Hoplofobia

Słuszne poglądy i odpowiedni kolor skóry to najlepsze szczepionki przeciw COVID-19

Opublikowano

on

Tęgie głowy z Davos próbują dociec, czemu w wielu krajach pandemia koronawirusa podkopała zaufanie do autorytetów. Jak pokazują sondaże, świecka wiara w sprawczą moc instytucji rządowych systematycznie maleje, natomiast przekonanie o rzetelności konglomeratów medialnych wręcz ryje po dnie. Rutynowa odpowiedź z ich strony jest taka, że winą za zaistniały bałagany w dużej mierze należałoby obarczyć „kampanie dezinformacyjne”, wysączające się z bliżej niedookreślonych źródeł. Nie zamierzam wikłać się tutaj w meandry tej debaty ani roztrząsać psychologicznych mechanizmów, determinujących poziom społecznego sceptycyzmu wobec funkcjonowania struktur państwa. Zamiast tego wyjawię, co spowodowało, że moje zaufanie zostało poważnie nadwątlone. Ten kulminacyjny moment nadszedł równo z wakacjami 2020 roku.

Wszyscy pamiętamy obłąkańczą, niszczycielską i zabójczą w skutkach [1] „żałobę” po śmierci George’a Floyda. W Poznaniu, rodzinnym mieście niżej podpisanego, egzaltowane nastolatki padały plackiem na glebę w akcie protestu przeciwko „rasizmowi w Ameryce”. You can’t make this shit up. Jednak prawdziwym kuriozum okazała się dopiero reakcja tamtejszego środowiska medycznego. Była ona tak absurdalnie groteskowa, że wzbudziła konsternację nawet wśród części komentatorów o domyślnie lewicowych poglądach. Chodzi rzecz jasna o niesławny, bełkotliwy list otwarty, pierwotnie zredagowany przez grupę epidemiologów z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle, a ostatecznie parafowany przez ~1300 specjalistów od zdrowia publicznego. Jego treść jest być może najbardziej ordynarnym, bezczelnym i jednocześnie bezmózgim przykładem wykorzystania statusu nauki do celów doraźnej, politycznej agitki, jaki pojawił się w przestrzeni medialnej w ostatnim czasie.

List zaczyna się od przytyku rasowego, a ściślej – od zbesztania kilkuset uzbrojonych po zęby, białych, prawicowych demonstrantów, którzy na wiosnę 2020 roku zjechali się do stołecznego Lansing w Michigan i legalnie wmaszerowali do wnętrza gmachu legislatury, by zaprotestować w ten sposób przeciw drakońskim restrykcjom antycovidowym, forowanym przez administrację demokratycznej gubernator, Gretchen Whitmer. Wedle oceny szacownych sygnatariuszy listu, tego rodzaju zbiegowiska są niedobre i powinny spotkać się ze zdecydowanym potępieniem (warto wspomnieć, że w trakcie tych manifestacji nikt fizycznie nie ucierpiał, nie wysadzono w powietrze żadnej stacji benzynowej, nie zrównano z ziemią apteki, nie splądrowano butiku z markową odzieżą ani nie podłożono ognia pod lokalny komisariat policji).

„Biali terroryści” na tle budynku Kapitolu w Lansing, Michigan (14/05/2020)

Pikachu z subkarabinkiem AR-9 na trawniku przed parlamentem.

Zupełnie inną miarę tolerancji przykładają lekarze do murzyńskich protestów, podczas których wykrzykuje się rewolucyjne slogany, zagrzewające do walki z „instytucjonalnym rasizmem”. Te zgromadzenia są oczywiście moralnie uzasadnione i trzeba je bezwarunkowo popierać, gdyż – cytuję: Biała supremacja jest śmiertelnym zagrożeniem dla zdrowia czarnej społeczności. Przy okazji: niedługo po zaprzysiężeniu Bidena i obsadzeniu struktur CDC przez działaczy „antyrasistowskich” na stronie Centrum Zwalczania i Prewencji Chorób zawisło analogiczne memento: Racism is a serious threat to the public’s health.

