Nawiasem Pisząc

Praworządność i poziom publicznej debaty – po europejsku!

Opublikowano

on

Kiedy Koalicja 13 Grudnia zabiera się za przywracanie praworządności to tak z przytupem i melodyjką. Udowadniają, że faktycznie potrafią zrobić wiele rzeczy na pstryknięcie, chociaż może akurat nie te na którym obywatelom teoretycznie najbardziej zależy – przy czym mam na myśli wszystkich obywateli, a nie tylko tych, których satysfakcjonuje jedynie odsunięcie PiS od władzy, a potem to już można zdychać z głodu w uśmiechniętej Polsce.

Niestrudzona bojowniczka o wolne media

Dlatego kiedy do prokuratury wpłynęło pismo Bartłomieja SIenkiewicza o zablokowanie betonowania przez Prawo i Sprawiedliwość mediów publicznych, od razu znalazła się odważna niewiasta gotowa się tego podjąć. Prokurator Ewa Wrzosek. No i się podjęła. Tak bardzo, że zapomniała o tym poinformować swoją bezpośrednią przełożoną, więc w ogóle nie została do tej sprawy przydzielona. Składała kolejne wnioski prokuratorskie do sądów i dumna z siebie chwaliła się postępami na łamach Gazety Wybiórczej. Kto nie chciałby się pochwalić, gdyby wykonał kawał dobrej roboty, prawda? Ludzka rzecz. Tyle tylko, że tych wniosków to nie pisała pani Ewa, a najprawdopodobniej międzynarodowa kancelaria prawna Clifford Chance. Świadczą o tym daty dokumentów, ich skany i format oraz fakt, że pismo zostało wysłane z poczty znajdującej się pod placówką międzynarodowej firmy prawniczej. Ogólnie pojawiło się całkiem sporo przesłanek, które sugerowałyby, że to jednak niekoniecznie sumienna praca wykonana przez Wrzosek. Ta sama kancelaria obsługuje teraz media publiczne, a żeby było jeszcze zabawniej pracuje tam jedna z założycielek fundacji Wolne Sądy, pani Grzegorczyk-Abram. Wygląda na to, że wszystko odbywa się w miłym, rodzinnym towarzystwie, ale chyba nie każdemu to pasowało, bo sprawę niestrudzonej misji pani prokurator bada teraz prokuratura krajowa. Jak widać, nie wszyscy w nowej uśmiechniętej Polsce podzielają zapał pani Ewy, która chciała pomóc swoim, a teraz od tych swoich dostaje po głowie. I podejrzewam, że nie za to, co robiła, ale za to, że dała się na tym przyłapać. Sienkiewicz tymczasem umywa ręce. A jeszcze niedawno była wielką bohaterką nowego nie-rządu, która „własnymi ręcoma” walczyła o „przywrócenie publicznego charakteru państwowym mediom”. Została nawet wskazana przez Bodnara do Krajowej Rady Prokuratorów. Okazało się jednak, że jakieś niedobitki pisowskie zaczęły wokół tej sprawy węszyć i pani Ewa przestała być bohaterką. Prawie tak szybko jak pani Joanna z Krakowa.

