Nawiasem Pisząc
Ten niewygodny Wołyń
Postępowa i tolerancyjna część naszego społeczeństwa wciąż nie może pogodzić się z tym, że minister edukacji zdecydował się nie zmieniać podstawy programowej ze względu na obecność ukraińskich dzieci w polskich szkołach. Oznacza to, że będą one musiały uczyć się o Wołyniu i czytać te same lektury szkolne, co ich polscy rówieśnicy. Podobno jest to skandal. Nijak jednak nie mogli uargumentować swojego oburzenia i nie potrafili wyjaśnić pozostałej części społeczeństwa, czemu nauka o Wołyniu miałaby być zła. Mogli oczywiście liczyć na swoich towarzyszy, którzy zaraz wyciągali Jedwabne oraz tłumaczyli, że Wołyń nie wziął się z niczego i Polacy sobie zasłużyli, bo zamykali cerkwie. Nie potrafię zrozumieć, jak można tłumaczyć zamkniętymi cerkwiami tak okrutną zbrodnię, ale przyzwyczaiłam się już, że ci ludzie potrafią wytłumaczyć każde barbarzyństwo, pod warunkiem, że nie dopuszczali się go Polacy. Tutaj nie ma przebacz, po prostu jesteśmy źli, ale cała reszta może liczyć na ich wyrozumiałość.
Kolejna lektura do „czarnej listy”
Trudno jednak wytłumaczyć tej trochę bardziej krytycznej i inteligentnej części społeczeństwa, dlaczego niby młodzi Ukraińcy nie mogliby się uczyć o Wołyniu. Ciężko tłumaczyć to ich ulubioną argumentacją, że to już historia, nie ma co do tego wracać, tylko trzeba iść naprzód, kiedy mowa jest o edukacji i lekcjach historii, prawda? Ja zdaję sobie sprawę, że część przedstawicieli lewicy najchętniej wyrzuciłaby większość przedmiotów ze szkół i zastąpiła je edukacją seksualną i gender-studies, ale w tym wypadku chyba obawiali się zgłaszać tak daleko idące postulaty, więc trzeba było ugryźć temat inaczej. Szybko wytropiono, że jedną z lektur szkolnych jest powieść Krystyny Lubienieckiej-Baraniak „Gdy brat staje się katem”, która opowiada o losach młodej dziewczyny, której udało się przeżyć rzeź wołyńską. Oczywiście uderzano we wszystko inne – że to grafomaństwo, że ta kobieta w ogóle pisać nie umie, że to nie opis prawdziwych historycznych wydarzeń, tylko porażająca manipulacja.
„Polski” poeta z odsieczą
Przyznaję od razu, że książki nie czytałam, więc nie zamierzam bronić tutaj autorki przed tymi zarzutami. Ale czy pan Jacek Podsiadło, podobno polski poeta, który otwarcie skrytykował Czarnka zaproponował inną pozycję, o podobnej tematyce czy po prostu chce, żeby tę jedną konkretną wyrzucić, bo grafomaństwo (bo Wołyń?), poza tym w końcu już od dawna się mówi, że biedne dzieci mają za dużo lektur do przeczytania, więc wydupczmy tę książkę, a że akurat opowiadała ona o zbrodni na Wołyniu, to już trudno. Patrząc jednak na to, że to samo towarzystwo opowiada się za wyrzuceniem z lektur szkolnych „W pustyni i w puszczy”, bo to pochwała rasizmu i kolonializmu, „Murzynka Bambo” uznało za manifest polskiego rasizmu i do tej pory ubolewa nad demaskacją kłamstw zawartych w powieści „Malowany ptak” Jerzego Kosińskiego, nie potrafię traktować ich kolejnego alarmu specjalnie poważnie. Wiecie, jak w tej bajce o niegrzecznym Jasiu, który co chwilę wołał o pomoc, bo go wilki atakują, a kiedy dorośli przybiegali, żeby ratować chłopca, okazało się, że robi ich tylko w jajo. Po którymś razie przestaje się traktować ich doniesienia o nieodpowiednich lekturach dla dzieci i młodzieży poważnie. Ciężko mi zwyczajnie uwierzyć, że takie głosy przypadkowo pojawiły się akurat teraz. Wcześniej rzekome grafomaństwo pani Lubienieckiej-Baraniak nikomu nie przeszkadzało? Cóż, w moich rozważaniach niejako upewnił mnie sam Podsiadło, publikując niedawno na swoim profilu FB takie video:
https://www.facebook.com/100063655864147/posts/398387192293140/?app=fbl
M.
fot.: Tygodnik Powszechny
Wesprzeć nas można poprzez Patronite