadnie sugerujące, co potem z tymi małymi ciałami się robi. I teraz już poważnie zastanawiam się, czy mamy tutaj do czynienia po prostu ze słabą lekarką, czy może ze zwyczajną psychopatką, bo takie wpisy raczej sugerowałoby to drugie. I mówienie w tym momencie o braku empatii jest sporym niedopowiedzeniem.

Coraz okrutniejsze okno Overtona

Żyjemy jednak w świecie, w którym aborcja w 9. miesiącu ciąży jest zupełnie legalna, bo nikt pani Gizeli nie niepokoi, nikt nie zadaje jej pytań – poza Grzegorzem Braunem, dlatego od razu pojawił się wniosek o jego ukaranie. Poza tym zatrzymano jeszcze cztery osoby, w tym jednego księdza, za nie do końca kulturalne wpisy w Internecie. Bo zabić dziecko już można, pisane pod wpływem emocji niecenzuralne wpisy – a to, to już nie w uśmiechniętej Polsce, Drodzy Obserwujący. I wiecie, przypomniały mi się te różne dyskusje, które toczyłam z kobietami opowiadającymi się za aborcją. Zdecydowana większość przyznawała mimo wszystko, że tak, ale tylko do 12 tygodnia ciąży. Zdarzały się jakieś bardziej zaciekłe, które mówiły o piątym albo szóstym miesiącu. O dziewiątym nie wspominała żadna – chociaż zdaję sobie sprawę, że takie obłąkane też są i bardzo często należą do tych najbardziej agresywnych i wulgarnych ośrodków proaborcyjnych, ale nie przypominam sobie, żebym trafiła na taką wariatkę w którejkolwiek z tych dyskusji. I tak się zastanawiam, co się stało z przekonaniami tych kobiet? Co i kiedy się zmieniło, że teraz nagle już problemu nie ma w zabiciu 9-miesięcznego dziecka w łonie matki? Że teraz doktor, która tego dokonała, stała się odważną i bezkompromisową bohaterką, która potrafiła zaryzykować swoją karierę dla dobra kobiety? Bo odnoszę bardzo smutne i niepokojące wrażenie, że teraz możemy już przekraczać kolejne granice bez żadnych obaw – bo kiedy przekroczy się ją pierwszy raz, to już została przekroczona, już wolno, już wszystko w porządku. Tym bardziej, że mamy świetne argumenty na poparcie swojej tezy, bo przecież dziecko było chore i by cierpiało. Sumienia czyste, można się rozejść. I gdzie się zatrzyma ta granica? Stanowski żartował, że może tę granicę przesuniemy do czternastego roku życia, bo przecież dziecko może być wkurzające. Tak daleko bym nie szła, ale w tym momencie granica to tak naprawdę ciało matki. A co będzie potem? Może przestanie się podejmować próby ratowania wcześniakom życia, bo będzie się to wiązało z cierpieniem – a tak naprawdę pewnie z kosztami? Może będzie można zabić dziecko po narodzinach, bo jednak ma zespół Downa, a miało nie mieć? A może nawet dzieci kilkuletnich, bo taki autyzm często rozpoznaje się dopiero między drugim a czwartym rokiem życia (najwcześniej w wieku osiemnastu miesięcy)? Znowu zaczekamy aż ktoś to zrobi pierwszy raz i po prostu przejdziemy nad tym do porządku dziennego? Przecież to jest absurd. Staliśmy się okrutni dla najsłabszych, a nasze okrucieństwo nazywamy wspaniałomyślnością.

