Nawiasem Pisząc

O „polskim” hejcie i „polskiej” mentalności

Opublikowano

on

Dosyć zabawna się znowu zrobiła aferka związana z aktorem – Tomaszem Schuchardtem. Znaczy sama afera raczej zabawna nie jest, ale reakcja na nią niektórych ludzi już tak – do tego później przejdziemy. Podobno na aktora spadła lawina hejtu za to, że tak dobrze wcielił się w odgrywaną przez siebie postać przemocowego męża. Chodzi oczywiście o głośny film: „Dom Dobry”. I o tym będę chciała napisać parę słów, ale po kolei. Wojciecha Smarzowskiego, bo to on jest reżyserem filmu, uważam za bardzo dobrego reżysera. Co prawda ostatnio skręcił w stronę fajnoreżyserstwa, ale mimo wszystko uważam, że warto spojrzeć na całość jego twórczości. Dlatego ją sobie tutaj pokrótce omówimy.

Warte uwagi produkcje Smarzowskiego

Moim ulubionym filmem tego twórcy jest „Róża” – przejmująca historia dobitnie pokazująca, jak wyglądało rosyjskie wyzwolenie – do jakich aktów przemocy, gwałtów i zwykłego barbarzyństwa dochodziło ze strony „braci Moskali”. I jak musiał sobie z tym radzić zwykły, polski cywil. Tak, to jest na pewno film, który mogę polecić. Wart uwagi na pewno jest również „Dom zły” – tak brzydki, że aż fascynujący. Opisujący realia późnych lat 70-tych albo wczesnych 80-tych, czyli głębokiego PRL-u. No i „Wołyń” – muszę przyznać, że obejrzałam raptem dwa razy i to dawno temu, więc nie wszystko pamiętam, ale wiem, że zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Pamiętam też, że po zakończeniu seansu w kinie ludzie nie wstali z miejsc, tylko w milczeniu i z kamienną twarzą wpatrywali się w napisy końcowe, jakby dopiero do nich docierało, co właśnie zobaczyli. Bardzo ważny film – był głosem dla wielu osób, które podnosiły temat ludobójstwa na Wołyniu. Powstał w 2016 roku, więc świadomość o tej zbrodni dopiero raczkowała. Wtedy media przekonywały nas, że należy współczuć i szanować Ukraińców, bo Majdan.

Filmy subiektywnie mniej udane

Ale nie zawsze było tak dobrze. „Drogówka” miała niby piętnować patologie w policji, o których dobrze wiemy, że istnieją. Zresztą w której branży ich nie ma? Mam jednak wrażenie, że Smarzowski nie ugryzł tego tematu, tak jak powinien. Owszem, były mocne i brutalne sceny, tak jak zawsze u tego reżysera, ale miałam wrażenie, że oglądam raczej komedię o głupich policjantach, a nie faktyczną próbę rozliczenia tego, co dzieje się w służbach mundurowych. Z czego zdajemy sobie sprawę, a jednocześnie wolelibyśmy nie wiedzieć. Ale chętnie poznam zdanie policjantów, jeśli oglądali ten film, a wiem, że przynajmniej dwóch obserwuje mój profil. Mieliśmy też „Kler” – i tutaj znowu powtórzę. Patologie zdarzają się wszędzie – u osób duchownych również – jednak podczas seansu odnosiłam wrażenie, że Smarzowski nie do końca sprawiedliwie podszedł do tematu. Wydawało mi się, że atakuje on wszystkich duchownych jak leci. Nie przypominam sobie tam żadnego pozytywnego bohatera, który był księdzem. Ewentualnie ksiądz Trybus, który faktycznie starał się pomagać biednym, ale jednocześnie był uzależniony od alkoholu i uwikłał się w związek z kobietą. Wzbudzał na pewno współczucie, ale czy sympatię? Niemniej – dawno ten film widziałam, więc pamięć może mi płatać figle. No i jest jeszcze „Wesele”, ale tego filmu nie oglądałam – do seansu skutecznie zniechęciła mnie Maja Staśko, która była wzruszona jak doskonale reżyser pokazał polską nietolerancję, homofobię, ksenofobię, rasizmy i wiele innych fobii i -izmów, więc nie będę się na jego temat rozpisywać.

