Nawiasem Pisząc

Nie mamy czasu spełniać obietnic, musimy się kłócić

Opublikowano

on

Mamy trzeci dzień po wyborach… i co można powiedzieć, na razie jest śmiesznie. Owszem, pewnie do czasu, bo jestem niemal pewna, że kiedy opozycja w wielkich bólach w końcu uformuje ten rząd, to zaraz upierdzielą Turów i CPK, obawiam się też o elektrownie i inne inwestycje, ale za to… obietnic też nie spełnią. Mamy już jedną niespełnioną, jedną, z której rakiem się wycofano i dwie kolejne, pod które przygotowuje się grunt na zasadzie: Chcieliśmy dobrze, ale PiS zostawił tutaj taką ruinę, że dupa blada. Ale spokojnie w zamian za to podniesiemy Wam wiek emerytalny i wprowadzimy lekarzy i inżynierów z Bliskiego Wschodu, oni będą pracować na nasz ZUS. I wtedy znowu będziemy mieć Eldorado. O co chodzi?

Bardzo chcieliśmy, ale nie wyszło

Jakoś w połowie sierpnia w Sopocie, Donald Tusk uroczyście przyrzekł, że pierwszego dnia po wyborach osobiście pojedzie do Brukseli i odblokuje pieniądze z KPO, co odmieni życia Wasze i nasze. Co prawda teraz szef Platformy jest zajęty, bo musi apelować do prezydenta Dudy, żeby nie dawał PiS-owi (mimo że zdobył największą liczbę głosów) żadnych szans na utworzenie rządu, tylko od razu pozwolił zrobić to opozycji, bo tak jest bardziej demokratycznie. Nie wiem, być może obawia się, że zaraz mu ten wstrętny Kaczyński powyjmuje iluś tam posłów z PSL-u i będzie wtopa. Tak więc Tusk apeluje, ale jego partyjna koleżanka, Katarzyna Lubnauer, już wyjaśniła, że ten „dzień po wyborach” to była tylko taka przenośnia, metafora i nie należy brać jej dosłownie. Nie bardzo wiem, gdzie we wskazaniu konkretnego dnia należy doszukiwać się tego konkretnego środka stylistycznego, ale zdaje się, że wyborcy opozycji przyjęli to tłumaczenie bez mrugnięcia okiem. Będzie, to będzie, nie ma co się martwić. Czy kiedykolwiek nasz wielki guru nie spełnił jakiejś swojej obietnicy? No właśnie, nigdy! Tylko prawackie oszołomy się czepiają. Następnego dnia Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiedział, że dobrowolny ZUS będzie, jak najbardziej, ale nie taki, jak nam się wydawało. Będą tylko „wakacje od ZUS-u”, czyli jeśli jakiemuś przedsiębiorcy budżet się zacznie sypać (a mam wrażenie, że nowa władza szybko zadba, żeby tak się stało) to przez ten czas nie będzie musiał tej składki płacić. Nie potrafił jednak przybliżyć, jak długo takie „wczasy” miałyby potrwać, ale podejrzewam, że przy dobrych wiatrach góra trzy miesiące. Władek potrafi być hojny. Oczywiście, jego pomysł z tą dobrowolnością ZUS-u to od początku tak wyglądał, tylko my nie zrozumieliśmy. Tacy głupi jesteśmy. A dzisiaj do głosu dopuszczono w radiu pana Ryszarda Petru i tu już mamy szykowanie gruntu pod wyborcze niewypały. Kredyt 0% i 30% podwyżki dla nauczycieli prawdopodobnie możemy sobie między bajki włożyć, bo oni nie znają budżetu, więc skąd mogą wiedzieć, na co ich stać, a na co nie? Trzynastą i czternastą emeryturę też nie wiedzą, czy utrzymają, ale 800+ prawdopodobnie zostanie (przynajmniej taką niby-deklarację złożył szef PSL-u, który podczas kampanii bardzo ostro walczył z rozdawnictwem). Na co Wam to wygląda? Bo mnie już na szykowanie obywateli, że OK, obietnic nie spełnimy, ale to nie nasza wina, nasze chęci były szczere, intencje czyste, a wszystko to wina złych pisiorów i do nich z pretensjami. I wiecie co, ja to akurat bym wolała, żeby oni większości swoich obietnic nie spełniali. Zwłaszcza że kredyt i podwyżki to była typowa kiełbasa wyborcza, którą opozycja mamiła swoje lemingi, mimo że te prawdopodobnie miały to gdzieś, bo liczyło się tylko to, żeby wiadomo co robić z PiS-em. Dlatego pewnie nawet się nie zorientowali, że ich wybawcy jeszcze nawet się nie dogadali konkretnie w sprawie rządu, ale już większość obietnic zamiatają pod dywan. Jednak my możemy im o tym przypominać.