Ku pokrzepieniu…

Tak, no to może krótka definicja wspaniałomyślności, jaką zgotowano temu dziecku: „Jony potasu są kardiotoksyczne. Zastosowanie chlorku potasu powoduje: wydawanie swoistych odgłosów, duszność, skurcze mięśniowe i ataki drgawek. Jest również trudne do przyjęcia przez osoby obserwujące zabieg. Metody tej nie dopuszcza się do eutanazji zwierząt, jeśli nie są one uprzednio poddane uśpieniu”. Tym zastrzykiem uśmierca się także skazanych na karę śmierci. Tak, oni też mogą wcześniej liczyć na zastrzyk usypiający. Żeby nie cierpieli. Żyjemy w czasach, w których nienarodzone dziecko znaczy mniej niż najbrutalniejsi mordercy czy zwierzę. Mowę mi odbiera na ten nasz humanitaryzm. Jestem głęboko wzruszona. Pani Gizela twierdziła również, że życie zaczyna się po urodzeniu, co tylko potwierdza, jak słabą jest lekarką. W sumie bardzo wygodne podejście – to coś w macicy kobiety to nie życie, więc nie muszę sobie zaprzątać głowy ratowaniem tego. Zaproponujmy najszybsze i najprostsze rozwiązanie i następna, proszę. Wyszukałam więc dla Was kilka przypadków dzieci, które udało się uratować i w ten sposób zakończę ten post. Ku pocieszeniu. Najmłodszy uratowany wcześniak na świecie miał zaledwie 21 tygodni i 1 dzień, kiedy przyszedł na świat. Miało to miejsce w 2020 roku. Niestety jego siostra-bliźniaczka zmarła po porodzie. Curtis Means spędził 275 dni w szpitalu, z czego 3 miesiące był podłączony do respiratora. Pomimo trudności, został wypisany do domu w kwietniu 2021 roku. Obecnie, choć nadal wymaga wsparcia medycznego, jego stan zdrowia jest oceniany jako dobry. Aha, i został wpisany do Księgi Rekordów Guinnessa, ale to akurat najmniej ważne. Najmłodszym wcześniakiem, którego udało się uratować w Polsce, jest Lilianna urodzona w 2019 roku. Miała 22 tygodnie. Spędziła 16 tygodni na oddziale intensywnej terapii. Jej rozwój oceniany jest jako bardzo dobry. A wiecie ile ważyło najmniejsze uratowane dziecko w Polsce? 390 gramów. Ksawery urodził się w 25. tygodniu ciąży. Po spędzeniu 148 dni w szpitalu został wypisany w stanie bardzo dobrym. Jego siostra niestety zmarła po 29 dniach. Takich historii naprawdę jest mnóstwo. I wydaje mi się, że lekarze raczej powinni dążyć do tego, żeby jak najczęściej kończyły się one szczęśliwie. Ale ja coraz częściej mam wrażenie, że nie nadaję się do dzisiejszego świata.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

Podebatowego cyrku ciąg dalszy

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Jeszcze kurz po dwóch pseudo-debatach nie opadł, a już widzimy, że wszystkie strony próbują z nich cokolwiek jeszcze wycisnąć. Ciekawe jest to, że twardy elektorat KO uparcie twierdzi, że zwycięzcą debaty został… Rafał Trzaskowski. Według mnie, największym sukcesem tego pana jest fakt, że nie rozpłakał się i nie wybiegł z hali, bo mam wrażenie, że mało już mu brakowało. Swoją drogą, zastanawiam się, kiedy te najtwardsze elektoraty dwóch największych partii w Polsce przekształciły się w aż taki beton, ale to pewnie efekt wielu lat tłoczenia kłamstw, manipulacji i zwykłej propagandy ludziom do głów. Mnie się kiedyś też wydawało, że Tusk jest naszą jedyną szansą i w ogóle zbawcą narodu, ale nawet ja, kiedy widziałam, jak zbierał niesamowite cięgi od Aleksandra Kwaśniewskiego w debacie przedwyborczej w 2007 roku, przecierałam oczy ze zdziwienia, jak następnego dnia przeczytałam, że zwycięzcą debaty był Donald Tusk, a na potwierdzenie dorzucili opinie „ekspertów”, żeby przekonać niedowiarków, że tak w rzeczywistości było, Tusk wygrał zdecydowanie, a to, co wczoraj państwo widzieli tak naprawdę się nie wydarzyło. Jakiś czas później zaczęłam omijać TVN szerokim łukiem, a ci co postanowili oglądać tę stację dalej, to ci sami, którzy dzisiaj twierdzą, że debatę wygrał Trzaskowski i nawet nie jest im głupio wypisywać takie bzdury.