Dobry aktor – zły człowiek?

I tym sposobem przechodzimy do „Domu Dobrego”. Nie widziałam tego filmu, więc nie chcę go oceniać. Na pewno dotyka ważnego tematu. Na pewno też, znając styl Smarzowskiego, jest to film mroczny i… dosadny w swojej brutalności, tak bym to nazwała. Tak jak większość jego filmów. Dlatego możemy spodziewać się, że skoro dotyka on przemocy domowej, to ta przemoc była pokazana bardzo realistycznie. U Smarzowskiego, jeżeli kobieta dostaje w twarz, to nawet widz czuje na niej mrowienie – to jest po prostu, co by o nim nie mówić, dobry reżyser. Dlatego nie jestem specjalnie zdziwiona, że to dzieło jest szeroko komentowane. Pan Wojciech umie w takie filmy. W takie, o których można powiedzieć, że są „aż za bardzo”. I właśnie Tomasz Schuchardt zagrał tutaj tego złego. I prawdopodobnie zagrał go bardzo dobrze. Kojarzę tego aktora, bo ostatnio pojawia się wszędzie. Ja co prawda widziałam te produkcje z nim, w którym grał raczej rolę drugoplanową, a czasami epizodyczną. Ale mimo wszystko spełniał swoje zadanie. Oglądając go, nie odczuwałam żenady, a widziałam dobrze odegraną postać. Na pewno jest to zdolny facet. Być może połączenie dobrego aktora z bardzo dosadnym, bezpośrednim reżyserem mogło spowodować fakt, że pan Tomasz stał się celem hejtu, bo niektórym ludziom pomylił się aktor z odgrywaną przez niego postacią. Tymczasem Schuchardt prywatnie jest mężem i ojcem dwójki dzieci. I nie słyszałam doniesień, że miałby wobec nich używać przemocy.

Nie tylko polska mentalność

No dobrze, ale mylenie aktora z odgrywaną przez niego postacią nie jest zjawiskiem nowym. Słyszeliśmy już anegdoty, że ludzie podczas czytania Trylogii Henryka Sienkiewicza, zastanawiali się jakim cudem autor wiedział, co postać myślała tuż przed śmiercią, skoro zginęła, więc nie mogła się tym podzielić. W Polsce najbardziej znane było utożsamianie Marka Perepeczki z Janosikiem, chociaż sam aktor mówił, że było to raczej pozytywne. Podobno ludzie masowo zaczepiali Andrzeja Grabowskiego i Mirosława Zbrojewicza, myląc ich z Ferdkiem („Świat wg Kiepskich”) i Gruchą („Chłopaki nie płaczą”), a sami aktorzy opowiadali, że o ile na początku było to nawet zabawne, z czasem najzwyczajniej w świecie stało się męczące. I ja to jak najbardziej rozumiem. Dziwi mnie natomiast, jak zareagowali na te słowa aktora niektórzy ludzie, którzy uznali po prostu, że to nasza polska mentalność. O, przepraszam bardzo. Jack Gleeson, wcielający się w rolę Joffreya Baratheona w serialu „Gra o tron” otrzymywał niemalże codziennie groźby śmierci. Do tego stopnia, że prawie porzucił karierę aktorską. Jeśli oglądaliście ten serial, wiecie doskonale, że faktycznie Joffrey był postacią wyjątkowo irytującą, wręcz odpychającą, a Gleeson po prostu odegrał ją dobrze. Dalej Anna Gunn, która zagrała Skyler, żonę Waltera White’a w serialu „Breaking Bad” (świetny serial) – zdarzało się, że ludzie nie chcieli podać jej ręki, bo taką wredną suką była w tym serialu. I tak, groźby śmierci też otrzymywała, więc nie jest to typowo polska mentalność. Zwłaszcza że tych przykładów za granicą było dużo więcej, ale ograniczyłam się do tych produkcji, które oglądałam i dobrze je pamiętam.