Będzie jak ja chcę, albo wcale!

A jeśli o to dogadywanie chodzi, to już zaczyna być zabawnie. Do Anny-Marii Żukowskiej widocznie wciąż nie dociera, że pozycja jej ugrupowania w tworzącej się koalicji jest marginalna i nikt się za bardzo nimi nie zamierza przejmować, bo już wystartowała pyszczyć na Kosiniaka-Kamysza. I rzecz jasna, poszło o aborcję, bo o cóż by innego? Widocznie według posłanki Lewicy jest dokładnie tak, jak to ironizowała Ewa Zajączkowska-Hernik w jednej z telewizyjnych debat, że każda Polka wstaje rano i pierwsze, co myśli to: „O Boże, muszę sobie zrobić aborcję”. Lider PSL-u powiedział wczoraj, tym razem w wywiadzie dla Radia Zet na temat aborcji do 12. tygodnia ciąży: Żadne sprawy światopoglądowe nigdy nie mogą być przedmiotem umowy koalicyjnej. Na jakiekolwiek wpisywanie w umowę koalicyjną spraw światopoglądowych nigdy się nie zgodzę. Żeby określić poziom oburzenia posłanki Lewicy, można chyba napisać #piekłozukowską, bo bulwersuje się dzisiaj cały dzień na TT/X: Na takiej samej podstawie, Kosiniak-Kamysz, jak sprawy rolników, czy co tam chcesz do umowy zgłosić – zaczęła. Uspokoić próbował ją działacz Wiosny, Adam Traczyk, argumentując, że ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebują partie „zwycięskie” jest kłótnia o aborcję, więc należy ugryźć się w język i poszukać kompromisu. Żukowska i kompromis? Po jej trupie! Nie będzie żadnego kompromisu w sprawie aborcji, to nie lata 90-te!. Otóż, Maryś, nie chcę Cię martwić, ale chyba będzie. Bo nie wiem, jak zamierzasz przekonać PSL i pewnie część Polski2050, żeby głosowała tak, jak sobie życzysz. Jak Ci się nie uda, będziesz musiała uderzać do PiS-u i Konfederacji w tej sprawie. Życzę powodzenia. Tak czy inaczej pan Władysław wyprowadził Żukowską z błędu, powtarzając następnego dnia, że on nie zamierza w żaden sposób wpływać na sumienie swoich kolegów z partii w tej sprawie i mają oni prawo mieć własne zdanie. Przedstawicielka lewej strony sceny politycznej napisała jeszcze ironicznie na TT/X listę rzeczy, o które nie wolno im walczyć, będąc w rządzie. I bardzo się ucieszyłam, bo to długa lista. W każdym razie, nie wiem, czego ona oczekiwała, bo fakt jest jednak bezlitosny – lewica wprowadziła po tych wyborach prawie 40% mniej posłów, niż cztery lata temu – jeśli chcą ośmiogwiazdkować PiS, jedyne co mogą, to siedzieć cicho i głosować, jak każą.

Ale idę o zakład, że jeśli szanowni nasi nowo wybrani nie pożrą się o stołki i uformują ten śmieszny rząd, to Lewica nie będzie długo czekać, żeby złożyć propozycję ustawy o liberalizację prawa aborcyjnego. A kiedy ekipa PSL-u postąpi tak, jak zapowiadał ich lider, to się zaczną tradycyjne, sejmowe awantury, tyle tylko, że tym razem wyjątkowo nie między PiS-em, a PO. A jak się jeszcze Zieloni włączą w sprawy klimatyczne, to dopiero będą jaja. Zwłaszcza że tam się przecież jeszcze Kołodziejczak kręci, ale to jest w sumie człowiek-zagadka i cholera wie, co mu tam jeszcze do główki wpadnie. Jedna przykra wiadomość jest taka, że niestety do Sejmu dostał się Roman Giertych. Prawomocnie skazany facet, który spierdzielił do Włoch jak spanikowany koń, któremu torebka foliowa się w kopyto zawinęła, będzie teraz siedział w ławach sejmowych, chowając się za immunitetem.
Takich to ludzi zaprasza Tusk do wspólnego rządzenia.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version