Nawiasem Pisząc

Antypolskie szaleństwo

Opublikowano

on

Ostrzegam, że dzisiaj będzie długo, więc zróbcie sobie herbaty, zaparzcie kawki, przygotujcie cokolwiek, co lubicie mieć pod ręką przy dłuższej lekturze. Ale nie narzekajcie, błagam, bo znowu dotykam ważnego – tak mi się wydaje – tematu. A o co chodzi? A o to, jak Polska jest postrzegana za granicą. I nie, nie chodzi mi o wizytę naszego premiera w Afryce, który zaprezentował się tam jak rubaszny wujek na imprezie rodzinnej, który opowiada czerstwe dowcipy, a zabawny robi się dopiero, kiedy sobie wychyli parę głębszych. Nie, bo ten problem sięga głębiej – przecież my zawsze jakiekolwiek negocjacje prowadzimy z pozycji kolan. Wizyta Donalda Tuska w Afryce, podczas gdy reprezentanci państw europejskich debatowali na temat przywrócenia pokoju na Ukrainie i sprawach, które dotyczą także Polski, jest tego nie tylko przykładem, ale przede wszystkim konsekwencją. Konsekwencją nawet nie komunizmu, bo umówmy się, że Polacy byli już tak zmęczeni, zdesperowani i zrozpaczeni po wojnie, że ledwo mieli siłę podnieść głowę i zareagować, kiedy sojusznicy sprzedali nas w łapy Sowietów. Bardziej tego, jak w Polsce ten komunizm obalono, tej całej michnikowszczyzny i tłoczenia Polakom do głów, że powinni się wstydzić swojej narodowości. Bo gdzie tam Polsce do Zachodu – ani jednego zamachu terrorystycznego, gwałty na kobietach też na jednym z najniższych poziomów. Konsekwencją lat zwieszania głów na kwintę, kiedy atakowano Polaków za wszystko. Konsekwencją braku stanowczej reakcji na „polskie obozy śmierci”, na oskarżenia o antysemityzm, o współpracę z Niemcami, a wręcz sprowokowanie ich do ataku. Konsekwencją wkładania polskiej flagi w psie gówno na antenie jednej z najpopularniejszych „polskich” telewizji. I mamy to, co mamy. Mamy taką sytuację, że premier Polski poleciał załatwiać pokój w Europie aż do Afryki, bo wiadomo, że Afrykę najbardziej interesuje Europa, nic innego. I taką, w której Niemcy i Żydzi coraz bezczelniej próbują zrzucić winę na II wojnę światową na Polaków. A co nasi rządzący? Nie mają czasu, są zajęci ściganiem odpalających Marsz Niepodległości, o którym też pozwoliliśmy opowiadać, że jest faszystowski, rasistowski i antysemicki.