Wina Kaczyńskiego

Ale niektórzy płyną w swoich rozważaniach dalej – otóż według nich, to wyborcy PiS-u i Nawrockiego są źródłem nieprzyjemnych sytuacji, jakie miały dotknąć aktora! Tylko i wyłącznie. Czy mają na to wiarygodne dane, badania, cokolwiek? Absolutnie nie, im się po prostu tak wydaje. Podobno wśród osób, które atakowały aktora, dominują kobiety po sześćdziesiątym roku życia. Poszperałam w Internecie i nie znalazłam wiarygodnych danych na temat tego, która partia ma największe poparcie w tej grupie społecznej – na tyle, co udało mi się ustalić to są właśnie wyborcy albo KO albo PiS-u. Skąd więc przekonanie, że były to akurat kobiety, które popierały PiS? Z Insytutu Danych z Dupy najprawdopodobniej. Ale trochę śmiać mi się chce, bo wśród wielu tych najbardziej obłąkanych fanatyków KO wyborca PiS-u to człowiek głupi, zacofany, no i właśnie bijący żonę. Gdyby więc ich rozumowanie było logiczne, wyborcy PiS-u powinni sobie z Schuchardtem piątkę na ulicy zbijać, a nie atakować za jego agresję wobec żony. Prawda? Śmieszy mnie też inna sprawa – ci ludzie uwielbiają wyśmiewać PiS za określenie „wina Tuska”. I faktycznie pisowcy lubią go atakować, zresztą w drugą stronę działa to bardzo podobnie. Czasami ich zarzuty są zrozumiałe, czasami absurdalne, natomiast sformułowanie to istnieje w polskiej polityce przynajmniej od 2012 roku, a nie wiem, czy nie od 2010 roku, po katastrofie smoleńskiej. Ale powiedzcie mi, czy to nie jest to samo? Czy jeśli przyjmiemy założenie, że ataki na pana Tomasza to wina Nawrockiego i PiS, nie brzmi to co najmniej tak absurdalne, jak wszędobylskie, nagminne wręcz „winy Tuska”? Przecież to jest identyczna sytuacja. Co PiS ma do tego, że jedna seniorka z drugą ubliżyła aktorowi, bo pomyliła go z odgrywaną przez niego postacią? PiS nasłał na niego te kobiety, czy o co chodzi?

Nieznana skala zjawiska

Zdaję sobie oczywiście sprawę, że zbyt często dochodzi do takich sytuacji, w których aktor jest atakowany za to, że zbyt wiarygodnie odegrał jakąś wyjątkowo niefajną postać. Ale też doskonale wiemy, że celebryci często lubią wyolbrzymiać pewne zjawiska. Nagminnie mylą chociażby krytykę z hejtem. Nie chcę twierdzić, że tak samo jest w przypadku pana Tomasza, bo mnie się on kojarzy jako człowiek, który ceni sobie swoje życie prywatne i raczej nie bierze udziału w jakichkolwiek skandalach. Po prostu otrzymuje rolę, odgrywa ją dobrze i tyle. Próbowałam dotrzeć do jakichkolwiek wpisów, które byłyby w jego stronę atakujące. Pierwsze, co mi przyszło do głowy, to oczywiście social-media, ale nie znalazłam go ani na Facebooku, ani na Twixie, a niespecjalnie mam ochotę zakładać sobie konta na innych portalach. Dlatego nie mam pojęcia o skali tego zjawiska. Nie chcę od razu sugerować, że to sam aktor cokolwiek wyolbrzymił, bo tak jak pisałam – kojarzy mi się on raczej z człowiekiem, który nieprzesadnie lubi szum wokół swojej osoby. Natomiast na pewno o tym wspominał, a być może z kolei inni publicyści, którzy to opisywali, podnieśli temat do granicy absurdu. Bo piszą w tej chwili o tym absolutnie wszyscy. Nie jestem w stanie natomiast określić skali tego zjawiska. Co wiadomo? Wiadomo, że sam aktor przyznał, że dochodziło do takich sytuacji. Wiadomo, że najczęściej były to starsze kobiety, po sześćdziesiątce. Nie ma żadnych potwierdzonych informacji, że były to wyborczynie PiS-u, nie jest też to zjawisko typowo polskie – o czym pisałam.

