Wojciech Kozioł
Kłopoty geopolityka
Podstawowym hasłem Jacka Bartosiaka w takich sytuacjach zawsze było „nie bójcie się debaty chłopcy”. No i niefortunnie zdarzyło się tak, że ktoś podjął debatę, ale od strony, z której autor się raczej ataku nie spodziewał.
Kto kojarzy Jacka Bartosiaka? Jeśli chodzi o osoby, które interesują się polityką, to raczej wszyscy. Liczne publikacje, występy w mediach, ogromny sukces „pierwszego geopolityka III RP.” Własny sposób opisywania sytuacji międzynarodowej, odnoszenie się do swoich kontaktów w USA. No właśnie i trochę o to „odnoszenie się” poszło w ostatnim czasie.
Żeby nie było, co do całokształtu działalności Jacka Bartosiaka mam stosunek bardziej pozytywny niż negatywny.
Spopularyzował inny sposób patrzenia na politykę, niż tylko zwykłą naparzankę? Tak. Podniósł pogrzebany przed laty temat geopolityki? Tak. Nawet jego różne wizje, niekiedy bardzo abstrakcyjne, są przedmiotem debaty i powodują różne burze mózgów. A o to właśnie chodzi, by takie coś nastało. To, że ze swojej popularności zaczął robić biznes ma dla mnie mniejsze znaczenie. To trochę jak by mieć pretensje do malarza, że zarabia na swoich obrazach.
Jest również kilka spraw, które poddaję się krytyce w jego osobie. Częste wyolbrzymianie, tworzenie nieco naginanej narracji, stworzenie czegoś w stylu „pop geopolityki”. Jednak przez lata, co do książek i twórczości, ciężko się znajdowało ostre słowa krytyki. Chyba pierwszym takim dziełem była „Armia Nowego Wzoru”, która w żadnym wypadku nie stała się remedium na problemy Wojska Polskiego, a jej koncepcje zostały częściowo zdezaktualizowane przez wojnę na Ukrainie.
Różne osoby komentujące politykę i wojskowość zgłaszały zdecydowany sprzeciw wobec wielu tez forsowanych przez autora. Konflikt na linii Bartosiak – Wolski stał się nawet memiczno-kultowy na swój sposób, ale też Krzysztof Wojczal podjął, nie tak dawno, ten temat i stanął do debaty z „naczelnym geopolitykiem RP”. Tego typu postaw zaczęło z czasem przybywać. Dorzucając własny kamyczek do tego ogródka, sam również krytykowałem u siebie na Twiterze jego tezę, że NATO nigdy nie ćwiczyło wykonywania zobowiązań artykułu 5, co prawdą nie było.
Pacyfik, doktorat i rzucenie rękawicy
Podstawowym hasłem Jacka Bartosiaka w takich sytuacjach zawsze było „nie bójcie się debaty chłopcy”. No i niefortunnie zdarzyło się tak, że ktoś podjął debatę, ale od strony, z której autor się raczej ataku nie spodziewał.
Michał A. Piegzik postanowił rzucić rękawicę w tematyce książki „Pacyfik i Eurazja”, która była nie tylko jednym ze sztandarowych dzieł Jacka Bartosiaka, ale również jego pracą doktorską. Piegzik, będący także stypendystą japońskiego Ministerstwa Edukacji, odwołał się do źródłowych dokumentów japońskich by pokazać, że wiele tez Bartosiaka mija się z prawdą. I to okazało się dopiero wierzchołkiem góry lodowej, a oliwy do ognia dolał…Bartosiak.
No i to stało się głównym punktem zapalnym. Już nie tylko Piegzik, ale i inni zaczęli analizować prace Bartosiaka i starali się pokazać podobieństwo pomiędzy pracami autora, a tekstami amerykańskich think tanków. Z analiz wynikało, że były one niekiedy przepisane 1:1. Jeszcze bardziej się zagotowało gdy się okazało, że są one bez odpowiednio dopisanych przypisów. Pojawiły się już nawet daleko idące zarzuty o plagiat i głosy, że może to poskutkować odebraniem tytułu doktora.
To samej sprawy zainteresowany na razie odniósł się jeden raz. Pod postem Piegzika zamieścił taki oto wpis:
Konkluzja
Żeby jakoś dokonać podsumowania tej sytuacji. Michał A. Piegzik odniósł się głównie do warstwy merytorycznej i zarzucił Jackowi Bartosiakowi mijanie się z faktami. Następnie sam autor, który w końcu namawiał do debaty z nim, oburza się na to i być może nieświadomie wywołuje kolejną burzę. Tym razem dotyczącą potencjalnego przepisania zagranicznych analiz do swojej pracy bez odpowiednich przypisów.
Nie wiadomo jak cała sprawa się zakończy, bo wszystko na ten moment jest bardzo dynamiczne. Natomiast nie skupiałbym się tu wyłącznie na samym Bartosiaku. Ta sprawa powinna otworzyć ogólną debatę na temat wykształcenia w Polsce. W szczególności tego zdobywanego na uniwersytetach. Nie od dziś wiadomo, że są to często „drukarki” licencjatów i magistrów. Liczy się ilość a nie jakość. Doktoraty ta choroba również trawiła, choć w mniejszym stopniu. Niemniej należałoby dokonać w tym temacie zmian systemowych by ten proceder zminimalizować.
Zakładam, że sam Bartosiak wyjdzie z tego obronną ręką i raczej nie zostanie mu odebrany tytuł. Ucierpieć na tym może przede wszystkim jego marka i cały biznes wokół swojej osoby. Cała ta sytuacja pokazała, że stał się on, w pewnym sensie, ofiarą własnego sukcesu i zbyt dużego ego.
Wesprzeć nas można poprzez Patronite