I tu uderzamy w sedno problemu. Otóż rozszczepienie jaźni kolektywu medycznego w kwestii aprobaty dla jednej pikiety kosztem drugiej można banalnie łatwo wytłumaczyć zafiksowaniem aktywistów w fartuchach na punkcie rasy. Oni po prostu tak odbierają, filtrują oraz interpretują świat – przez pryzmat koloru skóry uczestników danego wydarzenia. W tej binarnej skali biali są zawsze beneficjentami systemu opresji, Murzyni zaś jego ofiarami. Czego natomiast nie da się zrozumieć, to horrendalnych akrobacji intelektualnych, towarzyszących argumentowaniu za dopuszczeniem pochodów Black Lives Matter. Na tym etapie wszelkie pozory logicznego wywodu wylatują z hukiem przez okno.

Osoby, które złożyły podpis pod zawartością listu, przyznają w nim, że:

  • zmasowane protesty zwiększają szansę transmisji wirusa i mogą skutkować zgonami z powodu infekcji;
  • w gronie Afroamerykanów i Latynosów współczynniki umieralności utrzymują się na nieproporcjonalnie wysokim poziomie;
  • w czasie trwania demonstracji skuteczność środków zapobiegawczych jest mocno ograniczona, z kolei egzekwowanie noszenia maseczek ochronnych i zachowanie dystansu społecznego są znacząco utrudnione;
  • należy konsekwentnie zachęcać miejscowe władze do wspierania imprez organizowanych pod sztandarami BLM, albowiem nie niosą one za sobą ryzyka zakażenia, wręcz odwrotnie – z perspektywy krajowej polityki zdrowotnej są kluczowe dla poprawy egzystencji mniejszości etnicznych/rasowych w USA.

Krótko mówiąc, my, certyfikowani eksperci, pochwalamy tłumne wychodzenie ludzi na ulice w szczytowej fazie pandemii w ramach zmagań z „białą supremacją” i w geście solidarności z Murzynami, choć dobrze zdajemy sobie sprawę, że niemal na pewno przyczyni się to do powikłań chorobowych i przedwczesnych zgonów wielu reprezentantów tej populacji.

Makabryczny surrealizm. Istny bizzaro world sofistyki. Glenn Greenwald, laureat Pulitzera za serię reportaży o Snowdenie, prominentny dziennikarz lewicowy, pryncypialnie oddany idei przestrzegania swobód obywatelskich, na łamach portalu „The Intercept” pytał retorycznie:

Skąd w ogóle pomysł, żeby w zakresie kompetencji epidemiologów leżał wybór, które wiece polityczne powinny być dozwolone i/lub promowane, a które zakazane i/lub napiętnowane? Są to czysto partyjne opinie; mieszanie do nich nauki jest rażącą manipulacją i nadużyciem zaufania publicznego.

Chciałbym, żeby to wybrzmiało z odpowiednią mocą: gdy publikowano ten bezprecedensowy list, Amerykanie od trzech miesięcy znajdowali się pod rygorem kwarantanny. Byli notorycznie bombardowani informacjami o konieczności izolowania się i zamykania w domach. W szpitalach nie można było odwiedzać bliskich w ostatnich godzinach ich życia ani urządzać tradycyjnych ceremonii pogrzebowych. Większość klasy politycznej sarkała i gnoiła tę część społeczeństwa, która kontestowała nowy reżim. W sukurs przychodziło im gremium lekarskie, utyskujące na brak poszanowania dla ludzkiego zdrowia u medycznych dysydentów. Tymczasem wystarczyła śmierć czarnego ćpuna-recydywisty pod kolanem białego gliniarza, aby wszystko stanęło na głowie. Przewalające się ulicami kilkudziesięciotysięczne korowody zostały raptem wyłączone spod pandemicznych obostrzeń. Maszerowanie ramię w ramię w orszakach BLM uznano za obywatelski obowiązek. Oświecone, progresywne elity usprawiedliwiały nawet stosowanie przemocy i niszczenie mienia [2]. Nie przypominam sobie ostrzejszego przypadku schizofrenii i bardziej ohydnego przykładu hipokryzji.