„Pamiątki” po polskich ofiarach

Bardzo niedawno zrobiło się głośno o tym, że Niemcy w domu aukcyjnym Felzmann chcieli sprzedawać prywatną kolekcję dokumentów i przedmiotów związanych z polskimi ofiarami niemieckich zbrodni z okresu II wojny światowej. Reakcja Polski była oczywiście twarda i natychmiastowa – aukcję, co prawda odwołano, ale czy odzyskaliśmy zrabowane pamiątki? A gdzie tam, one są dalej w Niemczech, tyle że w tej chwili łaskawie nie wystawiają ich na sprzedaż. Jak podejrzewam – do czasu. Kojarzycie Hannę Radziejowską? Pełniła funkcję kierownika Oddziału Instytutu Witolda Pileckiego w Niemczech. W tym czasie dyrektorem Instytutu był Krzysztof Ruchniewicz. Chciał on zorganizować seminarium na temat „zwrotu dóbr kultury przez Polskę na rzecz Niemiec”. Brzmi jak niesmaczny żart, ale żartem niestety nie jest. Radziejowska postanowiła w związku z tym interweniować w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, słusznie zauważając, że to kpina z państwa polskiego. I co się stało? Minister kultury, Marta Cienkowska, zamiast zająć się tematem, podkablowała Panią Hannę Krzysztofowi Ruchniewiczowi, w efekcie czego Radziejowska straciła pracę. Rozumiecie w ogóle ten absurd? My się nie możemy doprosić (bo na proszeniu niestety się kończy, o żadnych żądaniach mowy być nie może, prawda?) zwrotu zrabowanych przez Niemców dóbr kultury, ale ochoczo godzimy się na to, żeby te, rzekomo zrabowane przez nas dobra Niemcom oddawać. Ja przypomnę pani Marcie, na wypadek, gdyby zapomniała, że jest ministrem w POLSKIM rządzie. Nie niemieckim – polskim. Wiem, że może się mylić, jako że jej szefem jest Donald Tusk, ale mimo wszystko… I tak by to się skończyło, gdyby nie polscy obywatele i ich sprzeciw wobec tej sytuacji, w wyniku którego Ruchniewicz stracił stołek, a Pani Hanna wróciła do pracy. Podkreślam – to zwykli Polacy musieli interweniować, a nie mianowana pani minister. Ona uznała, że stosownym będzie zablokowanie sprzeciwu Radziejowskiej. Podkablowanie jej. Doprowadzenie do utraty stanowiska. Bo widzicie, jej nie uderzyło w oczy, to co uderza nas – że to absurd i zwyczajne plucie Polakom w twarz. Polska minister pomyślała, że to jest absolutnie logiczne, że to my powinniśmy oddawać „zrabowane dobra” Niemcom, a nie oni nam. Przy czym ja się cały czas zastanawiam, czym były owe zrabowane przez nas dobra? Cegłówki? Jakieś gówienka pozostawione przez nich, kiedy uciekali przed Armią Sowiecką? Nie wiem, patelnia pozostawiona przez niemiecką rodzinę z czasów wysiedleń po wojnie? Ano, okazuje się, że patelnia może być takim dobrem kulturowym – zaraz Wam to wytłumaczę, ale musimy przejść z powrotem do tej skandalicznej aukcji. Dlaczego wspomniałam o Hannie Radziejowskiej? Ponieważ to również ona zareagowała na tę aukcję, pogmerała, poszukała i podzieliła się tym, co ustaliła: Myślę, że blisko połowa kolekcji, którą usiłowano wystawić na aukcji w Niemczech, dotyczy polskich więźniów politycznych z różnych niemieckich obozów koncentracyjnych. Wiele z dokumentów to ostatnie ślady po pomordowanych. Szukałam dziś historii osób z poszczególnych listów i dokumentów, przejrzałam pod tym kątem blisko dwieście. Tutaj – Zofia Tarka z Częstochowy, zamordowana w Ravensbrueck 13.04.1942 roku. Za kilkaset euro, jako cena wywoławcza, można byłoby (gdyby aukcji nie odwołano) kupić listę rzeczy, które po niej pozostały. Jedna para drewnianych chodaków, 1 koszula, 1 biustonosz, 1 bluzka… Niewiele, skrupulatnie spisane po jej rozstrzelaniu, z adnotacją o wysyłce do jej ojca. Znalazłam jej zdjęcie i krótki biogram: „Studentka. Podczas okupacji w konspiracji. Przydzielona jako kurierka do Okręgu Kieleckiego ZWZ. Aresztowana 11 lutego 1941 roku. I znowu się Was, Drodzy Obserwujący, zapytam – dostrzegacie ten absurd, prawda? Po dziewczynie, która służyła w Związku Walki Zbrojnej (polskiej organizacji konspiracyjnej) pozostały jedynie chodaki, koszula, stanik i bluzka. To wszystko, co zostało po bohaterce, która usiłowała walczyć z okupacją niemiecką. Miała 26 lat, kiedy bezwzględnie odebrano jej życie. I co zrobili Niemcy? Oczywiście, wszystko sobie zawłaszczyli, a kilkadziesiąt lat po wojnie usiłowali sprzedać jako „cenne pamiątki”. Nóż się w kieszeni otwiera. Być może dlatego w przekonaniu pana Ruchniewicza, wspomniana przeze mnie patelnia, była dobrem kulturowym? Bo naprawdę nie rozumiem, co według niego, mamy im jeszcze oddawać, po tym co oni zrobili nam? I dlaczego my mamy im oddawać, a oni mogą sprzedawać? I jeszcze jedno – Karol Nawrocki apelował do rządu, aby ten zażądał zwrotu pamiątek (między innymi po tej kobiecie) lub je wykupił. Wykupił, rozumiecie? Jak to mawiał Rafał Trzaskowski – to się w pale nie mieści.