Subiektywne odczucia

Sam Tomasz o postaci, w którą się wcielił, mówił: To najgorsza jednostka, jaką przyszło mi zagrać. I najbardziej ode mnie oddalona. Totalny przemocowiec, który zieje nienawiścią, a ta nienawiść jest jakby genetyczna. Tej postaci nie da się obronić w żaden sposób i ani przez chwilę nie próbowałem tego robić. Uznałem po prostu, że ktoś musi zagrać tego gnoja, który krzywdzi bez opamiętania, by w pełni oddać dramat głównej bohaterki, którą gra Agata Turkot. Można więc wywnioskować, że nie pałał sympatią do człowieka, w którego rolę musiał się wcielić. I na tym chyba można poprzestać. Co do samego filmu – uważam, że porusza temat ważny, którego w żaden sposób nie można marginalizować. Bo ta przemoc jest, często starannie przypudrowana i ukryta, często właśnie w pozornie „dobrych domach”. Sama pamiętam chociażby „Plac Zbawiciela” – tyle że w tym filmie była przedstawiona bardziej przemoc psychiczną, niż fizyczną – były fragmenty, gdzie mąż żonę popychał, szarpał, albo zbyt mocno trzymał za ramiona podczas kłótni, ale twórca filmu skupiał się bardziej na tym, żeby pokazać jak ta kobieta była konsekwentnie niszczona psychicznie. Ważny to jest dla mnie film, bo pokazuje problem osoby z zaburzeniami osobowości zależnej. Ta kobieta mogła i powinna opuścić tego męża (i jego toksyczną matkę), ale z jakiegoś powodu tego nie robiła, wolała mimo wszystko trwać w tym związku. Ja mam zaburzenia osobowości typu unikającego (chorobliwa wręcz nieśmiałość), ale nauczyłam się z tym walczyć i jest już dużo lepiej. Wiem jednak „z czym to się je”.

Przemoc nie ma płci

Chciałabym też zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Problem przemocy wobec kobiet jest często podnoszony w filmach. I nie twierdzę, że to coś złego, bo dopóki będzie do takich sytuacji dochodzić, dopóty takie kino będzie ważne i potrzebne. Natomiast chciałabym, żeby zaczęto również mówić o przemocy wobec mężczyzn, bo to też nie jest jakaś bardzo niszowa sprawa. Faktem jest, że kobiety rzadziej są sprawczyniami przemocy fizycznej – z prostego powodu: z reguły są słabsze fizycznie. Ale przemoc psychiczna – jak najbardziej. Chciałabym obejrzeć wartościowy film, który mówi o tego rodzaju przemocy w stronę mężczyzny. O manipulacjach, szantażach emocjonalnych, znęcaniu się psychicznym, czy – może przede wszystkim – alienacji rodzicielskiej, którą ofiarą najczęściej padają właśnie mężczyźni. I dzieci. To też bardzo ważny temat, a mam wrażenie, że mocno bagatelizowany w show-biznesie i mediach głównego nurtu. A ja znam co najmniej kilka historii, które nadawałyby się na scenariusz na film. Bo wiecie – to nie jest tak, że przemoc ma płeć. Przemoc może mieć po prostu różne twarze. Czasem jest to twarz męska, a czasem kobieca. I o tym też należy pamiętać. Jeśli oglądaliście również film, który dotykał tego problemu, bardzo proszę o polecajkę w komentarzu. Chętnie się zapoznam.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version