Zygfryd Czaban

Odrzucone dziedzictwo

Opublikowano

on

Niemieckie zbrodnie z okresu II wojny światowej, oraz niemiecka polityka historyczna polegająca na ich wypieraniu, mają zadziwiające skutki społeczne. Niemcy całkowicie odwracają się od swej historii, także tej bardzo dawnej.

W obecnym sporze o reparacje strona polska spotyka się z zarzutami, że nie potrafi przestać żyć historią i spojrzeć w przyszłość. Zarzuty te nie są czynione wyłącznie instrumentalnie i w złej wierze – nasze poczucie ciągłości historycznej, związku z bliższą i dalszą przeszłością, jest dziś dla Niemców autentycznie niezrozumiałe. Nasi zachodni sąsiedzi już dawno odwrócili się od swojego dziedzictwa, co przejawia się w niekiedy szokujących dla nas zachowaniach. Jest to (zapewne niezamierzony) skutek prawie osiemdziesięciu lat polityki historycznej, która odrzuca i wypiera przeszłość, serwując, zamiast rzetelnej wiedzy o własnej historii, garść banałów, poza które niebezpiecznie jest wychodzić.

Zniknięta biżuteria

W listopadzie 2019 roku ze słynnego drezdeńskiego Zielonego Sklepienia skradziono 21 sztuk biżuterii z brylantów o łącznej wartości 116,8 mln euro. Dodatkowo, sprawcy spowodowali ponad milion euro szkód, gdy dla zatarcia śladów wywołali dwa pożary. Zrabowane skarby należały zarówno do niemieckiego, jak i naszego dziedzictwa narodowego, stanowiąc spadek po polskich królach z dynastii Wettynów.

Złodziei schwytano – okazali się nimi członkowie arabskiego gangu. Większość łupu udało się odzyskać, lecz niektóre zabytki są niekompletne bądź uszkodzone. Między innymi gwiazda polskiego Orderu Orła Białego jest zdeformowana, a końcówka jednego ramienia – odłamana. Ucierpiał również klejnot Orderu Orła Białego. Niezrekompensowane straty wynoszą 89 mln euro.

Pod względem wartości historycznej łupu rabunek ten można porównać do dokonanej w 1986 roku kradzieży elementów siedemnastowiecznego sarkofagu Św. Wojciecha z gnieźnieńskiej katedry. Natomiast pod względem wartości pieniężnej drezdeński łup jest wielokrotnie cenniejszy, a niepowetowane straty znacznie większe. Także inne okoliczności tego ostatniego rabunku są dużo bardziej obciążające z punktu widzenia prawa karnego: mamy tu do czynienia z przestępczością zorganizowaną i przełamaniem nowoczesnych zabezpieczeń antyrabunkowych. Kradzież w Gnieźnie została dokonana przez drobnych złodziejaszków, nieświadomych wartości tego co zabrali i zniszczyli.

Dlaczego porównuję te dwie kradzieże?

Otóż gnieźnieńscy złodzieje zostali skazani na 12 i 15 lat pozbawienia wolności. Można śmiało twierdzić, że w przypadku kradzieży takiej jak drezdeńska, polskie sądy dziś wymierzyłyby karę jeszcze wyższą. Policzmy: maksymalna kara za kradzież to 10 lat, za podpalenie także, a za zniszczenie obiektów zabytkowych 8 lat. Zgodnie z przepisami o wymierzaniu kar łącznych, możliwe jest w takich okolicznościach skazanie na 20 albo nawet 25 lat pozbawienia wolności. Biorąc pod uwagę drastyczne okoliczności – kara 20 lat nie wydaje się nierealna. Sąd polski nakazałby także przestępcom naprawienie wyrządzonej szkody (która, przypominam, wynosi setki milionów złotych).

Na jakie kary skazał sąd niemieckich czterech złodziei i podpalaczy z Drezna? Od pięciu lat i dziesięciu miesięcy do sześciu lat i trzech miesięcy pozbawienia wolności. Zostali też obciążeni kosztem zniszczonej gabloty oraz zamka. I tyle.

Tego nie da się wytłumaczyć znaną powszechnie niemiecką tendencją do łagodnego traktowania przestępców o ciemniejszej karnacji. Mamy tu do czynienia z całkowitym lekceważeniem dziedzictwa historycznego i kulturowego przez sędziego, który został wychowany w powojennych Niemczech i nauczony w tego, że przeszłość jest zła, obca, a w najlepszym razie bezwartościowa.

Ogrodowy gnom w ruinach

Z pewnością większość z Państwa nigdy nie słyszała o Memleben. To miejscowość w środkowych Niemczech. W X wieku znajdował się tam pałac królów niemieckich będących od 962 roku cesarzami rzymskimi. W Memleben w 936 r. zmarł król Henryk I Ptasznik, a w 973 roku – jego syn cesarz Otton I Wielki. W celu upamiętnienia ojca i dziada, cesarz Otton II kazał w 973 roku zbudować kościół i klasztor benedyktynów, który stał się jednym z najważniejszych ośrodków sakralnych w Niemczech. Od XVIII wieku jest imponującą ruiną.