______________________

[1] Rok 2020 przyniósł finalnie najbardziej drastyczne, pojedyncze wahnięcie w górę wskaźnika morderstw w całej powojennej historii Ameryki. Statystyki precyzyjnie lokują moment wybuchu przemocy u schyłku maja, co idealnie koresponduje ze zgonem George’a Floyda i startem zamieszek. Co ciekawe, w latach 2014-2015 przez progresywne bańki informacyjne przetoczyło się pierwsze tsunami doniesień o umundurowanych mordercach, polujących na nieuzbrojonych, czarnoskórych mężczyzn. Widocznym skutkiem tego patologicznego aktywizmu były agresywne protesty w kilku dużych miastach Ameryki, co doprowadziło do zjawiska stopniowego wycofywania się policji z patrolowania kryminogennych rewirów, czego wymiernym efektem była następnie eskalacja zabijania i wzrost liczby strzelanin.

  • Devi & Fryer skalkulowali, że chorobliwe nagłaśnianie w mediach anegdotycznych przypadków policyjnych interwencji, w których ginęli czarni cywile, przyczyniło się do spadku zaufania do służb, generując ~17 tysięcy dodatkowych brutalnych przestępstw i ~450 nadprogramowych zabójstw w roku, czyli trzykrotnie więcej niż wyniosła liczba ofiar linczowania w najbardziej obfitującym w samosądy etapie amerykańskiej historii.
  • Inny autor wykazał, że w realistycznym wariancie scenariusza zarejestrowano aż 26-procentową, sumaryczną zwyżkę liczby morderstw w miastach, w których odbyły się protesty: Homicides increased 26.1% (99% CI: 15.3% to 36.8%) on average following protested police-involved deaths (cytat+wykres, artykuł).
  • Jeszcze inny badacz powiązał redukcję aresztowań, jaka nastąpiła po wydarzeniach w Ferguson, z 10-17-procentowym skokiem rabunków i zabójstw w amerykańskich miastach powyżej 10 tysięcy mieszkańców (cytat+diagramy, artykuł).
  • Dwóch ekonomistów potwierdziło spekulacje dot. destrukcyjnego oddziaływania mediów na próbie 71 głównych metropolii w USA, dowodząc w sposób rygorystyczny istnienia przyczynowego wpływu relacji medialnych z protestów BLM na krótkotrwały, aczkolwiek bardzo intensywny (~20 proc.) przyrost wskaźnika morderstw w osiemnastu aglomeracjach z dużą murzyńską populacją (cytat, artykuł).

Takie zgliszcza pozostawił po sobie ruch BLM w okresie prezydentury Obamy. Sęk w tym, że oni wtedy dopiero się rozgrzewali.

[2] Poniżej mały wycinek gigantycznego uniwersum mainstreamowych reportaży, felietonów i deklaracji polityków, gwiazd popkultury oraz dziennikarzy z maja/czerwca 2020 roku, niedwuznacznie zachęcających do stosowania przemocy i uzasadniających moralną potrzebę organizowania awanturniczych protestów:

Pokażcie mi, gdzie jest napisane, że protesty mają być pokojowe. (Chris Cuomo, CNN)
Dlaczego używanie przemocy podczas protestów jest skuteczne. (Laura Bassett, QC)
Niszczenie mienia, które można zastąpić, nie jest przemocą. (Nikole Hannah-Jones, NYT)
Zamieszki. (…) Z tego zrodził się ten kraj. (Don Lemon, CNN)
Przemoc też jest ważnym narzędziem protestów. (Slate)
Bunt jest jedyną sensowną reakcją. (Colin Kaepernick)
Na ulicach muszą być rozruchy. (Ayanna Pressley)

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Exit mobile version