Trzaskowski zwyciężył jeszcze przed debatą

Ale OK, do tego, że każda partia ogłasza swojego kandydata zdecydowanym zwycięzcą każdej możliwej debaty (czy choćby telewizyjnej pyskówki), zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Zazwyczaj tuż po jej zakończeniu na wszystkich mediach społecznościowych pojawiają nam się publikacje wszystkich partii, że to właśnie ich kandydat, i żaden inny, zaorał konkurencję i jest BEZAPELACYJNYM zwycięzcą. Do tej pory jednak starali się chociaż z tymi zapewnieniami zaczekać aż do końca debaty – parę dni temu zaś posłowie KO ogłosili Rafała zwycięzcą jeszcze przed zakończeniem debaty. Prawdopodobnie dlatego, że debata trochę się opóźniła, bo łaskawie dopuścili innych kandydatów do głosu, więc wypadałoby dać im dojechać. W związku z powyższym debata odpowiednio się przedłużyła, natomiast poszczególni posłowie KO prawdopodobnie napisali sobie te posty na kilka godzin przed debatą, a potem zaplanowali ich opublikowanie na odpowiednią godzinę (bo przecież nie mogą napisać, że ich kandydat zebrał manto, prawda?), więc jakoś na pół godziny przed jej zakończeniem pojawiały się posty, że oto Rafał Trzaskowski wymiótł konkurencję. Kurczę, może gdyby zaczekali odrobinę dłużej (o ile w ogóle chciało im się ten cyrk oglądać, skoro swój partyjny obowiązek spełnili), zdecydowaliby się odrobinę edytować swój wpis. Na przykład na taki: „Mimo agresywnej postawy konkurencji, Rafał odpowiedział na wszystkie pytania”. Nie jest to do końca prawda, bo Trzaskowski starał się unikać jednoznacznych odpowiedzi, raczej kluczył i zmieniał temat, ale jak jeden kandydat otworzył usta, żeby mu zadać pytanie, to on je otwierał, żeby coś tam sobie pogadać, więc wyrozumiale i z dużą dozą ostrożności możemy to uznać za odpowiedzi. Jednak pisanie o bezapelacyjnym zwycięstwie… Mnie by było trochę wstyd, nawet gdybym była zacietrzewionym wyborcą Platformy.

Później było gorzej… zwłaszcza za kulisami

Ale rzeczy oczywiste przesuńmy na bok, skupmy się na kulisach tego cyrku, bo jest o czym pisać. Przede wszystkim należałoby się zastanowić, kto był tak naprawdę organizatorem debaty Trzaskowskiego. Warto zauważyć, że już na samym wstępie jedna z pań, która zajmuje się dziennikarstucją, poinformowała, że to nie oni są organizatorami, oni tylko grzecznie umożliwiają sygnał, ale co złego to nie oni, tylko sztab Trzaskowskiego. Całkiem sprytnie, bo telewizja publiczna ma obowiązek na debatę (a podobno to miała być debata, a nie prywatny cyrk Trzaskowskiego) zaprosić wszystkich uczestników, nie tylko tych z największą ilością głosów, albo tych, których oni aktualnie lubią. Tylko że i tak szybko pojawiły się różne wątpliwości. Pierwsza – skoro to nie była debata, a organizatorami tego cyrku był sztab Pięknego – powinna być informacja o tym, że to materiał wyborczy sztabu KO. Tej, jak wiemy, zabrakło, ale to jeszcze nie wszystko, bo część kosztów produkcji poniesie TVP (wynajęcie hali plus emitowanie sygnału), a w takiej sytuacji wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z nielegalnym finansowaniem kampanii i to przez telewizje publiczną. Cóż, Platforma zawsze stała na straży praworządności, więc skoro tak chętnie uwaliła subwencję PiS-owi (a potem olała wyroki sądu, bo im nie pasowały do narracji o złym i złodziejskim PiS-ie), to na pewno przyjrzy się tym wątpliwościom i je sprawiedliwie oceni, prawda? W każdym razie długo do zorganizowania debaty nikt się nie chciał przyznać i przerzucali to sobie jak kukułcze jajo, jednak oficjalnie w końcu sztab wyborczy prezydenta Warszawy potwierdził, że w sumie to oni. Ale kiedy Rymanowski w swoim programie zapytał Mariusza Witczaka, kto pokryje koszty jej organizacji, ten odpowiedział, że powinni to zrobić wszyscy kandydaci i uczestnicy. Więc jeśli ktoś chce, to chyba może się dorzucić, nie wiem. Jak można było się spodziewać, wpłynęły już powiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa do prokuratury. Z tego, co wiem, na taki ruch zdecydowała się na razie Konfederacja, słyszałam również, że szef sztabu Karola Nawrockiego również ma podjąć albo podjął podobne działania.