Rodzinna partia

Ale nie ma co się martwić o rodzinność w nowym nie-rządzie. Przeciwnie, Platforma jest tak rodzinna, że zatrudnia w swoich spółkach na przykład braci. Pamiętacie Pablo Moralesa, który okazał się Bartoszem Kopanią pobierającym wynagrodzenie od Platformy, a którego wielką misją i pasją było wylewanie pomyj na polityków i zwolenników Prawa i Sprawiedliwości za pośrednictwem Twittera/X? Rzecz jasna nie za tę działalność, ale za jakieś zupełnie inne, chociaż nie wiadomo jakie, zlecenia otrzymał 300 tysięcy złotych wynagrodzenia. Kariery pozazdrościł mu jego brat, Marcin, który z kolei został prezesem jednej z warszawskich spółek podległych Rafałowi Trzaskowskiemu (Miejskie Przedsiębiorstwo Realizowania Inwestycji w Warszawie). Brat-bliźniak Moralesa również postanowił spełniać się na Twixie, gdzie używa nicku: „CasperVanDeHag”. Niesamowita jest ta więź braterska. Ten sam pracodawca, ta sama pasja i jeszcze ksywy sobie takie oryginalne wymyślają. Żeby zmylić trop jeden udawał Portudalczyka, a drugi Holendra. Genialne. W każdym razie Marcin nie był jednak aż tak wulgarny, jak jego brat, chociaż rozszerzył on swoją działalność, bo atakował nie tylko PiS. Dostało się również Magdalenie Biejat (pusta jak bęben kapeli Zenka Martyniuka) i Szymonowi Hołowni (leszcz, bachor z wybujałym ego). Ale rzecz jasna sporo ciepłych słów otrzymał również Andrzej Duda (zesrał się Andriusza) i Jarosław Kaczyński (dewiacyjny umysł). Podejrzewam, że może „drugiemu Moralesowi” by się upiekło, gdyby ograniczył się tylko do tych wstrętnych pisiorów, ale że zaatakował również kandydatkę Lewicy, to o sprawie zrobiło się głośno. Co na to Rafał Trzaskowski? Oczywiście, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, jest głęboko poruszony, znajduje się w stanie permanentnego szoku i o niczym, w żadnym wypadku, nie miał pojęcia. Ja nie wiem, jak wyborcy mają im zaufać, skoro okazuje się, że oni sami nie mają pojęcia co się dzieje w swoich własnych kręgach.

Bezczelne insynuacje

Żeby utrzymywać Polskę w szerokim uśmiechu nie trzeba koniecznie uciekać się do trollowania w Internecie. Można też zażywać różne środki, które zapewniają bardzo dobry humor, przynajmniej do czasu zejścia. Podejrzewano już o to Sławomira Nitrasa, który kiedyś zaatakował wiceministra Sebastiana Kaletę, bo „jak trzeba, to on jest z ochrony”. Po wygranych przez nową koalicję wyborach Bartłomiej Sienkiewicz został przyuważony w Sejmie, jak trzyma w ręku torebkę foliową, w której znajdował się podejrzany proszek. I mniej więcej w tym samym czasie takie podejrzenie padły na jednego z prowadzących „Fakty”, ponieważ na jego stole zauważono usypaną „ściechę”. Oczywiście, na wszystkie te sytuacje są racjonalne wytłumaczenia – Nitras wypił za dużo kawy, stąd jego nadpobudliwość wobec wiceministra Kalety, Sienkiewicz pewnie wziął dla swojej żony proszek do prania, bo mu narzekała, że tamten jej plam nie usuwa (tak mało, bo tylko na spróbowanie od koleżanki z partii pożyczył – tanio to już było, więc trzeba żyć oszczędnie), a tajemniczy proszek na stole TVN-u to był puder. Ja się po prostu niepotrzebnie wyzłośliwiam. Okazuje się jednak, że nie tylko ja, bo Ukraińcy mieli podobne podejrzenia względem Michała Kołodziejczaka, który brał udział w negocjacjach obu państw w sprawach rolnych i jego zachowanie nie pozostało niezauważone przez przedstawicieli strony ukraińskiej: Podczas negocjacji wiceminister rolnictwa i rozwoju wsi Michał Kołodziejczak zachował się dziwnie. Wiele razy zrywał się i wybiegał z pokoju, po czym wracał, pociągał nosem i zachowywał się dość nerwowo. Ukraińcy są przekonani, że to właśnie przez specyficzne zachowanie naszego wiceministra nie udało się osiągnąć porozumienia we wszystkich kwestiach. Trzeba jednak przyznać, że zdają się zaprzeczać sami sobie, bo zamieścili zdjęcie na którym… pan Kołodziejczak zdaje się być pogrążony w głębokim śnie. A podobno miał zachowywać się nerwowo, chodzić w tę i wewte i pociągać nosem. Oczywiście, za chwilę ktoś napisze, że pewnie pod koniec spotkania coś, co wcześniej być może zażył polityk AgroUnii, przestało działać i Michała opuściły już wszystkie siły. Oj tam, oj tam. Po prostu pan Kołodziejczak był zaaferowany tym, co się dzieje, a nerwowo reagował tylko wtedy, kiedy wydawało mu się, że ustalone kompromisy są niekorzystne dla polskiego rolnictwa. Na koniec zaś zwyczajnie się zmęczył. Innego wytłumaczenia nie ma!

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version