Przejmujący film

OK, ale co dalej, poza tym, że aukcję łaskawie odwołano, ale pozostawione po polskich ofiarach rzeczy dalej są w łapach Niemców? W sumie nic, ale za to niedługo później polska telewizja publiczna, która podobno jest w likwidacji, ale jakoś zlikwidować się jej nie można (chociaż ileś tam polskich firm rządowi już się udało, ale tego jakoś nie idzie) wyemitowała film „Wśród sąsiadów”. Obejrzałam go sobie i napiszę Wam tak: po pierwszych kilku minutach klęłam pod nosem jak menel pod alkoholowym, który nie może sobie wódki kupić, bo prohibicja. Potem było gorzej. Z każdym kolejnym fragmentem filmu ciśnienie podnosiło mi się tak, że miałam ochotę rzucać różnymi przedmiotami po mieszkaniu i zastanawiałam się, czy kota sąsiadom na ten czas nie oddać, żeby się biedak nie zaczął stresować, że mu baba zwariowała. A na sam koniec miałam ochotę wyrzucić komputer przez okno. Wszystkie te emocje zdusiłam w sobie – kot jest cały i zdrowy. Komputer też. Ale dawno nie widziałam takiego antypolskiego paszkwilu. Zaczęło się od tego, że poprzedni rząd Polski usiłował narzucić „swoją wersję historii” i każda sugestia, że Polska była współwinna Holocaustu może skończyć się karą więzienia. Po pierwsze – taka sugestia jest kłamliwa i z gruntu zasługuje na olbrzymią krytykę; po drugie nikt chyba do więzienia nie trafił. Izrael od dawna obarcza nas winą za ludobójstwo dokonane na Żydach, ale OK, Izrael to Izrael. Natomiast Gazeta Wyborcza czy der Onet spokojnie tego rodzaju brednie wypisywali i, kurczę, nie słyszałam, żeby którykolwiek z ich dziennikarzy został chociażby oskarżony. To był bardziej straszak, niż ustawa, która miałaby rzeczywistą moc sprawczą. Dla niektórych, jak widać, był to pretekst, żeby jeszcze trochę dołożyć do pieca, a co tam, niech się zajmie – zwłaszcza, że pod koniec można było oznajmić, że na szczęście obecny, polski rząd zajął się sprawą i już można dalej, bezkarnie pluć na Polskę. Najbardziej rażący jest brak jakiegokolwiek kontekstu historycznego – żydowska rodzina błąkająca się od drzwi do drzwi i Polacy odmawiający pomocy – warto byłoby wspomnieć, jakie kary groziły Polakom za chociażby poczęstowanie Żyda chlebem. Żydowski chłopiec ukrywający się na strychu, podczas gdy polskie mogły wychodzić na zewnątrz? Ten sam powód, my sobie tego nie wymyśliliśmy. Polscy szmalcownicy sprzedający Żydów w niemieckie łapy? Owszem, byli tacy, ale znowu – przyzwoitość nakazywałaby wspomnieć, że zdecydowana większość Polaków Żydom pomagała, że Armia Krajowa karała tych szmalcowników śmiercią oraz że więcej takich sprzedawczyków było pochodzenia żydowskiego. Ale nie, to Polacy zostali przedstawieni jako hieny z czerwonymi oczami (w poście wrzucam screen z tego filmu). To o Polakach trzeba było powiedzieć, że bardzo wielu z nich „ z polowania na Żydów uczyniło profesję. Zabierali nam pieniądze, kosztowności, wszystko. A później oddawali w ręce policji” – właśnie po tym miałam ochotę wyrzucić swojego poczciwego laptopa przez okno. A na sam koniec biednego, żydowskiego chłopca uratowali dobrzy Niemcy. Niemal wszyscy Polacy źli, Niemcy – dobrzy. Taki antypolski paszkwil wyemitowała polska telewizja publiczna. To już nawet nie jest śmieszne. Może niech taką tubę propagandową utrzymuje Izrael, a nie polski podatnik? Było to tak tanie, prymitywne granie na emocjach (Polacy z czerwonymi oczami, żydowska matka ze skrzydłami anioła, mały chłopiec próbujący zasłonić bijące serduszko w kształcie gwiazdy Dawida), że aż karykaturalne.