Sądy i sprawiedliwość po naszej stronie

Po ostatniej decyzji sądu a propos Szymona Hołowni i uśmiechniętych, nielegalnych imigrantów ze wspólnego zdjęcia, nie mamy chyba złudzeń, że te powiadomienia szybko uwalą. Swoją drogą, ciekawe było tłumaczenie sądu w tej sprawie, bo według jego opinii ci ludzie istotnie nielegalnie przekroczyli granice, ale to nie znaczy, że są nielegalnymi imigrantami. To, przepraszam bardzo, kim są? Czy jeśli ja zdecyduję się zamordować sąsiada, to morderczynią będę tylko w czasie dokonywania zbrodni, a później już nie? Tak to teraz działa w praworządnym państwie? Co prawda, nie jestem Jurkiem Owsiakiem, ale mój sąsiad też nie jest, dlatego zastanawiam się, jakby to rozpatrzyli. Nie będę jednak mordowała sąsiada, żeby się przekonać, więc przejdźmy do dalszej części – otóż sztab wyborczy Rafała Trzaskowskiego też zdecydował się poskarżyć prokuraturze. Bo jak oni, to i my. Sądy sądami, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie. Na wszelki wypadek jednak te sądy sobie kupiliśmy, więc o wyrok możemy być spokojni. A co się nie spodobało sztabowi Trzaskowskiego? Jak możemy przeczytać we wpisie szefowej sztabu Wioletty Paprockiej: Agresja nie przejdzie! Kierujemy zawiadomienie do prokuratury w związku z wydarzeniami, do których doszło w Końskich przed rozpoczęciem debaty prezydenckiej. Mówimy o zniszczeniu hali, próbach siłowego wtargnięcia do środka mimo jasnych wezwań o zaprzestanie natarcia, a także o awanturach i aktach agresji ze strony ludzi PiS oraz Telewizji Republika, którzy działali ramię w ramię. W państwie prawa takie działania muszą spotkać się z jednoznaczną i stanowczą reakcją – zarówno prawną, jak i społeczną. Agresja, zastraszanie i prowokacje nie mogą być akceptowane jako element życia publicznego. Demokracja wymaga szacunku, uczciwości i zasad – a nie przemocy i politycznego teatru. Polki i Polacy oczekują debaty, ale prowadzonej z klasą, bez atmosfery nagonki i chaosu. Czyli wiadomo – nielegalne próby zakłócenia DEMOKRATYCZNEGO wydarzenia. Znamy to już.

