Nawiasem Pisząc

Cywilizacja śmierci?

Published

on

W Wielkiej Brytanii, po raz kolejny, pozwolono umrzeć malutkiemu dziecku. Niemowlakowi. Bo było chore i podobno nie było sensu go leczyć i „przedłużać agonii”. Ośmiomiesięczna dziewczynka, Inid Gregory, została odłączona od aparatury podtrzymujacej życie i zmarła w nocy z niedzieli na poniedziałek. Mimo że rodzice dziecka otrzymali propozycję leczenia we Włoszech. Sąd jednak zdecydował inaczej. Ojciec Inid jest bardzo rozgoryczony i zawiedziony taką decyzją. Sąd Najwyższy i sądy nie tylko odebrały jej szansę na dłuższe życie, ale także odebrały jej godność odejścia w domu rodzinnym, do którego należała. Udało im się odebrać Indi ciało i godność, ale nigdy nie będą mogli odebrać jej duszy – oświadczył w imieniu swoim i matki dziewczynki.\

Czy i jak wolno rodzicom walczyć o życie swojego dziecka?

Sytuacja niemalże tożsama z tragedią innego dziecka. Pamiętacie dwuletniego Alfiego Evansa? Tam też sąd uznał, że nie ma sensu go dalej leczyć, bo to „uporczywe podtrzymywanie życia”. I być może byłabym w stanie się z tym zgodzić, ale uważam że decyzja powinna należeć przede wszystkim do rodziców dziecka. W każdym takim tragicznym momencie to rodzina powinna decydować, jeśli już zapada taka decyzja. I myślę, że sprzeciw wobec takiej decyzji rodziców, zarówno Inid, jak i Alfiego, jest w pełni zrozumiały. Ja nie jestem lekarzem, więc nawet nie zamierzam wchodzić tutaj w dyskusję na temat diagnoz, które zapadły. Nie zamierzam też ich w jakikolwiek sposób deprecjonować. Ale wydaje mi się, że rodzic powinien mieć prawo walczyć o życie swojego dziecka. Do samego końca. Do ostatniego oddechu. Bo to jest matka i ojciec tego dziecka. A dla prawdziwej matki i prawdziwego ojca życie i dobro dziecka jest najważniejsze. I naprawdę uważam, że powinni mieć możliwość, aby o życie swojego maluszka walczyć. Zwłaszcza, że w jednym i drugim przypadku, pojawiła się propozycja leczenia we Włoszech. Nie mogę pojąć, dlaczego ta ostatnia iskra nadziei została odebrana zarówno rodzicom 8-miesięcznej Inid, jak i 2-letniego Alfiego. Naprawdę nie rozumiem. To były ich dzieci. Osoby dla nich najważniejsze na całym świecie. I została im odebrana walka o życie tego małego człowieka, bo sąd tak uznał. Jestem w stanie zrozumieć osoby, które decydują się na odłączenie od aparatury, bo nie ma już żadnej nadziei. Ale w obu tych przypadkach nadzieja była! Pojawiły się propozycje pomocy. Nie twierdzę, że leczenie zaproponowane przez Włochy byłoby skuteczne i że na pewno ta dwójka maluchów by przeżyła. Powtarzam, nie jestem lekarzem. Ale wydaje mi się, że jeżeli istnieje choćby iskierka nadziei, to rodzina ma prawo zdecydować, czy chce z niej skorzystać. Nie szpital i sąd, ale właśnie rodzina. W przypadku Alfiego Evansa było zresztą masę kontrowersji, bo lekarze zapewniali, że umrze on po kilku godzinach od odłączenia. Chłopiec żył jeszcze kilka dni. Jego organizm walczył. Jedyne, co udowodniono, to fakt, że ludzki organizm na dłuższą metę nie przeżyje bez jedzenia i bez picia. Taka moja brutalna opinia, bo jednak okazało się, że to dziecko miało siłę, żeby walczyć o życie. A skoro tak, to dlaczego pozbawiono jego rodziców szansy o to, żeby wspólnie z tym małym chłopczykiem walczyć? Przepraszam, to takie moje prywatne dywagacje. Nie wiem, czy mam rację. Ale mam wątpliwości, którymi chciałam się z Wami podzielić. Ja mam kota. I gdyby, odpukać, ten kot mocno zachorował i weterynarz zalecał uśpienie, to bym jeszcze odwiedziła kilku innych specjalistów, żeby przekonać się, że ta decyzja jest słuszna i nie da się nic zrobić. A to jest tylko zwykły kot; tutaj mówimy o człowieku, o małym, bezbronnym człowieku, który dopiero co przyszedł na świat. Dlaczego Brytyjczycy pozwalają swoim obywatelom walczyć o życie ich zwierzaków, a są w stanie odmówić takiej szansy w przypadku człowieka? Wybaczcie, ale nie jestem w stanie tego zrozumieć. To oczywiście nie są jedyne takie przypadki. Całkiem niedawno, bo zdaje się w 2021 roku, zdecydowano o odłączeniu od aparatury naszego rodaka. I znowu – nie jestem lekarzem, więc nie chcę podważać decyzji specjalistów od medycyny. Tam sytuacja była jednak bardziej skomplikowana. Na odłączenie zgodziła się żona i dzieci mężczyzny, natomiast stanowczo sprzeciwiała się temu jego matka i siostry. Polak był kilka razy odłączany i podłączany do aparatury. Ostatecznie, niestety, zmarł.