Manipulacje Yad Vashem

Ale to oczywiście nie wszystko, bo niedawno na mediach społecznościowych instytutu Jad Fashism, przepraszam – Yad Vashem – mogliśmy przeczytać, że Polska była pierwszym krajem, w którym Żydzi zostali zmuszeni do noszenia charakterystycznego znaku, aby odizolować ich od otaczającej ludności. I tyle, bez żadnego kontekstu, wyjaśnienia, choćby nawet szczątkowego wprowadzenia. Polakom odbiło i koniec. Żyliśmy sobie razem od kilkuset lat, a potem z dnia na dzień kazaliśmy im nosić opaski z gwiazdą Dawida – bo tak. Jako pierwsi na świecie na coś takiego wpadliśmy. Oczywiście minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski zareagował z pełną (ekhm, ekhm) stanowczością: Sprostujcie, proszę, że Polska była pod niemiecką okupacją. Jak na niego, to i tak dużo. Czekał Radzio na odpowiedź, czekał; minął dzień, drugi, trzeci, a Yad Vashem jakoś nie prostował. Olali apele Sikorskiego kompletnie, więc nasz dyplomata zaczął się zastanawiać, czy to na pewno była pomyłka, czy może jednak prawdą jest to, co mówią antysemici, że Izrael celowo fałszuje historie polsko- żydowską – zwłaszcza, że Władysław Kosiniak-Kamysz też zwracał nieśmiało uwagę, że izraelskie muzeum pamięci ofiar Holocaustu, delikatnie pisząc, mija się z prawdą i on również nie doczekał się żadnej reakcji. Cisza trochę krępująca, więc Sikorski szybko skonsultował z żoną, czy może wezwać izraelskiego ambasadora na dywanik. Ambasador pokiwał głową i przyjął nasze niezadowolenie ze zrozumieniem, Yad Vashem opublikowało niby sprostowanie, że stało się to na polecenie władz niemieckich, dodając pobłażliwie, że przecież wyraźnie to wskazali w podlinkowanym artykule, więc o co my w ogóle aferę robimy. Ano o to, że doskonale wszyscy wiemy, że nie każdy ma czas (i chęć) czytać wszystko, co jest proponowane na mediach społecznościowych. W świat poszedł tamten wpis, który nawet nie został specjalnie zmieniony, dodano tylko informację, że to Hans Frank, gubernator Generalnego Gubernatorstwa, wydał taki rozkaz, ale tutaj już jego narodowości nie podano. Cały więc wpis mówi, ni mniej, ni więcej, że w Polsce Żydzi zostali po raz pierwsi zmuszeni do noszenia charakterystycznych opasek, a wymyślił to Hans Frank. I tak dobrze, że nie Franek Hansowski. W każdym razie przewodniczący Yad Vashem się zdenerwował, przypomniał, że informacja o niemieckiej okupacji była zawarta w tekście i koniec dyskusji. Pierwszy i kolejny wpis Yad Vashem są historycznie prawidłowe i nie widzimy powodu, żeby to dalej wyjaśniać. Ci, którzy nadal źle interpretują nasz wpis, robią to w tym momencie świadomie – napisał Dani Dayan. Czyli wpisu nie zmienimy, a jak masz z tym jakiś problem, głupi, polski goju, to jesteś antysemitą. A to niedobra jest. Jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości, czy aby na pewno była to celowa manipulacja, ten wpis powinien je rozwiać. Fajne są takie niedopowiedzenia. W opisywanym filmie zapomniano wspomnieć, że Polakom za pomoc Żydom groziła kara śmierci (i to nie tylko im, ale też ich rodzinie, a często sąsiadom), tutaj zapomniano o mało istotnej informacji, że Polska była pod okupacją, a za całym Holocaustem stali Niemcy i tylko Niemcy, bo Polacy też byli ofiarami tego ludobójstwa. Takie małe, nic nie znaczące szczegóły, kto by się tego czepiał? Chyba tylko antysemita jakiś.