Siłowe wdarcie zaproszonych gości

I wiecie co, ja chyba rzeczywiście głupia jestem. Nic nie wiem, co prawda, o zniszczeniu hali, ale tu mogę się podpisać, że zniszczenie hali jest bardzo niefajne. Ale o jakich „siłowych wtargnięciach” mówimy, skoro sami zdecydowaliście się jednak dopuścić pozostałych kandydatów do dyskusji? I to bardzo niechętnie, bo widocznie przygotowali Rafałka tylko do dyskusji z Nawrockim, a i to, jak mogliśmy się przekonać, niezbyt skutecznie. Skoro sztab Trzaskowskiego ostatecznie zgodził się na udział innych kandydatów, to dlaczego musieli oni siłowo się wdzierać, skoro wystarczyłoby ich wpuścić? Skoro udało im się wygospodarować skądś nagle ileś tam dodatkowych mównic dla kandydatów, to chyba otwarcie im drzwi do hali nie stanowiło jakiegoś niesamowitego problemu? Chyba że było tak, że drzwi przed nimi otworzono, czerwony dywan rozłożono, a oni i tak postanowili się siłowo wdzierać, bo to zwykły plebs jest? Ja widziałam tylko, jak wdzierał się Stanowski. Zapukał, otworzyli mu, wszedł. Potem, co prawda, dziennikarze z jego „Kanału Zero” mieli problem, żeby się tam dostać, więc może to jest to siłowe wdarcie? Że w ogóle ośmielili się próbować? Albo że im się w ogóle udało, bo to przecież jeszcze gorzej? Nie wiem też, o jakim zniszczeniu hali, mówi pani Paprocka, bo nie mogę znaleźć żadnych informacji na ten temat. Wiem tylko, że ona mówi, że została zniszczona, ale jak już wielokrotnie pisałam – do polityków oraz ich współpracowników stosuję zasadę ograniczonego zaufania. Ale jeśli ktoś z Was mieszka albo odwiedza Końskie i faktycznie doszło tam do zniszczenia hali, to chętnie poczytam, bo nie mogę dotrzeć do takich informacji. A wiecie, jak to jest, uwierzysz komuś na słowo, że gdzieś tam rozdaje się rowery, a potem szybko się okazuje, że nie rozdaje, tylko kradnie. I nie rowery, a samochody.

M.

Czytaj dalej

Nawiasem Pisząc

A miało być tak pięknie

logo nawiasem pisząc

Opublikowano

on

Byliśmy świadkami dwóch debat prezydenckich jednego dnia i naprawdę można powiedzieć – sporo się działo. Większość kandydatów wypadła na plus. Sporo zyskał w moich oczach Karol Nawrocki, który nie dawał się wyprowadzić z równowagi (może na krótką chwilę w drugiej debacie), ale też celnie i twardo punktował niekonsekwencję polityczną Rafała Trzaskowskiego. Joanny Senyszyn dałam radę wysłuchać w pierwszej debacie, w drugiej już byłam nią zmęczona, zwłaszcza kiedy weszła w swój mocno antyklerykalny tryb. Krzysztof Stanowski bardzo fajnie wyśmiewał obłudę i hipokryzję niektórych kandydatów. Szymon Hołownia odważył się wystąpić w nieprzyjaznym dla siebie środowisku – gadał głupoty, ale trzeba to docenić. Ogólnie po tej debacie nie miałam wrażenia, że Szymon naprawdę może być jeszcze głupszy, a ostatnio zdarzało się to bardzo często. Ale chyba nikt, poza Koalicją Obywatelska, która tradycyjnie ogłosiła swojego kandydata zwycięzcą debaty, nie może w pełni świadomie i z czystym sumieniem powiedzieć, że cała ta szopka nie zaszkodziła Rafałowi Trzaskowskiemu.