Eutanazja? Debatujmy!

I wiecie co? Ja naprawdę rozumiem podejście ludzi, którzy decydują się na zaprzestanie leczenia ich członka rodziny. Jestem w stanie zrozumieć ludzi, którzy decydują się na to, mimo że jeszcze tlą się ostatnie iskry nadziei. Nie osądzam, bo mogę się tylko domyślać, jak trudna jest to dla nich sytuacja. W dwudziestoleciu międzywojennym na scenie teatru występowała znana wówczas aktorka, Stanisława Umińska. Miała ona męża, Jana Żyznowskiego, który chorował na raka wątroby. Był już umierający, kiedy podawała mu morfinę, a potem strzeliła mu prosto w skroń. Zrobiła to za jego zgodą, a wręcz namową. I, naprawdę, czytając tę historię, odniosłam wrażenie, że zrobiła to z miłości. Bo już nie mogła patrzeć na jego cierpienie. I nie widziała żadnej nadziei. Sytuacja tragiczna, beznadziejna wręcz, dlatego jestem w stanie to zrozumieć. Umińska ostatecznie została uniewinniona w procesie, ale nigdy już nie wróciła do swojego zawodu. A dlaczego podaję ten przykład? Bo mówimy tutaj o sytuacji, kiedy medycyna nie była już tak rozwinięta, leki przeciwbólowe nie działały tak dobrze jak teraz. Z decyzją aktorki, która uległa prośbom jej męża, można się zgadzać albo nie, ale wydaje mi się, ze jest ona zrozumiała? Ta historia pobudziła zresztą społeczną debatę na temat eutanazji. I słusznie, dyskutujmy. Ale tutaj mamy do czynienia z dwójką dzieci, których rodzice mieli jeszcze nadzieję. Którzy otrzymali szansę na leczenie swoich dzieci zza granicy. Którzy powinni mieć możliwość – według mnie – skorzystania z tej szansy, nawet jeśli byłoby to bezskuteczne.

Dlaczego im na to nie pozwolono, dlaczego nie mogli oni skorzystać z takiej możliwości? Nie znajduję na to odpowiedzi. W sprawie eutanazji możemy rozmawiać, spierać się, dyskutować. Ale niech to będzie dyskusja o sytuacje, w których naprawdę nie ma już żadnych szans, w których naprawdę człowiek cierpi i – jeśli jest to możliwe – sam się na to godzi. Jeżeli nie, to świętym prawem rodziny jest decyzja czy i jak go leczyć. Niczyja inna. Jeżeli pojawia się szansa, choćby znikoma, to rodzina powinna mieć szansę z niej skorzystać.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version