Niemiecki historyk znalazł winnych Holocaustu

A na koniec niemiecki historyk, polskiego niestety pochodzenia, Grzegorz Rossoliński-Liebe popełnił książkę o tytule: „Polscy burmistrzowie i Holocaust”, która jest kolejną, jawną próbą obarczania Polski winą za niemieckie zbrodnie. Książka ta jest promowana przez instytucję „Dom polsko-niemiecki”, który rzekomo ma dbać o dobre stosunki polsko-niemieckie. Czyli jeśli dobrze rozumiem, dobre stosunki będą, jeśli będziemy godzić się na skandaliczne zakłamywanie historii, żeby naszym niemieckim bracholom przykro nie było. Jeśli nie zamkniemy pysków i nie będziemy godzić się na nową wersję historii, to się nasi sprzymierzeńcy obrażą. O ile w przypadku filmu „Wśród sąsiadów” poświęciłam półtorej godziny swojego czasu na obejrzenie tego paszkwilu, o tyle nie zamierzam tracić go więcej na lekturę ponad tysiąc-stronicowej książki, w której chyba każde zdanie jest kłamstwem. Dość napisać, że 25 listopada miała się odbyć prezentacja tej wybitnej, naukowej pozycji, ale została odwołana, ponieważ nie uzgodniono wspólnej polsko-niemieckiej wersji. Nie uzgodniono i pewnie się jej nie uzgodni – przynajmniej na pewno nie z Polakami, którzy się swojego pochodzenia nie wstydzą. Trzeba byłoby chyba do Tuska uderzać. Ogólnie cała książka opowiada o tym, że tak naprawdę winę za Holocaust ponoszą polscy burmistrzowie czy sołtysi, ale na pewno nie Niemcy. Jestem w ciężkim szoku, że takie słowa mogły wyjść spod pióra człowieka, w którego żyłach płynie polska krew. Ludobójstwo dokonane na Żydach (i Polakach, na litość Boga!) było konsekwencją wieloletniego polskiego antysemityzmu. Bo wiadomo, antysemityzm to tylko w Polsce. Szkoda, że po raz kolejny pominięto niektóre, nieistotne widocznie, szczegóły – takie chociażby jak te, że jakakolwiek odmowa czy sprzeciw wobec niemieckiej polityki skutkowałaby śmiercią takiego urzędnika. Wiecie co, ja już nawet nie mam ochoty na wnikliwą analizę, dlatego po prostu podam Wam tutaj kilka cytatów z książki. Sami to sobie oceńcie.

Dzięki współpracy z ludnością polską udało się zamordować ponad 90% wszystkich Żydów mieszkających w Generalnym Gubernatorstwem. W tym miejscu należy podkreślić, że Polacy czerpali korzyści z mordowania Żydów i nie bez powodów przyczyniali się do tego.

Oczywiście, kontekst historyczny wziął i sobie zdechł. Znowu. Ani słowa o tym, jak wyglądała ta „współpraca”. Na przykład, że była ona przymusowa, bo jej odmowa groziła śmiercią. Ale nie, o tym cicho sza, bo to niedobra jest. Wszystko jest, kurde, niedobra. Tylko opluwanie Polski jest dobra.

Polskie społeczeństwo zareagowało na deportacje w różny sposób. Polacy stali po drugiej stronie miejsca zbiórki przy kościele i krzyczeli: „To dobrze! Niech żyje Hitler!”. Niektórzy Polacy uważali deportacje za zabawne i żartowali ze skazanych na śmierć Żydów. Kiedy jeden Żyd został rozpoznany i zaprowadzony przez Polaka do deportowanych, życie uratowała mu Niemka.