Podwójny nokaut

Ale nie, po tym co się potem stało, czuję, że jednak decyzja pozostałych kandydatów była dobra. Widocznie wszyscy mieli ochotę parę rzeczy prezydentowi Warszawy wypomnieć. No i trzeba powiedzieć, że Nawrocki z Biejat pięknie w dosyć niespodziewanym duecie dwukrotnie powalili na deski Pięknego Rafała. Najpierw wspierany przez PiS Karol Nawrocki wypomniał mu jego brak konsekwencji i stałe zmienianie zdania w kluczowych dla Polski sprawach, na co Trzaskowski zaczął bredzić coś o tym, kto się boi gejów i dlaczego. Potem prezes IPN-u wręczył mu tęczową flagę, wypominając mu, że przecież od zawsze był tęczowym Rafałem, więc co mu się tak nagle odmieniło. Kandydat z ramienia KO kompletnie stracił nerwy i kłopotliwy podarunek schował, co natychmiast zauważyła Magdalena Biejat, wykorzystała okazję i wyprowadziła cios, prosząc go o oddanie jej flagi, bo ona się jej nie wstydzi. Olbrzymią przyjemność zrobiła mi tym zachowaniem Magdalena Biejat. Wiecie, to jest takie uczucie, jakby mój kot wziął mi się, zsikał, zesrał, a na końcu na to wszystko zwymiotował w pokoju. I w tej sytuacji wchodzi Biejat i ten cały syf wyciera. Twarzą Rafała Trzaskowskiego. Tego rodzaju to była przyjemność. Myślę, że kandydatka lewicy spokojnie odebrała tym wystąpieniem ileś głosów Rafałowi – chodzi mi oczywiście o te najbardziej skrajne i tęczowe środowiska. I może to zaważyć na jego prezydenturze. Tak zapunktowała tym u mnie dziewczyna, że musiałam sobie przypomnieć, że chciała odwołać Dzień Żołnierzy Wyklętych, a w jego miejsce ustanowić Dzień Ofiar Żołnierzy Wykletych, żeby mi się przypomniało, że w sumie to za nią nie przepadam. Ale tak przywalić też trzeba umieć.

Niechciany kandydat

Drugim dużym przegranym był Sławomir Mentzen. On oczywiście pisze, że nie będzie tańczył, jak mu zagrają, nie będzie brał udziału w tej szopce i nie będzie odwoływał w ostatniej chwili wizyty w tych miejscowościach, do których akurat jechał. Słyszałam jednak wersję, że jego sztabowcom bardzo zależało na udziale Mentzena w tej debacie, bo była to doskonała szansa, żeby dotrzeć do większej liczby potencjalnych wyborców. Podobno mieli coś kombinować nawet z helikopterem, ale nie było żadnych dostępnych, a podróż samochodem wiązałaby się ze złamaniem olbrzymiej liczby przepisów drogowych, a nawet ryzykiem wypadku, więc ostatecznie uznano, że nie ma sensu. Napiszę szczerze, że miałam wręcz wrażenie, że była to ustawka, żeby kandydat Konfederacji nie miał szansy się stawić, bo mógłby w niej naprawdę dużo zyskać. Stracić również, ale gra była chyba warta świeczki. Wystarczy spojrzeć, że wizerunkowo sporo zyskali na niej Karol Nawrocki, który udowodnił, że wcale nie jest sztywny i nudny czy Szymon Hołownia, korzystający ze swojego medialnego doświadczenia. Dużym zaskoczeniem okazał się Maciej Maciak – w sumie zabawnie wyglądało, kiedy kolejni kandydaci docierali na miejsce i udawali, że wcale nie są zaskoczeni na widok kompletnie obcego kolesia. Dopiero Stanowski przestał udawać i zapytał się go: „Kim ty, kurde, człowieku jesteś?”. Doczytałam sobie, że prowadzi jakiś kanał na YT, ma 70 tysięcy subskrybentów (wcale niemało, pytanie tylko, jakim cudem udało mu się zebrać ok. 130 tysięcy podpisów), jest antyukraiński, prorosyjski oraz uważa, że nie ma sensu finansować wojska, bo jak będzie za duże, to będziemy prowokować. Zwłaszcza ten ostatni pogląd jest dla mnie niepokojący, dlatego cieszę się, że ten pan też nie wypadł w tej debacie najlepiej. Ale nikogo chyba wczorajszy wieczór w Końskich nie zabolał tak jak Rafała Trzaskowskiego. Co tam Schetyna kiedyś mówił? Że wybory wygrywa się w Końskich? Mam nadzieję, że również w Końskich się je przegrywa. I że świadkiem tej porażki byliśmy wczoraj.

M.

FB: https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Czytaj dalej