Co ciekawe, klasztor ten ma związek z Polską, bowiem jego opatem był drugi biskup poznański Unger, a kościół w Memleben stał się wzorem dla pierwszej katedry w Poznaniu wzniesionej w latach 80. lub 90. X wieku.

Henryk Ptasznik i Otton Wielki są (albo powinni być) dla Niemców tym, czym dla nas Mieszko i Chrobry. To oni stworzyli trwającą do dziś państwowość niemiecką (w międzyczasie rozbijaną i na nowo jednoczoną), a także niemiecką potęgę militarną i polityczną, która dominowała w Europie przez około 300 lat. Miejsce, w którym rezydowali, zmarli i które zostało poświęcone ich pamięci, powinno być centralnym punktem niemieckiej pamięci historycznej, obowiązkowym celem wycieczek szkolnych itd. Czymś w rodzaju Ostrowa Tumskiego w Poznaniu, Ostrowa Lednickiego czy Wawelu.

Wybitna badaczka wczesnośredniowiecznej architektury, dr Aneta Bukowska z UJ, pisząc swą monografię o najstarszej poznańskiej katedrze, odwiedziła Memleben, by zbadać i sfotografować tamtejsze ruiny. Fotografie w jej książce (na stronie 182) to materiał dla ludzi o mocnych nerwach. Gigantyczne (wysokości na oko pięciu metrów) ruiny kościoła zostały rozparcelowane, znajdują się dziś w przydomowych ogródkach, stanowiąc oparcie dla czegoś w rodzaju wędzarni czy sporego murowanego grilla, który w widoczny sposób je okopcił. Przyozdobiono je gipsowym ogrodowym gnomem w postaci zająca z konewką.

Przeciętny Niemiec nigdy w życiu nie usłyszał ani nie usłyszy o Memleben, a miejscowi, zamiast wielkiej dumy, mają kaszankę, o której nie wiedzą, że została zgrillowana na narodowej świętości.

Poświęćmy chwilę na zastanowienie, jak kolosalnie różnimy się z Niemcami w podejściu do dziedzictwa historycznego, a zrozumiemy, że nigdy nie będziemy się w stanie porozumieć z nimi w sprawie stosunku do przeszłości.

Inkowie nad Bałtykiem

Skoro Niemcy całkowicie lekceważą swoje własne dziedzictwo historyczne, to naprawdę nie powinniśmy się dziwić, że jeszcze gorzej traktują dziedzictwo innych, powierzone ich opiece.

Ostatnim punktem oporu pogańskich Słowian Połabskich była Arkona, potężny gród na brzegu Rugii. Upadła pod naporem krzyżowców w 1168 roku, ale zachowały się opisy tamtejszej świątyni, obyczajów itp.

Arkona znajduje się na klifowym cyplu podmywanym przez fale. Zapewne za kilkadziesiąt lat z tego miejsca nic nie pozostanie. Wystarczyłoby u podnóża klifu zrobić betonową opaskę, albo ustawić druciane kosze z kamieniami, żeby powstrzymać erozję. W Polsce zrobiono tak, by uratować ruiny gotyckiego kościoła w Trzęsaczu – zabytku o tysiąckrotnie mniejszym znaczeniu. Niemcy nie widzą powodu, by chronić Arkonę przed zapadnięciem się do morza.

Gród w Arkonie ogrodzono płotem pod napięciem – a przynajmniej tak głosi przymocowana do niego tabliczka. Piszący te słowa kilka lat temu sforsował to ogrodzenie, by zwiedzić zabytek, którego Niemcy zwiedzać nie pozwalają.

Tuż obok wału grodziska znajduje się dziewiętnastowieczna (na oko) latarnia morska, którą wydzierżawił pewien berlińczyk. Rozmawiałem z nim – jakiś czas temu uznał, że jest to fantastyczne miejsce na sklep z pamiątkami. I założył – sklep z indiańskimi suwenirami z Peru. Opowiadał zawiedziony, że choć Arkonę przyjeżdżają zobaczyć tysiące ludzi z Polski, Rosji, Ukrainy i wielu innych słowiańskich państw, to nikt nie chce kupować od niego wytworów inkaskiego folkloru. Z rozmowy wynikło, że ten człowiek nie ma absolutnie żadnego pojęcia, że Arkonę łączy coś ze Słowianami, nie rozumie, dlaczego Słowianie przyjeżdżają ją odwiedzić i nigdy nie wpadł na pomysł, by ich o to zapytać. Mógłby zostać milionerem sprzedając słowiańskie suweniry, drewniane figurki Świętowita, modele świątyni do sklejania, odpowiednią literaturę… Klepie biedę próbując wpychać peruwiańskie koce Polakom przybyłym obejrzeć materialny ślad po ich dawno wytępionych pobratymcach. Rozmowa z tym człowiekiem ostatecznie przekonała mnie, że w sprawie historii z Niemcami nie zrozumiemy się nigdy.

 

 

 

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version