Wychodzi na to, że całkiem fajnie mieliśmy podczas tej wojny. Wszyscy śmialiśmy się i dokazywaliśmy. I zwracam Wam uwagę na kolejny przykład – zły Polak, dobra Niemka. Mieliśmy już to w opisywanym wyżej filmie „Wśród sąsiadów”. Mieliśmy też Wilhelma Hosenfelda w „Pianiście”. Szkoda, że wszyscy zapominają wspomnieć o tym, że zarówno Hosenfeld, jak i dwóch „dobrych Niemców” mieli za zadanie stłumić powstanie warszawskie. Być może byli zdolni do okazania ludzkich uczuć, kiedy nikt nie patrzył, ale nie zmienia to faktu, że mieli polską krew na rękach. A ta Niemka? Nawet nie wiadomo, czy istniała, bo przytoczony fragment nie podaje żadnych szczegółów. Autor pisze, że tak było, więc tak było. Koniec dyskusji.

Obowiązek noszenia opasek z gwiazdą Dawida nie był wcześniej wprowadzony ani w Niemczech, ani gdzie indziej. Za ich wdrożenie odpowiedzialni byli burmistrzowie, starostowie, sołtysi i administracja gminna.

I tak dla własnego kaprysu tak zrobili? Nikt ich nie zmuszał, nie zastraszał, nie groził? Sami wpadli na ten pomysł, a Niemcy z radością przyklasnęli? Czy może jednak trochę oponowali zszokowani polskim antysemityzmem? Swoją drogą – ciekawa zbieżność z niedawnym wpisem Yad Vashem, prawda? Tak zupełnie przypadkiem na Polskę wylewa się cała fala oszczerstw i kłamstw, niemalże tydzień w tydzień.

Poczucie bezradności

Powiem Wam, że jestem mocno podłamana. Czuję się kompletnie bezradna. Piszę ten tekst już trzeci dzień i coraz bardziej opuszcza mnie motywacja. Czuję, że przegrywam na każdym kroku. Bo co z tego, że opublikuję ten tekst, zwracający uwagę na niemieckie i żydowskie kłamstwa historyczne? Co z tego, że opublikuję wspomnienia mojej Babci, w których bynajmniej Niemców nie wybielano, skoro Niemcy i Żydzi wiedzą lepiej? Co ja mogę wobec Yad Vashem czy niemieckiego historyka, który wypuścił knigę na tysiąc stron, udowadniającą, że to nie ja mam rację, bo to on jest historykiem i wie lepiej? I już pal sześć, że on w tej naukowej pozycji powołuje się na anonimowych świadków albo jakąś Niemkę, która nie wiadomo, jak się nazywała i gdzie miała miejsce opisywana przez niego sytuacja. Wiadomo tylko, że stał tam kościół. Przecież nie mam szans się przebić. Zamiast satysfakcji z włożonej pracy, poświęconego czasu i końcowego efektu, czuję ogromną bezradność, kompletną pustkę i absolutny brak motywacji, żeby dalej z tym świństwem walczyć. Wierzyłam, że napiszę ważny tekst, a zmierzyłam się ze ścianą, przez którą nie jestem w stanie się przebić. Szczerze, to płakać mi się chce. Mam wrażenie, że ta antypolska narracja wzbiera na siłę. Najpierw skandaliczna sytuacja w Instytucie Witolda Pileckiego, potem filmowy, antypolski, kompletnie zmanipulowany film, manipulacje Yad Vashem, a na koniec książka, która dosłownie zwala odpowiedzialność za Holocaust na Polaków. To się dzieje już od ładnych paru lat (ot, choćby „polskie obozy śmierci” – od ilu lat walczymy z tym określeniem?), ale ostatnio jest to coraz częstsze, praktycznie co kilka tygodni mamy do czynienia z kolejną manipulacją albo wręcz perfidnym, ordynarnym kłamstwem. Kiedyś ironizowałam sobie, że niedługo Polska będzie musiała płacić odszkodowanie Niemcom za amunicję, którą zużyli, strzelając do polskich powstańców; albo że Niemcy napadli na Polskę tylko i wyłącznie po to, żeby ratować Żydów przed krwiożerczym, polskim antysemityzmem, a getto warszawskie powstało po to, żeby ich chronić, bo nie wiadomo, co by Polacy z nimi zrobili. Wtedy nie przyszłoby mi do głowy, że ta gorzka ironia jakiś czas później będzie tak niepokojąco bliska prawdy.

M.

https://www.facebook.com/nawiasempiszacoswiecie

Wesprzeć nas można poprzez Patronite

Exit mobile version